JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Z Tinką

  d a n e    w y j a z d u 2.00 km 0.00 km teren 00:15 h Pr.śr.:8.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Sobota, 17 czerwca 2017 | dodano: 19.06.2017

Tinka lubi biec przy rowerze. Przy - to trochę słowo na wyrost ale lubi i mnie zaprasza, żebyśmy jak najwięcej biegały/jeździły. Niestety wydolności na szaleństwa wystarcza jej na góra 3 km. Upały też nie sprzyjają dłuższemu psiowemu bieganiu.



Podlać nowe krzaki

  d a n e    w y j a z d u 22.00 km 0.00 km teren 01:19 h Pr.śr.:16.71 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 17 czerwca 2017 | dodano: 19.06.2017

Sadzę krzaki, żeby chociaż nie widzieć tych sąsiadów. Przydałyby się takie krzaki co zagłuszają głupków.



Tak se

  d a n e    w y j a z d u 18.00 km 15.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:18.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 11 czerwca 2017 | dodano: 11.06.2017

Tak se pojechałam i było fajnie. Odwiedziłam działkę i stwierdzam, że znowu trzeba kosić trawsko. Moi "kochani" sąsiedzi znowu walili radiem i smutno mi, że moje ukochane miejsce na ziemi tak mi zohydzili :( .



Na obiad

  d a n e    w y j a z d u 42.00 km 40.00 km teren 02:20 h Pr.śr.:18.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 10 czerwca 2017 | dodano: 10.06.2017

Przyjeżdża człek z delegacji a tu obiadu nie ma, bo „przecież jadłaś po drodze”. Po drodze to ja mam Mc po którym mi się wiuka a do tego zaczął się okres wakacyjny i całe autobusy dzieciaków zamawiają szejki, srejki i burgery i nie chce mi się czekać ani jeść na stojąco.
Tak więc wracam głodna do domu, obiadu nie ma i co zrobić? Zamawiać pizze? Iść do knajpy? a może by tak rowerem się rypnąć gdzieś na obiadek, po 3 godzinach jazdy autem? Marcin zaproponował burgera w Czerniejewie. Nie było co się zastanawiać, tylko jechać na burgery o których jakiś czas temu pochlebnie pisał Mateusz
Do Czerniejewa jest jakieś 15 km ale oczywiście po co jechać prostą drogą jak można krzywą i przez jeziora Uli i Baba, nadrabiając jakieś 7 km. Nie miałam pojęcia gdzie są te burgery, chociaż często jeżdżę przez rzeczoną miejscowość a burgerownia podobno działa już od 2 lat.
No, nigdy bym nie zwróciła uwagi na taką budkę, choć atrakcyjną lecz schowaną.


W życiu bym się nie domyśłaiła, że to nie jakiś przypadkowy postój a burgerownia :)
Burgery były duże, smaczne i pożywne


a do tego wcale się później nie wiukały jak te z Mcszajsa ;)


Kategoria Rodzinnie, z małżonkiem, z Martą

Kostrzyn Wlkp.

  d a n e    w y j a z d u 13.00 km 13.00 km teren 00:28 h Pr.śr.:27.86 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 4 czerwca 2017 | dodano: 05.06.2017

