JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścig

Dystans całkowity:1866.01 km (w terenie 827.98 km; 44.37%)
Czas w ruchu:93:39
Średnia prędkość:18.71 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:32.17 km i 1h 50m
Więcej statystyk

Dębówiec 2015

  d a n e    w y j a z d u 6.30 km 6.30 km teren 00:19 h Pr.śr.:19.89 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 18 października 2015 | dodano: 18.10.2015

18 lat czyli pełnoletność ma ten wyścig a ja byłam tam pierwszy raz. Oj! niedopatrzenie jakieś się stało, które należało naprawić, więc pomimo niewyspania (bo wczoraj z FogtBikes pląsałam na parkiecie do późna) oraz bólu bioder (bo wczoraj pląsałam na parkiecie do późna) oraz bólu pięt, łydek, dupska itd.  (bo wczoraj podjęłam , raczej mało udaną, 6- tą próbę przebiegnięcia 5 km) oraz po mimo deszczu nieobecność moją należało nadrobić i pojawiłam się dzisiaj na starcie. Należało zakładać, że frekwencja w taką pogodę będzie marna by nie rzec, że do d....... więc sięgnąć puchar będzie łatwo.  Jednak ranek był ciężki. Deszcz za oknem nie nastrajał wyścigowo, Marcin smacznie chrapał, nawet moja psinka nie przyszła, żeby mnie obcałować i wygiglać po gębie wąsiskami a tutaj należało by się zbierać, jakieś długie gacie zakładać, jedną, drugą, trzecią koszulę ubierać, potem stać w tym deszczu i marznąć. Pieprze! Nigdzie nie jadę! Leżę.................... I tak leżę, leżę i leżę i czuje jak mi się i tu i tam odkłada. Do niczego to wszystko !
Marcin się przebudził z nielekkiego snu i marudzi, że może byśmy pojechali, aż użył argumentu na który zawsze się złapię:" bo jak tak  pada to pewnie nikt nie przyjedzie i organizatorom będzie smutno". No , więc wziął mnie pod włos, no dobra! Jak ma im być smutno to pojadę po ten puchar. Niech im będzie!
Jakimś cudem i "psim węchem" mojego małża trafiliśmy na miejsce startu. W niewyjaśnionych do końca okolicznościach drogę również znalazł Paweł W, który również postanowił  zdziebko się umazać w błocie i zmarznąć w deszczu.
W mobilnym biurze zawodów (peugeot kangoo) wypełniłam zgłoszenie i tutaj jasny piorun mnie trafił. Mam numer 908 ergo jestem 8 babą na starcie!!! Ja pierd......e! Nie miało być nikogo! (jak mawiał pewien kandydat na prezydenta). Miałam wziąć puchar aby organizatorom nie było smutno a tutaj 8 a może i więcej bab. Po kiego wstałam! 18 lat radzili sobie beze mnie to i teraz mogłam zostać w łóżku.
NO cóż jak się powiedziało A to trzeba jechać.  Na rozgrzewce, która mogła by trwać cały czas, nagle pojawia się Kuba. Myślałam, że będzie się ścigał a on dzisiaj postanowił siedzieć w loży szyderców i fotografować tych "niespełna" oraz ich nie dok końca zgodnie z prawdą  informować ;).
