JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

szaleństwo

Dystans całkowity:147.80 km (w terenie 8.00 km; 5.41%)
Czas w ruchu:06:52
Średnia prędkość:16.28 km/h
Liczba aktywności:9
Średnio na aktywność:16.42 km i 1h 43m
Więcej statystyk

Jechałam 2

  d a n e    w y j a z d u 10.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 19 września 2021 | dodano: 19.09.2021

Rower to najlepsze co człowiek wymyślił. Znowu ledwie żyje, ale km więcej nie mówiąc o zadowoleniu.


Kategoria szaleństwo

Jechałam

  d a n e    w y j a z d u 7.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 11 września 2021 | dodano: 19.09.2021

Jechałam, jechałam, zdychałam a wszytko po to żeby zrobić sobie nowy kolorek paznokci. Dojechałam z mordą czerwoną jak........ Kosmetyczka lekko przerażona ale paznokcie miała zrobić a nie remont gęby ??


Kategoria szaleństwo

Poogladać kolarzy

  d a n e    w y j a z d u 10.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:jakiś taki co się trafi :)
Piątek, 4 sierpnia 2017 | dodano: 08.08.2017

Byliśmy na wakacjach w Zakopanem. Łe tej jak fajnie było :) Siedziałam na balkonie , piłam kawe i patrzyłam na Giewont ;)  No dobra trochę połaziłam po górach, ale co się będę chwalić ;),   utrajtałam się jak roboszek a za wysoko nie wlazłam. Pogoda nam się udała aż za bardzo, bo waliło słonko jak szalone i strzaskalismy się na brąz tam gdzie było odkryte i skóra nam z nosów i pleców schodzi :)
Termin pobytu wybraliśmy taki , żeby zahaczyć o Tour de Pologne i z tego zahaczenia wyszedł nawet udział w wyścigu w wykonaniu mojego małżonka. W czwartek kolarze z Tour jechali z Wieliczki do Zakopanego i pojechaliśmy pokibicować na mecie. Wzięliśmy rowery z ośrodka i pojechaliśmy najpierw na podjazd popatrzeć (ja to chyba się pomodlić ;)
a potem na metę
gdzie emocje sięgały zenitu jak wjeżdżali kolarze. Hałas był straszny a tuz obol nas wjeżdżali najlepsi kolarze Majka, obrażony Sagan i  inni. Gdybym wyciągnęła rekę to mogłabym ich pomacać, ale siary nie chciałam robić ;) a do tego spoceni byli ;p. 
W piątek o 9 rano już byliśmy na starcie amatorów. Gorąco było strasznie i wszyscy chowali się w cieniu oczekując na start. Jednak niektórzy mieli takie parcie na start w pierwszym sektorze, ze podobno stali już od 7 rano w tym słońcu. Startowało 2000 luda i zanim przyjechaliśmy to były już pełne sektory. Marcin ustawił się gdzieś na końcu i zanim wystartował minęło 30 minut od gwizdka. Ja stanęłam sobie na pierwszej górce i już zaczęłam wątpić czy Marcin wystartuje, bo albo zrezygnował, albo wywalił się w jakimś karanbolu az wreszcie go zobaczyłam.

Zanim znalazłam sobie dobre miejsce do siedzenia w cieniu to speaker zaczął wrzeszczeć, że już pierwsi jadą . Nawet nie przeczytałam 3 kartek kryminału jak faktycznie Huzarski wleciał na metę a potem coraz liczniej inni kolarze. Ustawiłam się kawałek od mety , schowałam się przed słonkiem pod czerwonym parasolem i czekałam i kibicowałam. Fajnie było. Wielu na kresce się ścigało i było trochę emocji.
Dzień przed wyścigiem przejechaliśmy samochodem trasę i powiem Wam, że miałbym problem z podjazdami, nawet auto miało problem a co dopiero ja . Jestem na 3:45 a na 20 min zaczyna się ten mniej stromy podjazd.