Marta się wzięła za jazy rowerowe to pomyślałam, że może zabiorę ja na wyścigi w Kostrzyniu i zobaczymy jak nam pójdzie. Jeżdżąc z Marcinem Marta pozabierała mi wszystkie Qomy, więc pomyślałam, ze będzie dobrze. Z racji jej wieku, regulaminu i moich obolałych nóg po wyścigu w Koźminie zapisałyśmy się na dystans rodzinny (13 Km) gdzie do dekoracji liczył się czas wspólny przynajmniej dwóch członków rodziny. Na starcie dostałam burę, że jak to jest czas wspólny to przeze mnie przegramy, bo ja wolno jeżdżę i się popstrykałyśmy jak to baby. Po starcie dołożyłam do pieca i lecę, a Marty nie ma, zwolniłam i czekam, wreszcie dojeżdża
- co tak wolno?– pytam
-Mama ty za szybko jedziesz– mówi Marta,
-no widzisz córka jak mama chce to potrafi, spróbuj szybciej.
Niestety szybciej się nie dało, więc się umówiłyśmy, że każda jedzie ile może i że spotykamy się na mecie. I pojechałam powyprzedzać sobie tych co mnie przez te gadanie wyprzedzili. Gnałam jak mogłam najszybciej, ale nie udało mi się dogonić pierwszych 3 par dorastających synów z ojcami choć prułam co sił.
Podczas jazdy zdałam sobie sprawę jaka ta konkurencja jest niesprawiedliwa i ze powinni podzielić ten dystans też na kategorie wiekowe i płec bo właściwie to chodzi o to, żeby dać radość dzieciakom z dekoracji (puchary mogą być maleńkie i nie drogie) oraz ogromną radość i dumę rodzicom.
Fajny taki dystans – krótki i szybki ale męczący bo musiałam dać z siebie wiele a giry bolały i zatykało mnie po wczorajszym Koźminie.
Po dojechaniu na metę okazało się, że jestem pierwszą panią

a Marta 7 panią


i fajnie.

ALE nie sklasyfikowano rodzin i nie wręczono pucharków bo …….. bo nie :(
Siedzieliśmy z Marcinem i Martą przez całą dekorację, która ciągnęła się i ciągnęła a dystansu rodzinnego nie nagrodzono. Nagrodzono za to najliczniejszą drużynę (nie było w regulaminie) Euro Bike Elektric Team, (grupa, która pucharów ma tyle, że je wyrzucają,) wylosowano (nie wiadomo kiedy) nagrodę losową dla pracownika/zawodnika Agrochestu (sponsor) i jeszcze tam parę takich kwiatków trącających prywatą.
Pucharów było od licha i trochę ale jednak zabrakło :(

Żal mi było tych młodych chłopaczków, którzy czekali do końca na ten swój pierwszy pucharek i zostali zrobieni w balona. Ojcowie coś tam próbowali ale wszyscy już się rozchodzili, gratulowali sobie świetnej organizacji i tak cudnego wyścigu.
Obok naszego samochodu stał samochód ojca z synem, którzy chyba pierwsi dojechali na dystansie rodzinnym . Jak doszliśmy do auta to młody świgał papciami z bezsilności, żeby się nie poryczeć, a ojciec nie wiedział jak ma mu to wytłumaczyć. Powiedziałam, że pięknie jechał, że dla mnie jest wspaniałym kolarzem, że niestety tak bywa i że może się obrazić na organizatorów bo ja się ciężko zastanawiam czy tak nie zrobić. Chłopak się trochę uspokoił i trochę mu się mina poprawiła, ale wiara w regulaminy i słowo pisane raczej została zachwiana.
Przykry i niemiły zgrzyt, ale niestety nie jechał na tym dystansie nikt znaczący dla organizatora.
E ! Nie podobało mi się. Bardzo mi się nie podobało :(


Kategoria Rodzinnie, wyścig, z małżonkiem, z Martą

Koźmin Wielkopolski

  d a n e    w y j a z d u 38.00 km 0.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:29.61 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 3 czerwca 2017 | dodano: 05.06.2017

