JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

Rodzinnie

Dystans całkowity:277.60 km (w terenie 83.00 km; 29.90%)
Czas w ruchu:14:07
Średnia prędkość:19.10 km/h
Liczba aktywności:11
Średnio na aktywność:25.24 km i 1h 34m
Więcej statystyk

Z Martą

  d a n e    w y j a z d u 17.00 km 0.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:17.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 28 sierpnia 2017 | dodano: 30.08.2017

Pojechałyśmy z Martą na takie szybkie kółeczko. Jechało się dobrze aż w lesie spotkałyśmy jakiegoś rowerzystę w krzyczącej koszuli, grzebiącego coś przy rowerze, którym okazał się być Grigor. Marta grzała do przodu i zanim zorientowałam się, że kiwający do mnie i uśmiechający się rowerzysta to Grigor to już musiałam gonić Martę, żeby mi się w lesie nie zgubiła. Zdążyłam tylko krzyknąć, żeby jechał z nami ale chyba usłyszałam, że to nie w jego kierunku. Potem pojechałyśmy w kierunku działki i tak się zawzięłam , że na podgórce zdobyłam królową. No cóż, stara się to się ma . Przez pół godziny :( kurka. Cieszyłam się tytułem, bo łatwo mi nie było a tu córka Jacka Głowackiego, Carmen wzięła i mi ukradła królową. Ładnie córkę wychował ;).
Na powrocie znalazłyśmy rozjechaną wiewiórkę o której wspominał Grigori i samego Grzesia, który jechał do chałupy w przeciwną nam stronę.
Fajnie było :)


Kategoria Rodzinnie, z Martą

Na obiad

  d a n e    w y j a z d u 42.00 km 40.00 km teren 02:20 h Pr.śr.:18.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 10 czerwca 2017 | dodano: 10.06.2017

Przyjeżdża człek z delegacji a tu obiadu nie ma, bo „przecież jadłaś po drodze”. Po drodze to ja mam Mc po którym mi się wiuka a do tego zaczął się okres wakacyjny i całe autobusy dzieciaków zamawiają szejki, srejki i burgery i nie chce mi się czekać ani jeść na stojąco.
Tak więc wracam głodna do domu, obiadu nie ma i co zrobić? Zamawiać pizze? Iść do knajpy? a może by tak rowerem się rypnąć gdzieś na obiadek, po 3 godzinach jazdy autem? Marcin zaproponował burgera w Czerniejewie. Nie było co się zastanawiać, tylko jechać na burgery o których jakiś czas temu pochlebnie pisał Mateusz
Do Czerniejewa jest jakieś 15 km ale oczywiście po co jechać prostą drogą jak można krzywą i przez jeziora Uli i Baba, nadrabiając jakieś 7 km. Nie miałam pojęcia gdzie są te burgery, chociaż często jeżdżę przez rzeczoną miejscowość a burgerownia podobno działa już od 2 lat.
No, nigdy bym nie zwróciła uwagi na taką budkę, choć atrakcyjną lecz schowaną.


W życiu bym się nie domyśłaiła, że to nie jakiś przypadkowy postój a burgerownia :)
Burgery były duże, smaczne i pożywne


a do tego wcale się później nie wiukały jak te z Mcszajsa ;)


Kategoria Rodzinnie, z małżonkiem, z Martą

Kostrzyn Wlkp.

  d a n e    w y j a z d u 13.00 km 13.00 km teren 00:28 h Pr.śr.:27.86 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 4 czerwca 2017 | dodano: 05.06.2017

