JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścig

Dystans całkowity:1866.01 km (w terenie 827.98 km; 44.37%)
Czas w ruchu:93:39
Średnia prędkość:18.71 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:32.17 km i 1h 50m
Więcej statystyk

Strzyżewo Kościelne

  d a n e    w y j a z d u 28.00 km 0.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:28.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 13 lipca 2014 | dodano: 14.07.2014

Jechało się  dobrze, szkoda, że znowu sama pod wiatr i pod górki. 5 kobieta na mecie to ja :)

Dzięki  Grupie Gnieźnieńskiej za doping i umilanie czasu po wyścigu :)


Kategoria szosa, wyścig

Binduga

  d a n e    w y j a z d u 56.87 km 0.00 km teren 03:50 h Pr.śr.:14.84 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014

Ja to sobie wybieram czas na debiuty! Albo błoto po ośki jak w zeszłym roku w Wyrzysku albo gara taka, że można było zdechnąć. A  że ze mnie uparty koziorożec to  jak powiedziałam, że  jadę mega to pojechałam. 
Gogli było sporo przyjechali Jacek, Wojtek, Krzychu, Zbychu, Krzychu i taki jeden co się podszywa pod nasze barwy ;)
Chwila dla sponsora

i jeszcze raz , żeby sie przypodobać


Jak  zwykle jechałam sobie  prawie na końcu.  Na pierwszym kółku telepało się jeszcze za mną pare osób ale na drugim juz tylko jedna - Kasia. Jakiś czas jechałam z Kasią i jej narzeczonym, który cały czas do Kasieńki słodko mówił: "tutaj uważaj złocieńka, tutaj kochanie jedź środeczkiem" itd.  Nie wytrzymałam. Musiałam odjechać.  Dziewczyna chyba też nie wytrzymała i dziada zakopała gdzieś w piachu bo dojechała na metę sama. ;)
A piach był niemiłosierny na końcówce

Na tej piaskownicy jakiś klient wyprzedził mnie i bach przede mną na piasku, ominęłam go, ten się pozbierał, wyprzedził mnie i znowu bach przede mną. Juz wtedy lazłam piachem to łatwiej mi było go wyminąć ale jak za chwilę znowu sie przede mna wywalił to myślałam, że go znokautuję i nie ukończy tego dystansu mini. Jedzie tak na oko na 15 pozycji M2 a mści się jak by mu się do toalety spieszyło. A może mu się piwa chciało?A może czekało na niego schowane w lodóweczce? Ewentualnie jestem w stanie go wtedy zrozumieć :)
Proszę jak pcham po piachu



Trasa mi się podobała na pierwszych 11 km na esach floresach,  za to piaski na samym końcu przeklinałam jak nie powiem co.
Po pierwszym kółku ciężko mi było wjechać znowu na trasę, zwłaszcza, że widziałam jak ludziska na mecie mini, leżą w cieniu, piją wodę, zdejmują  ciuchy, kaski a ja jeszcze raz to samo muszę jechać.  Jedynie woda chlupiąca w butach po przejechaniu rzeczki lekko mnie chłodziła. Jedynie jazda na  esach-floresach, które miały zaraz nastąpić, słodziły tą katuszę.
Niestety miałam lekką stłuczkę nad rzeczką z miniasem.

Ta ofiara na górze stała w najlepszym do zjechania miejscu i się przymierzała jak tu zjechać. Nie myśląc wiele zbiegłam i juz chciałam wsiadać na rower, żeby przejechać rzeczkę jak ten widoczny na zdjęciu, na mnie wjechał, nabijając mi mega siniaka na zadku. Nawiasem mówiąc to że na mnie wjechał wyratowało go przed OTB i tylko łapami się podparł bo na mnie wyhamował.
Bardzo duzo ludzi się poobijało. Na zjeździe- podjeździe ledwie szedł facet ze skręconą kostką, ktoś wędrował ubabrany od błota i najwyraźniej nie mógł lub już nie miał ochoty jechać. Gdzieś po drodze spotkałam poobijanego Zbycha. Wywalił się i nie dał rady, pomimo moich zachęcających do walki okrzyków. Musiało być mocno :(
Tutaj leży jakaś ofiara prawdopodobnie upałów



W nagrodę wytargałam medal za trzecie miejsce i lodowatą kawę od małżonka, który wiernie czekał na mnie na mecie :).

Jak widać szczęścia na twarzy z upału brak. 
Udało się bo ludzisków przyjechało na wyścig bardzo dużo i okazało się, że Kasieńka była czwarta w mojej kategorii. Dobrze, że mnie ten jej facet wkurzał ;)