Już trzeci raz jechałam na wyścigu kolarskim w Koźminie Wielkopolskim. Zawsze stałam tam na podium ale tym razem po oblukaniu listy startowej stwierdziłam, że 4 miejsce moje i nie ma co, tylko pojechać sobie dla przyjemności jechania w innych niż zwykle okolicznościach przyrody. Przed startem spotkałam się z Lidką Trzepizur z Elektryków i resztą jej eki i było mega wesoło. Lidka miała stresa a ja sobie siedziałam i bawiłam się w najlepsze. Start odbywa się tam w grupach 10-20, więc prawie wszystkie babki jechałyśmy razem, bo wystartowało nas 19. Ustawiłam się na samym początku mojego sektora startowego, gdyż stwierdziłam, ze lepiej być z przodu i nie narażać się na ewentualne potrącenia, przewrotki itp. Odliczyli nam 2 min i „bach” padł strzał do startu . Pognałam jak głupia, lecę jeden zakręt, drugi zakręt, zbliżam się do torów a nikt mnie nie wyprzedza. „Kurde co jest?” -myślę sobie-„pomyliłam trasę na starcie???” Ale nie, jest, wyprzedza mnie młoda laska, szybko do niej się podczepiam i jadę na kole, za chwilę jak burza wyprzedza nas Lidka Trzepizur, młoda siada jej na kole a ja za nią. Krzyczę do Lidki „Lidka będę się Was trzymać jak długo dam radę” „Dobra" -słyszę. Lidka umawia się z młodą, że będą współpracować bo przecież nie sa dla siebie konkurencją, a ja robię wszystko, żeby nie strzelić z koła bo konkurencja jedzie za mną i czuję jej oddech (konkurentka moja - kobitka co w zeszłym roku mnie objechała już na pierwszych km). Mając świadomość gonitwy, trzymam się jak mogę. Lidka mi pomaga, ustawia się tak, żebym mogła się za nią schować, młoda jedzie jak młoda, strzela rybki, puszcza korby, ale ja się nie przejmuję tylko się trzymam. Lidka i młoda ciągną, a ja się chowam i od czasu do czasu kontroluję gdzie jest konkurencja. W połowie konkurencja znika z pola widzenia i nie widać jej charakterystycznego stroju, więc trochę odpuszczamy, czyli zwalniamy z 34 km/h do 30 ;). Ja już mam coraz mniej siły i w myślach się modlę do wszystkich świętych, żeby może trochę asfaltu zwinęli albo metę przesunęli, a do Lidki przesyłałam wiadomości telepatyczne, żeby trochę odpuściła i zwolniła do 20 km/h ;) Nic z tego, Lidka jak burza z młodą na zmianę jechały pod wiatr pod 30 i więcej a ja jak rzep na psim ogonie za nimi. W pewnym momencie zaczynają nas wyprzedzać pierwsi panowie i wśród nich mój małżonek, jadący po 3 miejsce open i 1 w kategorii :).


Tak około 10 km przed metą zaczęły się zakręty oraz  zaczęłyśmy łapać wyścig rodzinny, jadący całą szerokością asfaltu. Trochę stresa było, ale dałyśmy radę. Jechałam już na oparach, wątroba albo ślepa kiszka już zaczynały dawać znaki, że chyba zaraz sobie wyjdą pooglądać widoki, a tu trzeba deptać. W Koźminie Wlkp już umierałam, choć świadomość  że jeszcze może 1 km lub 1,5 dawało nadzieję i  napędzało. (Bo oczywiście nie wyzerowałam licznika (głupia baba) i odległości musiałam sobie przeliczać).  Nagle tragedia! Zagapiłam się i puściłam koło. Próbuję zespawać, ale wtedy  młoda wyprzedza Lidke i leci po 1 miejsce open a ja zostaję, nie udało mi się dojść Lidki, brakuje siły ale widzę już ulicę parkową i już chcę finiszować a tu g…o! Meta jest na Zamkowej!!! O ja nie mogę! Jeszcze trochę!! Widzę Lidkę jak już jest na mecie. Jest, jest, jest!!!!! Udało się !!!!! Całuski z Lidką i młodą, medal i zwrot chipa. Proszę Lidkę, żeby mi potrzymała rower, bo chyba z niego nie zejdę. Udało się. Teraz szukam Marcina. Za chwilę wpada moja konkurentka jedna i druga i eka Lidki. Marcin podjeżdża i mówi „słyszałem, że przyjechałaś bo młoda cię obgaduje, ze nie dawałaś zmian”. Tu się całuje a tu obgaduje, no tak to jest z tymi babami ;) Fałszywe to takie hehehe ;p.
Jestem przeszczęśliwa 3 open i 1 w kategorii pań 40 lat. Ale przede wszystkim jestem szczęśliwa, że dałam radę się utrzymać , że gnałam za Lidką , która jeszcze w lutym odstawiała mnie jak chciała, że jest nadzieja na lepsze jazdy i że koniec wyścigu był daleko za mną i nie siedział mi na plecach ;p.
Organizacja świetna i sponsorzy mega. Zrobiliśmy sobie 3 fajne fotki w fotobudce,

dostaliśmy 2 wielkie puchary,

których nie ma gdzie postawić, objedliśmy się plackiem , opiliśmy się kawą, herbatą i mega dobrym sokiem malinowym z wodą.
Oczywiście za rok chcemy przyjechać aby bronić tytułów , oby się udało :)