Miałam do przejechania 6 km. Niby nic, ale jak wystartowaliśmy to ........................... Ja pierd..........! Ogień taki, że myślałam, że delikatnie mówiąc umrę. Nie stałam w pierwszym rzędzie, więc trzeba było się trochę przebijać. Najpierw wzięłam jedną taką w czarnym , potem taką z zjadliwie zielonym i jak już czułam się jak królowa szos to ta w tym niebieskim nie wiedzieć skąd mi wypruła z boku. Ja pierdu! Jak ona śmiała!
I kurde uciekła mi. No, bezczelnie uciekła mi . 
A potem jeszcze taka jedna z napisem "triatlon" na plecach, którą na rozgrzewce wyczułam, że młode to, to  i mocne, to też mnie minęło jak, jak  ................ No, nie wiem co. Jak bezczelny źrebak starą kobyłe. :(
Naprawdę, lepiej było leżeć w łóżku aż by mi oczy wygniły a nie tutaj tak być poniewieraną, przyszło mi do głowy, gdy nagle kątem oka zauważyłam, że zielona się zbliża.NO, no, no jak mi się zagotowało. Nie dam się! 
Jadę i widzę Kubę. Wołam do niego :"jak daleko" A ten : "Jak nad morze" no kurde to spiąć się, czy jeszcze trochę poczekać? Co robić? Nagle patrzę a tutaj podjazd, który w co niektórych babkach wzbudzał strach pt:"jak to podjechać" czyli już nie długo meta. Kątem oka widzę, że zielona się zbliża, podjechałam pod ten mini podjazd a tutaj jeszcze podjazd pod górę do mety. Ja pierd......... ja już nie mogę. Giry nie bolą tylko wydolnościowo nie daję rady. DLACZEGO TA META JEST TAK DALEKO!!!!! Czy zielona jest blisko???? Czy mnie dorwie???? NIEEEEE, NIE dam się!!!!!!!! Cholera!! Wykrzesać z tych trzewi więcej mocy, nogi dają radę, widzę już taśmę, jest, jest,  JEST !!!!!!!!!!!!!!!!!    Zielona wpada tuż za mną.
Z nonszalancją godną królowej,  odstawiam rower, jest dobrze. Mogę gadać, nie słaniam się, Zielona pada na trawę, ledwie dyszy. Hahaha jestem wielka !!!
Teraz staję się mega kibicem i drę tego .......... tzn. zdzieram gardło gdy mój małżonek na kacu będąc nie puszcza koła i daje mi powód do podskoków, wymachiwań itp. A potem już kibicuję wszystkim uczestnikom i gardło mam zdarte i co niektórzy patrzyli na mnie dziwnie ???????????? No cóż ???????Nie przyzwyczajeni ;p
Było bardzo  sympatycznie i miło, herbaty się napiłam, ciasta domowego najadłam i czułam się wspaniale i wcale już nie żałowałam, że wstałam z tego wyra bo dostałam fajowski (handmaide) puchar (takie są dla mnie najcenniejsze)
https://www.facebook.com/photo.php?fbid=528944433930298&set=a.340543032770440.1073741841.100004442370425&type=3&theater
i organizatorzy byli przemili i było mega fajowsko :)
ps. Kuba miałeś szczęście że nie wypadało mi zejść z pudła ;)


