JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścig

Dystans całkowity:1866.01 km (w terenie 827.98 km; 44.37%)
Czas w ruchu:93:39
Średnia prędkość:18.71 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:32.17 km i 1h 50m
Więcej statystyk

Mazovia MTB czyli naleśnik

  d a n e    w y j a z d u 29.95 km 29.00 km teren 01:32 h Pr.śr.:19.53 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:10.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 13 maja 2012 | dodano: 13.05.2012

Co mi "specjaliście" od płaskiego nawet odpowiadało.
Mój bank fundnął mi wyjazd i start na Mazovii, więc się nie zastanawiałam tylko myk na Mazowsze. Tak sobie jechaliśmy i pod Koninem spontanicznie powstał pomysł, że warto zjechać do Lichenia, bo tyle o nim słyszeliśmy, a czasu dużo i nie wiadomo kiedy taka okazja się trafi.
Licheń nie zrobił na mnie dobrego wrażenia. Bazylika wielka i strasznie bogata. Miałam wrażenie że zaraz z balkonu wyjrzy jakiś Hussain i będzie pozdrawiał mrowie narodu jakie się tam przewijało. Widać bogactwo i kunszt artystów ozdabiających, ale mam wrażenie, ze gdzieś zagubił się ten dla którego chwały podobno to wszystko zbudowano. Takie przejście się po muzeum.

Kościół w Licheniu © JoannaZygmunta

Babolom za to bardzo podobała się Golgota, która miała pełno wioskowych rzeźb i szklanych kamieni. Takie to wszystko dla dzieci. Za to ogrody piękne.
W nocy były wędrówki między pokojami bo mieliśmy 1 dwójkę i 2 jedynki i dziewczyny oczywiście chciały jedynki a potem Zosia się bała sama spać i wlazła mi do łóżka. Ciasno było więc poszłam do jej pokoju i nie wiem kiedy zasnęłam i kiedy Marcin pojechał sobie na poranną wycieczkę po Warszawie. Obudziłam się jakoś tak trochę późno i szybko sprzątanie i szykowanie na wyścig. Marcin wrócił i powiedział, że jest bardzo zimno, więc długie gacie itd.
Do Legionowa dojechaliśmy wcześnie. Nie było kłopotu z zaparkowaniem Duży plus dla orga.
Mazovia © JoannaZygmunta

Koledzy z pracy załatwili mi wcześniej numerek i chipa (jak za króla ćwieczka wieszany na lagę) i start z czarnej dupy z 11 sektora. 11 sektor był 500 metrów od startu za węgłem. Masakra. Jak ja widziałam tą wiarę z którą miałam startować to wiedziałam, że nie będzie fajnie. Przepychałam się jak się dało zanim doszliśmy do startu a ten co minutę więc 10 minut starty do 1 sektora. Udało mi się przepchać na tyle, że może byłam gdzieś w połowie na starcie.
http://www.youtube.com/watch?feature=player_embedded&v=PKcMGdubc6M#!
Cały czas jechałam jak się dało do przodu ale pierwszy piach i postój, bo ktoś leży, pod górkę i piach i bieg, bo złażą, zjazd i znowu na hamulcu, bo albo złażą, albo leżą.
Jak mnie wkurzały te chłopy, którzy nie pozwalali się wyprzedzić na wąskim. Poświgało mną trochę na piachach, z dwa razy przytrzymały mnie SPD, jednego paskudnika spotkała kara boża w postaci gleby na zakręcie, bo nie chciał dać mi się wyprzedzić i mi zajeżdżał, aż na zakręcie się wyglebił. Żadnej kobiecie nie dałam się wyprzedzić, chłopów nacięłam 100 i 70 kobietek.
Byłam 8 w K4 na 27, 33 na 109 kobiet na dystansie 32 km.
Organizacja profesjonalna. Podobał mi się bufet – 3 stoiska co 200 metrów i do wyboru całe butelki powerade’a lub wody, batony, banany ciasteczka itp. Nie skorzystałam a trzeba było bo wśród bankówek zajęłam najgorsze miejsce 4 :(.


