JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

z małżonkiem

Dystans całkowity:2546.95 km (w terenie 413.86 km; 16.25%)
Czas w ruchu:115:11
Średnia prędkość:19.64 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:67
Średnio na aktywność:38.01 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Opowieść o MTB Krzywiń jak już zmęczenie minęło ;)

  d a n e    w y j a z d u 1.50 km 0.00 km teren 00:07 h Pr.śr.:12.86 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wtorek, 4 kwietnia 2017 | dodano: 04.04.2017

Ja wiedziałam, że łatwo nie będzie. Gdyby była to trasa z zeszłego roku, ta którą Marcin jechał to bym nie pojechała. Jednak organizatorzy zlitowali się nad fujarami czyt- starymi, okrągłymi, połamanymi , bezkondycji babami i trochę ułatwili, co nie znaczy, że było łatwo. Łatwo to było jak omijaliśmy sekcję techniczną zarezerwowana dla mega i giga. Tego łatwego (czyt . chwila po w miarę płaskim) było ledwie jakieś 2 km a potem pod górkę, z górki, piach, wąwóz pod górkę z koleinami, zjazd po kamlotach, podjazd po kamlotach, dróżki leśne z zakrętasami itd. Ponieważ na starcie  stanęłam na samiutkim końcu końca to jakiś czas łapałam trochę słabszych i w końcu zaczęłam jechać z jakimś chłopakiem z Poznania. Ubawił mnie kolega jak nic. Ciągle mi się pytał kiedy będzie asfalt. „Pocieszyłam” go, że asfaltu nie będzie, bo to jest MTB, ale może się jakiś zdarzy. Był asfalt raz 50 metrów i raz z 500 metrów sztajfy do zdechnięcia. Kolega potem pochwalił mnie za kondycję, lecz znowu musiałam go zgasić, bo powiedziałam, że kondycji to ja za cholerę nie mam, bo przez ten głupi obojczyk to mało mogę jeździć. Potem na dobitkę , gdy dowiedziałam się, że jedzie mega powiedziałam mu, że będzie tylko jeszcze trudniej, bo mega oprócz dystansu różni się jeszcze stopniem trudności. Myślę, że chyba jednak pozostanie przy szosie ;).
Po jakimś następnym podjeździe w wąwozie siły już mi zupełnie opadły, łapsko, zaczęło boleć, więc stwierdziłam, że koniec wyścigu, robię rekreację i zaczęłam się rozglądać. Widoki przepiękne . Słońce świeciło jak w pełni lata, drzewa zaczęły puszczać listeczki, z pola zalatywało obornikiem ;).
Po połączeniu z mega mijali mnie co chwilę jacyś znajomi i pozdrowieniom nie było końca. Jak już się wydawało, że do mety nic już się nie zdarzy to wjechaliśmy w taki niewinny lasek z rozlaną rzeczułką. Miałam do wyboru albo ryzykować, że przejadę i upypłać rower i ewentualnie siebie albo upypłać siebie. Wybrałam tą drugą opcję i wlazłam w to błoto do pół łydki. A takie piękne , amerykańskie, skarpetki miałam ;).
Dojechałam , zmęczyłam się a potem polatałam sobie bosymi stopami po trawie w której rosły fiołki (to po to co by nóżki lepiej pachniały po tym błocie) .
Dodam jeszcze, że zaskoczył mnie bufet. Głodna byłam to się nażarłam sałaty z plasterkami szyneczki, makaronu z padliną i bananów.
Jedyne co mi się nie podobało, to to, ze można sobie zmienić dystans i tym sposobem zamiast 5 (nie ostatnia) w K4+ byłam 10. Jak się deklarujesz to jedziesz albo masz DNF a nie jakieś zminy. Ja tez już nie mogłam ujechać a nie mogłam zmienić dystansu z mini na mini mini ;)


Kategoria z małżonkiem

Z Marcinem pod wiatr

  d a n e    w y j a z d u 46.00 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:23.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 25 marca 2017 | dodano: 27.03.2017

Wiało . Najpierw w plecy a potem w gębę. W gębę wydaje mi się, że wiało najmocniej i nic nie dawało chowanie się za Marcinem. Szarpało mi rowerem i bałam się, że w małżonka mojego wjadę. Marcin też się bał i mi uciekał. Teraz się bał a jak robię groźne miny to się nie boi. Dziadyga jedna ;).