Marta się wzięła za jazy rowerowe to pomyślałam, że może zabiorę ja na wyścigi w Kostrzyniu i zobaczymy jak nam pójdzie. Jeżdżąc z Marcinem Marta pozabierała mi wszystkie Qomy, więc pomyślałam, ze będzie dobrze. Z racji jej wieku, regulaminu i moich obolałych nóg po wyścigu w Koźminie zapisałyśmy się na dystans rodzinny (13 Km) gdzie do dekoracji liczył się czas wspólny przynajmniej dwóch członków rodziny. Na starcie dostałam burę, że jak to jest czas wspólny to przeze mnie przegramy, bo ja wolno jeżdżę i się popstrykałyśmy jak to baby. Po starcie dołożyłam do pieca i lecę, a Marty nie ma, zwolniłam i czekam, wreszcie dojeżdża
- co tak wolno?– pytam
-Mama ty za szybko jedziesz– mówi Marta,
-no widzisz córka jak mama chce to potrafi, spróbuj szybciej.
Niestety szybciej się nie dało, więc się umówiłyśmy, że każda jedzie ile może i że spotykamy się na mecie. I pojechałam powyprzedzać sobie tych co mnie przez te gadanie wyprzedzili. Gnałam jak mogłam najszybciej, ale nie udało mi się dogonić pierwszych 3 par dorastających synów z ojcami choć prułam co sił.
Podczas jazdy zdałam sobie sprawę jaka ta konkurencja jest niesprawiedliwa i ze powinni podzielić ten dystans też na kategorie wiekowe i płec bo właściwie to chodzi o to, żeby dać radość dzieciakom z dekoracji (puchary mogą być maleńkie i nie drogie) oraz ogromną radość i dumę rodzicom.
Fajny taki dystans – krótki i szybki ale męczący bo musiałam dać z siebie wiele a giry bolały i zatykało mnie po wczorajszym Koźminie.
Po dojechaniu na metę okazało się, że jestem pierwszą panią

a Marta 7 panią


i fajnie.

ALE nie sklasyfikowano rodzin i nie wręczono pucharków bo …….. bo nie :(
Siedzieliśmy z Marcinem i Martą przez całą dekorację, która ciągnęła się i ciągnęła a dystansu rodzinnego nie nagrodzono. Nagrodzono za to najliczniejszą drużynę (nie było w regulaminie) Euro Bike Elektric Team, (grupa, która pucharów ma tyle, że je wyrzucają,) wylosowano (nie wiadomo kiedy) nagrodę losową dla pracownika/zawodnika Agrochestu (sponsor) i jeszcze tam parę takich kwiatków trącających prywatą.
Pucharów było od licha i trochę ale jednak zabrakło :(

Żal mi było tych młodych chłopaczków, którzy czekali do końca na ten swój pierwszy pucharek i zostali zrobieni w balona. Ojcowie coś tam próbowali ale wszyscy już się rozchodzili, gratulowali sobie świetnej organizacji i tak cudnego wyścigu.
Obok naszego samochodu stał samochód ojca z synem, którzy chyba pierwsi dojechali na dystansie rodzinnym . Jak doszliśmy do auta to młody świgał papciami z bezsilności, żeby się nie poryczeć, a ojciec nie wiedział jak ma mu to wytłumaczyć. Powiedziałam, że pięknie jechał, że dla mnie jest wspaniałym kolarzem, że niestety tak bywa i że może się obrazić na organizatorów bo ja się ciężko zastanawiam czy tak nie zrobić. Chłopak się trochę uspokoił i trochę mu się mina poprawiła, ale wiara w regulaminy i słowo pisane raczej została zachwiana.
Przykry i niemiły zgrzyt, ale niestety nie jechał na tym dystansie nikt znaczący dla organizatora.
E ! Nie podobało mi się. Bardzo mi się nie podobało :(


Kategoria Rodzinnie, wyścig, z małżonkiem, z Martą

Na działkę ugotowac coś w kociołku :)

  d a n e    w y j a z d u 7.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 9 kwietnia 2017 | dodano: 15.04.2017

Nie chciało mi się jechać ale zmieniłam tylko rower z szosy na górala i pojechałam. W pierwszym momencie czułam się co najmniej dziwnie z tą szeroka kierownicą, jak na zjazdówce. Śmiesznie. Zdążyłam ugotować potrawę na ognisku zanim znajomi przyszli i było bardzo miło. Słońce wyszło i zrobiło się ciepło, tak akurat, żeby żałować, że to koniec weekendu.


Kategoria Rodzinnie

Wiórek

  d a n e    w y j a z d u 1.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Niedziela, 2 października 2016 | dodano: 02.10.2016

