Z Tinką
d a n e w y j a z d u
2.00 km
0.00 km teren
00:15 h
Pr.śr.:8.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarna Mamba
Tinka lubi biec przy rowerze. Przy - to trochę słowo na wyrost ale lubi i mnie zaprasza, żebyśmy jak najwięcej biegały/jeździły. Niestety wydolności na szaleństwa wystarcza jej na góra 3 km. Upały też nie sprzyjają dłuższemu psiowemu bieganiu.
Podlać nowe krzaki
d a n e w y j a z d u
22.00 km
0.00 km teren
01:19 h
Pr.śr.:16.71 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Sadzę krzaki, żeby chociaż nie widzieć tych sąsiadów. Przydałyby się takie krzaki co zagłuszają głupków.
Tak se
d a n e w y j a z d u
18.00 km
15.00 km teren
01:00 h
Pr.śr.:18.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Tak se pojechałam i było fajnie. Odwiedziłam działkę i stwierdzam, że znowu trzeba kosić trawsko. Moi "kochani" sąsiedzi znowu walili radiem i smutno mi, że moje ukochane miejsce na ziemi tak mi zohydzili :( .
Na obiad
d a n e w y j a z d u
42.00 km
40.00 km teren
02:20 h
Pr.śr.:18.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Przyjeżdża człek z delegacji a tu obiadu nie ma, bo „przecież
jadłaś po drodze”. Po drodze to ja mam Mc po którym mi się wiuka a do tego
zaczął się okres wakacyjny i całe autobusy dzieciaków zamawiają szejki, srejki
i burgery i nie chce mi się czekać ani jeść na stojąco.
Tak więc wracam głodna do domu, obiadu nie ma i co zrobić? Zamawiać pizze? Iść do knajpy? a może by tak rowerem się rypnąć gdzieś na obiadek, po 3 godzinach jazdy autem? Marcin
zaproponował burgera w Czerniejewie. Nie było co się zastanawiać, tylko jechać na burgery o których jakiś
czas temu pochlebnie pisał Mateusz.
Do Czerniejewa jest jakieś 15 km ale oczywiście po co jechać
prostą drogą jak można krzywą i przez jeziora Uli i Baba, nadrabiając jakieś 7
km. Nie miałam pojęcia gdzie są te burgery, chociaż często jeżdżę przez rzeczoną
miejscowość a burgerownia podobno działa już od 2 lat.
No, nigdy bym nie zwróciła uwagi na taką budkę, choć
atrakcyjną lecz schowaną.
W życiu bym się nie domyśłaiła, że to nie jakiś przypadkowy
postój a burgerownia :)
Burgery były duże, smaczne i pożywne
a do tego wcale się później nie wiukały
jak te z Mcszajsa ;)
Kategoria Rodzinnie, z małżonkiem, z Martą
Kostrzyn Wlkp.
d a n e w y j a z d u
13.00 km
13.00 km teren
00:28 h
Pr.śr.:27.86 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Marta się wzięła za jazy rowerowe to pomyślałam, że może zabiorę
ja na wyścigi w Kostrzyniu i zobaczymy jak nam pójdzie. Jeżdżąc z Marcinem
Marta pozabierała mi wszystkie Qomy, więc pomyślałam, ze będzie dobrze. Z racji
jej wieku, regulaminu i moich obolałych
nóg po wyścigu w Koźminie zapisałyśmy się na dystans rodzinny (13 Km) gdzie do
dekoracji liczył się czas wspólny przynajmniej dwóch członków rodziny. Na
starcie dostałam burę, że jak to jest czas wspólny to przeze mnie przegramy, bo
ja wolno jeżdżę i się popstrykałyśmy jak to baby. Po starcie dołożyłam do pieca
i lecę, a Marty nie ma, zwolniłam i czekam, wreszcie dojeżdża
- co tak wolno?– pytam
-Mama ty za szybko jedziesz– mówi Marta,
-no widzisz córka jak mama chce to potrafi, spróbuj szybciej.