Kategoria wyścig

MTB Maraton CUP Czerwonak

  d a n e    w y j a z d u 37.00 km 37.00 km teren 01:58 h Pr.śr.:18.81 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Sobota, 28 kwietnia 2012 | dodano: 28.04.2012

Słońce dawało dzisiaj niemiłosiernie a ja bardzo źle znoszę upały. Chowałam się dzisiaj przed słonkiem jak się dało ale już przed wyścigiem głowa mnie bolała. Przyjechaliśmy bardzo wcześnie bo musieliśmy zawieść dzieci do szkoły (odrabiają 2 maja) i nie było sensu wracać z Poznania do Pobiedzisk.
Spotkaliśmy kumpli z Goggle Marca, Josipa, Kłosia i Jacka z synkiem, który brał potem udział w „dramatycznym” jak opisał red. Kurek wyścigu dzieci.
Pojechaliśmy sobie na rozjazd i wietrzyk miło ochładzał. Potem znowu do cienia i na start. Na start …ruszam rower i czuję, że nie mam laczka. Noś kurde. Szybko biegnę do Marcina po pomoc. Umiem zmienić dętkę ale on zrobi to szybciej i do męża zawsze po pomoc w takich sprawach ;). Jacek pobiegł za mną i zaraz była akcja. Marcin poleciał do auta po dużą pompę do opon a Jacek zakładał dętkę i oponę. Ja stałam i czułam się jak „gwiazda” wokół której wszyscy latają. Szybciutko i miałam kółko jak nówkę. (Jacku duże dzięki)!! Jeszcze tylko prośba do Jacka, żeby wrzucił pompę pod auto i start z końca. Upał mi się daje we znaki, piach też. Znowu mi się fuksnęło i mam pucharek za III miejsce.

III niejsce wśród kobiet 40+ © JoannaZygmunta


Potem czekałam na Marcina. Pojechał na GIGA. Ja w tym upale zmarłabym na majaki jakieś, a on przyjechał na III pozycji w swojej kategorii. Strasznie się i on i ja cieszyliśmy.
Marcin dowiedział się, że ma III miejsce © JoannaZygmunta

Marcin na podium © JoannaZygmunta


Kategoria wyścig

do roboty

  d a n e    w y j a z d u 4.40 km 0.00 km teren 00:12 h Pr.śr.:22.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Krówka
Poniedziałek, 23 kwietnia 2012 | dodano: 23.04.2012

Ciepło, miło, słonecznie.
Odpoczęłam i dopiero dzisiaj w pełni mogę się cieszyć z wyniku. Było fajnie. Trasa nie trudna więć rozrywki dostarczył mi Maks, który mnie dojechał po laczku i jak wiatr przeleciał obok, zawiedziony, że to ja a nie Zbychu,
W jakimś wąwozie całym porośniętym świeżym szczypiorkiem zaprawdę miałam ochotę rzucić rower i zajadać się tą zieleniną lecz presja wyścigu i oddechów na plecach nie pozwoliła,
Na punkcie widokowym miałam fana, który bił sie w piersi i wrzeszczał, że we mnie wierzy (a nie był to Marcin tylko obsługa).
Na traktorze jechał dziadek i do wszystkich wrzeszczał "jyszcze mocie 4 kylomytry" na co kobitka za mną zaczęła piszczeć płaczliwie "no jak to, przecież miało być 36 km a tu jeszcze 4!?"
Szczerbaty strażak, który mówił na rozjeździe "na Mega i do domu". Bardzo mi się już chciało do domu.
Marcin i dziewczyny na polu pełnym koniczyny, którzy hasali jak młode konie
Marcin i Jarek na mecie, dziewczyny porozwieszane na rurach jak horągwie na wietrze. I meta gdzie wreszcie nie trzeba deptać do bólu. Szczególny rodzaj masochistycznej rozrywki. Podoba mi się.
Moja mama cieszyła sie wraz z nami. Jest pełna optymizmu i oczekuje dobrych wyników w sobotę na wyścigu.


Kategoria dojazdy, wyścig

Dolsk

  d a n e    w y j a z d u 40.93 km 39.00 km teren 02:09 h Pr.śr.:19.04 km/h Pr.max:42.27 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 22 kwietnia 2012 | dodano: 22.04.2012