2 podjazdy o nachyleniu 20 % i długiiiiiiiiiiiiiiiiiie jak wąż boa ;) a potem zjazdy z zakrętasami ,  na których jak się nie wyrobi to się wpada do:
rzeki Białki
rowu
lub na:
podwórko Bacy
barierki
itp.
I pojechało to moje chłopisko a ja się bałam. Co chwilę sprawdzałam na Endomondo czy się porusza i na szczęście poruszał się. Przez to gapienie się w Endo o mało go na mecie nie przegapiłam i w ostatniej chwili pstryknęłam mu zdjęcie:
zanim się znaleźliśmy w tym tłumie Marcin zdążył sobie odpocząć i wyglądać jak by przyjechał  tylko pooglądać

Potem poczekaliśmy na start zawodowców ale nic nie było widać , tyle wiary było. :)
Niestety odniosłam wrażenie, że byliśmy tam niepotrzebni. Tak jakoś , że to wyścig dla celebrytów a reszta to tylko tłum na którego tle można zabłysnąć, a wy wystartujcie i spadówa i nie przeszkadzajcie jeżdżącym autom od sponsora, w których jadą wymalowane lalunie i kiwają rączką. Tak jakoś bez atmosfery, może dlatego, że mało znajomych było, a może dlatego, że to taki spęd, a może dlatego, że to nie kolarz amator jest najważniejszy tylko sukces medialny . Nie wiem . Jednak małe wyścigi są fajniejsze :) 


Kategoria szaleństwo, z małżonkiem

Bieg Jagiełły w Pobiedziskach na rowerze

  d a n e    w y j a z d u 28.00 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:14.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Niedziela, 9 lipca 2017 | dodano: 10.07.2017

W Pobiedziajach co roku organizują Bieg Jagiełły. Do Kociej i nazad i tak dwa razy, w sumie  21,1 km.
Pobiedziska Running Team,



których jestem sympatykiem wystawiało kilku reprezentantów, paru znajomych pobiedziszczan miało zamiar pobiegać, więc postanowiłam, że wezmę Czarną mambę i pojade pokrzyczeć sobie na nich. Rzadko kiedy można pokrzyczeć sobie bezkarnie na wiarę, a oni się nie obrażają. Koło Orlenu Pobiedziszka Running Team zorganizowało strefę kibica i chciałam tam postać i pokrzyczeć i pogwizdać gwizdkiem i ogólnie zachowywać się mało racjonalnie ;) lecz niestety tak tam waliła muzyka, że wolałam pojechać gdzieś indziej (głośnego radia mam po dziurki w nosie na działce dzięki głupim sąsiadom). Niewiele myśląc podjechałam na start a po starcie ruszyłam za ostatnimi zawodnikami.  Ostatni zawodnik biegł bardzo wolno a mi się dobrze jechało za nimi, że nawet nie wiem kiedy zjechałam z górki przy Kapalicy a potem zaczęłam podjeżdżać pod Kocią . Czarna Mamba dała radę, ja też. Czarna jęczała, klekotała i brzęczała ale dzielnie pod górkę się wspinałyśmy. W Kociej nawrotka i zjazd z górki. I tutaj zaczęłam wątpić, czy czarna da radę. Brzęki i klekoty przybrały na sile i musiałam nieźle się spiąć, żeby wyhamować hamulcami w kole, bo przecież to jest rower miejsko-sklepowy a nie góral. Bałam się, że mi się rower rozleci na kawałki. Jak już dojechałam do mety to stwierdziłam, że co będę stała i się darła jak mogę się wydzierać jadąc na rowerze :)  I to była myśl genialna bo pojechałam jeszcze raz rundkę do Kociej. W ten sposób zrobiłam siłę, mam nadzieję, że komus pomogłam w bieganiu i uważam, ze za te wyczyny należy mi się medal, choćby z brukwi.
Potem pojechaliśmy na imprezkę z członkami PRT z okazji biegu. Dawno się tak dobrze nie bawiłam. Niespecjalnie pamiętam jak wróciliśmy do domu. Wydaje mi się, że jechałam rowerem.


Kategoria biegi, szaleństwo, z małżonkiem

Bobrowo-Zgniłebłota-Bobrowo

  d a n e    w y j a z d u 34.80 km 0.00 km teren 01:26 h Pr.śr.:24.28 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 23 kwietnia 2017 | dodano: 27.04.2017

Obudziło mnie słonko, giglające mnie po nosie przez okno. Pomimo, że w ośrodku , rowerzyści a właściwie kibice rowerzystów, zrobili sobie nocną balangę, spałam jak zabita i tylko ciepłe promienie słonka były wstanie spowodować pobudkę. Jak się okazało o 6 rano ale było tak pięknie, że szkoda było gnić w łóżku. Marcin tez się obudził i poszliśmy nad jezioro.


