JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w miesiącu

Kwiecień, 2017

Dystans całkowity:359.50 km (w terenie 39.20 km; 10.90%)
Czas w ruchu:16:38
Średnia prędkość:19.39 km/h
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:29.96 km i 1h 39m
Więcej statystyk

Mam kryzys

  d a n e    w y j a z d u 60.00 km 0.00 km teren 02:28 h Pr.śr.:24.32 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 30 kwietnia 2017 | dodano: 02.05.2017

Czytam opisy i wszystkim tak dobrze idzie. Zadowoleni z przejazdów, wycieczek, wyścigów a mi źle. Na wyścigach jestem ostania albo przeżywam wielką radość, że jeszcze jakieś sieroty za mną zostały. Ledwie się dowlekłam jadąc za Marcinem te śmieszne 60 km a inni walą po 100, 200 i jadą dalej. Ja jestem zmęczona. Zabrakło mi energii. Koniec



Po naszym lesie

  d a n e    w y j a z d u 15.20 km 15.20 km teren 01:23 h Pr.śr.:10.99 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 24 kwietnia 2017 | dodano: 27.04.2017

Poniedziałek miałam wolny ale ciągle mi coś przeszkadzało, żeby pójść na rower. Dopiero popołudniu jak Marcin wrócił z delegacji, zły jak jasny pierun, pojechaliśmy razem do lasu. Giry i łapsko bolały mnie jak cholera ale przydało się rozjechanie. W lesie fajnie, ciepło, zostałam królową hopków (wreszcie zapisało, ze tam jechałam) a i tak się dowiedziałam od Marcina, ze z taką prędkością to się biega a nie jeździ na rowerze co też potwierdziła Strava zapisując moja jazdę jako bieg ;(. Paskudy, ja tak się cieszyłam, że OSa całego podjechałam i po hopkach z przytupem przejechałam a tu taki afront ;p



Bobrowo-Zgniłebłota-Bobrowo

  d a n e    w y j a z d u 34.80 km 0.00 km teren 01:26 h Pr.śr.:24.28 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 23 kwietnia 2017 | dodano: 27.04.2017

Obudziło mnie słonko, giglające mnie po nosie przez okno. Pomimo, że w ośrodku , rowerzyści a właściwie kibice rowerzystów, zrobili sobie nocną balangę, spałam jak zabita i tylko ciepłe promienie słonka były wstanie spowodować pobudkę. Jak się okazało o 6 rano ale było tak pięknie, że szkoda było gnić w łóżku. Marcin tez się obudził i poszliśmy nad jezioro.


Mówię Wam, cudnie, zero wiatru , klara świeci , ptaki latają, rybki w wodzie pluskają, cudownie :).
Tak cudownie, ze nie chciało mi się wyjeżdżać. Chciałam tam zostać, rozstawić sobie leżaczek i być na wczasach, jednak Marcin stwierdził, że fajnie by było pojeździć na rowerze a najlepiej w Bobrowie. Pojechaliśmy do Bobrowa a ja cały czas się zastanawiałam czy mam siły i nerwy , żeby znowu jechać z autem na plecach i patrzeć jak mi wszyscy uciekają. Stwierdziłam, że muszę spróbować i jechać, bo potem będę żałowała, będę się nudziła i w ogóle po kiego tu stać na mecie jak mogę sobie pozwiedzać i ewentualnie po pierwszym z dwóch kółek zjechać.
Na starcie troszkę zaczęło wiać ale słonko świeciło. Ustawiłam się na starcie, chwila moment, wystrzał i lecimy. Tym razem z górki co nie zmieniło faktu , ze znowu zostałam z tyłu chyba tylko dlatego, że dupa jestem. Jednak tym razem udało mi się dogonić dwóch dziadków 80 letnich (autentycznie rocznik 1937) i gościa co postanowił pojechać bez numeru. Zapytałam się grzecznie czy mogę się podczepić. Dziadki nie mieli nic przeciwko a za nami czaił się znany mi samochód. Jednak tym razem jeden z dziadków nie wytrzymał strasznego tempa 30 km/h i przejął moją przyjemnośc jechania z samochodem. Zostaliśmy w trzech i jakoś tam szła współpraca a wiało coraz mocniej. Gdy wychodził na zmianę facet bez numerka to jechaliśmy powyżej 30, gdy ja to poniżej 30 a gdy dziadek to coś koło 20 km/h i wtedy mogłam nieco odpocząć. Pięknie się jechało, ale co z tego jak po pierwszym kółku dziadek postanowił razem z facetem zjechać i musiałam dygać sama. Przez sekundę jak właśnie zaczął sypać grad, wpadłam na pomysł, że wrócę i zjadę, ale nie, to nie honorowo, jak powiedziałam, że dwa kółka to dwa i odgoniłam tą diabelską myśl od siebie. Na 5 km przed metą przyjechał mój wybawca, czyli mój małżonek i swym wspaniałym, wysportowanym ciałem zasłonił mnie od wiatru i ryczał, że mam jechać szybciej, aż w końcu użył argumentu, że śmieciara jedzie i mnie zaraz złapie. To podziałało, choć na metę pod górkę doleciałam ostatkiem sił.