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Kostrzyn Maraton

  d a n e    w y j a z d u 25.15 km 0.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:25.15 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 25 maja 2014 | dodano: 29.05.2014

o wczorajszych imieninach na szczęście nie trzeba było wstawać wcześnie. 7 rano - dosyć wylegiwania!. Marcin o 9 pojechał po Sebę a ja godzinkę później pojechałam autkiem na maratonik ogóreczek tuz pod domem :)  Od początku fajna atmosfera . Przywitał mnie Marcin z Sebą i Tomkiem od Fogta, potem spotkałam całą ekipę Fogtów, Sylwię z Tomkiem  Stachowioków, Bożenkę z mężem Łąckich, Gnieźnian: Dawida, Jurka z wnukiem i Marcinem i jeszcze gdzieś mignęła mi "nerka" itd.
Uśmiechów pełna gęba a tutaj sektor się zapełnia. Ustawiłam się - za daleko. Potem jak zwykle się to zemściło. Start miał być wolny ale oczywiście ogień  od samego początku, > 40 po asfalcie i dawaj kto pierwszy. Wyprzedzam cały czas. Łykam co leci - baby i chłopów. Wreszcie nadszedł 7 km i złapał mnie kryzys. Nawet nie musiałam patrzeć na licznik. Zawsze mnie na 7 góra 9 km łapie kryzys. Ponieważ było ciężko to zrobiłam sobie cięższe przełożenia, przejechałam kawałek i zrobiłam lżej i już było po kryzysie. W lesie znowu wyprzedzam i słyszę: "część Asia"  to  Kamil ze Swaja. Od tego momentu jechaliśmy na mijankę. Raz ja przed nim raz on za mną. Niestety na piachu w Wiktorowie zaliczam glebę, która odebrała mi trochę sił. Kamil mi odszedł i zanim się pozbierałam to już tylko widziałam go ciągle przed soba. Nie udało mi sie go dojść. Za to złapałam dziewczynę w białym i się z nią do samej mety tasowałam. W końcu zapytała mi sie z której kategorii jestem. Byłyśmy z różnych to postanowiłyśmy współpracować. Niestety dziewczyna była wyjechana i nudziło mi się jadąc na jej kole. Wyszłam na prowadzenie i  dziewczyna nawet nie wiem kiedy odpadła. Trasa bardzo asfaltowa, szkoda, że się nie załapałam do żadnego peletoniku ale tak bywa.
Z wynikami były jakieś jaja i nie mogłam znaleźć się na wywieszonej liście.
Szukanie wyników rozemocjonowało niektórych lub wzbudzało przerażenie  ;)


Sądziłam, że nie ma po co iść do ogarniającego wyniki ale jak Sylwia powiedziała, że jechała 59 minut i jest pierwsza a ja miałam 1 godzinę i 1 minutę to stwierdziłam, że musze być niedaleko. Postanowiłam się dowiadywać. Wywalczyłam 3 miejsce!  Tak, właśnie wywalczyłam! i dało mi to satysfakcję. Jest fajnie :)
Gadaniu i zdjęciom nie było końca
Na mecie znalazł się Jurek z Buku i czekaliśmy razem na Marcina

Jurek wypatruje Marcina
I Marcin nadjechał



Moi faworyci do zdobycia mistrzowskiego tytułu "najlepszej rodziny" państwo Łąccy (jakże to brzmi - Połanieccy, Radziwiłłowie, Łąccy) nie zawiedli i zajęli pierwsze miejsce


Biała z którą się  tasowałam stoi na 3 miejscu. Ładna dziewczyna :)
Przymierzyłam się do mistrzowskiej koszulki :) ale jakaś tak mała była ;)

Pucharki dla pięknych pań :)




Upał był niemiłośierny. Marcin chłodził sie piwkiem a ja chowałam się w cieniu starego parasola, z lekka przefasonowanego przez naszego psa


Impreza udana, pucharek zgarnięty, towarzysko bardzo udanie. Byle tak dalej :)


Kategoria z małżonkiem, wyścig, do sklepu

Tor Poznań II

  d a n e    w y j a z d u 40.29 km 0.00 km teren 01:15 h Pr.śr.:32.23 km/h Pr.max:41.00 km/h Temperatura:28.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 22 maja 2014 | dodano: 22.05.2014

Źle mi się jechało.
Stopy w dawno nie wkładanych butach szosowych bolały jak nie wiem (a mówiła babcia na wesele w nienoszonych butach nie chodź)
Po wczorajszej jeździe w gatkach z Lidla zadek mnie bolał i w niektórych miejscach jest poprzecinany (albo za delikatna jestem albo to szycie z pancernej nici - już w śmieciach) 
Spać nie mogłam do 4 rano a jak o 5 zadzwonił budzik to chciałam spać.
Latam jak z pieprzem w robocie bo przegląd budynków jest i nie popuszczam inżynierom. W każdy kąt musimy zajrzeć a że budynki duże to jest co robić
Start dzisiaj lepszy ale i  tak nie miałam siły pędzić za np. Rodmanem
Za to podkeiłam się pod dziewczynę z raczkiem na spodenkach. Razem dospawałyśmy do dwóch facetów i przez 4 kółka 35-40 nie schodziło z budzika. Tylko 4 kółka bo  peleton nadleciał jak stado szerszeni i nas rozerwał. Nie będę się wyrażać (@%&%@) .
I musiałam sama dygać pod wiatr, który dzisiaj wiał właściwie cały czas w gębę.
Na którymś następnym kółeczku z rzędu podłączyłam się pod 4 osobową ekipę samych chłopów (odpadu z dublującego mnie peletonu) i 2 kółka pociągnęłam z nimi. Niestety  znowu nadleciały szerszenie i znowu zamieszali :( Chłopy mi zagubiły się w peletonie więc pozostała mi samotność pod wiatr.
Ostatnie z 10 kółek już rozjazdowo.
Chyba nie byłam ostatnia.
Dzięki zdjęciom Jacka Głowackiego



jestem pewna, że udało mi się wyprzedzić parę osób. Wyników brak :(
Gdy zobaczyłam średnią to oniemiałam. W życiu takiej średniej nie miałam. To jest ogień a coś mi mówi, że stać mnie na więcej.
Pełna deskryminacja ze względu na płeć. Brak jakiejkolwiek klasyfikacji kobiet (było nas co najmniej 5), ze o tym, że najstarsza byłam to nie wspomnę ;)
Jestem zmęczona.
To ci zboczenie - zdygać się do niemożności, żeby być zadowolonym :)