Moja lewa nóżka już nie dała mi jeździć. Wredna s......... Ból mnie powalił i zmusił do pójścia do lekarza, gdzie jak zwykle lekarz z przerażeniem w oczach nakazał leżenie, zastrzyki, i najlepiej żebym zamarła bo: "się skrzep przesunie i nastąpi natychmiastowa śmierć" . Wiem, wiem igram sobie ale nie znoszę jak mi się moje ciało przeciwstawia. Już mnie wystarczająco wkurza buntujący się, niechcący się zrosnąć i bolący obojczyk, a teraz gira. W każdym razie przyjmuję serię bolących zastrzyków i nie łażę, ale wszędzie, jak już muszę, to  jadę na rowerze. Z psem na spacer, do sklepu jak dziewczyn nie ma itp. Jest coraz lepiej ale do Wiórka mogłam wybrać się tylko jako widz i fotograf. Na wyścig zapisałam się już dawno i szkoda było mi wpisowego, więc namówiłam Zosię na start. Jeździ codziennie do szkoły to parę ma, to się nie bała i nawet chętnie się zgodziła. Marta ku mojemu zdziwieniu wyraziła już dawno chęć jazdy a Marcina namawiać nie trzeba  było. Rano jak zwykle się okazało, że laski mają za małe ciuchy  i kaski też i co teraz. Teraz matka otworzyła swoją szafę i oddała swoje najlepsze i mniejlepsze ciuchy. Dobrze, że kiedyś (przed wypadkiem) szczuplejsza byłam bo teraz dziewczyny przynajmniej w chorągwiach jechać nie musiały. Wzięły moje buty, kaski, ciuchy, okulary, rękawiczki, rękawki i rowery i stanęły na starcie 7 km trasy. 
W międzyczasie przyjechał Jacek i jego kuzyn, a Marcin wdał się w takie gadki z nimi, że  musiałam go pogonić, żeby pojechał za dziewczynami i kontrolował, czy nie ma jakiegoś kryzysu. Kryzys oczywiście u Zosi był bo Marta ją wyprzedziła. Marcin zastał Zosię  na trasie idącą i tonącą we łzach. Jak zobaczyła Marcina to wsiadła na rower i dostała takiego szwungu, że z ostatniej pozycji przyjechała 4 od końca i już bez łez.
Dostały drewniane medale

a Marta stanęła na podium

Oczywiście łzy znowu popłynęły z oczu Zosi a Marcie nawet było przykro, że wygryzła Zosię (dobre dziecko). Pocieszyłam Zosię, że przecież jechała na starym rupieciu i na złych oponach a ona przecież specjalizuje się w jeżdżeniu na szosie i jakoś wrócił dobry humor. Humor poprawił się jeszcze bardziej jak na bufecie pojawiły się ciastka i można je było jeść bez ograniczeń.
Marcinowi nie bardzo poszło więc opowiedziałam im kawał.

Szło to tak:
Co zrobić, żeby lustro nie parowało w czasie kąpieli?
Wynieść je do kuchni ;)
Ponieważ opowiedziałam im ten kawał drugi raz tego dnia to reakcja była taka:

Nie wiem, mnie bardzo bawił ten kawał ;)) Przecież jest świetny ;p


Kategoria Rodzinnie, wyścig

Łopuchowo

  d a n e    w y j a z d u 32.00 km 0.00 km teren 01:57 h Pr.śr.:16.41 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 26 września 2016 | dodano: 26.09.2016

