JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2012

Dystans całkowity:763.56 km (w terenie 306.80 km; 40.18%)
Czas w ruchu:36:41
Średnia prędkość:19.69 km/h
Maksymalna prędkość:49.44 km/h
Liczba aktywności:23
Średnio na aktywność:33.20 km i 1h 44m
Więcej statystyk

Obstawiłyśmy wszystkie możliwe kategorie i wzięłyśmy puchary

  d a n e    w y j a z d u 52.00 km 52.00 km teren 03:30 h Pr.śr.:14.86 km/h Pr.max:34.00 km/h Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012

zawodniczki © JoannaZygmunta

W sobotę rano zamiast spać po ciężkim tygodniu w robocie to my jak jakieś „dziwaki” pakujemy milion toreb do samochodu. (Zwłaszcza te młode kobietki miały największe torby bo przecież tyle trzeba zabrać.) i jedziemy w siną dal tzn. w okolice Zielonej Góry na wyścigi.
Jakiś czas temu słyszałam, że w Cybince w okolicy Słubic jest fajny wyścig. Umówiliśmy się z Marcinem, że ja pojadę w sobotę w Cybince a on pojedzie w niedzielę w Lubrzy na Kaczmarek Elektric. Wiedziałam, że wyścig ma „atrakcje” w postaci pokonywania jakiejś rzeczki ale nic nie chciałam widzieć ani słyszeć aż sama tego nie pokonam. Wyjechaliśmy z dużym zapasem czasowym i spokojnie autostradą sobie jechaliśmy aż nagle zrobiło się ciemno, buro i jak nie gruchnęło deszczem i nad nami rozszalała się burza. Pierdzielnęło gromami i zastanawiałam się który rower spali się pierwszy. Aluminiaki Marcina i Marty ściągną pioruna a mój plastik się spali. No masz! My w aucie spoko ale miałam wizję jadącego auta a na nim płonący rower. No płonąć to on by mógł pode mną jak z zawrotną prędkością pędzę po trofea a nie od jakiegoś pierdziela z nieba.
Jak widziałam tą ścianę deszczu to myślałam: „Po kiego zapisałam się na mega, ja chyba chora jestem i nikt mi nie pomoże bo specjaliści od cyklozy dopiero się uczą itp.
Dojechaliśmy do Cybinki elegancko i bez pomyłki a z burzy została tylko mżawka.
Na starcie „obcykałam” zawodniczki i czułam, że już po pucharze, bo mocna obstawa. Ale co tam! Jadę mega i już.
Fajnie się startuje na dłuższym dystansie, bo jest łatwiej. Niestety organizatorzy dali ciała bo mini się ustawiło z mega i trzeba było się przepychać.
przepychanaka © JoannaZygmunta