 Nie byłam ostatnia . Na szczęście dziadek tez był honorowy i nie zjechał po pierwszym kółku. Chwała mu za to!!

Bardzo mi się podobało choć wiało, padało, gradziło, były pagóry do obrzydzenia ale zabawa w uciekanie była fajna a do tego widoki jak z bajki wynagradzały trudy. Lasy, jeziora, rzeczki, mostki rewelajka. Polecam te okolice :)
Po południu przyjechaliśmy do domku, dziewczyny powiedziały, że się bardzo stęskniły, pies tez wyraził swoją radość, wszystko w domu w porządku. Dom cały, dzieci całe, imprezy nie było. Super weekend, taki na odstresowanie ;)


Kategoria szaleństwo, wyścig, z małżonkiem

Brodnica tour

  d a n e    w y j a z d u 27.00 km 0.00 km teren 01:10 h Pr.śr.:23.14 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 22 kwietnia 2017 | dodano: 27.04.2017

Marcin mówił, że fajna trasa, że dam radę i że pięknie to się nie zastanawiałam.
Brodnica to miasto 200 km od domciu. Daleko, więc zamówiłam spanie w nieznanym mi ośrodku wczasowym i z rana pojechaliśmy podbijać Brodnickie szosy. Po drodze tak tylko patrzyliśmy zza szyby auta jak wietrzysko szaleje, czarne chmury grożą gradem a słonka wcale nie widać. Na start dojechaliśmy na czas, szybka rejestracja i rozgrzewka. Zimno było jak …………………. choć termometr wskazywał 110C . Wierzyć się nie chciało, że jeszcze 2 tygodnie temu jechałam na krótko i biegałam na bosaka w trawie pełnej fiołków a teraz najlepiej by było odziać się w kożuch, czopke i filcowe okulory ;) Start z wiatrem w gębę i pod górkę. W związku z tym od razu zostaję w tyle. No chyba, ze nie liczyć tych co się zaraz wywalili i już nie pojechali. Do pokonania 27 km pętla. Niby niedużo, ale już po pierwszej sztajfie miałam dosyć. Migali mi w oddali zawodnicy ale wszelkie próby dojechania kończyły się na niepowodzeniu. I wtedy pojawił się ON. Na 5 km zaczął mnie ścigać samochód z haniebnym napisem na masce: „KONIEC WYŚCIGU” Ja pierdziu!Jedzie to to za tobą, pierdzi zarzynanym silnikiem i czeka na twoja kapitulację aby zabrać Cię i rower twój do śmieciary. „Niedoczekanie twoje” myślę sobie, „choćbym miała zdechnąć pojadę pod ten wiatr”, który tak szarpał, że raz wypchnął mnie na środek drogi, raz na zakręcie wywalił mnie na przeciwny pas a raz prawie przygniótł mnie do ziemi. Jadę i patrzę jak z górki kilometry znikają jak kamfora a pod górkę mozolnie mijają i myślę: ”jeszcze trochę, już połowa za tobą, dasz radę, nie dasz się zabrać do śmieciary” . Jest ciężko, giry bolą, auto jak złośliwy cień podąża moim tropem a do mety daleko. Na jakieś 7 km do mety wjechaliśmy na trasę szybkiego ruchu. Wtedy to byłam wdzięczna, że mam ochronę w postaci samochodu jadącego za mną i osłaniającego mój zadek, nawet jak miał taki okropny napis, bo cały czas mijały mnie tiry, osobówki, słynące z szybkości i brawury białe wanny i motory. Po zjechaniu z drogi szybkiego ruchu, jak już miałam nadzieję, że już niedaleko, to zaczął się długi, połatany asfaltowy podjazd z wiatrem centralnie w mordę. Podobno wiało 70km/h więc już się nie dziwię, że były momenty gdy widziałam ciemność, ale udało się! Dojechałam do mety i mogłam pokiwać kierowcy „okropnego” samochodu, który pojechał szukać następnej ofiary, aby szarpać nerwy komuś innemu ;).
Na mecie okazało się, że Marcin pojechał z kluczykami do auta w kieszeni i ma jeszcze jedno kółko ztrzech do zrobienia. Momentalnie zrobiło mi się zimno bo wietrzysko przewiewało wszystko. Na szczęście start/meta były przy szkole a w jadalni serwowano kapuśniak i naleśniki. Naleśniki były zimne, kapuśniak gorący, Marcin przyjechał niebawem. Ubrałam się we wszystko co miałam pod ręką. Przebrałam się w suche ciuchy, dodatkowo założyłam dwie czapki, rękawiczki, zimową kurtkę a jeszcze przez długi czas mną telepało.
Na osłodę, w tomboli wygrałam trochę żeli, szejkera do białeczka i wyjrzało słonko.