Niestety szybciej się nie dało, więc się umówiłyśmy, że
każda jedzie ile może i że spotykamy się na mecie. I pojechałam powyprzedzać sobie
tych co mnie przez te gadanie wyprzedzili. Gnałam jak mogłam najszybciej, ale nie udało
mi się dogonić pierwszych 3 par dorastających synów z ojcami choć prułam co sił.
Podczas jazdy zdałam sobie sprawę jaka ta konkurencja jest
niesprawiedliwa i ze powinni podzielić ten dystans też na kategorie wiekowe i
płec bo właściwie to chodzi o to, żeby dać radość dzieciakom z dekoracji (puchary
mogą być maleńkie i nie drogie) oraz ogromną radość i dumę rodzicom.
Fajny taki dystans – krótki i szybki ale męczący bo musiałam
dać z siebie wiele a giry bolały i zatykało mnie po wczorajszym Koźminie.
Po dojechaniu na metę okazało się, że jestem pierwszą panią
a Marta 7 panią
i fajnie.
ALE nie sklasyfikowano
rodzin i nie wręczono pucharków bo …….. bo nie :(
Siedzieliśmy z Marcinem i Martą przez całą dekorację, która
ciągnęła się i ciągnęła a dystansu rodzinnego nie nagrodzono. Nagrodzono za to najliczniejszą drużynę (nie
było w regulaminie) Euro Bike Elektric Team, (grupa, która pucharów ma tyle,
że je wyrzucają,) wylosowano (nie wiadomo kiedy) nagrodę losową dla pracownika/zawodnika Agrochestu (sponsor)
i jeszcze tam parę takich kwiatków trącających prywatą.
Pucharów było od licha i trochę ale jednak zabrakło :(
Żal mi było tych młodych chłopaczków, którzy czekali do
końca na ten swój pierwszy pucharek i zostali zrobieni w balona. Ojcowie coś
tam próbowali ale wszyscy już się rozchodzili, gratulowali sobie świetnej
organizacji i tak cudnego wyścigu.
Obok naszego samochodu stał samochód ojca z synem, którzy
chyba pierwsi dojechali na dystansie rodzinnym . Jak doszliśmy do auta to młody
świgał papciami z bezsilności, żeby się nie poryczeć, a ojciec nie wiedział jak
ma mu to wytłumaczyć. Powiedziałam, że pięknie jechał, że dla mnie jest
wspaniałym kolarzem, że niestety tak bywa i że może się obrazić na
organizatorów bo ja się ciężko zastanawiam czy tak nie zrobić. Chłopak się trochę uspokoił i trochę mu się mina
poprawiła, ale wiara w regulaminy i słowo pisane raczej została zachwiana.
Przykry i niemiły zgrzyt, ale niestety nie jechał na tym
dystansie nikt znaczący dla organizatora.
E ! Nie podobało mi się. Bardzo mi się
nie podobało :(
Kategoria Rodzinnie, wyścig, z małżonkiem, z Martą
Koźmin Wielkopolski
d a n e w y j a z d u
38.00 km
0.00 km teren
01:17 h
Pr.śr.:29.61 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Już trzeci raz jechałam na wyścigu kolarskim w Koźminie
Wielkopolskim. Zawsze stałam tam na podium ale tym razem po oblukaniu listy
startowej stwierdziłam, że 4 miejsce moje i nie ma co, tylko pojechać sobie dla
przyjemności jechania w innych niż zwykle okolicznościach przyrody. Przed startem spotkałam się z Lidką Trzepizur
z Elektryków i resztą jej eki i było mega wesoło. Lidka miała stresa a ja sobie
siedziałam i bawiłam się w najlepsze. Start odbywa się tam w grupach 10-20,
więc prawie wszystkie babki jechałyśmy razem, bo wystartowało nas 19. Ustawiłam się na samym początku mojego sektora
startowego, gdyż stwierdziłam, ze lepiej być z przodu i nie narażać się na
ewentualne potrącenia, przewrotki itp. Odliczyli nam 2 min i „bach” padł strzał
do startu . Pognałam jak głupia, lecę jeden zakręt, drugi zakręt, zbliżam się do
torów a nikt mnie nie wyprzedza. „Kurde co jest?” -myślę sobie-„pomyliłam trasę
na starcie???” Ale nie, jest, wyprzedza mnie młoda laska, szybko do niej się podczepiam
i jadę na kole, za chwilę jak burza wyprzedza nas Lidka Trzepizur, młoda siada
jej na kole a ja za nią. Krzyczę do Lidki „Lidka będę się Was trzymać jak
długo dam radę” „Dobra" -słyszę. Lidka umawia się z młodą, że będą współpracować
bo przecież nie sa dla siebie konkurencją, a ja robię wszystko, żeby nie
strzelić z koła bo konkurencja jedzie za mną i czuję jej oddech (konkurentka moja -
kobitka co w zeszłym roku mnie objechała już na pierwszych km).