Pojechaliśmy i zaraz mi prawie wszyscy odjechali, za mną telepało się jeszcze dwóch bikerów - chłopak i dziewczyna.
Trasa taka, że napić się z bidonu było trudno bo błoto głębokie i na całą szerokość drogi. Jak już coś suchszego to wąsko.
Czołówka mini dogoniła mnie na 7 km, no cóż............
Poczekałam sobie w krzakach aż różne Lonki, Konwy i Dorażały przemkną i wskoczyłam na mojego białego rumaka, aby napotkać pierwszą przeprawę przez rzeczkę. Stanęłam nad nią i się zastanawiam a loża miejscowych szyderców stoi i wrzeszczy: „Biegiem pani, środkiem i biegiem”
-„E, nie robicie mnie w karolka?” No, nie pani, tak najlepiej. No, to poszłam, po kolana w wodzie i na brzegu buch! gira po kolano w błoto i nie mogę się ruszyć. Co tu robić? Jak wyciągnę nogę to może być bez buta. Muszę to jakoś tak zrobić żeby but został. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i wyciągnęłam się, a loża wrzeszczy, że mam poczekać bo oni mają w maluchu wyciągarkę i zaraz po nią polecą .
-Wrrrrrr!!!!!!. Poskudniki ze starszej Pani co się tapla w błocie jaja sobie robią.
Wygramoliłam się i zadowolona z sukcesu przejechania rzeczki pojechałam dalej. Jadę sobie, jadę, mini mnie wyprzedza mniej lub bardziej kulturalnie a ja się nie przejmuję bo muszę mieć siły na dalszą drogę. Błoto pięknie osiada na wszystkim. Po każdym przejechaniu po błocie, bo innego wyjścia nie ma, tumany błota fruwają wkoło mnie, oblepiają tarcze, które dzwonią i muszę od czasu do czasu przecierać okulary, żeby widzieć. Jadę sobie i jakoś się dziwnie podejrzanie robi jak gdybyśmy zbliżali się do rzeczki. I faktycznie! Ostry zjazd i prosto w wodę do połowy uda. Nurt mocny a brzeg naprzeciw ostry. Jakiś facet się zlitował i wciągnął mi rower a ja się wgramoliłam. No ładnie! -myślę sobie- jak ja sobie poradzę za drugim kółkiem? Już nikogo nie będzie!- i ta myśl towarzyszyła mi do mety, którą musiałam przejechać aby zacząć drugie kółko. Myśl ta była na tyle silna, że chciałam się wycofać. Do tego błoto, upał i tylko 1 bufet na trasie. To wszystko skłaniało mnie do DNF-a.
Dojeżdżam do mety a Marcin z Zosią krzyczą „Mama! Zosia jest pierwsza , Marta czwartaaaa!!” - cudownie odkrzykuję.
No przecież nie będę się wycofywać, bo jaki dam przykład dzieciakom. Jak się poświęciłam to jadę!
Opis zmagań moich dziewczynek tutaj.
Kurek wrzeszczy : O! Pani Joanna z pięknym czasem” - no pewnie! wyjechałam 10 min przed mini więc czas niezły ;p
A ja: - ja jadę dalej!
- No nie! pani Joanna jedzie dalej! A my czekamy na czołówke mega - słyszę jeszcze w oddali.
Pięknie! Oni już prawie kończą a ja zaczynam. Dobra jest! jadę!
Drugie kółko wydaje mi się, że jadę szybciej ale Marcin podobno czekał 15 min dłużej niż zakładał, że pojadę .
Ponieważ policzyłam czas i wyszło mi, ze przyjadę po dekoracji to:
1.gadałam ze strażakami, żeby podzielili się wodą a oni w zamian poinformowali mnie, ze jestem ostatnia bo inni się wycofali,
2. przeleciałam 1 przejście przez rzeczkę bez wpadania w błoto – loża się znudziła i poszła
3. rzeczka na drugim przejściu okazała się być przy samotnym przejściu bardzo rwąca oraz cudownie zimna i prawie cała się w niej wykapałam, żeby się ochłodzić
4. kombinowałam jak wyciągnąć rower z wody bo byłam sama i musiałam sobie poradzić i jakoś się wytargałam, wyciągając rower za siodło tyłem, bokiem, przodem, ważne że z sukcesem i bez wpadnięcia do wody chociaż dużo nie brakowało.
5 na barze o który się modliłam, żeby jeszcze był okazało się, że nie ma wody i nawet swojej już nie mają ale mają suchy placek i banany. Wyssałam wodę w bananów, postałam chwilę, powiedziałam, że raczej mogą się zwijać bo ja jestem ta fujarą co jedzie na końcu i pojechałam 10 km bez picia wypatrując jakiś bidonów. Ponieważ ta woda zakończyła się dużo wcześniej to wszystkie bidony były sprzątnięte. Ot jaki sposób na sprzątanie lasu ;p.
Ostatnie km były męczarnią z wjeżdżaniem w błoto, żeby się trochę opryskać jakąś mazią która przypomina jakąś wodę.
Na mecie stali moi wierni kibice Marcin z Zosią i Zosia miała w ręce BIDON
Dajcie wody albo czegoś mokrego © JoannaZygmunta