Jak dojechaliśmy do ośrodka zrobiło się juz bardzo słonecznie, najedliśmy się super jedzonka i gęba zaczęła mi się rozjaśniać i już przyjaźniej zaczęłam myśleć o tym samochodzie i o trudnej trasie i zachciało mi się znowu jechać w następnym wyścigu, który miał odbyć się w niedzielę.



III Wielkanocny bieg??? z jajejm

  d a n e    w y j a z d u 25.00 km 24.00 km teren 01:59 h Pr.śr.:12.61 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Poniedziałek, 17 kwietnia 2017 | dodano: 18.04.2017

Pobiedziska Running Team to taka grupka zapaleńców w Pobiedziskach, która zrzesza zakręconych na temat sportu. Najpierw byli biegacze stąd running a teraz są już rowerzyści i kijkarze. Tradycją już się stało, że w drugi dzień Świąt odbywa się bieg albo gwiazdkowy albo z jajem. W tym roku tak jakoś wyszło, że zostaliśmy zaproszeni do zrobienia tras rowerowych. Marcin zrobił trasę szosową a ja spacer po terenie.
Start i meta odbyła się w Zajeździe Rzepicha koło Pobiedzisk gdzie zebrała się kupa wiary

w tym 4 chłopaków i jedna dziewczyna chętni na MTB i 2 chętnych na szosę.


