JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

z małżonkiem

Dystans całkowity:2546.95 km (w terenie 413.86 km; 16.25%)
Czas w ruchu:115:11
Średnia prędkość:19.64 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:67
Średnio na aktywność:38.01 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Morsowanie

  d a n e    w y j a z d u 1.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.:0:00 km/h Pr.max: km/h Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:jakiś taki co się trafi :)
Niedziela, 24 stycznia 2016 | dodano: 24.01.2016

Biegać nie mogę, bo skręciłam stopę, jeździć nie mogę, bo mnie obojczyk napierdziela, aż niemiło, więc co mi pozostało? Coś szalonego. Marcin dzisiaj uwiedziony urokiem morsinek postanowił zanurzyć się wraz z innymi golasami w odmętach jeziora Dębiniec, więc go poszłam pilnować, co by za wiele się nie naoglądał.  ;).
Latały te golasy na śniegu i jakoś tak widać było, że im tak za bardzo zimno nie jest, bo nawet pupami na śniegu siedzieli, a co niektórzy to nawet się pokładali na lodzie.


Zakręceni są ci morsjanie i fajną grupę tworzą.
Marcin odważnie oblekł się z długich gaci i wlazł do wody, czym wzbudził mój zachwyt, jak i niepokój o jego zdrowie fizyczne, jak i psychiczne ;)  Zauważyłam jednak, że musi być bardzo zimno w stopy, bo małżonek mój szedł w butach do przerębli, a reszta miała fachowe paputki.



Ja robiłam za fotografa i pilnowacza naszego psa, który nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić i wyglądał na nieco przerażonego. Wzięłam tą moją adoptowaną córkę na spacer i biegało to dziecie niewiadomego ojca i matki całe szczęśliwe :)

Po powrocie do domu pomyślałam, że może też wlezę do tej wody?
Zabrałam stere laczki jako specjalistyczne buciki (żeby do przerębli dojść) i mega ręczniki, oraz psa i małżonka i pojechaliśmy.
Rozgrzewkę prowadził mój małżonek i było mi coraz cieplej. Zdjęłam kurtkę i było ok, zdjęłam bluzę i w krótkim rękawku podskakuję na jednej nodze i ok, zdjęłam portki i też jest ok. Zdziwienie wielkie. Wtedy nadszedł jakiś facet i mówi:"Pani się rozgrzewa, żeby się tam topić?" Tak - odpowiadam "A pan na to pozwala?"-pyta się facet A mój małż na to "e! Ja już się kąpałem" Facet tylko machnął  ręką i poszedł. Całe szczęście, bo juz myślałam, że będzie na to przedstawienie patrzył.
I nastała ta wielka chwila, gdy odwaga wzięła górę i wsadziłam jedną nogę bez kapcia do wody oraz drugą w kapciu. Szybko trzeba było nurkować po kapeć bo co jak co ale mojego ukochanego starego kapcia utopić  nie chciałam. Po udanej akcji ratowniczej pełnej pisków i okrzyków "ojej!!!!!!!!! zimna ta woda!!!!" Moja Tinka również postanowiła zostać morsem i wskoczyła do swojej pańci. Jak wskoczyła tak chciała się wydostać, ale jak wiadomo nie jest łatwo wyjść z przerębli. Ja nie wiele myśląc włożyłam ręce w rękawiczkach w wodę i podparłam jej tyłek, żeby wylazła. Tym sposobem miałam mokre wszystko: kapcie, rękawiczki, siebie i psa. Trzeba było wyłazić choć wcale nie było tak źle. Czasami latem jest trudniej wleźć do wody bo jest odczuwanie zimniejsza.