Dzisiaj Marcin robił za opiekunkę i był wyraźnie wyluzowany. W chacie nie było napinki wszystko jakoś tak spokojnie się odbyło niczego nie zapomnieliśmy. Oprócz tego, że ja uwierzyłam w wiosnę i nie wzięłam dłuższych spodni ale to ja byłam dzisiaj zestresowana. Do rejestracji była długa kolejka ale i tak się zdziwiłam, że nie trzeba po raz kolejny tam czegoś wypisać pomimo rejestracji internetowej. Kolejka minęła mi szybko bo byłam w miłym towarzystwie kolegów. Marcinkowski pozostawił dzieciary samopas i poszedł witać się ze wszystkimi krewnymi i znajomymi królika, których już mamy sporo ;). Mi się już ręce trzęsły ze stersa startowego a Marcin gada i gada zamiast iść do auta i pozwolić zrobić mi rozgrzewkę. W końcu przyszedł. Musiałam zdobyć się na dużą odwagę, żeby zdjąć dres ale trzeba być twardym i okazało się, że się da jechać na krótko. Pojechałam sobie na rozgrzewkę a potem na start. Mega ruszyło jakoś tak między jednym bujaniem się Marty na rurze a drugim bujaniem się Zośki na rurze. Marcin robił za fotoreportera naszej drużyny. Po starcie Mega ustawiłam się na starcie i sobie stałam i stałam a Kurek marudził i witał wszystkich znajomych i wywiady robił i dowiedzieliśmy się, że Mróz ma imieniny i że jedzie z wnukiem i że wnuk Kurka ma 10 lat itd. itd. a girki mi marzły i robiłam się coraz bardziej zombi.
Marcin poczuł jak fajnie jest być opiekunką. Dzieci bujają się na rurze a on

zero stresa. Za twoje zdrowie. Oczekuję pucharu! © JoannaZygmunta


Start……. i znowu spaliłam, dostałam się w zakręt od wewnętrznej i blokada i dupa. Dobra tam, jadę. Starałam się cisnąć bo obiecałam mamie puchar (mama jest w szpitalu).
Trasa bez problemów technicznych ale musiałam włożyć dużo wysiłku. Faceci, których wyprzedzałam w lesie, na szosie nie dawali mi szans.Do tego wiatr w gębę. Usłyszałam komplement, ze jechać mi na tyłku to atrakcja, więc nie będą wychodzić na zmianę. To był dobry powód, żeby się wkurzyć i przycisnąć. Podjazd pod punkt widokowy okazał się łatwy. Bałam się, że zemrę a tam rach, ciach, język do biustu ale podjechany (prawie bo z małym podpychem). Marcin latał po koniczynie i robił zdjątka. Dziewczyny latały i dopingowały. Ubawiłam się. Tam doszłam kobitke w niebieskim i musiałam ją wyprzedzić, co też uczyniłam, a potem nie mogłam się jej dać wyprzedzić i cisnęłam.
Na rozgrzewce widziałam kapliczkę i teraz jak ją teraz zobaczyłam to już wiedziałam, że jest blisko. Za chwilę już byłam przy mecie. Marcin krzyczy „Asia dajesz, dajesz” byłam pewna, że na plecach mam „niebieską” więc dawaj i wtedy widzę, że moja Marta wisi na rurze ogrodzeniowej. Wrzeszczę do niej „Marta złaź z tej rury” i widzę zdziwione spojrzenia kibiców „o co chodzi z tą rurą”. Na mecie troszkę stoję, bo boje się, że jak będę chciała przełożyć nogę przez rower to się wywalę, tak mi słabo. Potem szukamy się z Marcinem i wszyscy się pytają czy pudło. Na starcie to takich starych bab było więcej więc nie jestem pewna. Marcin poleciał zobaczyć ale wyniki „zaś potem”.
Zimno mi. Robię się sina. Marcin szybko przynosi mi kurtkę i dres. Najchętniej weszłabym do wanny.
Marcin przynosi mi makaron, i posiłek rowerzysty
owocowa patelnia © JoannaZygmunta


i jest OK. III miejsce w K4. Fajowo.
Pucharek © JoannaZygmunta

Moje babole są dumne. Zabrały mi puchar. A niech się cieszą!
Na tym zdjęciu wyglądam jak bardzo zadowolona kokocha ogarniajaca swoje pociechy.
Podium © JoannaZygmunta


Jarekdrogbas zajął III miejsce. On to jest wycinak niemożebny! Przyjechał 4 min po zwycięzcy. Super! Marta wiedziała na kogo się zapatrzyć ;) Podstawiała się do zdjęć http://photo.bikestats.eu/zdjecie,pelne,260625,moje-funki.html i stała zauroczona pod podium.
Marta była sierotką ale matki nie wylosowała.
Moje "sierotki" © Jacek Głowacki

Zośka była o to wściekła, a ja byłam zbyt zmęczona by sie tym przejmować.
Jestem zdygana ale zadowolona :)