Było krótkie przemówienie i pojechaliśmy.
W założeniu miał być spacer po lesie ale raczej nie był to spacer. Bo co to za zabawa jechać po płaskim i szerokim??? lepiej pojeździć po górkach i dołkach.  W połowie drogi, tak dla uatrakcyjnienia, dorwał nas deszcz i po chwili wszyscy byliśmy mokrzy i ubłoceni. Jednak chyba się podobało bo po przejechaniu chopków wszyscy dojechali z bananami na twarzy a Marysia powiedziała: "W życiu bym tego sama nie przejechała, a tak mi się podobało"  a jak dojechałyśmy do mety to usłyszałam: "no niech mi ktoś powie, że jeżdżenie po naszych lasach jest nudne". Myślę, że nudnie nie było bo zaproponowałam objechanie trzech jezior Dębiniec, Brzostek i Drążynek, podjazdy w dwóch wąwozikach, przeprawę przez rzeczkę, zjazdy po błocie i prawie wjazd na najwyższe wzniesienie PK Promno o szumnej nazwie 123 czy cos koło tego . Ostatnie km jechałyśmy z Marysią, chłopaków puściłam samych, żeby wcześniej napili sie gorącej herbaty i zjedli ciasta a my z predkością 5km/h brnęłyśmy do mety. Pocieszałam Marysię jak mogłam: "jeszcze tylko jeden zakręt i już widzimy zakręt, za którym będzie zakręt, za którym już niedaleczko i będzie Rzepicha ;).
Wróciliśmy ubabrani jak nieboskie stworzenia, do tego stopnia, że jak jednego z moich współtowarzyszy zobaczyła matka to tylko krzyknęła :"Boże, jak ty wygladasz" i załadowała chłopaka w koc i do auta ;) Ciekawe czy w przyszłym roku będą chętni na wycieczkę ;).
Było fajnie, tak się cieszę i niechcąc zapeszyć mam nadzieję, że choróbska w swojej gorszej odsłonie mnie na jakiś czas opuściły. Obojczyk boli ale jakoś dajemy razem radę, żyły tez jakoś trzymam w ryzach, na lekach jest w miarę dobrze, Haszimoto pod kontrolą, więc szalejemy na rowerach ile się da! :)


Kategoria ustawka, wycieczka, z małżonkiem

Wielkanocnie

  d a n e    w y j a z d u 23.00 km 0.00 km teren 01:40 h Pr.śr.:13.80 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 16 kwietnia 2017 | dodano: 16.04.2017

Obudziliśmy się wcześnie, bo jak można pospać to jednak się nie pośpi. Pies chce siku, Marta i Zośka wtulają się nas i zabierają kołdrę, gnoty wyleżane dają znać , że dosyć tego dobrego a oczy zaczynają wygniwać, więc wstaliśmy i zrobiliśmy świąteczne śniadanie. Skromne , bo ile można zjeść, ale kiełbacha, jajo, chleb i baranek co raczej przypominał psa (taki Zosi zawsze wychodzi) były. Na dodatek 3 rodzaje chrzanu, dwie różne musztardy i rzeżucha.
Wczoraj w kościele ubawiłam się, choć powaga powinna być, ale jak tu się nie śmiać jak w drodze do kościoła znalazłyśmy lujt kiełbasy polskiej (poświęconą pies zjadł) a w samym kościele dzieciaczki kłóciły się które z nich powinno mieć tą bułkę w koszyku a podczas święcenia tuz za nami usłyszałam taki dialog:
- kto mnie polał!!!!
- Ten pan , to ten pan w białym !!! Nie ja !!!
Po śniadaniu na kawę przyjechała teściowa z moim tatą, a że musieli kolędować dalej to szybko pojechali  a my o 11 wzięliśmy i zabraliśmy się na rower. Pogoda była piękna. Przez chwilę nawet słyszałam jak w kask wali mi grad ale go nie widziałam bo akurat zjeżdżałam po błocie i miałam umazane okulary. Potem wyszło słonko i znowu zaszło i zaczęło padać a my sobie jeździliśmy.



Zaliczyłam lekką glebkę na śliskim korzeniu i kąpiel błotną jedną nogą. Czyste MTB. 



Pięknie było :)


Kategoria z małżonkiem

Na działkę ugotowac coś w kociołku :)

  d a n e    w y j a z d u 7.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 9 kwietnia 2017 | dodano: 15.04.2017

Nie chciało mi się jechać ale zmieniłam tylko rower z szosy na górala i pojechałam. W pierwszym momencie czułam się co najmniej dziwnie z tą szeroka kierownicą, jak na zjazdówce. Śmiesznie. Zdążyłam ugotować potrawę na ognisku zanim znajomi przyszli i było bardzo miło. Słońce wyszło i zrobiło się ciepło, tak akurat, żeby żałować, że to koniec weekendu.


Kategoria Rodzinnie

Na szosę :)

  d a n e    w y j a z d u 53.00 km 0.00 km teren 02:10 h Pr.śr.:24.46 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 9 kwietnia 2017 | dodano: 15.04.2017

Po pogórach dorobili asfaltu i można zrobić fajną pętelkę :) 
W Czerniejewie na kawkę zapraszały mnie takie misie  lecz kawiarnia była zamknięta. 