Kategoria szosa, wyścig

Tor Poznań

  d a n e    w y j a z d u 48.00 km 0.00 km teren 01:40 h Pr.śr.:28.80 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 15 maja 2014 | dodano: 16.05.2014

Żeby dojechać na Tor Poznań to ja sie muszę nieźle nakombinować. Szybki powrót do domu pociągiem, obiad w biegu + jeszcze wczoraj tort dla Zosieńki. Szybkie przebieranie i na rower do Biskupic do Jurka N z którym umówiłam się, ze autem pojedziemy do Poznania.  Jurek złapał mnie po drodze jak centralnie pod wiatr waliłam na Biskupice i myślałam, że zdechnę. Jak wiało z boku to rzucało mnie na środek jezdni pod wiatr zatrzymywało.
Z Jurkiem ledwie zdążyliśmy na zapisy i szybko rozgrzewka. Widzę Rodmana, Macieja i jeszcze dwóch w naszych ciuchach. Do jednego zagadałam (Zbychu) i jeździliśmy wte i wewte rozgrzewajac głównie jadaczki. Start jak zwykle nagły i znowu się nie udało mi chociaż przez chwilę utrzymać przy tych chłopach. Rysiu B zaproponował mi swoje koło i juz było fajnie. Jechaliśmy na zmianach z budzika nie schodziło 30 i więcej a gdzieś w oddali majaczyła sylwetka Macieja, która zaczynała się zbliżać. W pewnym momencie pytam Rysia - Łapiemy ich? (Macieja i Tadzia Kubiaka)  -No pewnie! To Ok! Za chwilę złapał nas peleton i dostaliśmy pierwszego dubla. Fajnie przez chwilę leciałam z nimi. Super! Chociaż peleton  się nie szczypie i spychają te dublowane ciamajdy na pobocze i już. Ja tam się nie dawałam bo co kurde jest !! Chociaż jak jeden zauważył w tym amoku, że baba jedzie to odpuścił spychanie, bo co to za konkurencja.
To nie jest łatwy sport ale motyle w brzuchu takie, że hej :). Zresztą wychodzę z założenia, że nikt się poskładać nie chce i jadę swoje. Złapaliśmy z Rysiem Macieja i Tadzia i niestety zamotaliśmy się w wyniku czego Rysiu z Tadziem odjechali a my z Maciejem odpadliśmy. Nie udało sie dospawać, tempo trochę spadło, już zmęczenie dawało się we znaki, ale Maciej dzielnie walczył z wiatrem oraz  dostaliśmy drugiego dubla ;D.  Po dwakroć widzałam kształtny tyłek Rodmana znikający w tempie stanowczo za szybkim choć jak nas drugi raz minęli to jakby zastopowali. Tak, miałam wrażenie, że na nas czekają. Jednak to było tylko wrażenie. Zakręciło się tam coś w tym peletonie i jak poszli to...... to tyle ich widziałam ;).  Ostatnie kółko w tempie już spokojnym i rozluźniającym chociaż cieszyłam się że jest ono ostanie i że jeszcze jeden wiatr i juz koniec.
Zdjęcie pamiątkowe z Przemem nie wyszło :(.
Z Jurkiem obejrzeliśmy sobie skromną dekorację i pojechałam do dzieciątek moich.

Ha! ha! zostałam wymieniona jako dzielna pani u szanownego red. Kurka :)


Kategoria szosa, wyścig

Co to się działo....... Co to sie działo!!!

  d a n e    w y j a z d u 22.83 km 0.00 km teren 01:10 h Pr.śr.:19.57 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 10 maja 2014 | dodano: 12.05.2014