Kategoria wyścig

Objazd mini

  d a n e    w y j a z d u 39.65 km 36.00 km teren 02:42 h Pr.śr.:14.69 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:11.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 9 kwietnia 2012 | dodano: 09.04.2012

Rano zaspaliśmy. Jak to się stało, przecież tak wcześnie normalnie wstajemy. Nie wiem! Szybka akcja - Babolom szybko pomóc się ubrać, zrobic śniadanie z resztek Wielkanocnych i w droge do Poznania. Zostawiamy dziewczyny u babci i jechane. Przyjechaliśmy w sam raz. Widzieliśmy jak Gogol przyjechał swoim złomem (autem) na Rynek. Krótkie powitanie z organizatorem i pojechaliśmy troszkę na obwodnicę bo zimno było. Redaktor Kurek nadjechał swoim autkiem i sprzedał nam uśmiech z za szyby. Wróciliśmy na Rynek. Po drodze spotkaliśmy Jurka gadułę i wiedziałam, ze będzie dużo narodu. Podjechała Ania z którą się serdecznie uściskałam po całej zimie niewidzenia. Potem nadjechała nasza grupa znajomych JPbike, JarekDrogbas, Marc, Toadi, Maks. Widziałam też wielu znajomych z czasów rajdów Radia Merkury. Potem wspólne zdjęcie i jedziemy.
W życiu na starcie nie miałam takiego doborowego towarzystwa. Z każdej strony wycinaki. Szkoda, że nie mam siły, żeby z nimi pomykać tak jak np. Ania.
W pewnym momencie Gogol powiedział, że teraz pojedziemy zobaczyć sobie bród, którą będzie trzeba przejechać na wyścigu i jak ktoś chce to może sobie przejechać. Nie zdążyłam Marcina zatrzymać i poleciał za grupą, która chyba zrozumiała, że maja tam jechać. Ja pojechałam za Gogolem i wkrótce spotkaliśmy się po dwóch stronach rzeczki Trojanki. Dwóch śmiałków przejechało rzeczkę, ale nogi zamoczyli, tak było głęboko.