Kategoria wyścig

Ostatni wyścig w tym roku. Łopuchowo

  d a n e    w y j a z d u 30.35 km 0.00 km teren 01:33 h Pr.śr.:19.58 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 27 września 2015 | dodano: 28.09.2015

Pierwszy ścig w Gogolowym maratonie. Tak jakoś wyszło, że ostatni z cyklu gogolowych maratonów był moim pierwszym w tym cyklu. Nie miałam napinki na wynik ale tak to już jest, że jak się wejdzie między starujących to się udziela i chce się ścigać. Zresztą jakoś po Wiórku nie czułam się (jeszcze) zmęczona, więc dawałam radę za dziewczynami i już sobie upatrzyłam "ofiary" do odstrzelenia gdy na 2,5 km zobaczyłam zdenerwowanego zawodnika wołającego czy ktoś ma telefon. Kątem oka zobaczyłam jakieś leżące sylwetki, więc skręciłam z drogi na trawnik i się zatrzymałam. Podeszłam i dogadać się nie mogłam z tym przerażonym chłopem. Czy chce aparat czy numer alarmowy. W końcu odblokowałam telefon, wykręciłam numer i kazałam mu wzywać pogotowie a sama poszłam obadać co się dzieje. Chłopak leżał na brzuchu z okręconą głową w stronę pola, a drugi łazi cały pokrwawiony i w szoku. Podeszłam do leżącego i wtedy ten odwrócił się na bok. Zobaczyłam, że łuk brwiowy ma do szycia a na moje pytanie czy wie jak się nazywa i gdzie jest powiedział, że wie. Nie odpuściłam mu, musiał mi powiedzieć gdzie jest i co się stało. Zdał test. Oczy też wyglądały przytomnie to spojrzałam na tego drugiego. Obraz nędzy i rozpaczy: z kolana wisi skóra i widać kość rzepki, zdarty łokieć do mięsa, a chłopak skarży się na bolące palce, które były całe poszlifowane. Kazałam mu spróbować zgiąć palce, dał radę. Całe, pomyślałam. Pocieszyłam go, że palce raczej nie złamane ale reszta ran nadaje się do szycia. Za chwilę zatrzymał się przedstawiciel gminy Skoki i zaczął z nami gadać, podjechał też chłopaczek od Gogola. Jak już ofiary zaczęły przeklinać na tego "co im zajechał" to wiedziałam, że będą żyć. Jeszcze chwilę postałam z nimi a gdy  zobaczyłam, że jedzie karetka to pojechałam, bo co tam po mnie.
Całe mini już pojechało, łącznie z dziećmi, babkami, dziadkami i debiutantami w za dużych kurtkach co robiły za żagiel. Po zakręcie z nieszczęsnego asfaltu w teren jeszcze długo jechałam sama, aż wreszcie zobaczyłam jakiś ostatnich do łyknięcia. Dobrze mi się jechało gdy tak co chwilę widziałam następną sylwetkę do gonienia. Udało mi się "zgolić" tak z 30 zawodników i zawodniczek, choć trud drugiego wyścigu pod rząd dawał mi się we znaki. Po piachach we Wiórku jechało mi się  po Łopuchowskich piaskach jak po równym i tak sobie mijałam spacerujących miniarzy. Niestety megowcy nas zaczęli wyprzedzać i od czasu do czasu robiłam im miejsce co oczywiście wybijało mnie z rytmu. Raz jak taka fujara chciałam sięgnąć po bidon ale taka byłam zgrabna, że mi spadł i jeszcze po nim przejechałam. :(  Jak podnosiłam bidon minął mnie Krzychu i wstyd, bo pewnie pomyślał, że podpychałam pod górkę. (też miał kiedy jechać ;) ). Minął mnie też JP i postanowiłam go mieć na oku jak najdłużej sie  da. Aż do piachu gdzie miałam nieprzyjemną pyskówkę z kolarzem z Czaplinka (celebryta się znalazł) od czasu do czasu widziałam koszulkę JP. Oczywiście Jacek mi odjeżdżał ale nie tak szybko jak zwykle. Bardzo byłam wtedy z siebie zadowolona ale płuca to myślałam, że zgubię gdzieś po drodze. Na 1,5 km przed metą na asfalcie zamajaczył mi goggolowy strój już myślałam, że poszłam jak perszing za JP a to Krzychu na mnie czekał. Podciągną mnie jeszcze pod asfalt i jeszcze jedną dziewczynę, którą długo goniłam i już sił nie miałam dzięki Krzychowi wyminęłam. (dzięki Krzysiu :))  Jednak za chwilę pióra opadły mi zupełnie i puściłam koło. Jak dostałam w gębę wiatrem, pod górkę to już mi było strasznie. Na szczęście zaraz była meta. Potem posiedzieliśmy sobie na stadionie, pogadaliśmy i tak po dekoracjach, które mnie oczywiście wcale nie interesowały ;) była tombola. Była to była, węże ogrodowe, które mnie bardzo interesowały zostały rozlosowane i tombola mijała i mijała i już prawie ostatnie nagrody losowali gdy nagle wywołują mnie. O szczęście debiutanta!. Wygrałam CB radio z taką długą anteną , że o mało co a bym wybiła oko wręczającemu mi nagrodę ;). Może ktoś reflektuje na nowe CB ?
Fajnie było. A! spotkałam tego pobijanego. Przyjechał na finał. Moje diagnozy były trafne. Kolano szyte, na łokciu nie było co szyć bo tak poharatane, palce całe tylko porozcinane i ogólnie cały w szlifach. Ten drugi też szyty na łuku i do domu. Przewrotki na asfalcie bardzo bolą, oj bolą.


