JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w miesiącu

Październik, 2015

Dystans całkowity:95.50 km (w terenie 11.30 km; 11.83%)
Czas w ruchu:00:19
Średnia prędkość:19.89 km/h
Liczba aktywności:5
Średnio na aktywność:19.10 km i 0h 19m
Więcej statystyk

Łapy, łapy, cztery łapy

  d a n e    w y j a z d u 9.20 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Środa, 28 października 2015 | dodano: 28.10.2015

a na łapach pies kudłaty :)



Albo ja biegam albo pies biega a ja jadę

  d a n e    w y j a z d u 35.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Środa, 21 października 2015 | dodano: 21.10.2015

Kulam się na girach, które z tego powodu bolą mnie okropnie. Jak usiądę na rower (choć na Czarną) i potowarzyszę w biegach mojemu kejtrowi to czuję się 100 % lepiej ale podobno bieganie lepiej odchudza. Jakoś tego nie widzę ;(. Za to Tina jak widzi, że biorę Czarną to już się cieszy, że jedziemy (ja na rozgrzewkę przed lub rozjazd po biegach, a ona na przebieżkę.
Coś jednak to bieganie pozostaje we krwi bo w zeszłą niedzielę zostałam złapana na czynie karygodnym podczas maratonu rowerowego (Dębówiec 2015) , czyli podbieganiu do podium.


Trochę wyglądam jakbym jakiś taniec odgrywała, może zostało mi z soboty ;) , a ja tylko leciałam po to:

po to malutkie kółeczko tam na końcu , ale moje, wywalczone :)



Dębówiec 2015

  d a n e    w y j a z d u 6.30 km 6.30 km teren 00:19 h Pr.śr.:19.89 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 18 października 2015 | dodano: 18.10.2015

18 lat czyli pełnoletność ma ten wyścig a ja byłam tam pierwszy raz. Oj! niedopatrzenie jakieś się stało, które należało naprawić, więc pomimo niewyspania (bo wczoraj z FogtBikes pląsałam na parkiecie do późna) oraz bólu bioder (bo wczoraj pląsałam na parkiecie do późna) oraz bólu pięt, łydek, dupska itd.  (bo wczoraj podjęłam , raczej mało udaną, 6- tą próbę przebiegnięcia 5 km) oraz po mimo deszczu nieobecność moją należało nadrobić i pojawiłam się dzisiaj na starcie. Należało zakładać, że frekwencja w taką pogodę będzie marna by nie rzec, że do d....... więc sięgnąć puchar będzie łatwo.  Jednak ranek był ciężki. Deszcz za oknem nie nastrajał wyścigowo, Marcin smacznie chrapał, nawet moja psinka nie przyszła, żeby mnie obcałować i wygiglać po gębie wąsiskami a tutaj należało by się zbierać, jakieś długie gacie zakładać, jedną, drugą, trzecią koszulę ubierać, potem stać w tym deszczu i marznąć. Pieprze! Nigdzie nie jadę! Leżę.................... I tak leżę, leżę i leżę i czuje jak mi się i tu i tam odkłada. Do niczego to wszystko !
Marcin się przebudził z nielekkiego snu i marudzi, że może byśmy pojechali, aż użył argumentu na który zawsze się złapię:" bo jak tak  pada to pewnie nikt nie przyjedzie i organizatorom będzie smutno". No , więc wziął mnie pod włos, no dobra! Jak ma im być smutno to pojadę po ten puchar. Niech im będzie!
Jakimś cudem i "psim węchem" mojego małża trafiliśmy na miejsce startu. W niewyjaśnionych do końca okolicznościach drogę również znalazł Paweł W, który również postanowił  zdziebko się umazać w błocie i zmarznąć w deszczu.
W mobilnym biurze zawodów (peugeot kangoo) wypełniłam zgłoszenie i tutaj jasny piorun mnie trafił. Mam numer 908 ergo jestem 8 babą na starcie!!! Ja pierd......e! Nie miało być nikogo! (jak mawiał pewien kandydat na prezydenta). Miałam wziąć puchar aby organizatorom nie było smutno a tutaj 8 a może i więcej bab. Po kiego wstałam! 18 lat radzili sobie beze mnie to i teraz mogłam zostać w łóżku.
NO cóż jak się powiedziało A to trzeba jechać.  Na rozgrzewce, która mogła by trwać cały czas, nagle pojawia się Kuba. Myślałam, że będzie się ścigał a on dzisiaj postanowił siedzieć w loży szyderców i fotografować tych "niespełna" oraz ich nie dok końca zgodnie z prawdą  informować ;).
Miałam do przejechania 6 km. Niby nic, ale jak wystartowaliśmy to ........................... Ja pierd..........! Ogień taki, że myślałam, że delikatnie mówiąc umrę. Nie stałam w pierwszym rzędzie, więc trzeba było się trochę przebijać. Najpierw wzięłam jedną taką w czarnym , potem taką z zjadliwie zielonym i jak już czułam się jak królowa szos to ta w tym niebieskim nie wiedzieć skąd mi wypruła z boku. Ja pierdu! Jak ona śmiała!
I kurde uciekła mi. No, bezczelnie uciekła mi . 
A potem jeszcze taka jedna z napisem "triatlon" na plecach, którą na rozgrzewce wyczułam, że młode to, to  i mocne, to też mnie minęło jak, jak  ................ No, nie wiem co. Jak bezczelny źrebak starą kobyłe. :(
Naprawdę, lepiej było leżeć w łóżku aż by mi oczy wygniły a nie tutaj tak być poniewieraną, przyszło mi do głowy, gdy nagle kątem oka zauważyłam, że zielona się zbliża.NO, no, no jak mi się zagotowało. Nie dam się! 
Jadę i widzę Kubę. Wołam do niego :"jak daleko" A ten : "Jak nad morze" no kurde to spiąć się, czy jeszcze trochę poczekać? Co robić? Nagle patrzę a tutaj podjazd, który w co niektórych babkach wzbudzał strach pt:"jak to podjechać" czyli już nie długo meta. Kątem oka widzę, że zielona się zbliża, podjechałam pod ten mini podjazd a tutaj jeszcze podjazd pod górę do mety. Ja pierd......... ja już nie mogę. Giry nie bolą tylko wydolnościowo nie daję rady. DLACZEGO TA META JEST TAK DALEKO!!!!! Czy zielona jest blisko???? Czy mnie dorwie???? NIEEEEE, NIE dam się!!!!!!!! Cholera!! Wykrzesać z tych trzewi więcej mocy, nogi dają radę, widzę już taśmę, jest, jest,  JEST !!!!!!!!!!!!!!!!!    Zielona wpada tuż za mną.
Z nonszalancją godną królowej,  odstawiam rower, jest dobrze. Mogę gadać, nie słaniam się, Zielona pada na trawę, ledwie dyszy. Hahaha jestem wielka !!!
Teraz staję się mega kibicem i drę tego .......... tzn. zdzieram gardło gdy mój małżonek na kacu będąc nie puszcza koła i daje mi powód do podskoków, wymachiwań itp. A potem już kibicuję wszystkim uczestnikom i gardło mam zdarte i co niektórzy patrzyli na mnie dziwnie ???????????? No cóż ???????Nie przyzwyczajeni ;p
Było bardzo  sympatycznie i miło, herbaty się napiłam, ciasta domowego najadłam i czułam się wspaniale i wcale już nie żałowałam, że wstałam z tego wyra bo dostałam fajowski (handmaide) puchar (takie są dla mnie najcenniejsze)
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=528944433930298&set=a.340543032770440.1073741841.100004442370425&type=3&theater
i organizatorzy byli przemili i było mega fajowsko :)
ps. Kuba miałeś szczęście że nie wypadało mi zejść z pudła ;)