Tak więć szaleństwo popełnione i dobrze mi z tym :)
Pozdrawiam Was morsowo :)


Kategoria z małżonkiem, szaleństwo

Ostatni wyścig w tym roku. Łopuchowo

  d a n e    w y j a z d u 30.35 km 0.00 km teren 01:33 h Pr.śr.:19.58 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 27 września 2015 | dodano: 28.09.2015

Pierwszy ścig w Gogolowym maratonie. Tak jakoś wyszło, że ostatni z cyklu gogolowych maratonów był moim pierwszym w tym cyklu. Nie miałam napinki na wynik ale tak to już jest, że jak się wejdzie między starujących to się udziela i chce się ścigać. Zresztą jakoś po Wiórku nie czułam się (jeszcze) zmęczona, więc dawałam radę za dziewczynami i już sobie upatrzyłam "ofiary" do odstrzelenia gdy na 2,5 km zobaczyłam zdenerwowanego zawodnika wołającego czy ktoś ma telefon. Kątem oka zobaczyłam jakieś leżące sylwetki, więc skręciłam z drogi na trawnik i się zatrzymałam. Podeszłam i dogadać się nie mogłam z tym przerażonym chłopem. Czy chce aparat czy numer alarmowy. W końcu odblokowałam telefon, wykręciłam numer i kazałam mu wzywać pogotowie a sama poszłam obadać co się dzieje. Chłopak leżał na brzuchu z okręconą głową w stronę pola, a drugi łazi cały pokrwawiony i w szoku. Podeszłam do leżącego i wtedy ten odwrócił się na bok. Zobaczyłam, że łuk brwiowy ma do szycia a na moje pytanie czy wie jak się nazywa i gdzie jest powiedział, że wie. Nie odpuściłam mu, musiał mi powiedzieć gdzie jest i co się stało. Zdał test. Oczy też wyglądały przytomnie to spojrzałam na tego drugiego. Obraz nędzy i rozpaczy: z kolana wisi skóra i widać kość rzepki, zdarty łokieć do mięsa, a chłopak skarży się na bolące palce, które były całe poszlifowane. Kazałam mu spróbować zgiąć palce, dał radę. Całe, pomyślałam. Pocieszyłam go, że palce raczej nie złamane ale reszta ran nadaje się do szycia. Za chwilę zatrzymał się przedstawiciel gminy Skoki i zaczął z nami gadać, podjechał też chłopaczek od Gogola. Jak już ofiary zaczęły przeklinać na tego "co im zajechał" to wiedziałam, że będą żyć. Jeszcze chwilę postałam z nimi a gdy  zobaczyłam, że jedzie karetka to pojechałam, bo co tam po mnie.
Całe mini już pojechało, łącznie z dziećmi, babkami, dziadkami i debiutantami w za dużych kurtkach co robiły za żagiel. Po zakręcie z nieszczęsnego asfaltu w teren jeszcze długo jechałam sama, aż wreszcie zobaczyłam jakiś ostatnich do łyknięcia. Dobrze mi się jechało gdy tak co chwilę widziałam następną sylwetkę do gonienia. Udało mi się "zgolić" tak z 30 zawodników i zawodniczek, choć trud drugiego wyścigu pod rząd dawał mi się we znaki. Po piachach we Wiórku jechało mi się  po Łopuchowskich piaskach jak po równym i tak sobie mijałam spacerujących miniarzy. Niestety megowcy nas zaczęli wyprzedzać i od czasu do czasu robiłam im miejsce co oczywiście wybijało mnie z rytmu. Raz jak taka fujara chciałam sięgnąć po bidon ale taka byłam zgrabna, że mi spadł i jeszcze po nim przejechałam. :(  Jak podnosiłam bidon minął mnie Krzychu i wstyd, bo pewnie pomyślał, że podpychałam pod górkę. (też miał kiedy jechać ;) ). Minął mnie też JP i postanowiłam go mieć na oku jak najdłużej sie  da. Aż do piachu gdzie miałam nieprzyjemną pyskówkę z kolarzem z Czaplinka (celebryta się znalazł) od czasu do czasu widziałam koszulkę JP. Oczywiście Jacek mi odjeżdżał ale nie tak szybko jak zwykle. Bardzo byłam wtedy z siebie zadowolona ale płuca to myślałam, że zgubię gdzieś po drodze. Na 1,5 km przed metą na asfalcie zamajaczył mi goggolowy strój już myślałam, że poszłam jak perszing za JP a to Krzychu na mnie czekał. Podciągną mnie jeszcze pod asfalt i jeszcze jedną dziewczynę, którą długo goniłam i już sił nie miałam dzięki Krzychowi wyminęłam. (dzięki Krzysiu :))  Jednak za chwilę pióra opadły mi zupełnie i puściłam koło. Jak dostałam w gębę wiatrem, pod górkę to już mi było strasznie. Na szczęście zaraz była meta. Potem posiedzieliśmy sobie na stadionie, pogadaliśmy i tak po dekoracjach, które mnie oczywiście wcale nie interesowały ;) była tombola. Była to była, węże ogrodowe, które mnie bardzo interesowały zostały rozlosowane i tombola mijała i mijała i już prawie ostatnie nagrody losowali gdy nagle wywołują mnie. O szczęście debiutanta!. Wygrałam CB radio z taką długą anteną , że o mało co a bym wybiła oko wręczającemu mi nagrodę ;). Może ktoś reflektuje na nowe CB ?
Fajnie było. A! spotkałam tego pobijanego. Przyjechał na finał. Moje diagnozy były trafne. Kolano szyte, na łokciu nie było co szyć bo tak poharatane, palce całe tylko porozcinane i ogólnie cały w szlifach. Ten drugi też szyty na łuku i do domu. Przewrotki na asfalcie bardzo bolą, oj bolą.