A z wiatrem popylała sobie zadowolona eka z Gniezna i tak ich gnało, ze ino cześć zdążyliśmy sobie krzyknąć. Pozdrowienia :)


Kategoria z małżonkiem

XV Wyscig im Kegela

  d a n e    w y j a z d u 45.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 19 marca 2017 | dodano: 19.03.2017

Auta się popsuły. 1 rupieć w piątek zepsuł Marcin, pojechał do roboty i już z niej nie wrócił autem lecz na lawecie a w sobote drugi rupieć miał mnie zawiść do sklepu i postanowił w spektakularny sposób się zepsuć za pomocą urwanego koła :( Tak więc na wyścig do Swaja przyszło nam dygać rowerem pod wiatr. Wiało jak by się jaka idiotka powiesiła i tylko potężne i silnie umięśnione ciało mojego męża ochraniało mnie zdziebko od wiatru. Dojechaliśmy na miejsce , zapisaliśmy się i pojechałam. Ciężko było , bo treningów brak, dupa ciężka a trasa interwałowa. Jestem zadowolona bo caluśką trase przejechałam, łącznie ze strasznie wyglądającym zjazdem na którym zawsze jest najwięcej gleb. Kółek na 20 minut zrobiłam 3 w sumie 4,5 km a zdygałam się strasznie. Potem herbatka i ciasteczka w świetlicy akcji katolickiej i koronacja. W tym roku oboje zajęliśmy 2 miejsca :)


Było fajnie :)
Co mi tam, że było zimno, wietrznie i do domu daleko jak robiłam to co lubię :)


Kategoria z małżonkiem, wyścig

Trenażer

  d a n e    w y j a z d u 15.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Kettler Ergo Racer
Wtorek, 7 marca 2017 | dodano: 07.03.2017

Jedziem z tym koksem na trenażeże. Jazda z moim małżonkiem w garażu jest wiele bardziej atrakcyjna niż jazda samotna w .......... garażu ;p

Wczoraj bezczelnie ujeżdżał przy mnie nową swoją kochankę Nenę. Brzydka taka jakaś ;) czarna taka, z czerwonym. Nawet dał jej zdjęcie . Te chłopy!  ;p


Kategoria w domu, z małżonkiem

Asia na torze ;)

  d a n e    w y j a z d u 5.00 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:2.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:jakiś taki co się trafi :)
Sobota, 14 stycznia 2017 | dodano: 15.01.2017

Słabe nadzieje moje były na fajne urodziny. 14 stycznia 46 lat temu moje oczęta zobaczyły ten świat po raz pierwszy i chciałam spedzic ten dzień tak jak lubię najbardziej czyli na rowerze. Ale nie na rowerze w mrozie i chłodzie ale w ciepełku. Na San Escobar mnie raczej nie stać ale zamiast tego można się rypnąć do Opryszkowa gdzie w ciepełku śmiga się  po drewnianych klepkach, co prawda w kółko, ale każdy z nas robi co jakiś czas jakieś pętelki na rowerze.
Moje kochane zdrowie, jak zwykle ostatnimi czasy, chciało mi pokazać, że moja młodość i sprawność przeminęła z wiatrem i czas już zacząć się uczyć szydełkowania a nie za młodymi chłopakami na rowerze ganiać, więc dało mi popalić  i to do tego stopnia, ze we wtorek wychodziłam ze szpitala na jedno, a w środę jak szłam do roboty, to drugie mnie tak scieło, że  pogotowie albo lepiej księdza chciałam wołać.
Dlatego bałam się, że nie dam rady pojechać na sobotni wyjazd orgaznizowany przez FogtBikes ale od czego są leki przeciwbólowe ;)