Potem wlazłam tak jak stałam pod strażacki wąż i to było CUDOWNE!!!. Mokra koszulka, mokra ja , wreszcie woda – rewelacja.
Z biura usłyszałam: „Wjechała nasza ostatnia zawodniczka i za 15 min będziemy dekorować najlepszych zawodników.”
Marcin leci i mówi jesteś druga, zaraz za Karpienią.
No nie!. No tego się nie spodziewałam! Chciałam pojechać mega i trochę strategicznie pojechałam bo ostatnio wszystkie babony jeżdżą mini ale 2 miejsce! Co prawda na 2 startujące ale puchar za wytrwałość i poświęcenie jest.
Nasza pólka puchnie © JoannaZygmunta

Marcin przyniósł mi posiłek regeneracyjny i oczy mi wyszły z orbit. Pierożki, kartacze i zupka pomidorowa. Nie miałam siły jeść, Marcin chetnie spałaszował. Ja zjadłam pomidorówke i 2 pierogi.
Otrzymałam pełno gratulacji i słów podziwu od miejscowych kobitek i całe szczęście nikt nie miał pretensji, że za długo jechałam.
Pozdrowienia z podium © JoannaZygmunta

Po dekoracji pod prysznic i domyć girek nie mogłam. Dopiero pilling starł to błocko wtopione w skórę.
Potem pojechaliśmy do Zielonej Góry, gdzie spędziliśmy przemiły wieczór a na drugi dzień pojechaliśmy do Lubrzy gdzie ja byłam nianką a Marcin zawodnikiem.


Kategoria wyścig

do domciu

  d a n e    w y j a z d u 37.02 km 20.00 km teren 01:47 h Pr.śr.:20.76 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Piątek, 29 czerwca 2012 | dodano: 29.06.2012

Straszny upał. Jutro w Cybince zemrę na 100 %. No może na 90%. ;)


Kategoria dojazdy

Poznań - Strzeszynek - Poznań

  d a n e    w y j a z d u 60.76 km 20.00 km teren 03:01 h Pr.śr.:20.14 km/h Pr.max:39.95 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 28 czerwca 2012 | dodano: 28.06.2012

Z Rataj na szkolenie 7 km. Po szkoleniu w stronę Strzeszynka gdzie nad jeziorem zjadłam sobie słodką muszelkę. mmmmmm ale ja je lubię! Raz można sobie pozwolić ;). Nad jeziorem mało ludzi, przyjadą w weekend. Potem pojechałam na cmentarz winiarski do mamy. Cały czas drogą rowerową. Tak to się wygodnie jedzie. Duchota jakaś się robi na weekend zapowiadają straszne upały.


Kategoria dojazdy, wycieczka

do roboty i po mieście

  d a n e    w y j a z d u 53.91 km 40.00 km teren 02:49 h Pr.śr.:19.14 km/h Pr.max:45.49 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Środa, 27 czerwca 2012 | dodano: 27.06.2012

Dzisiaj jechałam na szkolenie na 9 rano i nie mogłam wstać. Nie pozwoliłam wyjść z łóżka Marcinowi używając swoich damskich wdzięków ale ... to co przyjemne się też kończy. Potem to tylko latanie i szykowanie śniadań, kontrola w co sie mają zamiar ubrać dzieciory, napełnianie bidonu, szukanie rękawiczek (przecież były tutaj ostanim razem!!!!) gdzie jest mój kask??, Marcin zabierz mi ciuchy na przebranie. Jakie ciuchy?? Te o które sie zaraz przewrócisz itp itd. I wylot.
W lesie ptaki śpiewają i mój telefon też:
- Asia gdzie są kluczyki od auta?!!!
- Zaraz (panika, szaleństwo w mózgu) no w plecaku co go mam na krybonach. (o żeś k.... zabije mnie!!!)
Marcin ostoja spokoju nawet sie nie spienił co u mnie byłoby oczywistością. Wymyśliliśmy, że są drugie kluczyki w szafie i je weźmie. OK, jakoś poszło.
I wtedy zapytał mnie czy mam zapiętą torebkę podsiodłową. NO nie i wszystko wyleciało!!!! Szaleństwo z mojej strony gromy poleciały. Marcin odczekał moją tyrradę i powiedział, że tam tylko była dętka i łyżki. Łyżki zniknęły, dętka była ale co mi po samej dętce. Zabrał mi pompkę i niewinnie się pyta czy mam zapiętą torebkę. Faceci. Nic tylko dusić. Najlepiej w sypialce ;)
Potem jazdy tam i siam po Poznaniu. Zadziwiłam się gdy przydusiłam na Rondzie Kaponiera i jakoś tak wyszedł mi maks 45,49 i nie bolały mnie nawet girki. Nie znam swoich możliwości.