Kategoria szosa, wyścig, z małżonkiem

Tor Poznań

  d a n e    w y j a z d u 33.00 km 0.00 km teren 01:10 h Pr.śr.:28.29 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 1 czerwca 2017 | dodano: 02.06.2017

Moja kochana córka Zosia na dzień dziecka postanowiła zrobić mi przyjemność. Zaproponowała, że będzie mi towarzyszyć, jak będę uganiając się za chłopakami, wyzionywać ducha na Torze Poznań. Źle mi się jechało, bo obiad nie ten i braki ogólne a kilogramów za dużo, ale się starałam i dostałam tylko 3 duble a nie 5 ;). Większość to samotna rzeźba, że Myron by się nie powstydził, ale talentu u mnie nieco mniej ;).
Po dojechaniu na metę moja najkochańsza córka podbiegła do mnie, ucałowała mnie i powiedział, że pięknie jechałam i jestem najlepszą mamą na świecie, że nikt takiej nie ma i nawet jak teraz jestem czerwona jak pomidor to i tak jestem piękna. Łzy szczęścia mnie ogarnęły i już było mi obojętne, że średnia marna, że siły nie mam, że wszyscy mnie wyprzedzają. Cudny dzień dziecka. Dziękuję córeńko.



Po szosie z elementem grozy

  d a n e    w y j a z d u 69.80 km 0.00 km teren 02:50 h Pr.śr.:24.64 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 27 maja 2017 | dodano: 28.05.2017

Wczoraj spokojnie przejechałam sobie 62 km, gdy będąc już niedaleko domu, bym do niego nie dojechała.
A wyglądał oto tak - apel zamieszczony na fejsiku zaraz po przyjeździe:
Jechałam dzisiaj rowerkiem z Kostrzyna do Pobiedzisk tak około 30 km/ h, z przeciwka jedzie sobie traktor . W momencie gdy już prawie mijaliśmy się z traktorem zza niego wyskoczył TIR. Jedyne co mogłam zrobić to zjechać natychmiast na pobocze co też mogło się źle skończyć.. Sekundy dzieliły mnie od czołówki z TIRem, zdążyłam zapamiętać jego białą chłodnice. Masakra. Z traktora usłyszałam "Pani! Oni są k......a pojebani" Nie mogę sie nie zgodzić. Tak więc drodzy kierowcy patrzcie przed siebie, zaczekajcie parę sekund i upewnijcie sie czy można wyprzedzać, bo potem będzie: Boże, k....a co ja zrobiłem! https://static.xx.fbcdn.net/images/emoji.php/v9/f24/1.5/16/1f641.png


Tyle w temacie.
Słońce strzaskało mnie niemiłosiernie. Jako opalająca się na czerwono dzisiaj mogłam chodzić tylko w długim rękawie.



Z Martą

  d a n e    w y j a z d u 20.00 km 15.00 km teren 01:10 h Pr.śr.:17.14 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Środa, 17 maja 2017 | dodano: 18.05.2017

Po okolicy z moją Martunią :)



Po Masłowie

  d a n e    w y j a z d u 36.00 km 33.00 km teren 05:00 h Pr.śr.:7.20 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 13 maja 2017 | dodano: 20.05.2017