Mówię Wam, cudnie, zero wiatru , klara świeci , ptaki latają, rybki w wodzie pluskają, cudownie :).
Tak cudownie, ze nie chciało mi się wyjeżdżać. Chciałam tam zostać, rozstawić sobie leżaczek i być na wczasach, jednak Marcin stwierdził, że fajnie by było pojeździć na rowerze a najlepiej w Bobrowie. Pojechaliśmy do Bobrowa a ja cały czas się zastanawiałam czy mam siły i nerwy , żeby znowu jechać z autem na plecach i patrzeć jak mi wszyscy uciekają. Stwierdziłam, że muszę spróbować i jechać, bo potem będę żałowała, będę się nudziła i w ogóle po kiego tu stać na mecie jak mogę sobie pozwiedzać i ewentualnie po pierwszym z dwóch kółek zjechać.
Na starcie troszkę zaczęło wiać ale słonko świeciło. Ustawiłam się na starcie, chwila moment, wystrzał i lecimy. Tym razem z górki co nie zmieniło faktu , ze znowu zostałam z tyłu chyba tylko dlatego, że dupa jestem. Jednak tym razem udało mi się dogonić dwóch dziadków 80 letnich (autentycznie rocznik 1937) i gościa co postanowił pojechać bez numeru. Zapytałam się grzecznie czy mogę się podczepić. Dziadki nie mieli nic przeciwko a za nami czaił się znany mi samochód. Jednak tym razem jeden z dziadków nie wytrzymał strasznego tempa 30 km/h i przejął moją przyjemnośc jechania z samochodem. Zostaliśmy w trzech i jakoś tam szła współpraca a wiało coraz mocniej. Gdy wychodził na zmianę facet bez numerka to jechaliśmy powyżej 30, gdy ja to poniżej 30 a gdy dziadek to coś koło 20 km/h i wtedy mogłam nieco odpocząć. Pięknie się jechało, ale co z tego jak po pierwszym kółku dziadek postanowił razem z facetem zjechać i musiałam dygać sama. Przez sekundę jak właśnie zaczął sypać grad, wpadłam na pomysł, że wrócę i zjadę, ale nie, to nie honorowo, jak powiedziałam, że dwa kółka to dwa i odgoniłam tą diabelską myśl od siebie. Na 5 km przed metą przyjechał mój wybawca, czyli mój małżonek i swym wspaniałym, wysportowanym ciałem zasłonił mnie od wiatru i ryczał, że mam jechać szybciej, aż w końcu użył argumentu, że śmieciara jedzie i mnie zaraz złapie. To podziałało, choć na metę pod górkę doleciałam ostatkiem sił.

 Nie byłam ostatnia . Na szczęście dziadek tez był honorowy i nie zjechał po pierwszym kółku. Chwała mu za to!!

Bardzo mi się podobało choć wiało, padało, gradziło, były pagóry do obrzydzenia ale zabawa w uciekanie była fajna a do tego widoki jak z bajki wynagradzały trudy. Lasy, jeziora, rzeczki, mostki rewelajka. Polecam te okolice :)
Po południu przyjechaliśmy do domku, dziewczyny powiedziały, że się bardzo stęskniły, pies tez wyraził swoją radość, wszystko w domu w porządku. Dom cały, dzieci całe, imprezy nie było. Super weekend, taki na odstresowanie ;)


Kategoria szaleństwo, wyścig, z małżonkiem

Asia na torze ;)

  d a n e    w y j a z d u 5.00 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:2.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:jakiś taki co się trafi :)
Sobota, 14 stycznia 2017 | dodano: 15.01.2017