Łopuchowo to podobno najłatwiejszy i najszybszy wyścig u Gogola. Dla mnie nie był ani najłatwiejszy ani najszybszy ale dobrze, że go w ogóle przejechałam. Tak do bufetu się ścigałam a potem stwierdziłam , że mam w pompie tą trzęsionkę i jadę jak miałam jechać z założenia czyli wycieczkowo. Piachu było co niemiara, kamloty, kurz i brud. Szosa jednak lepsza. Mój kochany rowerek starał się jak mógł, żeby mi się dobrze jechało i pięknie wchodził w zakręty , nawet te najbardziej piaszczyste i szedł jak okręt przecinając bałwany piachu ale ja za mało siły miałam. Głupia lewa gira mi spuchła i już wcale się kręcić nie chciała a jedną nogą trudno było. Na tyle trudno, że zaliczyłam glebkę, na szczęście w piasek i na prawy boczek, czyli mój  obojczyk został oszczędzony. Nawet śmiać mi się z siebie chciało bo padłam jak przysłowiowa betka. Jadę i już nie jadę a leżę. Najtrudniej było tą lekko bezwładną nogą się wypiąć . Nawet już się zastanawiałam kto mi pomoże ale zobaczyłam jakiegoś miniasa w niebieskim, za sobą co też się przepychał w piachu, więc szybko się pozbierałam. I oczywiście wlazł mi na ambicję bo mnie goni. Już nie było daleko do mety jakieś z 5 km więc się wzięłam w garść i dawaj uciekam. Mijający mnie Krzychu zapraszał mnie na koło ale gdzieś po krzakach jeździł i co? Miałam za nim w krzaki jechać? Ja szanująca się kobieta! Zresztą za wolno jechał ;p i miał brzydką koszulkę ;p. Gdzieś tam na 4 km poczułam jakiś nagły przypływ siły ale niestety nie mojej. To Michał Jaskółka wyprzedzając mnie popchnął mnie trochę. Ale to była jazda. Tak to bym chciała jechać cały czas. Nie czas jednak na dyrdymały. Niebieski minias ciągle mnie gonił i zaczął się dopytywać, czy będzie jakiś asfalt. Zaczęłam się zastanawiać dlaczego interesuje go asfalt. Aż mnie oświeciło, on ma wąskie oponki i chce mnie na asfalcie porobić. A niedoczekanie twoje! Cała para w girę i jazda aż dogoniłam czerwonego "słusznej postawy" miniasa. Widać, że zdycha ale jak go wyprzedziłam to spinał się przekręcił parę razy korbą i znowu był przede mną. A jechał jak torba na wietrze, raz w te, raz wewte, a obok nas przedzierają się megowcy. Nie znoszę zajeżdżać drogi a jak mi zajeżdżają to mnie krew zalewa, więc mając w głowie, że za mną jest niebieski ale mnie goni oraz, że ten czerwony mnie wkurza znowu jakoś się wzięłam w sobie i jak się potem okazało wyprzedziłam obydwóch z dobrym zapasem. Na metę dojechałam złachana jak pies po zabawie i dobrze, że był Marcin bo mi pomógł się rozebrać z ciuchów. Sama nie dałabym rady. Potem już krzesełeczko i piknik na stadionie. Oczywiście jak zostałam na tomboli to nic nie wygrałam ale za to zostałam poproszona o godne reprezentowanie Agaty na podium , co z chęcią uczyniłam bo na podium fajnie się stoi i zdjęcie dumnej mej postawy mam i w młodszej kategorii stanęłam a red. Kurek piał z zachwytów nad wspaniałą rodziną Horemskich.





Kategoria Rodzinnie, wyścig

Bieg Lechitów

  d a n e    w y j a z d u 70.00 km 0.00 km teren 03:00 h Pr.śr.:23.33 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 18 września 2016 | dodano: 18.09.2016

Do Gniezna, a raczej do Owieczek pokibicować biegaczom na biegu Lechitów. Zrobiłam nadzieję co niektórym,   ze wesprę swoim niezawodnym dopingiem, więc głupio było nie jechać pod ten głupi wiatr w mordę do Gniezna.
Moja głupia lewa noga postanowiła na pierwszych kilometrach nie współpracować ze mną. Gdyby nie była przypięta do pedała to by się nie kręciła. Głupia, głupia, głupia, wkurzała mnie, zwłaszcza, że Marcin z braku innego towarzystwa (co niby obiecało, że pojedzie, ale się rozmyśliło) postanowił jechać ze mną. Dla niego to był pryszcz, a dla mnie jak dla tej żaby Krasickiego:
 Z wieczora
Chłopcy wkoło biegały I na żaby czuwały:
Skoro która wypływała,
Kamieniem w łeb dostawała.
Jedna z nich, śmielszej natury,
Wystawiwszy łeb do góry,
Rzekła: „Chłopcy, przestańcie, bo się źle bawicie!
Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie"
Tak więc, pod ten wiatr, ile razy z niemocy swojej odkleiwszy się od koła mojego małżonka w łeb z wiatru dostawałam, a ten mój stary jeszcze się wkurzał, że nie jadę za nim. Po słownej przepychance z której wyszłam zwycięsko, zyskując focha nad fochy w męskim wykonaniu i zwolnienie tempa, dojechałam do Owieczek.
A tam słynna pani Maria z parasolką się kula. No jak??  Jest 11:13, 7km, start o 11:00 a pani Maria wszystkich porobiła??  Co jest grane?? Spóźniliśmy się? Czytać regulaminów nie umiem?? Pytamy się jakiegoś z kibiców. Starsze panie dostały handycap i wystartowały wcześniej, żeby się w grupy załapywać. OKi. Jedziemy pod prąd biegu i czekamy.
Biegną  Faceci a za nimi dwóch rowerzystów z radiem na rowerze, a radio gra to.