Od paru lat mój prezes (raczej o tym nie wiedząc)  rękami pracowników organizuje maraton o swój puchar w Rucianem Nidzie. Nie mogłam się ostatnio tam wybrać a bo to komunia dziewczynek, a bo daleko, a bo by trzeba jechać do Warszawy a potem jak w nocy w niedzielę z Warszawy wracać, a to jakiś fajny wyścig prawie na miejscu się szykuje  itd. W tym roku nic na moje skromne możliwości sie nie kroiło więc zawzięłam sie w sobie, wzięłam rower do pociągu i pokulałam się w na wschód w krainę dziwnych miejscowości. Do Olsztyna 5 godzin, przesiadka i znowu półtorej godziny przez miejscowości o fajnych lub dziwnych nazwach. "Następna stacja: ZGON, Klewki (te od wąglika?), Jeruty , Grom itd. " Umeczyłam się zanim dojechałam do ośrodka gdzie mieliśmy spanie (i nie tylko jak sie później okazało) i zaraz po kolacji poszłam spać nie zahaczając o imprezę. 
Z rana padało jakby się wściekło i w związku z tym i bólem głowy po wczorajszym wielu uczestników się wycofało. Zostali ci najtrwalsi a słonko postanowiło nam to wynagrodzić. Zrobiło się ciepło ale błotniście i ślisko. Ustawiłam się w pierwszym rzędzie bo wiedziałam, że będzie gleba za glebą na korzeniach. Czołówka poszła. Jeżdżą na Mazowii więc sądziłam, że zaraz powącham kurz a tutaj start i ja prowadzę? Zwolniłam, bo co kurna jest? Na stracie drogę pomyliłam????! Nie, jednak mnie wyprzedzili. To jedziemy!!  Wyminęło mnie paru facetów i stwierdziłam, że już starczy. Teraz gonię ja! Trasa okazała się całkiem fajna i tak jak powiedział organizator można było jechać bez hamulców. Chciałam jechać dwa kółka ale byłyśmy tylko 3 odważne a potrzebne były 4 zeby była rywalizacja. Żadna kobitka się namówić nie dała więc musiałam się sprężyć bo na jedynym dystansie kobitek było nas 15 i ja wiem jak one jeżdżą? Typowe teksty "ja nie trenuję, nie mam czasu, jestem chora itp" oczywiście były ale dopiero trasa weryfikuje.
Trasa fajna i łatwa. Był jeden fajny zjazd jak się potem dowiedziałam "nie do zjechania" i dwa podjeździki "nie do podjechania"   wycinka i błoto. W błocie się zakopałam, koło mi zabuksowało i musiałam kawałek polecieć z buta, dwa km szukałam trasy bo mi chłopaki przede mną w lesie zniknęli a strzałki nie było. Musiałam wracać  i  gonić. Złapałam czołówkę, która właśnie zgodnie z trasą zawracała na pętelce. Zdziwienie w oczach, że jakaś baba juz jedzie- bezcenna ;)  Gdzieś tam sedzia pilnujący drogi krzyknął mi, że jestem pierwsza,  i już spokojnie pojechałam do mety.
Przyjechałam 8 open,  druga kobietka przyjechała 12 minut po mnie.
A potem o 19 impreza. Wręczenie statuetki, dyplomu z podpisem prezesa i złoty medal. 
Ja cie! Co się działo!!. Normalnie byłam gwiazdą. Każdy się chciał ze mną sfotografować, wyrazić swój zachwyt, popytać jak ja to robię, że tak jezdżę albo popłakać, że "kobieta mnie bije". 

Ubawiłam się, uśmiałam, napiłam się nalewki i o mało co a bym się upiła niewinnie wyglądającymi misiami haribo, które jak się potem okazało kąpały się w spirytusie.  Co ta wiara tam naznosiła! Ilośc alkoholu wystarczyła by myślę na wypełnienie paru wanien a gdy rozlało się to po czubach to nie szło się wymówić od tańców bo przecież każdy chciał zatańczyć z "mistrzynią" .  Zlądowałam do pokoiku około 2 w nocy i padłam jak betka. Nogi mnie do dzisiaj bolą od tych tańców i ledwie do roboty się dzisiaj dowlokłam. 
Fajowsko było .


Kategoria wyścig

7 sekund

  d a n e    w y j a z d u 25.00 km 0.00 km teren 01:32 h Pr.śr.:16.30 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 1 maja 2014 | dodano: 02.05.2014

Jakaś cholerna psuja otoczyła nas swymi skrzydłami i co spotkała na swej drodze to psuła. Najpierw zmywarka, potem żelazko coś nie teges, potem gotowane pranie i na dokładkę rzuciła swoim pożądliwym okiem na auto, które było akurat gdzieś pod Łodzią i niczym Bazyliszek zatrzymała je w miejscu. Kompletny kaput na autostradzie. Co ja przeżyłam to moje. Do tego dziewuchy miały kumulację złych ocen z najmniej ważnych przedmiotów ale wpływającą na średnią a dziadek dostał rozliczenie za ogrzewanie i musiałam wysłuchiwać, że czemu ma taką dopłatę jak on ma zamknęte kaloryfery i wcale nie grzeją itd. To że balkon ma ciągle otwarty żeby kociambry mogły wchodzić kiedy chcą to już zapomniał. No cóż. Dostałam  za swoje. Z lekka byłam psychicznie wykończona, więc należało się odstresować. 1 maja w mieście Śrem organizowano wyścig po pagórach, to dawaj! Jedziem trochę się potargać po krzokach :) Auto w Łodzi i jak tu pojechać?  Na szczęście ma się życzliwych znajomych, którzy zabrali za placek na  młodziach z rabarberem ;) 
Miałam pewne obawy czy organizatorzy dadzą radę ogarnąć wszystko bo nawet nasze małe zamknięte zawody wymagają trochę zachodu i .... pierwsze wrażenie, przerażające. Kolejka do rejestracji  jak za komuny "za masłem" . Na szczęście zarejestrowałam nas i opłaciłam przez kompa to nie musiłam tyle stać ale na punktualny start nie było co liczyć.
Wyjazd na rozgrzewkę i szukamy strzałek bo ich nie widać, jakiś klient wywraca się przed moim kołem na mokrej trawie, wyjazd ze startu to mały, ostry zjazd na zakręcie i już się boję co to będzie na starcie w tłumie, potem znowu ostry zakręt, wyjazd na asfalt, wąskie gardło, lekki zjazd i mokra trawa. Boję się a do tego staję na końcu bo jak zwykle za późno przylazłam na start. Ustawiam się obok Sylwi od DaVe'a, ale ona boi się jeszcze bardziej niż ja i zostaje zupełnie w tyle. Start nie okazuje się taki straszny. Zjazd z góreczki elegancki, nikt się nie przewraca. Na zjeździe z krawężnika zarywam pedałem o krawężnik i o mało nie robię cyrkla. Udaje się. Wjeżdżamy w las a tam tony piachu. Przede mną gleba za glebą. Chłopy siłę mają jak konie ale umiejętności pozostawiają wiele do życzenia. Jestem przyblokowywana i wkurzam się. Wrzucam najmniejsze z przodu i lecę przez piasek, wyprzedzając tańczących. Kosztuje mnie to wiele wysiłku, robi mi się gorąco i zaczynam marzyć żeby ten deszczyczek, co od czasu do czasu lekko pokropuje pokropił mocniej. Wyprzedzam i złoszczę się na siebie, że znowu startowałam od końca.  Łapię Joannę Roszczkę i potem całą trasę się z nia tnę. Ale nie jest miło i wesoło jak w Dolsku z "nerką" Joanna nie ma zamiaru jechać na wesoło. Na prostej odchodzę jej bardzo. Na podgórkach dochodzi mnie ona