Wyścig firmowy . Prościzna - myślę sobie. Chwila po płaskim a potem impreza do białego rana ha, ha, ha, ha :) ;).
Jadąc autem do Kielc wspinałam się coraz wyżej i coraz bardziej mi mina rzedła. W piątek popołudniu dojechałam do hotelu Ameliówka i szybko wskoczyłam na rower. Poszukałam strzałek naszego wyścigu iiiiiiiiiiiii zaczęłam się wspinać . Najpierw po asfalcie, potem po miękkiej łące i potem po błocie. Jutro będzie wesoło pomyślałam sobie. Ja tam już takie coś jeździłam ale ta wiara co przyjechała , pojeździć na rowerze a potem imprezować będzie miała ciężko. Zwłaszcza, że większość z nich miała rowery trekkingowe do jeżdżenia po lasku kabackim a tutaj zderzenie z prawdziwym terenem. Po 3,5 km podjeździe zaczął się zjazd po błocie, korzeniach i kamieniach, potem śliskie błoto , podjazdy . Fajnie . 
Na wieczornej odprawie podczas której zorientowałam się, że trasę wyznaczyła Świętokrzyska Liga Rowerowa czyli tam gdzie jeździ Renata, miałam wielkie fefry i nie byłam pewna czy aby na pewno chcę jechać to 36 km na tzw. dystansie GIGA.   Wiekszość ludków zrezygnowało albo z GIGA albo w ogóle z jechania, ale stwierdziłam, że pojadę/pójdę bo nie po to jechałam taki kawał autem, żeby teraz tchórzyć.
Rano w sobotę pogoda była taka sobie, ale ubrałam krótkie gacie i długi rękaw, bo wiedziałam, że zagotuję się już na pierwszej górce, reszta wiary  odziała się jak na zimę. Pierwszy podjazd i większość już tupta. Nie mogłam na to patrzeć i pojechałam sobie po swojemu.
Niestety brak kondycji i odwagi spowodował, ze dużo lazłam ale było warto. Przypomniały mi się młode lata jak się szalało w Golonki na maratonach, bo nie powstydził by się takiej trasy. Zjazdy po błocie, w strumieniu, przejazd przez dwie rzeczki ( w jedną wpadłam dupskiem) , buksujące koła, singielek przy jakimś wyrobisku , pięknie. Gdzieś tak w połowie dystansu dogonił mnie "koniec wyścigu". Okazało się, że dwóch ostatnich panów zrezygnowało i teraz ja jestem ostatnia. No trudno, niech będzie. I tak jechałam jako jedyna baba, bo trzy inne, które się zgłosiły na dłuższy dystans zrezygnowały już przed startem. I tak sobie jechaliśmy, szliśmy, gadaliśmy. Raz chłopak "koniec wyścigu" pomógł mi się wygrzebać z błota, bo po przewrotce trudno mi było się z niego wydostać wygrzebać, kilka razy pomógł mi bo jakoś przegapiłam strzałki i było mi z nim raźniej. Po połączeniu trasy dłuższej i krótszej , na bufecie zmartwiona pani ze Świętokrzyskiej ligi rowerowej spytała mi się jak mi się trasa podoba. "Bardzo mi się podoba" powiedziałam i wtedy zobaczyłam w jej oczach radość z niedowierzaniem :) . Przypomniała mi się wtedy taka opowieść z cyklu opowieści niesamowitych: Jedzie facet samochodem po okropnie dziurawej, źle wyprofilowanej drodze i nic nie mówi ale widać, że ma już tej drogi serdecznie dosyć. Nagle z ust wyrywa mu się: "No piękna ta droga". i jedzie dalej gdy nagle obok w samochodzie, na siedzeniu pasażera pojawia się blady facet i ze łzami w oczach mówi: Dziękuje wybawco. Jestem duchem wykonawcy tej drogi i za karę miałem straszyc tutaj do czasu az ktoś pochwali tą drogę i już straciłem nadzieję".
Musieli strasznie inni  narzekać, a mi się podobało choć nienawidzę błota, giry mnie bolały, wytrzęsło mnie okropnie, trzy razy zaliczyłam glebę. Pierwszą zaraz na początku w grząskie błoto, drugą dupskiem w rzeczkę i trzecią w błoto. Jak dojechałam to wyglądałam jak diabeł a że jechałam bardzo długo to na obiad dostałam gotowane pyry i ogórki kwaszone. Karkówka, kiełbasa, smalec, chleb już wyszły. Kto późno przychodzi ten sobie szkodzi.
Po kapieli odebrałam puchar i poszłam na imprezę do białego rana. W niedzielę musiałam wcześnie wracać i nie mogłam spotkać się z Renią , choć bardzo chciałam.
Fajnie było, pewnie w przyszłym roku zrobią plaskacza i będzie nudne napieranie.


Kategoria wyścig