Ta mała osóbka z prawego boczku to ja ;)
Pierwsze wrażenie jak weszłam na widownie: łał!!! Ale fajnie !!!! ale stromo!!! Jak ja na tym będę jeździć!!! Przecież to można zaraz spaść! Jak ci ludzie po tym jeżdżą? Akurat trenowała kadra i można było sobie popatrzeć jak jeżdżą jedni z lepszych. Mówię Wam jaki ogień!, aż mi się zachciało zobaczyć jakieś wyścigi. Cała bym tam podskakiwała jak żaba na gorącym dachu bo zawodnicy jeżdżą zaraz przy bandzie , prawie ich można dotknąć , a całą walkę można normalnie poczuć jakby się było w środku akcji. 
Ale wracając do mojej jazdy. Rower wypożyczył mi przemiły pan, który miał wyraźnie ochotę trochę poflirtować i przy miłej gadce ustawił mi rower pod mój wzrost i pedały nie pytając się ani o wagę ani o wiek ;) Rower na którym można jeździć na torze to ostre koło i jest to zupełnie inna jazda niż na rowerach na jakich jeździłam dotychczas. Marcin powiedział mi, jak się jeździ na torze , jakie sa zasady i jak zacząć jazdę na tym rowerze i zaczęła się jazda. Marcin wpiął się i pojechał, a ja wpięłam jedna nogę, a ta cholera mi ucieka i kręci się razem z kołami, a podobno mam trafić drugą nogą w pedał. Nie no spróbuję jeszcze raz, chwyciłam się barierki jak prawdziwi zawodnicy

wpięłam się i ruszyłam, ale za cholerę nie mogę się puścić barierki. Dobra jadę przy barierce, ale barierka się kończy...........jaaaaaaaaa, co teraz????? Jechać? puścić bezpieczną barierkę? a jak się wywalę?? A w d.... to mam, najwyżej zrobię siarę, puściłam barierkę, jadę . Koła się kręcą, nogi się kręcą, hamulców nie ma, jak to cholerstwo zatrzymać?? A nie zatrzymam się! Będę tak jeździć do końca świata i jeszcze dalej albo aż padnę! Na szczęście po pierwszym strachu zaczęło się jakoś jechać a potem już jechać coraz lepiej i szybciej i coraz wspanialej i rzekłabym czadowo. Wiatr wieje tylko w nochal , tor tylko dla nas i jeszcze szybciej i jeszcze fajniej i pod górkę i na dół  ha ha ha !!!!! Szkoda, że jednak bojączka jestem, bo bałam się jechać wyżej ale i tak mi się podobało .
To były najfajniejsze moje urodziny :)
A teraz konkurs :  Zobacz filmik i znajdź mnie ;)


Kategoria z małżonkiem, ustawka, szaleństwo

Do Wiśniczówki

  d a n e    w y j a z d u 33.90 km 25.00 km teren 02:27 h Pr.śr.:13.84 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Piątek, 11 listopada 2016 | dodano: 11.11.2016