 i przepycha się do przodu.  Pcha się bardzo. Muszę dać z siebie wiele zeby nadrobić straty na podgórkach. Psiokryw!! Ale trafiłam. Joanna  jedzie z jakimś facetem, który ją wspomaga i tak trzymają  się mnie do samego końca.
Niestety prześladuje mnie facet w skarpetach (takich długich uciskowych), który od czasu do czasu dostaje jakiejś erekcji i wtedy wyprzedza mnie jak wiatr, żeby zaraz opaść i wkurzać mnie bo zaniemógł i muszę go po krzakach wymijać aby za chwilę biec pod górkę za nim lub takim w białym co na tych podgórach byli słabsi niż ja. Ogólnie jakąś taką ekipę miałam tuptającą a traska była fajowska. Zakrętasy  pod górkę albo z góki, korzenie i pieńki. Jedngo zauważyłam w ostatniej chwili, szarpnęłm kierą, żeby nie wjechć w ten jadowicie pomalowany na zielono pieniek i myślałam, że blacha wylazła mi przez skórę. Masakra! Co za badziewie!
Był nawet killer i był niezły. Zeszłam go za innymi ale warto by było się z nim spróbować.
Gdzieś już na samym końcu trzeba było przelecieć przez strumyczek i tutaj jakiś facet się certolił. Wdepnąć w wodę?  Zrobić większy krok?  KURDE!!! Ta mi znowu na plecach wisi a ten się pieprzy bo sobie bucik zamoczy!  skarpeteczki  wodę zobaczą! Q! Dalej! W Cybince nurt rzeki prawie mnie porwał a ten się odrobinki wody boi! Dziadu ty jeden! Gazuuuuuu!  Tu się niektórzy ścigają!!! Przelazł, a ja znowu na plecach czuję oddech. Dziadyga jedzie, ja za nim oni za mną. Odjechałam na trochę, i zakręt do mety. Dziadyga jedzie prosto, ja chcę skręcić tak jak starowaliśmy ale obsługa woła: "halo! Nie tędy!" Q! Kto nie tędy?!!! Ja czy on? Chwila zawahania i Joanna wjeżdża przede mnie. Rura za nią i guzik!  Za krótko do mety!!!  7 sekund za nią wjeżdżam na metę. No masz!!! 7 sekund. Takie nic. Tyle pracy, dym uszami, palenie ud i dupa. 7 sekund :(  Przegrałam :(
Ale, że co tam! 9 - ta czy 10 ta open grunt, że pojechałam w miarę. Mogę więcej. Moja wiara we mnie we mnie rośnie. Jest dobrze. Sylwia pięknie pojechała. Jeszcze chwilę i możemy jeździć w duecie a potem pociągnie starszą panią i wtedy niestraszne nam będą Joanny itp. Liczę na nią :)
Po chwili poprawił mi się humor i zamieniłam się w "japońskiego turystę" czyli aparat w dłoń i lecę robić zdjątka. Tym samym nie ma mnie na żadnym a obejrzeć je sobie można tu
Przed startem i po atmosfera była rewelacyjna. Pogadałam sobie za wszystkie czasy i spotkała mnie przemiła chwila gdy podeszła do mnie pewna kobieta. Z pewną taką nieśmiałością podchodzi do mnie i mówi: "Dzień dobry" Ja szybko w głowie przeczesuję mózgownicę kto zacz? I co zrobiłam, że mnie kobieta zagaduje? Obraziłam, nakrzyczałam, wsadziłam pompkę w szprychy? nie dałam się wyprzedzić, No nic sobie nie przypominam a ona kontynuuje: "Jestem fanką pani bloga"  No tego się nie spodziewałam. Błogo mi się zrobiło i wilgotnie pod oczami. Sława mnie dopadła :) Cóż tam, że Mister Kurek wykrzykuje moje imię. Mam fanklub!!!! Bożena i jej mąż. I jeszcze ja sama. To się nazywa sława pisarza ;)
A tak już na poważnie pozdrawiam wszystkich moich cichych i tych co się odważyli fanów :)
Bożence gratuluję I miejsca na Mini :)  Moje ślepe gały dopiero na zdjęciach zauważyły jak szacownych mam wielbicieli ;)