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Wiórek

  d a n e    w y j a z d u 17.20 km 0.00 km teren 01:05 h Pr.śr.:15.88 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 26 września 2015 | dodano: 28.09.2015

Tak, nie wiem czym się bardziej zmęczyłam, przygotowaniami, czy samą jazdą. Startowała Marta, bo Zosia przecież "przez nas nie trenowała". Nie do końca rozumiem, dlaczego przez nas, czyli rozumiem przeze mnie i Martę, ale jakiś powód do awantury być musi. Kocham tą moją babę. Czuję swój charakterek, którego cudowne właściwości poskramiane są przeze mnie i nie dają całego ognia i cudowności palących płomieni pożerających Konstantynopol. Ale pojechałam ;). Tak więc pojechaliśmy do Wiórka we czworo z dwoma rowerami. Ta moja starsza baba już jest taka wielka, że jeździ w moich SPD i na moim rowerze, bo są jej dobre. Ostatnio powiedziała mi, że jej pan od fizyki się nie zna, bo mówił o SPD, że to są nie wygodne buty, a to są przecież "Najwygodniejsze buty NA ŚWIECIE". Nie zna się  dziewczyna, najwygodniejsze to są SPD ale na 12 cm szpilkach ;). 
Marta wystartowała i od razu kraksa jakiejś beksy była i ją przyblokowali. Wyminęło i pognało to moje dziecię za czołówką ze stratą. I zaczęło się nerwowe oczekiwanie na córunię moją. Czekałam na nią i czekałam i już się zaczęłam martwić, gdy wjechała, druga, naburmuszona  i ze śladami łez na policzkach. "Co się stało dziecię moje"- powiedziałam "wywaliłam się bo ................." i tu znowu demony mojej duszy miały radochę słysząc, co się tam stało.  "Dziecko ale tak nie można mówić o innych" powiedziała porządna matka, "trzeba było przejechać po", pomyślało licho, co w duszy mej siedzi.
Długo nie trwało, a musieliśmy zebrać się do startu. Miałam jechać z końca, zachowawczo, co by mnie nikt nie popchnął, ale ścigać mi się chciało, a stary diabeł w duszy na skrzypcach grał, to ogień był od początku. Po starcie, jak dorwałam grupkę babek to  tasowałyśmy się z "różową" i "młodą" a jak  dorwałyśmy "trekingową" oraz "żółtą",  to porzuciłam tamte i już miałam na widelcu, taką "czarną" i "w białym kasku" gdy pojawiła się meta.  Ja to dopiero po 15 km zaczynam jechać dobrze, a tu tylko 17,2 km. Nic to, na brązową szprychę wystarczyło choć było by lepiej gdyby te co były przede mną nie jeździły  na wyścigach rowerowych tylko ścigały się na czas w dzierganiu.
Moja córcia została uhonorowana srebrną szprychą i pucharem za zeszły rok kiedy to pomylili się z wynikami. Do tego dostała statuetkę eleganta z Mosiny i prezenty i było super. Trochę w tym uhonorowaniu dzieciny za zeszły rok musiałam pomóc ale radość dziecka bezcenna.

Zadowolona jestem. Jak na brak treningów to bardzo ładnie pojechałam. Wszyscy byliśmy zadowoleni, a giry mnie teraz bolą jak  nie wiem co.
Zrobiłam dzisiaj eksperymentalnie pierogi ruskie i je żdżarłam, co by się węglowodanami napchać, ale chyba z tym pchaniem przesadziłam (bo dobre wyszły) i jutro zgon zaliczę w Łopuchowie, na który zapisałam się w malignie jakiejś będąc.


Kategoria Rodzinnie, wyścig, z Martą

Błękitna pętla

  d a n e    w y j a z d u 28.00 km 0.00 km teren 01:15 h Pr.śr.:22.40 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 24 maja 2015 | dodano: 25.05.2015


Błekitna pętla to  wyścig ogień. Niestety w tym roku ogień w wykonaniu innych a ja z obstawą w postaci samochodu z napisem koniec wyścigu kulałam się nie za szybko  na grubych kichach, żeby było miękko i trochę frajdy.   Raz mnie zdublowali i miałam przyjemność popatrzeć na najlepszych jak się czarują w peletonie a potem oglądać finisz pełny emocji.