Mając świadomość gonitwy, trzymam się jak mogę. Lidka mi pomaga, ustawia się
tak, żebym mogła się za nią schować, młoda jedzie jak młoda, strzela rybki, puszcza
korby, ale ja się nie przejmuję tylko się trzymam. Lidka i młoda ciągną, a ja
się chowam i od czasu do czasu kontroluję gdzie jest konkurencja. W połowie
konkurencja znika z pola widzenia i nie widać jej charakterystycznego stroju, więc trochę odpuszczamy, czyli
zwalniamy z 34 km/h do 30 ;). Ja już mam coraz mniej siły i w myślach się modlę
do wszystkich świętych, żeby może trochę asfaltu zwinęli albo metę przesunęli, a do
Lidki przesyłałam wiadomości telepatyczne, żeby trochę odpuściła i zwolniła do
20 km/h ;) Nic z tego, Lidka jak burza z młodą na zmianę jechały pod wiatr pod
30 i więcej a ja jak rzep na psim ogonie za nimi. W pewnym momencie zaczynają nas
wyprzedzać pierwsi panowie i wśród nich mój małżonek, jadący po 3 miejsce open i 1
w kategorii :).
Tak około 10 km przed
metą zaczęły się zakręty oraz zaczęłyśmy łapać wyścig rodzinny, jadący całą
szerokością asfaltu. Trochę stresa było, ale dałyśmy radę. Jechałam już na
oparach, wątroba albo ślepa kiszka już zaczynały dawać znaki, że chyba zaraz
sobie wyjdą pooglądać widoki, a tu trzeba deptać. W Koźminie Wlkp już umierałam, choć świadomość że jeszcze może 1 km lub 1,5 dawało nadzieję i napędzało. (Bo oczywiście nie wyzerowałam licznika (głupia baba) i odległości musiałam
sobie przeliczać). Nagle tragedia! Zagapiłam się i puściłam koło. Próbuję zespawać, ale wtedy młoda wyprzedza
Lidke i leci po 1 miejsce open a ja zostaję, nie udało mi się dojść Lidki, brakuje siły ale widzę już ulicę parkową i już chcę finiszować a
tu g…o! Meta jest na Zamkowej!!! O ja nie mogę! Jeszcze trochę!! Widzę Lidkę jak
już jest na mecie. Jest, jest, jest!!!!! Udało się !!!!! Całuski z Lidką i młodą,
medal i zwrot chipa. Proszę Lidkę, żeby mi potrzymała rower, bo chyba z niego
nie zejdę. Udało się. Teraz szukam Marcina. Za chwilę wpada moja konkurentka
jedna i druga i eka Lidki. Marcin podjeżdża i mówi „słyszałem, że przyjechałaś
bo młoda cię obgaduje, ze nie dawałaś zmian”. Tu się całuje a tu obgaduje, no
tak to jest z tymi babami ;) Fałszywe to takie hehehe ;p.
Jestem przeszczęśliwa 3 open i 1 w kategorii pań 40 lat. Ale
przede wszystkim jestem szczęśliwa, że dałam radę się utrzymać , że gnałam za
Lidką , która jeszcze w lutym odstawiała mnie jak chciała, że jest nadzieja na
lepsze jazdy i że koniec wyścigu był daleko za mną i nie siedział mi na plecach
;p.