Kategoria dojazdy

Rozpacz i tragedia - dzisiaj bez pucharu ;)

  d a n e    w y j a z d u 47.00 km 35.00 km teren 02:44 h Pr.śr.:17.20 km/h Pr.max:49.44 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano: 24.06.2012

Pojechaliśmy do Wyrzyska w okolice Piły. Jechaliśmy sobie płaską, czasami pofałdowaną Wielkopolską i nagle na horyzoncie wzniesienia, że mi łydki na sam widok ścierpły i miałam wielka ochotę zgwałcić Marcina żeby zawrócił. Ponieważ wczoraj dałam z siebie wiele to śniło mi się leżenie na leżaku a nie ściganie. Po drodze widziałam ludzi wylegujących się na trawce i siedzących przy kawce a my na jakieś męki, zwłaszcza, że górka wyglądała na pokaźną. Na starcie kupa ludzi i większość jedzie mini czyli mój dystans. Obsada wśród kobitek w moim wieku mocna i właściwie na starcie wiedziałam, że "pozamiatane". Wśród startujących przerażające wieści. Straszny zjazd z kamieniami, błoto i kupa piasku. Przysięgam, że będę na starcie stała z słuchofonami, żeby tego nie słuchać. Wyścig technicznie łatwy, tylko kondycyjny. Dzisiaj za cholerę noga nie podawała. Kryzys za kryzysem na 8 km chciałam się położyć i nawet dać się przejechać, żeby odpocząć snem wiecznym. Gdzieś na 10 km przy moim zgonie totalnym dogoniła mnie Joanna Zbroszczyk, moja wczorajsza rywalka i facet z koszykiem na bagażniku. Ten facet to juz była zniewaga! We dwoje dodali mi motywacji. No nie dam się objechać Joannie nawet o 2 sek a dziadowi nawet o 1! PO 14 km był zjazd. Co za bajka! To było to co lubią tygrysy! Klamki wek i jechane. Dodało mi to sił, przewietrzyłam się i już nie chciałam umrzeć ;). Błotka to nawet na mojej delegacji było więcej, piach owszem był ale tylko mnie wkurzał więc ile mogłam to go przepychałam. Żebym ja dorwała tego co go tam rozsypał! ;)
Wyścig zorganizowany rewelacyjnie! Oznakowany doskonale, dwa zaopatrzone po brzegi i ze sprawną obsługą bary, na mecie niekończące się babki (mniam), kawa, herbata, piwo, makaron, banany, pomarańcze, arbuzy i cały czas "częstujcie się Państwo, bardzo prosimy" .
A zapomniałam: wjeżdżam na metę a red. Kurek pieje: "i wjeżdża dzielna Pani Joanna, która wczoraj na wyścigach szosowych w Kobylnicy zdobyła puchar" Wszyscy się lampią a ja zwiewam ;)
Marcin przyjechał bardzo szybko po mnie. Wiedziałam, że nie ma sensu się przebierać, tylko lepiej poczekać. Przyjechał, był bardzo opiaszczony bo się prawie przy mecie wywalił. Stwierdziłam, że idziemy pod prysznic, o którym wspominał Kurek, bo trzeba to umyć. Podeszliśmy pod górkę i znaleźliśmy malutką pływalnię. Bardzo sympatyczna Pani przypilnowała nam rowerów i poinstruowała, że prysznice są "koedukacyjne" i mogą być tam Panowie. A mam w nosie Panów!, których zresztą już nie było. Wybachaliśmy się z Marcinem i jakie to było przyjemne odświeżenie! Pani pożyczyła mi suszarkę, która zastąpiła mi ręcznik i tylko szkoda, żę nie mieliśmy "cywilnych" ciuchów. W aucie zmiana garderoby i człowiek jak nowonarodzony.
Bardzo przyjemnie szkoda tylko, że dopiero 5 miejsce wśród starych bab. Ale nic za darmo. Wczoraj trzeba było tak nie pruć flaków, to dzisiaj było by lepiej.
W Margoninie wpadliśmy do rodzinki na kawę i obejrzeliśmy wyciąg dla nart wodnych na jeziorze.
Ogólnie jestem złachana jak koń pociągowy. Obity goleń na dziurach dawał się mocno we znaki, chyba coś sobie zrobiłam bo mnie gira boli coraz bardziej ale wrażeń nikt mi nie zabierze. Szkoda tylko, że nie mam zdjątek ale może jakies się znajdą :D.