Marcin w akcji ;)


Gdzieś na horyzoncie

Pogoda piękna, znajomych kupa. Kuba okazał się zdolnym fotografem :) Dzięki
Po wyścigu Marcin pojechał rowerem z kolegą do Czerniejewa, gdzie byliśmy umówieni a ja miałam dojechać autem. Ponieważ autem niewątpliwie jedzie się znacznie szybciej poczekałam w "miasteczku" maratonowym na wyniki. Wyników nie było i nie było bo jakaś oferma zawadziła o kabel z prądem i zanikło trochę danych. W końcu wyniki były ale stwierdziłam, że czas jechać bo Marcin się biedny w tym Czerniejewie mnie nie doczeka. Wsiadłam w auto i już wyjeżdżam gdy podbiega do mnie kolega Wojtek i wymachuje pucharem: "To dla Marcina!" - krzyczy. Ależ się ucieszyłam! Należał mu się jak nikomu :) . Szybko pojechałam do Czerniejewa gdzie właśnie odbywał się festyn i pełno elegantnej wiary przyszło do pałacu na watę cukrową, hot dogi, lody i wioskowe zaśpiewki. Ja w moim goglowym stroiku z torebką, aparatem fotograficznym i z pucharem w łapie zaczęłam szukać Marcina. Zadzwoniłam bo nijak go naleźć wśród tych elegantów patrzących na mnie dziwnie znaleźć nie mogłam. Marcin odebrał.
-Gdzie jesteś - pytam się.
-Widzę cie - mówi on,
- a puchar widzisz?
- widzę
- a wiesz czyj?
-pewnie twój
-ha ha!! Twój!!
Zdziwienie w oczach i za chwilę radość bezcenna :)

 Mistrz kuchni przygotował specialite de la maison - hot doga z musztardą ;)

a następnie  wręczył posiłek z należytą prezentacją ;)

Fajne imieniny mi się trafiły  :D))


Kategoria szosa, wyścig

MTB Kostrzyn

  d a n e    w y j a z d u 26.00 km 10.00 km teren 01:20 h Pr.śr.:19.50 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:
Niedziela, 17 maja 2015 | dodano: 17.05.2015

Nareszcie nie trzeba było wstawać o 5 lub 6 rano bo do roboty albo na jakiś wyścig, bo wyścig był tuż za miedzą. Wstaliśmy więc o 6,15 bo starość ma swoje prawa i człek się budzi wcześnie, kości gniotą tłuszczyk i nie ma co leżeć bo można już by się zacząć szykować na ścig w Kostrzynie.  Z racji mojej kontuzji postanowiłam pojechać dystans HOBBY - 26 km i tak pomyślałam, że się umęczę bo nie dam skóry za darmo i oczywiście będę walczyć o podium choć powinnam jechać na wycieczkę a nie na wyścig. No cóż, szaleństwo na rowerze to chyba  jest mi pisane. Wzięłam zdobywcę pucharów, bo niechciało nam się przekładać gładkich opon z Mondiego. Kellysek jak przystało na dojazdówkę do roboty posiada bagażnik, światełka i zabezpieczenie. Marcin złośliwiec jeden zaproponował mi żebym wzięła jeszcze sakwy a światełek lepiej żebym nie zdejmowała bo" jak dojedziesz po ciemku to ci się przydadzą" wredota jedna ;).
Dojechałam na miejsce autem, Marcin przyjechał rozgrzewkowo rowerem. Na miejscu gatki - szmatki, że o mało bym się spóźniła na start. Zimno było obrzydliwie. Odziałam się dobrze i stanęłam na stracie