Słabe nadzieje moje były na fajne urodziny. 14 stycznia 46 lat temu moje oczęta zobaczyły ten świat po raz pierwszy i chciałam spedzic ten dzień tak jak lubię najbardziej czyli na rowerze. Ale nie na rowerze w mrozie i chłodzie ale w ciepełku. Na San Escobar mnie raczej nie stać ale zamiast tego można się rypnąć do Opryszkowa gdzie w ciepełku śmiga się  po drewnianych klepkach, co prawda w kółko, ale każdy z nas robi co jakiś czas jakieś pętelki na rowerze.
Moje kochane zdrowie, jak zwykle ostatnimi czasy, chciało mi pokazać, że moja młodość i sprawność przeminęła z wiatrem i czas już zacząć się uczyć szydełkowania a nie za młodymi chłopakami na rowerze ganiać, więc dało mi popalić  i to do tego stopnia, ze we wtorek wychodziłam ze szpitala na jedno, a w środę jak szłam do roboty, to drugie mnie tak scieło, że  pogotowie albo lepiej księdza chciałam wołać.
Dlatego bałam się, że nie dam rady pojechać na sobotni wyjazd orgaznizowany przez FogtBikes ale od czego są leki przeciwbólowe ;)


Ta mała osóbka z prawego boczku to ja ;)
Pierwsze wrażenie jak weszłam na widownie: łał!!! Ale fajnie !!!! ale stromo!!! Jak ja na tym będę jeździć!!! Przecież to można zaraz spaść! Jak ci ludzie po tym jeżdżą? Akurat trenowała kadra i można było sobie popatrzeć jak jeżdżą jedni z lepszych. Mówię Wam jaki ogień!, aż mi się zachciało zobaczyć jakieś wyścigi. Cała bym tam podskakiwała jak żaba na gorącym dachu bo zawodnicy jeżdżą zaraz przy bandzie , prawie ich można dotknąć , a całą walkę można normalnie poczuć jakby się było w środku akcji. 
Ale wracając do mojej jazdy. Rower wypożyczył mi przemiły pan, który miał wyraźnie ochotę trochę poflirtować i przy miłej gadce ustawił mi rower pod mój wzrost i pedały nie pytając się ani o wagę ani o wiek ;) Rower na którym można jeździć na torze to ostre koło i jest to zupełnie inna jazda niż na rowerach na jakich jeździłam dotychczas. Marcin powiedział mi, jak się jeździ na torze , jakie sa zasady i jak zacząć jazdę na tym rowerze i zaczęła się jazda. Marcin wpiął się i pojechał, a ja wpięłam jedna nogę, a ta cholera mi ucieka i kręci się razem z kołami, a podobno mam trafić drugą nogą w pedał. Nie no spróbuję jeszcze raz, chwyciłam się barierki jak prawdziwi zawodnicy

wpięłam się i ruszyłam, ale za cholerę nie mogę się puścić barierki. Dobra jadę przy barierce, ale barierka się kończy...........jaaaaaaaaa, co teraz????? Jechać? puścić bezpieczną barierkę? a jak się wywalę?? A w d.... to mam, najwyżej zrobię siarę, puściłam barierkę, jadę . Koła się kręcą, nogi się kręcą, hamulców nie ma, jak to cholerstwo zatrzymać?? A nie zatrzymam się! Będę tak jeździć do końca świata i jeszcze dalej albo aż padnę! Na szczęście po pierwszym strachu zaczęło się jakoś jechać a potem już jechać coraz lepiej i szybciej i coraz wspanialej i rzekłabym czadowo. Wiatr wieje tylko w nochal , tor tylko dla nas i jeszcze szybciej i jeszcze fajniej i pod górkę i na dół  ha ha ha !!!!! Szkoda, że jednak bojączka jestem, bo bałam się jechać wyżej ale i tak mi się podobało .
To były najfajniejsze moje urodziny :)
A teraz konkurs :  Zobacz filmik i znajdź mnie ;)


Kategoria z małżonkiem, ustawka, szaleństwo

Bike Challange Poznań

  d a n e    w y j a z d u 44.00 km 0.00 km teren 01:26 h Pr.śr.:30.70 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:35.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Poniedziałek, 12 września 2016 | dodano: 13.09.2016

Tak jakoś wyszło, że dzięki uprzejmości FogtBikes i MoveOn otrzymaliśmy zaproszenie aby swoimi twarzami reprezentować obie marki na Bike Challenge 2016 w Poznaniu.
Dostaliśmy też wspomożenie żywieniowe. Całkiem smaczne. Dziewczyny powiedziały, że jak się dosypie cukru to są dobre. Gdzieś mi kilo cukru zniknęło. Ciekawe gdzie się podziało ? ;)


Ach ta sława, człowieka rozchwytują i zasypują darami ;)
Ponieważ musiałam dobrze wyglądać do miliona zdjęć jakie zamierzali zrobić mi fotografowie z rożnych agencji wydawniczych oraz niezliczony tłum fanów postanowiłam wystąpić na dystansie 50 km bo na tyle to nawet makijaż się nie rozmaże ;p.