W głębokim lesie , na obrzeżach puszczy stoi sobie maleńka chatka. W tej chatce miła pani gotuje pyszności a pan gospodarz czuje się wspaniale w roli barmana. Chatka zwie się Wiśniczówka i roztacza pozytywną aurę. Aurze tej ulegliśmy już parę razy, raz tak bardzo, że na rowerze trudno było wracać ;).
Dzisiaj wszystko miało być inaczej . Mieliśmy jechać na okolicznościowy wyścig do Osiecznej ale nie wnikając w szczegóły , powiem, że nie wyszło.
Tak trochę załamani siedzieliśmy w chacie gdy na fejsie pojawiło się zaproszenie:
Najlepszości
w Dniu Niepodległości
Jesteśmy otwarci dla wszystkich chętnych...na czerninę ,roaół czy ...szarlotkę...Marcinom najlepsze zyczenia i życzeń spełnienia.
(pisownia oryginalna)
Więc wpadłam na pomysł żeby zobaczyć jak się układa współpraca z moją nóżką i przejechać się do Wiśniczówki.
Ubieranie się w taką pogodę jest okropne ale jakoś się udało zabezpieczyć przed zimnem i wyjechaliśmy. Moja kondycja po tak długim niejeżdżeniu jest marna ale Marcin dzielnie dotrzymywał mi towarzystwa choć wyaźnie marzł. Najwyraźniej też krajobraz mu się za wolno zmieniał,  bo  drogi Marcinowi się pokićkały w okolicy Kołaty lecz dotarliśmy do Wiśniczówki nie nadkładając wielu kilometrów za to poznając nowe dróżki w Puszczy.
A w chatce ciepełko bijące z piecyka, rosołek, szarlotka wszystko własnego wyrobu + herbatka i grzane piwko. Atmosfera jak zwykle super a ludzie rozgadani tacy, że nawet nie zajrzeliśmy do książek , które porozkładane są tu i ówdzie i zapraszają do czytania.
Pogadaliśmy z sąsiadami z sąsiedniego stolika o psach bo ich przylazł do nas na głaskanie i z innymi sąsiadami o święcie Marcina i z gospodarzami o czymś tam i gdyby nie szybko nadchodzący zmrok pewnie jeszcze byśmy tam siedzieli ;)


Kategoria z małżonkiem

Bieg Lechitów

  d a n e    w y j a z d u 70.00 km 0.00 km teren 03:00 h Pr.śr.:23.33 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 18.09.2016

Do Gniezna, a raczej do Owieczek pokibicować biegaczom na biegu Lechitów. Zrobiłam nadzieję co niektórym,   ze wesprę swoim niezawodnym dopingiem, więc głupio było nie jechać pod ten głupi wiatr w mordę do Gniezna.
Moja głupia lewa noga postanowiła na pierwszych kilometrach nie współpracować ze mną. Gdyby nie była przypięta do pedała to by się nie kręciła. Głupia, głupia, głupia, wkurzała mnie, zwłaszcza, że Marcin z braku innego towarzystwa (co niby obiecało, że pojedzie, ale się rozmyśliło) postanowił jechać ze mną. Dla niego to był pryszcz, a dla mnie jak dla tej żaby Krasickiego:
 Z wieczora
Chłopcy wkoło biegały I na żaby czuwały:
Skoro która wypływała,
Kamieniem w łeb dostawała.
Jedna z nich, śmielszej natury,
Wystawiwszy łeb do góry,
Rzekła: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!
Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie"
Tak więc, pod ten wiatr, ile razy z niemocy swojej odkleiwszy się od koła mojego małżonka w łeb z wiatru dostawałam, a ten mój stary jeszcze się wkurzał, że nie jadę za nim. Po słownej przepychance z której wyszłam zwycięsko, zyskując focha nad fochy w męskim wykonaniu i zwolnienie tempa, dojechałam do Owieczek.
A tam słynna pani Maria z parasolką się kula. No jak??  Jest 11:13, 7km, start o 11:00 a pani Maria wszystkich porobiła??  Co jest grane?? Spóźniliśmy się? Czytać regulaminów nie umiem?? Pytamy się jakiegoś z kibiców. Starsze panie dostały handycap i wystartowały wcześniej, żeby się w grupy załapywać. OKi. Jedziemy pod prąd biegu i czekamy.
Biegną  Faceci a za nimi dwóch rowerzystów z radiem na rowerze, a radio gra to.