Kategoria wyścig

Biegamy

  d a n e    w y j a z d u 10.00 km 5.00 km teren h Pr.śr.:0:00 km/h Pr.max: km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Niedziela, 11 października 2015 | dodano: 11.10.2015

Biegamy z Zosią lub może kulamy się. To znaczy ja się kulam bo Zosia biega jak fryga ale mężnie dotrzymuje mi towarzystwa i wyznacza segmenty bieg/chód. Giry mnie bolą, stópki obtarły mi się dzisiaj ale zwiększamy dystanse i skracamy czas min/godzinę. Szykujemy się do 20 PKO Poznań Maraton im. Macieja Frankiewicza ;)


Kategoria biegi

Z Martą do Czerniejewa

  d a n e    w y j a z d u 35.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 4 października 2015 | dodano: 11.10.2015

Jechałam, jechałam i dojechać nie mogłam bo Marcia "już nie mogła" . Ja też juz nie mogłam ale z nerwów. Ja pitolę ile się można zbierać? Kurde, żeby to jeszcze makijaż robiło albo paznokcie malowało, nie po prostu się zebrać nie mogła a potem nie chciało się girkami machać. Jak ją namawiałam, że wyprzedzimy tego faceta co nam się oddala, to "nie, bo po co" na picie trzeba się zatrzymać a mnie już cholera bierze bo wycieczka z pod krzesła już jest w Czerniejewie i zaraz pojadą sobie. Tak też się stało, co chwilę widziałam  jadących z naprzeciwka  fogtowych  "wycieczkowiczów", którzy gnali ze średnią 40 km/h a my mozoliłyśmy się w stronę Czerniejewa. Wreszcie dojechałyśmy. Marta zaraz wzięła się do zbierania kasztanów i dopiero sernik przyciągną ją do stołu. Oczywiście większość już pojechała ale został Mlodzik i dawno nie widziany Krzychu ( bardzo dobrze wyglądasz) . Obsługa w Czerniejewie grzebała się niemiłosiernie, więc zanim zamówiłam okropnie drogi sernik dla mojego dziecka to już naprawdę wszyscy, oprócz mojego kochanego męża sobie pojechali. Mój mąż jednak postanowił odprowadzić Lidkę. która się wróciła, żeby ze mną pogadać, a ja z Martą pod wiatr pojechałyśmy najpierw po parku a potem do domu. Zmęczyłam się psychicznie a nie fizycznie . Krzyczeć na dziecko nie będę bo dlaczego. Nie ma ducha walki to trudno,chciała ze mną jechać to nie będę jej zniechęcać ale nie przejechałam się tak jak bym chciała. Ciężka jest rola matki.