a tam red. Kurek opowiada, jaka to ja dobra jestem, że pewnie pierwsza itp. Wlazł mi oczywiście na ambicję i trza było jechać jak fabryka starczała. Pięknie się startowało z pierwszej linii. Niestety chłopy mi odjechali i nie załapałam się w pociąg, więc musiałam sama dygać cała drogę pod wiatr z dziewuchą na plecach. Ciągle mi cholera wisiała i wiedziałam, że mnie porobi na mecie. Wredna małpa jedna!  Wsypała mi na ostatnich  2 km 1 minutę. Woziła się mi na kole a potem odjechała. Powstrzymam się może lepiej. 
Przez tą połamaną łapę, teraz wydawało mi się, że terenu było bardzo dużo. W zeszłym roku poszło mi dużo lepiej. Wydawało mi się, że tam tylko asfalt był a teraz wstrząsy mnie wytrzęsły.  Będzie lepiej i chyba jest nieźle bo byłam 11open , 1-K4, 2 -K. Niestety organizatorzy to męskie szowinistyczne ś....... są bo na Hobby nagradzali tylko 6 pierwszych. Jak ja bym miała siłę to bym na mega pojechała a nie na Hobby, a kobiety nie mają szans z facetami chyba że zamiast posiłków zjadają dynamit a wtedy to na 100% jadą mega.
Jako fotografowawie amatorzy zostaliśmy wraz z Marcinem do samego końca nagradzania i jakież było nasze zdziwienie, gdy na podium wywołany został nasz Team w drużynówce! Ponieważ było nas przedstawicieli sztuk 2 to skromnie stanęliśmy na podium. W doborowym towarzystwie wymiataczy maratonowych. DOKOPALIŚMY Kaczmarkom! HA, ha.

Mamy mega duży puchar i wielką satysfakcję :)


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Łopuchowo

  d a n e    w y j a z d u 63.00 km 0.00 km teren 03:11 h Pr.śr.:19.79 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 12 października 2014 | dodano: 12.10.2014

Pominąwszy bolącą girę, która upierdliwie przeszkadzała było bardzo dobrze i dosyć szybko. W stosunku do zeszłego roku  poprawiłam sie o  jakieś 1 1  min chociaż  tym razem pierwsze kółko przegadałam z trenującym triatlonowcem  a potem porzuciwszy go kontynuowałam jazdę łykając jakichś nieszczęśników, którym się wydawało że na przełaju da się bez problemu tą trasę przejechać.
Jako, że tym razem byłam jedyną starszą panią, która zmierzyła się z tym dystansem to:


Mój wierny kibic podtrzymywał  mnie na mecie bo ciężko było :

Dzięki wszystkim, którzy czekali i kibicowali ogonowi mega czyli mi i paru innym zdechlakom. Mega fajnie jest wjechać i mieć owacje od znajomych :D Dzięki  


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Tor poznań 6 czyli niespodziewanka

  d a n e    w y j a z d u 44.00 km 0.00 km teren 01:28 h Pr.śr.:30.00 km/h Pr.max:44.70 km/h Temperatura:17.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 12 października 2014 | dodano: 13.10.2014

Tak się wahaliśmy czy pojechać do Dębówca na MTB czy na Tor Poznań.  Wygrał Tor bo mój góral skrzypi jak nieszczęście domagając się wymiany czegoś tam a szoska skrzypi nieco mniej.  Do tego dziewczynki miały zapewnione atrakcje pt: robienie masy papierowej itp. u babci w Poznaniu,  więc padło na tor.  Pogoda była taka se i dobrze, że zabrałam rękawki bo na rozgrzewce zalatywało zimnem. 


Na Torze pojawił się Rodman, MaciejB, MaciejB zwany Biniem w roli zawodników oraz Ania W z Mateuszem do pokrzykiwania na mecie. Przed startem jak zwykle pogaduchy i zdjęcia



i nagle strat i jak zwykle ogień.  Przez kawałek  jadę za Małgosią Zelner (wielki sukces) haha :) a  potem niestety odjechali mi wszyscy ( tak sie mi nie mogącej się odwrócić wydawało) gdy nagle MaciejB  wyskakuje z za moich pleców i daje koło. Całe szczęście bo było pod wiatr. Maciej w swej dobroci użyczał mi koła cały czas i tak sobie dojechaliśmy do jakiejś grupki.