Wcale się się nie dziwię, że biegacze tak zapierdal.......... . Najpierw myślałam, że to rowerzyści nadający tempo (różne są gusta) ale chyba raczej byli to przypadkowi rowerzyści zaplątani w bieg, którzy "umilali" sobie jazdę bo jechanie z tempem 10 km/h po asfalcie może z nudów zabić.
Za chwilę w drugiej grupie chłopów biegła moja koleżanka  z siłowni i współmieszkanka wspaniałego, obfitego w wybitnych sportowców (przede wszystkim mnie ) i innych biegaczy i rowerzystów miasta Pobiedziska PATRYCJA TALAR.  Ta to ma nogę. Nie tylko zgrabią ale i szybką . No dobra! Ja mam kształtniejszą ;). Pokrzyczałam trochę i poczekałam jeszcze na koleżankę z pracy, której też obiecałam, że będę jej kibicować. Szalejący kibice są cenni, więc dałam z siebie wszystko. Jak już koleżanka przebiegła to trzeba było zabrać się na metę. Wzięliśmy dupę w troki i znowu pod wiatr pojechaliśmy wzdłuż wyścigu do Gniezna na metę. Marcin zrezygnowany, że już i tak wolę poganiać biegaczy niż jechać na kole jechał sobie swoim tempem a ja w swoim dygałam pod ten cholerny wiatr. Dogonić Patrycję nie było łatwo ale się udało. Dobrze, że to był półmaraton, bo zdążyłam przed nią na metę. Po drodze dogonili mnie Jurek i Mateusz ale porzucili mnie aby dojechać do Marcina, który majaczył mi gdzieś tam daleko. Na mecie piknik. Kiełbasą pachnie, chleb ze smalcem, piwem (bezalkoholowym - bleeee) poją i szaleństwo. Trąby o odgłosie osła w potrzebie wyją, klekocą sztuczne dłonie, flagi PKO trzepocą i zasłaniają widok. Spotkałam tatę Patrycji, który zaniepokojony zapytał jak na trasie. No jak może być? Patrycja wszystkim babom wsypała (co jest oczywiste, bo w końcu uczyła się od mistrza-(mnie ) i zaraz będzie na mecie, gdzie ubierze się w przechodnie futro i koronę. Ustawiłam się obok jednej z takich flag i wypatruję. Leci Patrycja, krzyczę, z emocji, walę się łbem w stojak do flagi, ale wśród tej wrzawy mnie nie słyszy, nie ważne, czekam na Magdę (koleżankę z pracy), która będzie niedługo. Cholerna flaga PKO przeszkadza mi coraz bardziej, raz po raz walę się głową w nią, dobrze że mam kask. No, jest Magda, klaszczę, zauważa mnie, uśmiecha się. :)  Wiem jak to jest jak chce się do mety, a tu wyskakuje  jakiś kibic, co krzyczy TWOJE imię. Niemoc opada, moc wzrasta :) .
Patrycja jak zwykle została królową (dobrze, że nie jeździ na rowerze ;) )

W tym czasie Marcina dopadło dwóch dziadków i opowiadają mu swoje mądrości i wspomnienia jak to "kiedyś, panie to ja ................" 

Zgarniam go na kawę i ciacho :) i wracamy do domu.
Powrót już prawie cały czas z wiatrem.
Bardzo fajna niedziela :).  Rowerowy wyjazd, obiadek z dziećmi, spacerek z pieskiem i moim głupim, kochanym starym i teraz siedzimy na kanapie,Tom Waits sobie śpiewa, my popijamy brandy, piszę relkę, śmiejemy się z tego co kto głupszego przeczyta albo napisze, laski się kąpią, juto poniedziałek. Będzie dobrze :).


Kategoria Rodzinnie, z małżonkiem

Pałuki Tour 2016

  d a n e    w y j a z d u 64.00 km 0.00 km teren 02:35 h Pr.śr.:24.77 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 4 września 2016 | dodano: 06.09.2016