Kategoria wyścig

Dolsk

  d a n e    w y j a z d u 42.50 km 30.00 km teren 02:17 h Pr.śr.:18.61 km/h Pr.max:59.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 14 kwietnia 2014 | dodano: 14.04.2014

Rano pada deszcz :(  W co by się tu ubrać? Znowu się ubiorę tak, że będę musiała się gdzieś rozbierać. Co tam najwyżej zmarznę! To lepiej ubiorę się lekko i będzie mi zimno i przynajmniej pojadę szybciej bo jak jest zimno to trzeba kręcić żeby nie było zimno - ot taka zakręcona logika.
Do Dolska dojechaliśmy szybko udało nam się  znaleźć całkiem przyzwoite miejsce na parkingu. Szybka rejestracja i zamieniłam się w fotografa. Chciałam zrobić zdjęcie z ziemnej góry, która jeszcze w zeszłym roku tam była a teraz jak miałam taki artystyczny zamysł to mi go zniwelowali razem z górką ;p. Przed startem fajowskie spotkania z naszymi Goglowcami z siostrą Marka z Fogtowcami z Arturem Kozalem i całą resztą, że nie wiadomo kiedy 2 godzinki minęły i trzeba było lecieć na start bo Marcin z całą ekipą gogli stał w sektorach. Porobiłam zdjęcia, gwizd i pojechali. Ja wróciłam do auta odłożyłam aparat, pogadałam z Gosią - żoną Seby i stwierdziłam, że chyba już czas iść się ustawić.
Ja to jestem mocna! Dołażę do Willi a mi Asia Zbroszczyk mówi, że już prawie 11,30 i co ja tu robię?

Jak to co robię ? Na luziku idę sobie.
I wtedy wreszcie poczułam, że czas zacząć, że wreszcie mnie gigla i tu i tam i że szybko do sektora. Przelazłam przez bramki, wepchnęłam się z boku (kto to widział! tak z boku się pchać, skandal ;) ) ale i tak byłam daleko bo na mini rzuciło się tego towarzystwa chyba z 400 ludków albo i więcej. 
Start i jazda do rynku. Powyprzedzałam ile się dało ale głównie filowałam na kobiety. I co z tego, że je wyprzedziłam jak na wąskim gardle na punkt widokowy nastąpiło takie zamieszanie, że juz myślałam że pomyliliśmy drogę. Niektóre z tych co je wyprzedziłam, jakoś bokiem przelazły i gdy ja jeszcze próbowałam dostać się w nurt jak one już ciągnęły do góry. Fuck! Komentarze i złorzeczenia jakie latały w koło zmilknę. (trzeba było jechać mega, tam jest zawsze spokój pomyślałam) . Ciasno na agrafkach, ktoś mnie zahaczył ale nic się nie stało, jakaś fujara na podjeździe zaczęła mi rzucać trawą w gębę z pod buksującego koła i złazić z roweru prosto na mnie. Ledwie udało mi się uchylić przed jego nogą z prawej jak z lewej zauważyłam, że ktoś mnie wymija i muszę wrócić na prawą stronę a to wszystko na podjeździe. Ale mistrzu techniki (czyli ja ;p) opanował wszystko perfekcyjnie i w skrobałam się na górkę aby poczuć cudowna woń rozjechanego rzepaku. Aż mnie w gardle zapiekło. Po podjeździe się rozciągnęło i już było lepiej. Celowałam w kobitki, żeby je objechać. Im starsze z wyglądu tym lepiej bo mi to dawało kopa. Powyprzedzałam trochę kobitek i facetów i potem już sobie jechałam. Niestety w pewnym momencie dopadł mnie kryzys a nie miałam żela. Nic nie miałam, sierota jedna, w bidonie jakiś izo i to wszystko.   Jakoś się pozbierałam i wtedy zaczął sie asfalt. Długi z w mordę wiejącym wiatrem. Dopatrzyłam się jakiejś okrąglejszej kobitki przede mną i powiesiwszy się na rozłożystym facecie zaczęliśmy ją dochodzić. Udało się ale niestety wiele mnie to kosztowało a ta miała siłe jak lokomotywa. Jeszcze było przed nami z 16 km (jak sie potem okazało 22 km) i chciałam się przy niej utrzymać do końca ale w piachu mi uciekła. Uciekła mi bo wyprzedzałyśmy jakiegoś młodziana jadącego z girami na motyla, bujającego się okropnie i musiałam odskoczyć jak zarzuciło go w moją stronę.  No trudno! Gonię laskę, może się uda, jadę!
Dorwałam jakąś dziewczynkę z toreką (nerką) na tyłku i ją łyknęłam. Za cmentarzem wjechaliśmy w błocko przy jeziorze i tutaj dramat. Moje opony prowadzą się świetnie ale na błocie mnie zatrzymują. Dużo siły mnie kosztowało, żeby tam jeszcze kogoś wyprzedzić a przede wszystkim, żeby chociaż widzieć dziewczynę z nerką. Na podjeździe w wąwoziku podbiegłam, żeby rozmasować mięśnie na plecach i tyłku bo myślałam, że mi w krzyżu pęknie. SKS mnie dopadło ale po biegu było już dobrze. Ważne, że "nerka" w zasięgu wzroku muszę ją dogonić! Widzę ją! Jest dobrze. Na punkcie widokowym nerka mi znowu odeszła. Cholera jasna! Na zjeździe asfaltowym dokręcałam, że by było szybciej , mijając jakiegoś chłopaka zobaczyłam tylko jego przerażone oczy jak wyciągnęłam maxa 59 km/h i już ją miałam.  Przejeżdżam obok niej i mówię: a juz myślałam, że cię nie dogonie" "o ty mendo jedna a ja myślałam, ze tak cię odstawiłam, że juz mnie nie złapiesz ;)" Za chwilę złapałam jeszcze Kingę Zozulińską i ta mi sie powiesiła na kole. Wkurw mnie chwycił, ze tak wisi i sie nie odczepia i sie oglądam za siebie, zwłaszcza, że juz mi flaki uszami wychodzą a ta sie trzyma. Po chwili takiej szarpaniny słyszę; "jedź kochana, ja się będę trzymała jak wytrzymam tempo ale na walkę nie mam siły" Tak, tak! myślę sobie. Na ostatnim metrze i mnie wytnie ale trochę zwolniłam i wtedy nerka menda jedna wyskoczyła przed nas. Oj! czekaj no ty nerko jedna! -pomyślałam, chwilę za Toba odpocznę i jazda!  Wtedy z lasu wyskoczył przed nami JP. Kurde! Dogonić JP i jechać mu na kole to by było coś. Ale tyle ile trzeba na przeczytanie poprzedniego zdania tyle miałam go w zasięgu wzroku :(.
No to aaattttaaaaakkkkkk! Powzięłam decyzję. Stanęłam na pedałach i ile sił pognałam do mety. Udało się. Nie miałam ogona :)