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Za Marcinem na Bike Maratonie

  d a n e    w y j a z d u 30.00 km 0.00 km teren 01:42 h Pr.śr.:17.65 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Sobota, 19 września 2015 | dodano: 24.09.2015

Wybraliśmy się z małżem mym do Polanicy na Bike Maraton. Droga do Polanicy masakryczna, remont za remontem ale perspektywa gór osładzała wszystko. Zakulalim się do Zieleńca za ciemnego i głuchego bo wszystko poza 2 knajpami pozamykane. Nie sezon to zamknięte. Integracja była huczna więc poranek nietęgi ale pogoda taka, że grzechem byłoby gnić w wyrku.  Zrobiłam kilka zdjęć odważnym jadącym na maraton


Humory dopisywały a niektórzy postanowili porozwijać się muzycznie


aż w końcu pojechali autami do Polanicy.


Co było robić? Wzięłam mojego Kellyska i po asfalciku aby miękko było pojechałam zdobywać góry. 



Najpierw 15 km w dół  i bez jazdy pod górkę to nawet 60 km/h staje się nudne, choć świst w uszach i latająca katana ma swój urok a potem 15 km pod górę co też staje się nudne a nawet powiedziała bym, że mordercze ;). Te 15 pod górę podjeżdżałam od Dusznik-Zdroju do zamku w Szczytnej. Jest co dygać do domu wariatów. W zamku na wzgórzu w Sczytnej znajduje się dom opieki dla nieporadnych życiowo i po prostu wariatów.


Przy zamku był jeden z odcinków maratonu więc ustawiłam się tam z aparatem i pstrykałam zdjęcia oraz rozmawiałam z jednym z pensjonariuszy domu. Ten to ma szczęście. Wszystko go cieszyło. Miał mega radość ze słonka i rowerzystów a jak się przewracali to się chichrał jak nie przymierzając głupi do sera. Ciągle podciągał portki i komentował rowerzystów, co chwilę pytał mi się dlaczego ja nie jadę i każda odpowiedz go zadawalała. Nawet taka, że bo słonko świeci. Całował panią dyrektor, która akurat jechała do pracy autem i musiała się zatrzymać bo jechali rowerzyści w łapki ( a może to nie była pani dyrektor, kto to wie?) i w ogóle był bardzo przychylnie nastawiony do wszystkich i wszystkiego. Przypuszczam, że mieszka tam bo każdy by go mógł oszukać , wykiwać i zrobić mu krzywdę. Taki niegroźny, wesoły dziadek bez zębów albo seryjny morderca po lobotomii (oglądane przeze mnie horrory się kłaniają ;))
Jak juz wszyscy chętni rowerzyści  przejechali lub przeszli to zabrałam się z tyłkiem do Polanicy w okolice domu zdrojowego. Znowu z 5 km zjazdu i trochę podjazdów, gdzie już wielu zawodników finiszowało. Tam spotkałam ekipę fogtów i wesoło oczekiwałam na Marcina, w czasie czekania było dopingowanie przez dużych i małych :)


jedzenie i gadanie

itp.
Marcin przyjechał na luziku zadowolony i wcale nie zmęczony.
Potem była imprezka i było mega fajnie a co ja tam wyrabiałam to niech pozostanie milczeniem ;)