Przejazd przez Trojankę © JoannaZygmunta

Pojechaliśmy dalej a dalej było coraz ciekawiej. Musieliśmy przejeżdżać przez rzeczułki, przełazić przez błota. Jakaś para widziała w jakim kierunku jedziemy i słyszałam jak kobieta mówiła do męża (chłopa, narzeczonego albo co) „Oni jadą tam dalej? Przecież się tam przejść nie da” No ładnie myślę sobie. Będzie fajnie i było. Błocko że ho ho, Gogol wprowadził nas w takie miejsce że za cholerę nie dało się przejść, ale wtedy pojawiła się grupa z którą jechał Marcin i ich prowadzący zawołał, że to przejście jest dalej. Wtedy usłyszałam pierwszy raz słowa Gogola – „Tu się położy deski i będzie dobrze”. Jakieś babki marudziły, że takie błoto, jak one to przejadą za tydzień? Mnie Marcin przyzwyczaił do błotka i wcale mnie nie to już nie ruszało, wkurzałam się tylko, że miałam nie złazić na błocie tylko jechać, bo znowu się gdzieś tam nie wypnę z brudnych SPD i się wywalę. Ale nie było rady Ludkowie przede mną szli to ja też musiałam, zresztą tam się nie dało jechać bo trzeba było po krzaczorach się przedostawać. Wtedy spotkałam Marcina. Pogadaliśmy troszkę i dowiedziałam się, że Toadi się pięknie widowiskowo wywalił. Za chwilę był zjazd do Starczanowa i rozstaliśmy się z grupą „wycieczkową” i „Gigową”. Zostało nas może z 20- tu. Gogol wtedy zapytał się czy wszyscy jadą bo zaczynają się schody. Co tam schody, jadę. Za chwilę był taki fajny zjazd prosto do Warty zakręt i pod górkę. Niestety pchaną. Gogol stanął na szczycie zjazdu i popędzał tych co się bardziej bali. Jeszcze chwilę słyszałam jak zjechałam jego pohukiwanie na innych bikerów” jedź, zjedziesz, itp.”
Trasa wzdłuż warty przeurocza chociaż nie miałam za dużo czasu na patrzenie bo to był tak fajnie pozakręcany singielek. Dzięki Marcinowi i jego cierpliwości do wysłuchiwania mojego „ja nie dam rady, ja się boję” teraz ten singielek był dla mnie szeroki i taki fajny. Potem las i górka, dołek, podgórka. Męczarnia, byłam już mocno zmęczona i spojrzałam sobie na licznik. Byłam pewna, że już jest blisko końca a tutaj 22 km. Chciałam wtedy zjeść z roweru, usiąść na poboczu i zacząć płakać. Ale nie wypadało. Musiałam jechać dalej i nie zgubić grupy. Przewalczyłam kryzys i wtedy łańcuch mi spadł. Noż cholera jasna, zanim go naprawiłam to mi grupa odjechała i zostałam sama w lesie. Potem dojechali mnie jacyś tacy wykończeni, którzy już nawet nie mieli siły mi powiedzieć gdzie jechać. To już były zombi. Na szczęście dogoniłam Toadiego i on mi wskazał drogę. Mówił, że źle się czuje po tym upadku. Jest cały, ale stracił przyjemność jechania. Pojechaliśmy asfaltem i nagle zobaczyłam tych zombi, którzy mnie wyprzedzili jakimś skrótem. Pomyślałam, że oni znają trasę i pojechałam za nimi. Jak się zorientowali, że jadę za nimi, to zdobyli się na znaki, że mam wracać na szosę. Wróciłam i za jakąś chwilę spotkałam Gogola z jakimiś 15 bikerami. No to dalej za nimi. Jadę sobie i nagle dojeżdżamy do jakiegoś wiaduktu obwodnicy nad czymś. Tutaj następna grupa 3 rowerzystów urwała się już asfaltem bo jak usłyszeli Gogola który znowu mówił, że „tutaj położy się palety a teraz chodźcie obejdziemy to sobie” to mieli dosyć. Dogonił nas chłopaczek na takim turystyku, gęba mu się śmiała, kurtka i błotniki powiewały, pełnia szczęścia. Pewnie przyszły biker . Za wiaduktem obywała się scena rodzinna pt. „ Ty chyba się na rozumy pozamieniałeś” żona: ”ja mam się tego dosyć!! Dalej nie pojadę!!, Chcę jechać obwodnicą!!” mąż: ‘Ale proszę Cię jeszcze kawałeczek”. Żona: ”Ty się chyba na rozumy pozamieniałeś” Co było dalej nie wiem bo zachowaliśmy milczenie i szybko ucichły ich krzyki w wietrze. Wjechaliśmy na przyszłą drogę rowerową wzdłuż obwodnicy a tutaj w pewnym momencie tak zawiało, zrobiła się kurzawa jak by kto Dżina z butelki wywołał i zrobił się taki wiatr w gębę że czułam że kręcę girkami a rower nie jedzie. Potem nagły skręt w lewo i dziura z wodą . Widziałam ślady, że inni przejechali to ja też a tutaj przednie koło wpadło mi po ośkę. Na szczęście jechałam dosyć szybko i przejechałam. Za mną tylko słyszałam „O Jezu!” i jak się obejrzałam to chłopaczek w rozwianej kurtce stał nad tą dziurą i oglądał jak ją obejść.
Dojechałam na Rynek i spotkałam moją 10- tkę kolarzy z Gogolem na czele, Marcina, Anię, Marca, Toadiego, JP.
Marcin pomógł mi zapakować się do auta i rower na pakę i pojechałam do Poznania po dziewczynki. Marcin jeszcze z Anią i chłopakami pojechał na Dziewiczą Górę a potem do Pobiedzisk, gdzie czekałam na niego, żeby obgadać wrażenia, makaronik i piwerko.
Ubawiłam się super. Co sobie przypomnę Gogola – tu się deski położy, a tu się palety połozy to kwiczę „jakoś to będzie” – podstawowa dewiza Gogola.
Trasa jak dla mnie ciężka -prawdziwie Golonkowa. W paru km wydusić z miniasów wszystko co się da. Niech się zmęczą.
Szkoda, że chyba nie będę mogła pojechać. Zresztą zobaczymy.
Pozdrawiam wszystkich


Kategoria wycieczka, wyścig

Jazda po wyścigach XC- dla mnie chwilka na rowerze dla Marcina rozjeździk

  d a n e    w y j a z d u 3.71 km 0.00 km teren 00:16 h Pr.śr.:13.91 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:7.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 1 kwietnia 2012 | dodano: 01.04.2012

Pojechaliśmy na XC do Gniezna
Jeszcze rano Marcin nie wiedział, czy pojedziemy tylko kibicować czy brać udział. Wczoraj był prawie pewny, że weźmie udział ale rano mu się nie chciało. Po porannych rozmowach w łóżku Marcin stwierdził, że jedzie. Musiałam podnieś tyłek i zmierzyć się z rykami baboli, które musiałam zmusić do ciepłego ubrania się, a ciepłe ubranie jest straszne, okropne, gorące i grube.
Zimno było bardzo ale na szczęście słonko świeciło i nie padało.
Najpierw spotkaliśmy JPbika.