Boże Święty jakie ja miałam fefry!! Bałam się tego wyścigu jak jasny gwint! Po tak długiej przerwie byłam przekonana, że nie podołam odległości, szybkości, startowi i że w ogóle to padnę po pierwszym kółku, a na zrobienie całości to mi nie wystarczy limit tj. 4 godziny.  Marcin się ze mnie śmiał, że chyba musiałabym się czołgać, ale ja tam jak zwykle swoje wiedziałam ;)
Miałam nawet prorocze sny, że jadę na tym wyścigu profilaktycznie opatulona kołdrą a mój Wily to nie Wily tylko Jubilat , który zwykle rezyduje na działce i służy do wożenia piwa.
Dzień 4 września nastał i udaliśmy się do pięknego miasta Żnin. Naprawdę jest to całkiem ładne miasteczko :)
Już wcześniej obadałam listę startową i wiedziałam, że średnio starszych pań (po 40 stce) jest nas 4 w tym Gośka Zellner, więc sądziłam, że będę 4 , jeżeli w ogóle się zmieszczę w limicie czasowym. Na starcie ustaliłam moje rywalki (po gębach) i byłam załamana. Będzie rzeź niewiniątka (to ja) przez te wstrętne, okropne, brzydkie, pomarszczone, krzyślate i wysportowane kolarki. Start pod górkę z końca i wyprzedzam (zdziwienie), wyprzedziłam moje konkurentki oprócz Gośki Zellner, ale ona  się nie liczy , bo woli z młodymi  chłopami w pierwszej  10 jechać niż się przyzwoicie z paniami w swoim wieku trzymać na końcu ;). Tak więc wyprzedziłam konkurentki i pruję ile sił tak do 15 km. Tutaj nastąpił upierdliwy podjazd pod upierdliwą górkę i zaczęła się upierdliwa jazda pod jakieś zmarszczki. Jako kobieta zmarszczek nie lubię i bardzo mi się nie podobały te długie, może nie bardzo strome, ale męczące podjazdy. Pierwsze kółko zakończyłam wymęczona okrutnie, ale jak się zaparłam na dwa kółka, to pojechałam. Zresztą jakieś siły wstąpiły we mnie na 40 km i jakoś się jechało. Pewnie była to zasługa FANTASTYCZNYCH kibiców. Jak żyję to takich wspaniałych nie widziałam. Cały wyścig  stali  i cały czas kibicowali, na całej trasie!! Nie można było ich zawieść. Najbardziej zapamiętałam jednego dziadka, który całym sobą przeżywał moją walkę.  Normalnie kibice z Tour de France.!! Rewelacja :D))
Po 40 km ciągle sobie mówiłam: jeszcze tylko 25 km............, jeszcze tylko 20 km ........ , jeszcze tylko 15 km  a może 17, a może 19 i tak dalej. Miałam na celowniku kogoś w czerwonej koszulce, ale nie mogłam go dojść (brak kondycji i ten wiatr), gdy nagle zdałam sobie sprawę, że konkurentki w niebieskim mnie dochodzą. Zgon, jak babcię w laczkach, zgon zaliczam a one mnie dochodzą. Plecy bolą, oczy płaczą, żołądek się wywraca a te baby mnie dochodzą!!! Umrę, zdechnę, a się nie dam, oglądam się a tam siwa, babska głowa pod kaskiem tuż za mną, a za nią w następna niebieska co mnie chce chwycić. Pierwsza siwa pokrzykuje na drugą, ale ja jestem ciągle z przodu. Kibice dopingują pod tą upierdliwą górkę, pcham się siłą zdechłej lokomotywy, bucham i stękam oraz nasłuchuję. Kibice za mną milkną , czyli tamte umarły pod górkę. Chwila mniejszego stresa, ale ciągle mam świadomość, że konkurencja nie śpi tylko jedzie i czeka, żeby zabrać mi wielki triumf w postaci choć trzeciego miejsca i plastikowego pucharku za kilka zyla ;).
Po 54 km zaczęło mi tak wiać w gębę, albo z boku, że aż mną zarzucało. Wtedy, z tyłu usłyszałam wściekły świst bicza dopingu siwej na niebieską. Straszny ten świst zadziałał na mnie jak na konia robiącego bokami pod górkę i ostatkiem sił rzuciłam się przed siebie , niechcąc być złapaną. Wiatr mną targa,  a ja tak już chcę być na mecie. :(  
Tak jak nigdy się nie wyrażam szpetnie, tak teraz na me piękne wargi (może trochę za wąskie) cisną się słowa niecenzuralne wyrażające moją niemoc i złość już na wszystko. Wypatruję Marcina, żeby przyjechał do mnie i wsparł mnie w niedoli jak przystało na dobrego męża a jego q.... nie ma. Pomsty lecą na wszystko i wszystkich i tak w tej złości dochodzę prawie czerwonego co doszedł tego w paski co majaczył mi juz też od dawna na horyzoncie. Nagle na 4 km przed metą widzę , że jedzie ktoś z przeciwka, ale to nie Marcin bo w czarnym jedzie a Marcin w biało - czerwonym być powinien. O ja p......... jeszcze tyle do mety ..... gdy nagle rozpoznaję w tym czarnym  mojego małżonka ! Słonko moje i szczęście!! . Warknęłam tylko: "ile do mety ??",  na chwilę usiadłam mu na kole i ta chwila wystarczyła, żeby rozwinąć moje skrzydła. Poczułam się niczym anioł zemsty niesiony wiatrem i odstawiający siwą, niebieską , czerwonego i tego w paski. Meta pod górkę??? Pod jaką górkę?? Wychodzę Marcinowi  z koła i 40 km/h gnam pod dmuchaną metę po upragniony medal za ukończenie. Boże ! Udało się ! Przejechałam i nie umarłam. Jestem wielka :D)))
Teraz czas na odpoczynek. Poszłam się przebrać do auta , zdjęłam koszul a jednak w głowie pikało - a może się przyda na koronację?
 Tak z nutką niepewności  zajrzałam do  telefonu a tam lakoniczna informacja: "gratulujemy ukończenia Paluki Tour 2016. Twoj czas to (tu pominę bo wstyd)  nieoficjalnie miejsce 13-OPEN , 2 -K40 . "  Był też czas zwycięzcy (Gosia Zellner) ale co tam będe ją chwalić ;) (mój blog ;p) i tak stanowczo za szybko jeździ ;).
Znowu szczęście i radość we mnie wstąpiła. Odtańczyłam taniec radości na terenie parkingu Zakładów Zbożowych w Żninie i wywijając koszulem i ciesząc się jak dziecko poleciałam z dobrą wiadomością na stadion miejski do Marcina. Na estradzie zespól śpiewał "Whiski moja żono" robiąc mi apetyt na toasta nie koniecznie z whiski;), słońce świeciło, trawa była miękka i błogość we mnie wstąpiła, jeszcze  w strefie kibica, żal, że jeść się nie chce a tu takie pychoty i zaleganie na stadionowej trawie w oczekiwaniu na pucharek.