Wcale się się nie dziwię, że biegacze tak zapierdal.......... . Najpierw myślałam, że to rowerzyści nadający tempo (różne są gusta) ale chyba raczej byli to przypadkowi rowerzyści zaplątani w bieg, którzy "umilali" sobie jazdę bo jechanie z tempem 10 km/h po asfalcie może z nudów zabić.
Za chwilę w drugiej grupie chłopów biegła moja koleżanka  z siłowni i współmieszkanka wspaniałego, obfitego w wybitnych sportowców (przede wszystkim mnie ) i innych biegaczy i rowerzystów miasta Pobiedziska PATRYCJA TALAR.  Ta to ma nogę. Nie tylko zgrabią ale i szybką . No dobra! Ja mam kształtniejszą ;). Pokrzyczałam trochę i poczekałam jeszcze na koleżankę z pracy, której też obiecałam, że będę jej kibicować. Szalejący kibice są cenni, więc dałam z siebie wszystko. Jak już koleżanka przebiegła to trzeba było zabrać się na metę. Wzięliśmy dupę w troki i znowu pod wiatr pojechaliśmy wzdłuż wyścigu do Gniezna na metę. Marcin zrezygnowany, że już i tak wolę poganiać biegaczy niż jechać na kole jechał sobie swoim tempem a ja w swoim dygałam pod ten cholerny wiatr. Dogonić Patrycję nie było łatwo ale się udało. Dobrze, że to był półmaraton, bo zdążyłam przed nią na metę. Po drodze dogonili mnie Jurek i Mateusz ale porzucili mnie aby dojechać do Marcina, który majaczył mi gdzieś tam daleko. Na mecie piknik. Kiełbasą pachnie, chleb ze smalcem, piwem (bezalkoholowym - bleeee) poją i szaleństwo. Trąby o odgłosie osła w potrzebie wyją, klekocą sztuczne dłonie, flagi PKO trzepocą i zasłaniają widok. Spotkałam tatę Patrycji, który zaniepokojony zapytał jak na trasie. No jak może być? Patrycja wszystkim babom wsypała (co jest oczywiste, bo w końcu uczyła się od mistrza-(mnie ) i zaraz będzie na mecie, gdzie ubierze się w przechodnie futro i koronę. Ustawiłam się obok jednej z takich flag i wypatruję. Leci Patrycja, krzyczę, z emocji, walę się łbem w stojak do flagi, ale wśród tej wrzawy mnie nie słyszy, nie ważne, czekam na Magdę (koleżankę z pracy), która będzie niedługo. Cholerna flaga PKO przeszkadza mi coraz bardziej, raz po raz walę się głową w nią, dobrze że mam kask. No, jest Magda, klaszczę, zauważa mnie, uśmiecha się. :)  Wiem jak to jest jak chce się do mety, a tu wyskakuje  jakiś kibic, co krzyczy TWOJE imię. Niemoc opada, moc wzrasta :) .
Patrycja jak zwykle została królową (dobrze, że nie jeździ na rowerze ;) )

W tym czasie Marcina dopadło dwóch dziadków i opowiadają mu swoje mądrości i wspomnienia jak to "kiedyś, panie to ja ................" 

Zgarniam go na kawę i ciacho :) i wracamy do domu.
Powrót już prawie cały czas z wiatrem.
Bardzo fajna niedziela :).  Rowerowy wyjazd, obiadek z dziećmi, spacerek z pieskiem i moim głupim, kochanym starym i teraz siedzimy na kanapie,Tom Waits sobie śpiewa, my popijamy brandy, piszę relkę, śmiejemy się z tego co kto głupszego przeczyta albo napisze, laski się kąpią, juto poniedziałek. Będzie dobrze :).


Kategoria Rodzinnie, z małżonkiem

Wiórek

  d a n e    w y j a z d u 17.20 km 0.00 km teren 01:05 h Pr.śr.:15.88 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 26 września 2015 | dodano: 28.09.2015