Start o 10 i całe szczęście bo upał zapowiadał się niemiłosierny.
Tłumy nieprzebrane,

morze ludzi ubranych kolorowo, na szaro, na czarno , w rowerowe gatki, w obciski i luźniaki, z plecakami, lemondkami, na rowerach szosowych, góralach, trekingach, marketowcach, składakach i nie widomo jakich jeszcze wynalazkach, z koszyczkami na bidony i z koszyczkami na zakupy, umiejący i nie umiejący jeździć w peletonie albo w ogóle na rowerze ;). 

50 km wydawało się też bezpieczniejsze ze względu na krótszy czas narażenia się na kontakt z innymi rowerzystami w tłumie jak i na ten upał.
Ustawiłam się w sektorze E, który przyznano mi po zaznaczeniu przeze mnie w formularzu zgłoszeniowym średniej przejazdu 24 km/h. Było nieźle bo wokół mnie stało większość ludzi na szosach w obciskach i wyglądających na jeżdżących. Stanęłam na samym początku sektora, żeby być z przodu i uciekać przed tłumem i takiej jednej na trekingu z koszykiem na zakupy.
Nie spodziewałam się po sobie rewelacji , zwłaszcza, że zmęczona byłam niedzielnym wyścigiem  w Żninie, trzymaniem koła na kolarskim czwartku, robotą , wyjazdem do Szczecina itp. Piątkowy, rowerowy powrót do domu też nie wróżył nic dobrego, bo te 40 km jechałam 2,5 godziny z przerwą na półgodzinną drzemkę nad jeziorem swarzędzkim. Usiadłam sobie na ławeczce, potem się położyłam na chwilkę i tak mi się tam miło zrobiło,  że nie wiem kiedy chrapnęłam sobie i obudziłam się jak walnęłam kolanem w drewniany stolik kiedy chciałam się odwrócić na boczek. Masakra.
Tak więc pełna obaw , czy podołam, ustawiłam się w sektorze i czekałam na to co nastąpi.
Start sektora A a w nim Marcin. Poszliiii, my trochę do przody, sektor B, sektor C, Sektor D ja już mam oczy jak podstawki , ręce zaciśnięte na kierownicy i ciągle pcham się na pierwszą linię. Teraz my ! Jakaś przemowa, nic nie rozumiem, chociaż facet gada tuż przy mnie. Sygnał trąbki i start.  Za sobą słyszę jakąś kraksę. Boję się i uciekam co sił w nogach.  Do zakrętu w stronę Ronda Rataje jadę sama. No, nareszcie mnie wyprzedzają. Ale zaraz , zaraz co to za baby mnie biorą? Nie wolno, no może ewentualnie jakieś młodsze to mogą, ale moje rówieśniczki to, nie. Tak po prawdzie, nie ma czasu na patrzenie na gęby. Trzeba być przyczajonym jak tygrys bo wkoło rowery i rowerzyści, kiwający się i jadący prosto. Teraz to trzeba chwycić koło i uważać aby nie dać się zabić.
Jak ja przejechałam przez miasto to nie wiem. Te 8 km mija w okamgnieniu. Daję radę, nie odpuszczam. Najpierw jadę za facetem w Lapiereteam ale jedzie za wolno, na Gdyńskiej łapie się koła faceta w czarnej koszulce 4F. Pytam mu się czy mogę jechać na jego kole , coś tam mruknął, to przyjęłam, że się zgodził i tak sobie za nim ciągle jadę. Mijamy ludzi, czasami ktoś nas wyprzedza z czołówki dalszych sektorów a my sobie jedziemy.  Doszliśmy grupkę na podjeździe w Bogucinie i wjeżdżam pod górkę nie wiem kiedy. "Mój facet 4F" wyraźnie się zmęczył i teraz wiezie się na mnie. Ok ,byle dawał zmianę. Łapiemy jakąś większą grupkę  z 10 osób ale coś wolno jedziemy bo tylko 30 a ja mam siłe. Wyprzedzam faceta w białym i tym samym naciskam mu na odcisk. Tego wytrzymać nie mógł. Baba w czarnym wyprzedza faceta w białym. Zasapany, wyprzedza mnie i wtedy dochodzi nas czołówka F albo G .  Wkoło otaczają mnie jadący a ta biała pipa się boi i zaczyna hamować. Ja pierd... , wrzeszczę na niego" czego hamujesz" i próbuję się wepchnąć między innych rowerzystów, byle tego białego ominąć. Jakoś się udaje i lecę z czołem sektora F lub G. "Mój facet z F4" gdzieś przepada :(.  Utworzyliśmy mały peletonik, jedziemy gdy mija nas z przeciwka, po nawrotce, czołówka sektora A. Mój Marcin jest w samym czubie!! Drę się niemiłosiernie dopingiem i chwalę się w koło "To mój mąż! Marcin" .  Głupole nie mdleją z zachwytu (może i dobrze) i już  dojeżdżamy do zawrotki i jedziemy w kierunku Poznania . W peletoniku jest fajnie ale pić mi się chce, więc na bufecie trochę zwalniam , chwytam butle wody i czekam aż ktoś nadjedzie żeby znowu jechać w grupie. Nie szarpię. Nie jadę na wynik tylko na dojechanie. Łapię się w grupkę ale przedtem łykam babkę MoveOn z sektoru D , z wyglądu w moim wieku . Jedzie ładnie ale za twardo. Mijam ją lekko. Mam bardzo dużo siły, to pewnie zasługa tego, że nie szarpię tylko płynnie sobie jadę.  Grupka się uformowała i tak sobie podjechaliśmy pod Warszawską , gdzie musiałam jednak porzucić moją grupkę i zacząć jechać indywidualnie  bo co niektórzy już zaczęli się słaniać. Ja mam ciągle dużo sił i na na ostatnich 4 km zaczynam wyprzedzać. Ustawiłam się z lewej i tnę. Fajne uczucie. Jedziesz i mijasz jak porche maluchy . Meta stanowczo za wcześnie. Miało być 50 a tutaj na 44 km koniec. Łe nuda panie! Miało być 50 km. Tak fajnie by sie cieło a tu:" proszę do strefy kibica" A mam w "pompie" strefę kibica , gdzie jest mój mistrzu?? Kurde. Skleroza jedna zapomniałam zabrać z domu telefonu i Marcin dał mi swój drugi a sobie zostawił pierwszy, którego numeru za cholerę nie pamiętam.  Obdzwoniłam paru znajomych z dziwnym pytaniem: "Nie wiesz jaki nr ma Marcin albo pod jakim hasłem go zapisał??" aż wpadłam na genialny pomysł, żeby zadzwonić do domu dziadka na osiedlu Rusa. Tam akurat Marcin juz się przebierał (bo przyjechał znowu dobre 30 min przede mną) i robił sie piękny. Za chwilę już się spotkaliśmy i czekaliśmy na wyniki. Marcinek był bardzo zadowolony , ja również. W strefie kibica spotkaliśmy wielu znajomych, gadkom nie było końca.
Miałam wielkie ferfy ale wszystko się dobrze skończyło.