Kategoria wycieczka, z małżonkiem

Kompletne sieroctwo

  d a n e    w y j a z d u 33.00 km 0.00 km teren 02:34 h Pr.śr.:12.86 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 6 września 2015 | dodano: 07.09.2015

czyli prawie a się czołgałam w Klęce.
Maraton przygotowany super. Wielkie brawa dla Bożenki i Piotra Łąckich oraz harcerzy, wesołych strażaków , kucharzy co zrobili pyszną grochówkę i dla wszystkich, którzy przyczynili się do organizacji :)
A teraz kontynuacja bazgrolenia pt. WPIS Z TYPU MARUDZĄCYCH wpisany tylko dla porządku i niewarty czytania.
Porażka, dno i dół :(. Zimno, cimno, do mety daleko, wiatr zacina ,deszcz leje, miotła za mną jedzie, gubię trasę, z 2 razy dopompowuję koło, kompletny brak sił i motywacji do tego wszystkiego wrażenie jak bym miała  kupę gwoździ w czaszce.
Trasa jak w Hermanowie, kiedyś przelatywałam ją jak wiatr i zgarniałam puchary a dzisiaj czołganie, wdrapywanie się , walka o przetrwanie. Łe tam szkoda gadać.
Koniec wpisu bo samą mnie on nudzi ;)


Kategoria z małżonkiem, wycieczka

Tak naprawdę nie wiem ile przejechałam w tych górach Izerskich

  d a n e    w y j a z d u 155.90 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Piątek, 14 sierpnia 2015 | dodano: 15.08.2015

km tak na oko bo w górach to wszystkie trasy obliczane są na godziny dla pieszych albo kto ile da radę, Strava oszukiwała bo chyba za wolno jechałam a licznik się na mnie wypiął i powiedział, ze na takich wstrząsach to on liczył nie będzie i czujnik co chwilę zjeżdżał z lagi. Jechałam przez większość drogi  z jęzorem wywalonym, zdechnięcia bliska ale zadowolona. Nie pamiętam kiedy, jak i gdzie więc tylko zapisuję  jakieś przebłyski świadomości , które pozostały mi na krótkich płaskich fragmentach. Pod górę widziałam tylko koło moje lub Marcina lub ciemność a z góry widziałam mykające po bokach różności w postaci drzew, samochodów i jakiś podpychających rowerzystów lub podpychających się pieszych. Zjazdy były mega i zapierdzielałam 62 km/h a kot który właśnie wylazł mi przed koło zastanawiał się czy spieprzyć w prawo czy w lewo a ja jak go dostrzegłam zastanowiłam się przez chwilę jak będzie wyglądał rozbryzgany na moich plecach. Na szczęście głupie kocisko poleciało w odpowiednią stronę i tak oboje uniknęliśmy bliższego, ewentualnie śmiertelnego kontaktu co by mi zepsuło fan.
Marcin się trochę ze mną nudził a ja miałam super radochę i mega fefry. Pojeździliśmy po polskiej i czeskiej stronie po singlach i po szutrach. Jeździliśmy po drodze telefonicznej a ani dudu nie było tam telefonu i byliśmy na samolocie i na wododziale a Marcin powiedział, że jak dobrze zrobię siku to część poleci do tego morza a inna część do tamtego morza. Jednak nic nie poleci do żadnego morza bo gora była taka, że sikać mi się nie chciało. Odwiedziliśmy "Chatkę górzystów" gdzie dostałam duży kubek kawy i dużo mleka (czyli tak jak lubię) i to tylko za 5 zyla. Zupełnie nie jak w schronisku ani w jakiejś kawiarni.
Pościgałam się z jakąś laską która myślała, że mi może podskoczyć co oczywiście przy tych dodatkowych kg, które wyhodowałam było bolesne , ale nie będzie mi tu byle kto za moim małżem sie uganiał ;p.
Zrobiłam sobie asfaltową lekką wycieczkę, która zakończyła się poplątaniem drogi. W wyniku tego poplątania musiałam dygać pod SKI SUN w Swieradowie Zdroju, kto był to wie jaka to sztajfa. Najważniejsze, że się zacięłam i podjechałam a giry mnie bolały jakby się miały rozlecieć. Zadowolenie wielkie bo pchali tam tacy co PRO wyglądają :)
W jakiś tam dzień pojechaliśmy do zamku Czocha. Gorąc był jak nie wiem, jednak wtedy uwierzyłam, że jakąś tam jeszcze siłę mam bo jak jechaliśmy do zamku to ciągle z górki i byłam pewna, że nie podjadę a tutaj proszę poddygałam z powrotem i to nie z wielką zadyszką.
Wspólne treningi wiele dały mojemu małżonkowi bo obecnie na BIKE ADVENTURE zgarnia medal za medalem za pierwsze miejsca.