Kategoria wyścig

Kobylnica szosowo i z pucharem :)

  d a n e    w y j a z d u 25.00 km 0.00 km teren 00:52 h Pr.śr.:28.85 km/h Pr.max:44.20 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:rower męża
Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 23.06.2012

Marcin pojechał dzisiaj z Marcinem z rana na trening. Słonko zaglądało do sypialni, łóżko całe dla mnie i po co wstawać? No może, co by pojechać w jakimś wyścigu szosowym w Kobylnicy? Marcin powiedział, ze wróci o 11 to myślę sobie e tam! To nie moja liga. Zaczęłam myć łazienkę i nagle Marcin wrócił. 10 godzina to może kawka i w ramach treningu przed jutrzejszym Wyrzyskiem pojadę sobie? Zebraliśmy się i dawaj. Łydka mnie napierdziela od poniedziałku jak mnie zatrzymało na piasku pod Baniochą i walnęłam sobie w kość piszczelową z pedału. Boli jak diabli i noga sina, ale trzeba być twardym nie miętkim. Na rowerze nie boli więc co tam.

Przed startem © JoannaZygmunta

Moje małe żegnały się ze mną jak przed wielka bitwą
Pożegnanie przed wyścigiem © JoannaZygmunta

Pojawiliśmy się około 12,15 zapisy na kartce, numerki na agrafki jak za króla ale uśmiechy i żarciki pt” Pani jednej takiej agrafkę pożyczyłem i do dzisiaj muszę się z nią męczyć”. 13 start i z kopyta bo Pyrcykowa goni. Kurna trzeba się spiąć. W tym czasie Marcin moje Kochane babole uczył skoku w dal
nauka skoku w dal © JoannaZygmunta

lot może odlot ? © JoannaZygmunta

Po dojechaniu miałam Miętkie nogi ale średnią niezłą. Pojechałam na Marcina Krossie wyposażonym w gładkie opony i było super. Twardo jak cholera (ale czy nie jest fajnie jak jest twardo? ;) )
Pytam się sędziego, który podliczał nas na karteczce która jestem?
- Pierwsza wśród kobiet MTB
- Hura, hura, hura zaśpiewała angielska jazda?
Sędziowie lali z mojego tańca zwyciężcy.
Jako kobieta przyjechałam 4. 2 sek po 3. Kurde gdybym miała szosówke i ciągnącego to było by fajnie ale na podium stanęłam jako pierwsza. W końcu jechać na rowerze MTB i dotrzymać koła nie jest tak łatwo.
No i I miejsce © JoannaZygmunta

Dostałam podziękowania od Pana z którym się ciągnęliśmy nawzajem przez jedno kółko i wyrazy szacunku od Pana którego łyknęłam na jakimś podjeździe.
Bardzo poprawiło mi to wszystko humor.
Potem uczyłam się skakać z moimi dziewczynami
Po wyścigu uczyłyśmy się skakać w dal w trójkę. Czy to był trójbój czy co innego. © JoannaZygmunta


Super dzień. Puchar największy ze wszystkich
Pólka robi sie ciasna. Marta dba o chronologię i najświeższy puchar postawiła jako pierwszy. Przy okazji jest też największy. © JoannaZygmunta