Jestem dumna z małżonka , ale nie oszukujmy się, to moje sobotnie  kluchy z boczkiem i "deptaną" marchewką go napędzały bo co innego??? Szak nie???
No dobra! Faferfloki z Moveona chyba są zdrowsze i lżejsze przed wyścigiem  ;)
Mój wynik mnie bardzo zaskoczył. Szukałam się i szukałam na tych ostatnich stronach a mnie nie ma i nie ma, aż znalazłam się w pierwszej 1/3. 720/1815 , 69/450 kobiet , 8/15 K40-49 na szosach :)
*wpis zawiera lokowanie produktów ;)


Kategoria szaleństwo, szosa, wyścig

Na Ślub

  d a n e    w y j a z d u 8.00 km 8.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 26 maja 2016 | dodano: 10.06.2016

Na zaproszenie Sylwii i Dawida w Zielonej Górze zawitaliśmy pod kościół. Dawid był w teamowym stroju ale jakiejś innej grupy ;) Chyba raczej ten team, który reprezentował Dawid nie jeździ na rowerze bo taki mało obcisły był, a zwłaszcza mało obcisłe były nogawki ale może mają jakieś specjalne klamerki ;)
A tak po prawdzie Sylwia i Dawid wyglądali jak zwykle dobrze a nawet w przypadku Sylwii powiedziałabym , że prześlicznie.