No cóż, trening czyni mistrza a nie tylko trzeba trenować nogę ale również cierpliwość i hart ducha tak niezbędny kolarzowi i trenowany przez małżonka mego na trasach gdy ja płaczę, że nie dam rady  a on śpiewa mi piosenki, utwierdza mnie w wierze, że dam radę, że nie jest trudno,  od czasu do czasu wkurzając się na mnie gdy rzucam rowerem i wrzeszczę że pierdzielę nie jadę ;)


Kategoria z małżonkiem

Po błocie szosówką

  d a n e    w y j a z d u 42.00 km 0.00 km teren 01:50 h Pr.śr.:22.91 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Piątek, 24 lipca 2015 | dodano: 25.07.2015

Po robocie w pięknym zachodzącym słonku z małżonkiem mym wybraliśmy się na bajabongo szosóweczką. Po asfalciku co by równo i przyjemnie było, bujaliśmy się pod 25/h i było bosko. Oczywiście zaraz na starcie musiałam wyskoczyć z koła i wyścignąć Marcinka ale to już taka nasza tradycja, że na Czerniejewskiej na górce lecę ile mam siły a potem zdycham i ledwie girami powłóczę w okolicy Gołunia. Żeby nam się ciągle ta sama droga nie nudziła to pojeździliśmy na wachlarzu i raz o mało co a bym w Marcina wjechała. Adrenalinka musi być bo co to by była za przyjemność ;) Całkiem nieźle mi ten wachlarz wychodzi ale tylko jak jedziemy 25/h jak szybciej to się gubię. Co tam pojeżdżę to i kondycji trochę chwycę i wprawy. Łapka jakoś tam się goi więc jest nadzieja. Mam już skierowanie na styczeń żeby tą .............. blachę wywalić i mam nadzieję, że się szybko w tym ..................... szpitalu nie będę znowu musiała pojawiać.
Trasa na pagóry mi się ździebko nudzi więc zaproponowałam modyfikację i pojechaliśmy kawałek  drogą Poznań-Gniezno a potem na Wierzyce. Super się jechało przez pierwszy raz odwiedzane Imielno i Imielenko ale jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało, że asfalt kończy się pewnie pod domem sołtysa w Imielenku i dalej to już tylko w terenie po piachu, kałużach i błocie. Normalnie przełaj.




Z okazji tego, że się bałam , że się wywalę to się niegroźnie wywaliłam ale nic mi się nie stało. Uff!  Blacha się trzyma choć oczywiście podparłam się lewą łapą. Tylko na girze mam odcisk paru ząbków od korby. Można powiedzieć nareszcie zaczynam wyglądać normalnie tzn. ze śladami korby na nogach i licznie rozsianymi siniakami ;) . Jechałam tak wolno po tym piachu, oczywiście ze strachu, że jak tylko wyjechałam na asfalt, wytrzepałam błoto z bloków to pognałam do chaty tak szybko jak dawno nie leciałam czyli jakieś 30-32 km/h. Było fajowsko. Marcin ze mnie się śmiał, że podkręcam tempo a jak on tak robi to dostaje ochrzan ale dzielnie mi towarzyszył jak jak już spuchłam oczywiście w okolicy Gołunia to mnie dzielnie ciągnął. Niestety wyczuł mnie i nie dał się wyścignąć na Czerniejewskiej pod Rynek w Pobiedziajach ale gnaliśmy tam jak wariaci. Jakiś dziadek stał i patrzył jak się ścigamy i widać było , że kibicuje. Nie wiem tylko czy mi, czy solidarnie z małżonkiem, żebym go nie wyprzedziła. Było tam pod 45 km/h a na Rynku ledwie co widziałam albo lepiej powiem , że widziałam ciemność. Na krótko na szczęście. Potem już do domku, pomaluśku, żeby z roweru przed domem z fasonem zejść.
Oczywiście szaleństwa nie zostają bez karne i po zdjęciu butów dostałam takich kurczy stóp, że musiałam usiąść ale warto było. Mam nadzieję, że będę więcej jeździć bo łapka na zdjęciu wygląda całkiem, całkiem a mi się ckni do roweru nie mówiąc już o tych oponach, które mi się poodkładały niestety nie w garażu a na dupsku.