Zadowolona bo wycięłam nerkę ;)


"nerka" za mną :)


Mój "ogon" ;)
W stosunku do zeszłego roku poprawiłam się o 10 minut i nie jestem na ostatniej stronie wyników. Haha!!!!
Na bufetach się nie zatrzymywałam bo pierwszego nie wiem co? może go nie zauważyłam, na drugim goniłam nerkę albo jej uciekałam, juz nie pamiętam, więc na następny raz biorę milion żeli.
Mam dylemat jechać mega i zgarnąć medal za wytrwałość  ale ścigać się z własnym cieniem i niemocą czy dobrze się bawić ale być 6 lub 5 jak zweryfikują tą panią co była 2 w k4 ale podobno ścięła trasę a widać to na endomondo. Baba głupia a ja też głupia bo nie wiem co wybrać ;)


Kategoria wyścig

Koniec Gogolowych ścigów

  d a n e    w y j a z d u 63.30 km 60.00 km teren 03:27 h Pr.śr.:18.35 km/h Pr.max:45.82 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 7 października 2013 | dodano: 07.10.2013

Bardzo przyjemny wyścig.Taki na luziku. Na start dojeżdżam z Jerzym Neumanem, który pomimo złamanej nogi chciał chociaż posiedzieć między rowerową wiarą. Widać, że aż go szarpie tak by chciał pojechać ale niestety nie da się. Nawet kombinował, żeby w tajemnicy przed żoną jakoś buty z spd założyć i jechać ale niestety gips za duży więc pozostało mu tylko poodychać tą atmosferą. Na starcie spotkałam Jacka, Wojtka, Jaskółkę, który kręcił się wkoło mnie ale nie ja byłam obiektem jego poszukiwań i dopiero na moje gromkie: Czego szukasz Jaskółko? Zwrócił na mnie uwagę ;) No cóż ;)
Gdzieś mi mignął Młodzik ale jak spotkałam Anię Wyskoińską to pojechałyśmy na rozgrzewke nie tylko mięśni nożnych ale również i paszczowych. Do tej rozgrzewki podłączył sie Marcin i o mało co a bym się spóźniła na wyścig i musiałam się przepychać do tego elitarnego sektora dla kobietek :).
Start i jeszcze na stadionie dostaję w plery z kiery a konkretnie z roga od jakiegoś wielkiego gościa. Uderzenie jest tak silne, że mnie ściąga z siodła, spadam pewną częścią ciała na ramę, kolanem walę w kierę i syczę na czym świat stoi.
Lekko mnie przytyka i źle mi się jedzie. Cały czas jadę za jakimś facetem w czerwonym i na piachu lub pod góreczkę go dochodzę a na płaskim mi odjeżdża. Na 14 km jest bar i nie łapie mnie mini. Dobrze jest! się cieszę. Jak mnie nie złapią na 20 km to będę zadowolona. Mija 22 km a tu nikogo, 24 i cisza, 26 lecą. Akurat na kopnym piachu gdzie o mało nie leżę. Przelecieli jak wariaty a ja łapię się w jakiś pociąg i tak do asfaltu ciągnę się za tymi chłopakami, z których większość mogłaby być moimi synkami. Na asfalcie chłopaki włączają jakiś niewidoczny 10 bieg i tyle ich widziałam a do tego dopadają mnie wątpliwości, że na 100% przegapiłam zjazd na mega i mam DNF, chociaż jeszcze mogę jechać. Para ze mnie schodzi, płakać mi się chce, że dostanę DNF i że ja nie chcę bo ja chcę jechać sobie jeszcze raz i dół i czarna rozpacz gdy facet na mecie na mnie macha i woła: "tutaj! tutaj! jest nawrotka". No masz! Co za pomysł! Zakręcam z powrotem na asfalt i znowu widzę czerwoną koszulkę. To se jedziemy hahaha!!! Drugie kółko jak zwykle leci szybciej chociaz łapia mnie jakieś kurcze w giry i w plery. Psio kryw! Boli mnie to i tamto ale co tam! Czerwony koszul świeci przede mną a meta zbliża się szybciutko. Nagle mi czerwona koszulka znika. Dostał jakiegoś kopa czy co? gdzie on? Jak koń do stajni wyrwał czy co? Nie ma dziada:(. Nagle jakiś rowerzysta mi majaczy. No nie wierzę!! Ale progres ;) Złapałam koniec mini! To nic, że ten koniec jest w wieku mojej Zosi z towarzystwem ale razem mają tak z 20 lat hahaha :) Jestem wspaniała!! Wjeżdżam na stadion. W dali widzę malutką Zosię, która podskakuje i się cieszy, że przyjechałam. Marcin, JP i Jurkiem strzelają mi fotki. Chciałam nawet zademonstrować wyrzut ramion w górę i jazdę bez trzymanki ale przypomniał mi się wjazd Macieja B na Michałkach i zrezygnowałam bo jeszcze bym tez nawywijała ;) (Maciej nie gniewaj się ale uśmiałam się jak norka jak już widziałam, że będziesz żył ;))
Dostałam znowu jakiś tam medal za 2-gie miejsce bo tylko twardzielki jeżdżą na mega :)