Kategoria wyścig

jakieś zapomniane km do pracowe

  d a n e    w y j a z d u 21.37 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Krówka
Piątek, 22 czerwca 2012 | dodano: 22.06.2012


Kategoria dojazdy

Czwartek rano

  d a n e    w y j a z d u 34.19 km 0.00 km teren 01:22 h Pr.śr.:25.02 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 21 czerwca 2012 | dodano: 22.06.2012

Czwartek rano szybko na szosę. Pobudka wcześnie, ośrodek śpi. Wyłażę tylnymi drzwiami otwartymi przez strażnika z budki przy wjeździe i szybko szosowo Zalesie Górne- Wólka Pęcherska- Wólka Pracka – Głosków – Bobrowiec-Piaseczno – Jazgarzew –Wólka Kozdawska – Zalesie Górne

Cmentarz żołnierzy z I wojny światowej w Wólce Pęcherskiej © JoannaZygmunta

Kosciół w Jazgarzewie © JoannaZygmunta

W kościele tym były interesujące kropielnice w kształcie dużych muszli w kruchcie
aspersorium w kościele w Jazgarzewie © JoannaZygmunta

Szybki powrót do Ośrodka , śniadanko i na pociąg do Poznania.
W mazowickim pociągu do domciu © JoannaZygmunta

I już potem na wisząco
każda pozycja dobra byle do domciu © JoannaZygmunta


Kategoria wycieczka

środa po kolacji

  d a n e    w y j a z d u 39.76 km 30.00 km teren 02:25 h Pr.śr.:16.45 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Środa, 20 czerwca 2012 | dodano: 22.06.2012

W środę po kolacji zamiast na piwo to w obcisłe i na czerwony szlak. Kawałek w bok od Zalesia i znajdujesz się w Rezerwacie Las Pęcherski. Przepiękny!!!! Jak z bajki. Wąska ścieżka prowadzi przez mokradła i las gdzie gałęzie pochylaja się nad głową i wydają się być zdziwione, że ktoś tutaj jedzie. Nie zawsze dało się jechać bo musiałam przechodzić jakieś rzeczułki i rozlane mokradła. Jedyną niemiłą okolicznościa były komary, które chciały zjeść mnie żywcem.

bajkowa ściezka © JoannaZygmunta

przez rzeczułkę © JoannaZygmunta

Przez łąki © JoannaZygmunta

mokradełko na czerwonym szlaku w rezerwacie Las Pęcherski © JoannaZygmunta

Zalesie Górne-Wólka Pęcherska-Wólka Pracka-Głosków –Jazgarzew- Żabieniec-Zalesie Górne
Po powrocie szybciutko spać bo rano następna wycieczka.


Kategoria wycieczka

wtorek rano

  d a n e    w y j a z d u 13.50 km 10.00 km teren 00:39 h Pr.śr.:20.77 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wtorek, 19 czerwca 2012 | dodano: 21.06.2012

Rano. Miałam wstać wcześniej, ale jak mogłam sobie poleżeć to spałam do 6 i wyszłam o 7 a ośrodek śpi. Ja cichaczem, na paluszkach i gromkie -
- "Dzień dobry" z recepcji
-"a Pani gdzie sie wybiera tak z rana?"
-"Szukac trasy na popołudnie"
-"a to proszę ;)"
Polatałam po okolicy, znalazłam dojazd do czerwonego szlaku, poszłam na chwilę do kościoła

Kościól w Zalesiu Górnym © JoannaZygmunta

posiedziałam sobie na ławeczce. Słonko świeciło, ptaki śpiewały, ponieważ nie znam okolicy to dalej sie nie zapuszczałam.
Mój wierny rumak stanął w stajni z innymi możę mniej rasowymi, ale równie wiernymi wierzchowcami
stajnia © JoannaZygmunta

Ale za to wieczorem spaliśmy razem
w sypialni © JoannaZygmunta
Co niektórzy koledzy byli zazdrośni. No cóz jakoś mój Kellys bardziej mi się podoba ;)


Kategoria wycieczka