Kategoria szosa

Z pracy

  d a n e    w y j a z d u 32.00 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:16.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wtorek, 4 kwietnia 2017 | dodano: 05.04.2017

Pod wiatr. Cięzko się jechało. Potem wzięłam jeszcze Tinusię, żeby sobie pobiegała przy rowerze.



Opowieść o MTB Krzywiń jak już zmęczenie minęło ;)

  d a n e    w y j a z d u 1.50 km 0.00 km teren 00:07 h Pr.śr.:12.86 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wtorek, 4 kwietnia 2017 | dodano: 04.04.2017

Ja wiedziałam, że łatwo nie będzie. Gdyby była to trasa z zeszłego roku, ta którą Marcin jechał to bym nie pojechała. Jednak organizatorzy zlitowali się nad fujarami czyt- starymi, okrągłymi, połamanymi , bezkondycji babami i trochę ułatwili, co nie znaczy, że było łatwo. Łatwo to było jak omijaliśmy sekcję techniczną zarezerwowana dla mega i giga. Tego łatwego (czyt . chwila po w miarę płaskim) było ledwie jakieś 2 km a potem pod górkę, z górki, piach, wąwóz pod górkę z koleinami, zjazd po kamlotach, podjazd po kamlotach, dróżki leśne z zakrętasami itd. Ponieważ na starcie  stanęłam na samiutkim końcu końca to jakiś czas łapałam trochę słabszych i w końcu zaczęłam jechać z jakimś chłopakiem z Poznania. Ubawił mnie kolega jak nic. Ciągle mi się pytał kiedy będzie asfalt. „Pocieszyłam” go, że asfaltu nie będzie, bo to jest MTB, ale może się jakiś zdarzy. Był asfalt raz 50 metrów i raz z 500 metrów sztajfy do zdechnięcia. Kolega potem pochwalił mnie za kondycję, lecz znowu musiałam go zgasić, bo powiedziałam, że kondycji to ja za cholerę nie mam, bo przez ten głupi obojczyk to mało mogę jeździć. Potem na dobitkę , gdy dowiedziałam się, że jedzie mega powiedziałam mu, że będzie tylko jeszcze trudniej, bo mega oprócz dystansu różni się jeszcze stopniem trudności. Myślę, że chyba jednak pozostanie przy szosie ;).
Po jakimś następnym podjeździe w wąwozie siły już mi zupełnie opadły, łapsko, zaczęło boleć, więc stwierdziłam, że koniec wyścigu, robię rekreację i zaczęłam się rozglądać. Widoki przepiękne . Słońce świeciło jak w pełni lata, drzewa zaczęły puszczać listeczki, z pola zalatywało obornikiem ;).
Po połączeniu z mega mijali mnie co chwilę jacyś znajomi i pozdrowieniom nie było końca. Jak już się wydawało, że do mety nic już się nie zdarzy to wjechaliśmy w taki niewinny lasek z rozlaną rzeczułką. Miałam do wyboru albo ryzykować, że przejadę i upypłać rower i ewentualnie siebie albo upypłać siebie. Wybrałam tą drugą opcję i wlazłam w to błoto do pół łydki. A takie piękne , amerykańskie, skarpetki miałam ;).
Dojechałam , zmęczyłam się a potem polatałam sobie bosymi stopami po trawie w której rosły fiołki (to po to co by nóżki lepiej pachniały po tym błocie) .
Dodam jeszcze, że zaskoczył mnie bufet. Głodna byłam to się nażarłam sałaty z plasterkami szyneczki, makaronu z padliną i bananów.
Jedyne co mi się nie podobało, to to, ze można sobie zmienić dystans i tym sposobem zamiast 5 (nie ostatnia) w K4+ byłam 10. Jak się deklarujesz to jedziesz albo masz DNF a nie jakieś zminy. Ja tez już nie mogłam ujechać a nie mogłam zmienić dystansu z mini na mini mini ;)


Kategoria z małżonkiem