Z JPbikem © JoannaZygmunta

Potem resztę ferajny z bikeststsa
Drużyna © JoannaZygmunta

Lachony się nudziły
Nuda w aucie © JoannaZygmunta

Rozrywka na XC - w wyjściowych ciuchach zjazd na tyłku © JoannaZygmunta


Na podium © JoannaZygmunta

Po starcie poszłyśmy zrobić parę zdjęć uczestnikom
Nasz tata na trasie
Tata na trasie © JoannaZygmunta

Marta miała swojego ulubionego kolarza i czekała, żeby zrobić mu zdjęcie
Marty ulubiony kolarz © JoannaZygmunta

Po wyścigu Marta spytała się, czy może zrobić sobie z tym Panem zdjęcie. Jarekdrogbas był w szoku, ale zdjęcie wyszło bardzo ładne
Marta z ulubionym kolarzem © JoannaZygmunta

Ja jeszcze nie mam techniki, żeby jeździć na XC ale wszystko przede mną.
Faceci to mają kopyto. Jeżdżą jak szatany. Przyjemnie się na nich patrzy ;).
Na podgórku stało małżeństwo i mąż mówi do żony: „powiedz mu, żeby tak się nie męczył na tych wyścigach”.
Oglądający zawsze mają jednak lepiej. ;)

Było fajnie. Uśmiałam się z dziewczynami bo dzisiaj jest 1 kwietnia więc co chwilę robiły mi prima aprilis. Ja albo udawałam, że mnie nabrały albo faktycznie im się udawało.
Bardzo udany dzień.
Po powrocie pojechaliśmy sobie na krótką wycieczkę do Kapliczki.
Na kamieniu © JoannaZygmunta
.


Kategoria wyścig

Wyścig w Osiecznej

  d a n e    w y j a z d u 15.00 km 5.00 km teren 00:35 h Pr.śr.:25.71 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:4.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Piątek, 11 listopada 2011 | dodano: 11.11.2011

Przyjechaliśmy o wiele za wcześnie. Biuro zawodów było zamknięte. Wiatr wiał strasznie mocno i ciężko zastanawiałam sie, czy jechać. Ubrałam sie w wiele warstw i jakoś było względnie ciepło. Na Rynku w Osiecznej odśpiewaliśmy Hymn i start. Baby i dzieci startowały 5 min po chłopach. Start szybki, asfalt, ogień .

III Rowerowy Puchar Niepodległości © JoannaZygmunta


Wiatr w cholerę, nie mogłam załapać się w żaden pociąg, sami pojedynczy lub nie współpracujący :(. Lepsi pojechali. Niestety. Dopiero na 10 km po wjeździe w las wreszcie fajnie. Piach i kamienie.
III Rowerowy Puchar Niepodległości © JoannaZygmunta


Trasa w tym roku dobrze wyznakowana. W zaszłym roku się zgubiłam, bo brakowało strzałek. Atmosfera fajna. Wyniki jak podliczą z kartki. Na podium się nie załapałam bo mi zabrakło 15 dni, żeby urodzić się w grudniu 1970r. Mam nadzieję, że w przyszłym roku będzie lepiej.
Uda bolą, gardło od zimnego powietrza też.
Po wyścigu ciepła herbatka (od organizatora) oraz kawa i rogal z okazji imienin Marcina (nasze).
Cieszę się,że pojechałam pomimo wiatru.


Kategoria wyścig

rozgrzewka przed wyścigiem

  d a n e    w y j a z d u 6.00 km 0.00 km teren 00:18 h Pr.śr.:20.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Piątek, 11 listopada 2011 | dodano: 11.11.2011

Zapomniałam dodać tych 6 km na rozgrzewce z Marcinkiem przed wyścigiem. Dobrze sie z nim jechało. Kazał mi szybciej kręcić girkami i zrobiło się na prawdę cieplutko.


Kategoria wyścig