Kategoria szosa, z małżonkiem

Bicie komów (chłopów) na wiaduktach

  d a n e    w y j a z d u 31.86 km 0.00 km teren 01:16 h Pr.śr.:25.15 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Poniedziałek, 13 lipca 2015 | dodano: 13.07.2015

Pobiłam pare/u komów/chłopów. Jestem 11, jedyną babą na 23 wszystkich, więc pobiłam dzisiaj paru chłopów :)  Dzisiaj zostałam królową, wczoraj stałam na podium za samo bycie na wyścigu.  Jestem wielka a blask mojej sławy rozświetla moją kolarską przyszłość ;).
No dobra dosyć.
Dzisiaj z Marcinkiem grzalim pod pagóry i pod wiatr.
A wczoraj miałam przyjemność wejśc na podium w Bindudze koło Murowanej Gośliny ale niestety w zastepstwie za Bożenkę Łącką.


Mam nadzieję, że jeszcze trochę i stanę tam zasłużenie bo łezka się mała zakręciła, że siedzę na coraz większym zadzie bo głupia łapa na niewiele mi pozwala. Na szosie to jeszcze jakoś daję radę, prawie nie boli, chcoć okropnie się boję, że się wywalę i mi ta blacha się wyrwie ale MTB odpada :(.
A dzisiaj fajnie było. Złachałam się ale było super :)


Kategoria szosa, z małżonkiem

Z Zofią

  d a n e    w y j a z d u 11.00 km 0.00 km teren 00:49 h Pr.śr.:13.47 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 14 czerwca 2015 | dodano: 14.06.2015

Zofia postanowiła trenować jazdę MTB ale ja po silnym wczorajszym świętowaniu z moim małżonkiem


bardzo dobrej wiadomości dzisiaj byłam słaba ;)
Zofia moja młodsza czuje krew kolarską przekazaną przez matkę i ojca i postanowiła pokonać OSa Marcinowego.
Zawzięło się dziecię i prawie całe pokonało

Dzielna jest.
Ja zdychałam. Nie tylko za sprawą wczorajszego piwka ;)


Kategoria z małżonkiem

Z nienacka

  d a n e    w y j a z d u 29.00 km 0.00 km teren 01:11 h Pr.śr.:24.51 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Czwartek, 28 maja 2015 | dodano: 28.05.2015

Przyjechała teściowa i byłam zła, że znowu nie pojadę rowerem :(
Przyjechał Marcin i byłam zła, że znowu nie pojadę rowerem :(
Pojechała do domu teściowa i byłam zła, że jest już późno i znowu nie pojadę rowerem :(
Marcin się zakręcił i zabrał mnie na rower :) 
Obiecał, że będzie spokojnie jechał i że pojedziemy bliziutko, tylko do Wierzyc.
Pogoda ładna, nóżka się ładnie kręciła, wiatr słaby, Marcin stwierdził, że nie będziemy dupy tylko jedziemy na pagóry. Ja, jak to dupa na pagóry nie pojechałam bo byśmy wrócili za ciemnego, więc skręciłam pod wiaduktem szybciej a Marcin pojechał co by tą dupą nie być. Postanowiłam, że mnie na powrocie nie złapie chociaż do ronda na Pobiedziaje na S5. Marcin podstępnie próbował mi przeszkodzić w moim postanowieniu dzwoniąc z niewinnym pytaniem " gdzie jesteś". Ha, ha, myślał, że mnie szybciej złapie a ja już byłam przy bocianie  i dorwał mnie tuż, tuż ale za rondem.
Jeszcze troszkę się ścigaliśmy pod górkę w Pobiedziajach i myślałam, że wątroba mi wyskoczy oczami na wierzch przy 42 km/h ale było fajowo. Musiałm odpuścić te 42 km/h bo bym zdechła co uczyniłam ledwie wtaczając się na szczyt górki czyli na Rynek.
Nogi mnie bolą, kondycji nie mam, ale jestem zadowolona.
Po powrocie pojechałam jeszcze z Tinką. Tinka uwielbia mi porywać rękawiczki rowerowe i bawić się nimi w podrzucanie, tarzanie się po nich i dzisiaj w czasie zabawy zachciało jej się siku. Wypluła rękawiczkę i zapomniała o niej a następnie przykucnęła i ją posikała. Małpa sklerotyczna jedna ;) 