z którą jechaliśmy parę okrążeń. Niestety współpraca szła słabo. Ten młody z babką w pomarańczu strasznie rwali tempo , ten za mną pluł i charkał a tandem (na końcu) jechał cicho i raczej na końcu. Maciej co jakiś czas inicjował ucieczki ale niestety nie dawałam rady. Ostatecznie osłabłam na tyle, że postanowiłam ich opuścić. Maciej jak rasowy dżent postanowił mnie nie zostawiać na tym oceanie asfaltu i puściliśmy grupkę w diabły.   
Razem jechało mi się bardzo dobrze zwłaszcza, że za każdym kółkiem na mecie miałam doping a Maciej dawał się wyprzedzać ku mojej uciesze. Dostaliśmy 3 duble (ja liczyłam, że tym razem będzie 5) ale coś peleton wolno jechał a raczej my z Maciejem zapieprzaliśmy jak szaleni więc tylko 3 ;) 
Zrobiliśmy 11 kółek a tyle się naśmiałam, że nawet nie wiem kiedy nadszedł koniec i na mecie  nie zrobiłam efektownego finału :(. 
Potem znowu gadanie i zdjęcia


 a potem nagrody. Jechały nas 4 więc poszłam się przebrać by nie widzieć tej sromoty mojej, że nie dostaję plazdingowego medalu gdy nagle me szanowne nazwisko jest wywołane w generalnej klasyfikacji. Ha ha!! I to była ta niespodziewanka. Zajęłam 3 miejsce. Szybko zakładałam teamowy ciuch zdarty z mężowskiego grzbietu i wskoczyłam na podium.



`I teraz słuchajcie!!! DOSTAłAM kopertę i to nie z listem gratulacyjnym tylko z forsą. Nie było tego wiele ale coś zbytkownego sobie kupię. Może łańcuch do roweru a może na szyję ;)
Jestem bardzo zadowolona, pojeździłam sobie, noga nie bolała (dzisiaj za to znowu daje popalić) zjadłam obiad w miłym towarzystwie, dostałam forsę na waciki .
Cudo niedziela :)



Kategoria szosa, wyścig

rozgrzewka przed Michałkami

  d a n e    w y j a z d u 4.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:42.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 20 września 2014 | dodano: 22.09.2014


Na Michałki przyjechaliśmy dosyć wcześnie z mlodzikiem .Szybkie załatwianko i pojechaliśmy na rozgrzewkę.
Dogonił nas Rodman i chłopaki mi odjechali. Odjechali to odjechali.Pojechałam sobie kawałek i postanowiłam zawrócić. Jade sobie spokojnie a tutaj jak peterda wyskakuje mi na rowerze robotnik zieleni miejskiej z kosą spalinową w ręce i kanistrem z paliwem na bagażniku. Nie będzie mi tutaj kosiarz trawników tak bezkarnie wyskakiwał. Że baba jestem to można tak wyścigowywać! Rura. Połknęłam go szybciutko i  faktem jest, że robiło mi się ciepło. Mogłam zdjąć gameksa co było bardzo dobrym posunięciem.
Na stadionie chciałam skrzyknąć wszystkich Gogli na grupowe zdjęcie ale tylko udało mi się pykąć grupę na starcie,. Wiadomo- adrenalinka przedstartowa.


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Miałam pecha - marton Wałacz

  d a n e    w y j a z d u 42.88 km 0.00 km teren 02:16 h Pr.śr.:18.92 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 24 sierpnia 2014 | dodano: 25.08.2014

Z rańca we Wałczu pojawiło nas się sporo :)  Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i było fajnie :)


Start jak to start. Po asfalcie  łapię się dziadka w białym i sobie jedziemy. On chyba znal trasę bo doskonale wie jak jechać aby ominąć łachy piachu, więc jadę sobie za nim. Trochę mnie denerwuje bo na każdym podgórku wstaje na pedały co i tak mu nic nie daje bo mi nie odjeźdźa. Gdzieś na 18 km nagle widzę a ja nie mam powietrza w kole. Ło matko! Dziadek odjechał a ja sama jak palec! Niby mam mleczko w kole ale nic się nie zatyka. W środku jakieś gluty, upaprałam się jak świnka jakoś wepchnęłam dętkę ale czasu straciłam co niemiara. Wściekła byłam jak sami diabli. Gnałam potem ile sił, bo widziałam, że zamykają trasę o 13 i mogę nie zdążyć.  Na wjeździe na 2 pętlę byłam o 13,05 widziałam jak odjeżdża samochód pomiaru czasu. Złachana byłam jak pies i nic mi to nie dało. Nie mogłam wjechać na drugą rundę. Potem już sobie odpuściłam i jechałam z nóżki na nóżkę bo czułam że nadchodzi ciemność.  Na samym końcu, tuż przy mecie, na podjeździku piaskowym, którego normalnie bym nie zauważyła, miałam taki kryzys, że musiałam zleźć z roweru. Normalnie ciemność. Masakra.
Wjeżdżam na metę a Kurek wrzeszczy, że jestem drugą kobietą na mega. Człowieku zastanów się! Nagle taki progres? Epo do zupy dorzucam zamiast soli? Musiało coś się stać, że przyjechałam wcześniej. Krótko mówiąc , lepiej nic nie mówić.
Dali mi DNF chociaż regulamin mówił coś innego. Coś mi tam świtało, że powinnam być i tak sklasyfikowana ale nie miałam regulaminu. Wczoraj napisałam coś w rodzaju protestu ale nie liczę a wiele.
Nie udany był to maraton ale za to na mecie było super fajnie. Leżeliśmy na trawie, gadaliśmy, śmialiśmy się