Tak, nie wiem czym się bardziej zmęczyłam, przygotowaniami, czy samą jazdą. Startowała Marta, bo Zosia przecież "przez nas nie trenowała". Nie do końca rozumiem, dlaczego przez nas, czyli rozumiem przeze mnie i Martę, ale jakiś powód do awantury być musi. Kocham tą moją babę. Czuję swój charakterek, którego cudowne właściwości poskramiane są przeze mnie i nie dają całego ognia i cudowności palących płomieni pożerających Konstantynopol. Ale pojechałam ;). Tak więc pojechaliśmy do Wiórka we czworo z dwoma rowerami. Ta moja starsza baba już jest taka wielka, że jeździ w moich SPD i na moim rowerze, bo są jej dobre. Ostatnio powiedziała mi, że jej pan od fizyki się nie zna, bo mówił o SPD, że to są nie wygodne buty, a to są przecież "Najwygodniejsze buty NA ŚWIECIE". Nie zna się  dziewczyna, najwygodniejsze to są SPD ale na 12 cm szpilkach ;). 
Marta wystartowała i od razu kraksa jakiejś beksy była i ją przyblokowali. Wyminęło i pognało to moje dziecię za czołówką ze stratą. I zaczęło się nerwowe oczekiwanie na córunię moją. Czekałam na nią i czekałam i już się zaczęłam martwić, gdy wjechała, druga, naburmuszona  i ze śladami łez na policzkach. "Co się stało dziecię moje"- powiedziałam "wywaliłam się bo ................." i tu znowu demony mojej duszy miały radochę słysząc, co się tam stało.  "Dziecko ale tak nie można mówić o innych" powiedziała porządna matka, "trzeba było przejechać po", pomyślało licho, co w duszy mej siedzi.
Długo nie trwało, a musieliśmy zebrać się do startu. Miałam jechać z końca, zachowawczo, co by mnie nikt nie popchnął, ale ścigać mi się chciało, a stary diabeł w duszy na skrzypcach grał, to ogień był od początku. Po starcie, jak dorwałam grupkę babek to  tasowałyśmy się z "różową" i "młodą" a jak  dorwałyśmy "trekingową" oraz "żółtą",  to porzuciłam tamte i już miałam na widelcu, taką "czarną" i "w białym kasku" gdy pojawiła się meta.  Ja to dopiero po 15 km zaczynam jechać dobrze, a tu tylko 17,2 km. Nic to, na brązową szprychę wystarczyło choć było by lepiej gdyby te co były przede mną nie jeździły  na wyścigach rowerowych tylko ścigały się na czas w dzierganiu.
Moja córcia została uhonorowana srebrną szprychą i pucharem za zeszły rok kiedy to pomylili się z wynikami. Do tego dostała statuetkę eleganta z Mosiny i prezenty i było super. Trochę w tym uhonorowaniu dzieciny za zeszły rok musiałam pomóc ale radość dziecka bezcenna.

Zadowolona jestem. Jak na brak treningów to bardzo ładnie pojechałam. Wszyscy byliśmy zadowoleni, a giry mnie teraz bolą jak  nie wiem co.
Zrobiłam dzisiaj eksperymentalnie pierogi ruskie i je żdżarłam, co by się węglowodanami napchać, ale chyba z tym pchaniem przesadziłam (bo dobre wyszły) i jutro zgon zaliczę w Łopuchowie, na który zapisałam się w malignie jakiejś będąc.


Kategoria Rodzinnie, wyścig, z Martą

Z Martunią z "mitycznego" Poznania

  d a n e    w y j a z d u 38.00 km 30.00 km teren 01:50 h Pr.śr.:20.73 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 24 września 2015 | dodano: 24.09.2015

Wyprawa do Poznania dla moich dziewczynek zawsze była czymś mitycznym. Bo to tak daleko i autem się jedzie i jedzie to gdzie rowerem pojechać. Zaproponowałam Marcie, że może dzisiaj po południu wrócimy sobie z roboty i szkoły do domu rowerem a Marta bardzo chętnie podchwyciła pomysł. Pogoda się bardzo udała, powrót się elegancko udał a pączki w Swarzędzu, te to  się dopiero udały ;)


Kategoria Rodzinnie, z domu/do domu, z Martą

Trenujemy na Wiórek

  d a n e    w y j a z d u 22.40 km 0.00 km teren 01:15 h Pr.śr.:17.92 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 30 sierpnia 2015 | dodano: 30.08.2015

Marta w zeszłym roku wygrała we Wiórku i teraz chce obronić tytuł. Konkurencji przybywa i bez treningu będzie ciężko, więc trenujemy. Dzisiaj pojechałyśmy tak:
Odwiedziłyśmy gościniec "Siedem drzew" w Biskupicach. Pięknie tam :) 
Marta utrajtana i były:
- kryzysy,
- głupie pokrzywy 
- ohydne błoto,
A! zostałyśmy królowymi w Górze, gdzie właśnie był największy kryzys wynikający z jak powyżej.
Jutro trening na szosie. :)



Kategoria Rodzinnie, z Martą