Kategoria szosa, z małżonkiem

MTB Kostrzyn

  d a n e    w y j a z d u 26.00 km 10.00 km teren 01:20 h Pr.śr.:19.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Niedziela, 17 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Nareszcie nie trzeba było wstawać o 5 lub 6 rano bo do roboty albo na jakiś wyścig, bo wyścig był tuż za miedzą. Wstaliśmy więc o 6,15 bo starość ma swoje prawa i człek się budzi wcześnie, kości gniotą tłuszczyk i nie ma co leżeć bo można już by się zacząć szykować na ścig w Kostrzynie.  Z racji mojej kontuzji postanowiłam pojechać dystans HOBBY - 26 km i tak pomyślałam, że się umęczę bo nie dam skóry za darmo i oczywiście będę walczyć o podium choć powinnam jechać na wycieczkę a nie na wyścig. No cóż, szaleństwo na rowerze to chyba  jest mi pisane. Wzięłam zdobywcę pucharów, bo niechciało nam się przekładać gładkich opon z Mondiego. Kellysek jak przystało na dojazdówkę do roboty posiada bagażnik, światełka i zabezpieczenie. Marcin złośliwiec jeden zaproponował mi żebym wzięła jeszcze sakwy a światełek lepiej żebym nie zdejmowała bo" jak dojedziesz po ciemku to ci się przydadzą" wredota jedna ;).
Dojechałam na miejsce autem, Marcin przyjechał rozgrzewkowo rowerem. Na miejscu gatki - szmatki, że o mało bym się spóźniła na start. Zimno było obrzydliwie. Odziałam się dobrze i stanęłam na stracie



a tam red. Kurek opowiada, jaka to ja dobra jestem, że pewnie pierwsza itp. Wlazł mi oczywiście na ambicję i trza było jechać jak fabryka starczała. Pięknie się startowało z pierwszej linii. Niestety chłopy mi odjechali i nie załapałam się w pociąg, więc musiałam sama dygać cała drogę pod wiatr z dziewuchą na plecach. Ciągle mi cholera wisiała i wiedziałam, że mnie porobi na mecie. Wredna małpa jedna!  Wsypała mi na ostatnich  2 km 1 minutę. Woziła się mi na kole a potem odjechała. Powstrzymam się może lepiej. 
Przez tą połamaną łapę, teraz wydawało mi się, że terenu było bardzo dużo. W zeszłym roku poszło mi dużo lepiej. Wydawało mi się, że tam tylko asfalt był a teraz wstrząsy mnie wytrzęsły.  Będzie lepiej i chyba jest nieźle bo byłam 11open , 1-K4, 2 -K. Niestety organizatorzy to męskie szowinistyczne ś....... są bo na Hobby nagradzali tylko 6 pierwszych. Jak ja bym miała siłę to bym na mega pojechała a nie na Hobby, a kobiety nie mają szans z facetami chyba że zamiast posiłków zjadają dynamit a wtedy to na 100% jadą mega.
Jako fotografowawie amatorzy zostaliśmy wraz z Marcinem do samego końca nagradzania i jakież było nasze zdziwienie, gdy na podium wywołany został nasz Team w drużynówce! Ponieważ było nas przedstawicieli sztuk 2 to skromnie stanęliśmy na podium. W doborowym towarzystwie wymiataczy maratonowych. DOKOPALIŚMY Kaczmarkom! HA, ha.

Mamy mega duży puchar i wielką satysfakcję :)


Kategoria wyścig, z małżonkiem