Podium Łopuchowo :) © JoannaZygmunta

i od wielbiciela najpiękniejszy własnoręcznie zrobiony witrażyk z moim znakiem zodiaku.
Witrażyk :) © JoannaZygmunta

cały dzień dzisiaj myślałam w którym oknie bedzie najlepiej się prezentował pokazując całe swoje piękno. Znalazłam. Jak rozbłyśnie w słońcu to będzie ślicznie.


Kategoria wyścig

Nasz rozdzinka zdominowała gminę Wiórek

  d a n e    w y j a z d u 15.00 km 15.00 km teren 00:47 h Pr.śr.:19.15 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 21 września 2013 | dodano: 21.09.2013

na II otwartych mistrzostwach tej gminy. Zgarnęliśmy we troje: Ja, Marcin i nasza starsza - Marta wszyscy II miejsca. Zofija tym razem stwierdziła, że nie jedzie a szkoda. Jak zwykle zabawa była super. Nogi mnie bolą, był piach, kraksa, wywrotka, wpadłam na drzewo, jechałam w pociągu, ścigałam się, wyprzedzałam itp. Marcina nauki jak jechać w piachu, pod górki i z górki były bardzo przydatne bo pojechałam dużo lepiej niz w zeszłym roku, co dało mi II miejsce. Byłam druga, tuz za Ewą Mendel tak więc jestem zadowolona.
Pojechaliśmy rodzinnie. Marta pokazała klasę. Pociągnęła, że aż miło. Spóźniła się na starcie i myślałam, że przyjedzie ostatnia a ona objechała 9 dziewczynek i strasznie płakała że nie była pierwsza bo tak bardzo chciała dostać puchar a puchar był tylko za I miejsce. Długo nie mogłam ukoić żalu ale w końcu dotarło do niej, że jest wspaniała i ze stanie na podium a dla pocieszenia dostała naszą teamowa kurtke i okulary

Martusia na starcie © JoannaZygmunta

Kiedy żal sie ukoił i pogodziła się, że za II miejsce nie ma pucharów tylko medal wszystko zaczęło być dobrze. Gratulacje otrzymała od wielu znajomych
Gratulacje od znajomych © JoannaZygmunta

a potem zabawa
Z radości wiszenie do góry nogami :) © JoannaZygmunta

i dekoracja
Nasze dziecko na podium :) © JoannaZygmunta


Mój małżonek również zajął drugie miejsce i był siódmy open. Normalnie:
"u Dreptaków dziś wielkie święto,
cieszą się Mama i Tata
w saloniku pokrowce zdjęto
Henio w nowym ubranku lata" - że zacytuję Waligórskiego :)

II miejsce matki z córkami © JoannaZygmunta


Rodzina na podium :) © JoannaZygmunta

Emocje były. Dzieci strasznie przeżywają takie imprezy a ja jak to matka więcej się matrwiłam co one tam robią, kiedy jechałam, niz że zdobyłam nowe obicia i obtarcia. Bardzo fajne to było kiedy na mecie moje maleńkie krzyczały: Mama, Mama :) a ja przyjechałam w czołówce. Było fajnie ale jeszcze dużo musze się nauczyć :) Czuję sie dzisiaj niewyjechana. Mało tych km było!
Ps. Wszyscy otrzymaliśmy za zajęcie II miejsca rękawiczki rowerowe. Bardzo ładne. Marta i Marcin białe scotta a ja długie do dartu ;). Marta jest tak zachwycona i zadowolona, że prawie a by spała w tych rękawiczkach.


Kategoria wyścig