Organizacja świetna i sponsorzy mega. Zrobiliśmy sobie 3
fajne fotki w fotobudce,
dostaliśmy 2 wielkie puchary,
których nie ma gdzie
postawić, objedliśmy się plackiem , opiliśmy się kawą, herbatą i mega dobrym
sokiem malinowym z wodą.
Oczywiście za rok chcemy przyjechać aby bronić tytułów ,
oby się udało :)
Kategoria szosa, wyścig, z małżonkiem
Tor Poznań
d a n e w y j a z d u
33.00 km
0.00 km teren
01:10 h
Pr.śr.:28.29 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Moja kochana córka Zosia na dzień dziecka postanowiła zrobić mi przyjemność. Zaproponowała, że będzie mi towarzyszyć, jak będę uganiając się za chłopakami, wyzionywać ducha na Torze Poznań. Źle mi się jechało, bo obiad nie ten i braki ogólne a kilogramów za dużo, ale się starałam i dostałam tylko 3 duble a nie 5 ;). Większość to samotna rzeźba, że Myron by się nie powstydził, ale talentu u mnie nieco mniej ;).
Po dojechaniu na metę moja najkochańsza córka podbiegła do mnie, ucałowała mnie i powiedział, że pięknie jechałam i jestem najlepszą mamą na świecie, że nikt takiej nie ma i nawet jak teraz jestem czerwona jak pomidor to i tak jestem piękna. Łzy szczęścia mnie ogarnęły i już było mi obojętne, że średnia marna, że siły nie mam, że wszyscy mnie wyprzedzają. Cudny dzień dziecka. Dziękuję córeńko.
Po szosie z elementem grozy
d a n e w y j a z d u
69.80 km
0.00 km teren
02:50 h
Pr.śr.:24.64 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Wczoraj spokojnie przejechałam sobie 62 km,
gdy będąc już niedaleko domu, bym do niego nie dojechała.
A wyglądał oto tak - apel zamieszczony na fejsiku zaraz po przyjeździe:
Jechałam dzisiaj
rowerkiem z Kostrzyna do Pobiedzisk tak około 30 km/ h, z przeciwka jedzie
sobie traktor . W momencie gdy już prawie mijaliśmy się z traktorem zza niego
wyskoczył TIR. Jedyne co mogłam zrobić to zjechać natychmiast na pobocze co też
mogło się źle skończyć.. Sekundy dzieliły mnie od czołówki z TIRem, zdążyłam zapamiętać
jego białą chłodnice. Masakra. Z traktora usłyszałam "Pani! Oni są
k......a pojebani" Nie mogę sie nie zgodzić. Tak więc drodzy kierowcy
patrzcie przed siebie, zaczekajcie parę sekund i upewnijcie sie czy można
wyprzedzać, bo potem będzie: Boże, k....a co ja zrobiłem!
Tyle w temacie.
Słońce strzaskało mnie niemiłosiernie. Jako opalająca się na
czerwono dzisiaj mogłam chodzić tylko w długim rękawie.
Z Martą
d a n e w y j a z d u
20.00 km
15.00 km teren
01:10 h
Pr.śr.:17.14 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Po okolicy z moją Martunią :)
Po Masłowie
d a n e w y j a z d u
36.00 km
33.00 km teren
05:00 h
Pr.śr.:7.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wyścig firmowy . Prościzna - myślę sobie. Chwila po płaskim a potem impreza do białego rana ha, ha, ha, ha :) ;).
Jadąc autem do Kielc wspinałam się coraz wyżej i coraz bardziej mi mina rzedła. W piątek popołudniu dojechałam do hotelu Ameliówka i szybko wskoczyłam na rower. Poszukałam strzałek naszego wyścigu iiiiiiiiiiiii zaczęłam się wspinać . Najpierw po asfalcie, potem po miękkiej łące i potem po błocie. Jutro będzie wesoło pomyślałam sobie. Ja tam już takie coś jeździłam ale ta wiara co przyjechała , pojeździć na rowerze a potem imprezować będzie miała ciężko. Zwłaszcza, że większość z nich miała rowery trekkingowe do jeżdżenia po lasku kabackim a tutaj zderzenie z prawdziwym terenem. Po 3,5 km podjeździe zaczął się zjazd po błocie, korzeniach i kamieniach, potem śliskie błoto , podjazdy . Fajnie .