Ja jak to ja, zawsze muszę coś chlapnąć jęzorem i tak jakoś mi się wyrwało, że na sucho to sobie nie pojadą. Dawid wziął to sobie do serca i za chwilę zamiast bidonów mieliśmy flaszki z wódką ;) Szkoda, że trzeba było wracać do Poznania bo imrezka by się wykroiła, że ho ho :)



Kategoria szaleństwo, ustawka, wycieczka

Morsowanie

  d a n e    w y j a z d u 1.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.:0:00 km/h Pr.max: km/h Temperatura:-1.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:jakiś taki co się trafi :)
Niedziela, 24 stycznia 2016 | dodano: 24.01.2016

Biegać nie mogę, bo skręciłam stopę, jeździć nie mogę, bo mnie obojczyk napierdziela, aż niemiło, więc co mi pozostało? Coś szalonego. Marcin dzisiaj uwiedziony urokiem morsinek postanowił zanurzyć się wraz z innymi golasami w odmętach jeziora Dębiniec, więc go poszłam pilnować, co by za wiele się nie naoglądał.  ;).
Latały te golasy na śniegu i jakoś tak widać było, że im tak za bardzo zimno nie jest, bo nawet pupami na śniegu siedzieli, a co niektórzy to nawet się pokładali na lodzie.


Zakręceni są ci morsjanie i fajną grupę tworzą.
Marcin odważnie oblekł się z długich gaci i wlazł do wody, czym wzbudził mój zachwyt, jak i niepokój o jego zdrowie fizyczne, jak i psychiczne ;)  Zauważyłam jednak, że musi być bardzo zimno w stopy, bo małżonek mój szedł w butach do przerębli, a reszta miała fachowe paputki.



Ja robiłam za fotografa i pilnowacza naszego psa, który nie mógł się temu wszystkiemu nadziwić i wyglądał na nieco przerażonego. Wzięłam tą moją adoptowaną córkę na spacer i biegało to dziecie niewiadomego ojca i matki całe szczęśliwe :)

Po powrocie do domu pomyślałam, że może też wlezę do tej wody?
Zabrałam stere laczki jako specjalistyczne buciki (żeby do przerębli dojść) i mega ręczniki, oraz psa i małżonka i pojechaliśmy.
Rozgrzewkę prowadził mój małżonek i było mi coraz cieplej. Zdjęłam kurtkę i było ok, zdjęłam bluzę i w krótkim rękawku podskakuję na jednej nodze i ok, zdjęłam portki i też jest ok. Zdziwienie wielkie. Wtedy nadszedł jakiś facet i mówi:"Pani się rozgrzewa, żeby się tam topić?" Tak - odpowiadam "A pan na to pozwala?"-pyta się facet A mój małż na to "e! Ja już się kąpałem" Facet tylko machnął  ręką i poszedł. Całe szczęście, bo juz myślałam, że będzie na to przedstawienie patrzył.
I nastała ta wielka chwila, gdy odwaga wzięła górę i wsadziłam jedną nogę bez kapcia do wody oraz drugą w kapciu. Szybko trzeba było nurkować po kapeć bo co jak co ale mojego ukochanego starego kapcia utopić  nie chciałam. Po udanej akcji ratowniczej pełnej pisków i okrzyków "ojej!!!!!!!!! zimna ta woda!!!!" Moja Tinka również postanowiła zostać morsem i wskoczyła do swojej pańci. Jak wskoczyła tak chciała się wydostać, ale jak wiadomo nie jest łatwo wyjść z przerębli. Ja nie wiele myśląc włożyłam ręce w rękawiczkach w wodę i podparłam jej tyłek, żeby wylazła. Tym sposobem miałam mokre wszystko: kapcie, rękawiczki, siebie i psa. Trzeba było wyłazić choć wcale nie było tak źle. Czasami latem jest trudniej wleźć do wody bo jest odczuwanie zimniejsza.

Tak więć szaleństwo popełnione i dobrze mi z tym :)
Pozdrawiam Was morsowo :)


Kategoria z małżonkiem, szaleństwo