Było fajnie , profesjonalnie i miło. Organizacja na medal, widać, że organizatorzy przejęli się bardzo, co pozwoliło mi czuć się jak gwiazda. Zadbali o wszystko. WIELKIE MEDALE dla organizatora i medal ode mnie dla mojego najlepszego kibica - dziadka z zakrętu.


 


Kategoria szosa, z małżonkiem

Na pagóry z Marcinem

  d a n e    w y j a z d u 36.00 km 0.00 km teren 01:30 h Pr.śr.:24.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Wtorek, 19 lipca 2016 | dodano: 19.07.2016

Dzisiaj wolniej ale goni mnie ten mój stary do robienia komów ;)
Marcin w  swoim wpisie zapomniał dodać  - Asia tradycyjnie: jęczała, marudziła, oczy jej na wierzch wychodziły,   ale zadowolona bo znowu królową została ;)


Kategoria szosa, z małżonkiem

Z Marcinem po Królowanie

  d a n e    w y j a z d u 32.30 km 0.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:25.17 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 16 lipca 2016 | dodano: 19.07.2016

Z Marcinem, który zmobilizował mnie, żeby zagryźć zęby i ...................o mało niewyzioniwszy ducha, zdobyłam trzy tytuły królowej. W Borówku pobiłam drugą o 8 s. :)


Kategoria szosa, z małżonkiem