Na wieczornej odprawie podczas której zorientowałam się, że trasę wyznaczyła Świętokrzyska Liga Rowerowa czyli tam gdzie jeździ Renata, miałam wielkie fefry i nie byłam pewna czy aby na pewno chcę jechać to 36 km na tzw. dystansie GIGA. Wiekszość ludków zrezygnowało albo z GIGA albo w ogóle z jechania, ale stwierdziłam, że pojadę/pójdę bo nie po to jechałam taki kawał autem, żeby teraz tchórzyć.
Rano w sobotę pogoda była taka sobie, ale ubrałam krótkie gacie i długi rękaw, bo wiedziałam, że zagotuję się już na pierwszej górce, reszta wiary odziała się jak na zimę. Pierwszy podjazd i większość już tupta. Nie mogłam na to patrzeć i pojechałam sobie po swojemu.
Niestety brak kondycji i odwagi spowodował, ze dużo lazłam ale było warto. Przypomniały mi się młode lata jak się szalało w Golonki na maratonach, bo nie powstydził by się takiej trasy. Zjazdy po błocie, w strumieniu, przejazd przez dwie rzeczki ( w jedną wpadłam dupskiem) , buksujące koła, singielek przy jakimś wyrobisku , pięknie. Gdzieś tak w połowie dystansu dogonił mnie "koniec wyścigu". Okazało się, że dwóch ostatnich panów zrezygnowało i teraz ja jestem ostatnia. No trudno, niech będzie. I tak jechałam jako jedyna baba, bo trzy inne, które się zgłosiły na dłuższy dystans zrezygnowały już przed startem. I tak sobie jechaliśmy, szliśmy, gadaliśmy. Raz chłopak "koniec wyścigu" pomógł mi się wygrzebać z błota, bo po przewrotce trudno mi było się z niego wydostać wygrzebać, kilka razy pomógł mi bo jakoś przegapiłam strzałki i było mi z nim raźniej. Po połączeniu trasy dłuższej i krótszej , na bufecie zmartwiona pani ze Świętokrzyskiej ligi rowerowej spytała mi się jak mi się trasa podoba. "Bardzo mi się podoba" powiedziałam i wtedy zobaczyłam w jej oczach radość z niedowierzaniem :) . Przypomniała mi się wtedy taka opowieść z cyklu opowieści niesamowitych: Jedzie facet samochodem po okropnie dziurawej, źle wyprofilowanej drodze i nic nie mówi ale widać, że ma już tej drogi serdecznie dosyć. Nagle z ust wyrywa mu się: "No piękna ta droga". i jedzie dalej gdy nagle obok w samochodzie, na siedzeniu pasażera pojawia się blady facet i ze łzami w oczach mówi: Dziękuje wybawco. Jestem duchem wykonawcy tej drogi i za karę miałem straszyc tutaj do czasu az ktoś pochwali tą drogę i już straciłem nadzieję".
Musieli strasznie inni narzekać, a mi się podobało choć nienawidzę błota, giry mnie bolały, wytrzęsło mnie okropnie, trzy razy zaliczyłam glebę. Pierwszą zaraz na początku w grząskie błoto, drugą dupskiem w rzeczkę i trzecią w błoto. Jak dojechałam to wyglądałam jak diabeł a że jechałam bardzo długo to na obiad dostałam gotowane pyry i ogórki kwaszone. Karkówka, kiełbasa, smalec, chleb już wyszły. Kto późno przychodzi ten sobie szkodzi.
Po kapieli odebrałam puchar i poszłam na imprezę do białego rana. W niedzielę musiałam wcześnie wracać i nie mogłam spotkać się z Renią , choć bardzo chciałam.
Fajnie było, pewnie w przyszłym roku zrobią plaskacza i będzie nudne napieranie.
Kategoria wyścig