i czekaliśmy na tombolę. W tym czasie zbierały się czarne chmury aż lunęło

Nagrody odbierało się bardzo szybko, tak jak ten pan z lewej, a reszta stłoczona oczekiwała na "tą swoją chwilę".
Marcinowi się udało - wygrał fajny plecak i odebrał go jeszcze przed deszczem :)
Najbardziej żałuję, że nie wjechałam sobie drugi raz na te górki bo mi się podobały. Co prawda musiałam nieźle się zaprzeć, żeby na tą największą wepchnąć rower ale od czego ma sie te muły ;)


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Tor Poznań V czyli niespodziewany koniec lata

  d a n e    w y j a z d u 34.88 km 0.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:27.18 km/h Pr.max:38.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 21 sierpnia 2014 | dodano: 22.08.2014

który nastąpił tak około 18,30 dnia wczorajszego. Cały  dzień było ładnie, w robocie słonko przyświecało i dawało nadzieję na fajny ścig na Torze, gdy nagle i niespodziewanie, prawie, że z jasnego nieba spadł deszcz rzęsisty i powiało jakby łeb miało urwać.Zimno zrobiło się tak, ze po chwili cała się trzęsłam, pomimo polaru, który miałam na sobie. Miałam już pomysł, żeby odżałować tą dychę i nie jechać ale nagle znowu nagle pojawiło się słonko i

W chwilę potem ruszyłam w bardzo kontrolowany ścig. Ślisko było jak jasny gwint. Moje opony nie mają  żadnego bieżnika,  są wyjechane i gładziudkie jak pupka niemowlęcia (bo precież nie mojaa ;)) , ci przede mną pluli wodą   spod kół, a do tego wywracały się co niektóre gylejzy, więc pojechałam sobie sama bawiąc się w utrzymywanie kadencji i poprawianie średniej  z 18 na 27 km/h. Oczywiście zapomniałam wyzerować licznik i tak mi się zapisało z niemrawą rozgrzewką, którą raczej należało by nazwać jazdą pt: "jechać, nie jechać, popatrzeć sobie na tych wariatów?   Jak zwykle zwyciężyła chęć pokulania się :)
Dostałam znowu jakieś 2 duble ale co tam, fan był jak podkręcałam triatlonistę, który koniecznie chciał się urwać a ja mu nie dawałam. W końcu zjechał na pitstopa.
Na mecie był mój małżonek wraz z teściem :)  W geście radości puściłam kierę i chciałam zabawić się w Majkę ale mój małż właśnie pokazywał coś teściowi w rowerze a reszta sobie poszła :(  Taki los. Człowiek wjeżdża jako 2 kobieta wśród samych samców a oni  glapią się na jakieś włoszki. Taka karma starej baby ;)
Po ścigu okazało się, ze Seba uczył się ślizgania tyłkiem po asfalcie . Poszlifował się mocno ale apetytu mu to nie odebrało. Powiedział, że głodny jest więc polecieliśmy na pizze na Szpitalną. Lokal oferował dla późno zgłodniałych pizze tylko na wynos. Skonsumowalim je w aucie. Jeszcze dzisiaj rano pachniało w aucie pizzą a ja na głodniaka do roboty jechałam.


Kategoria szosa, wyścig, z małżonkiem