W ostatni dzień wakacji
d a n e w y j a z d u
17.00 km
0.00 km teren
01:06 h
Pr.śr.:15.45 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Asfaltowo, niedaleko bo Martę bolał zadek i nogi.
Trenujemy na Wiórek
d a n e w y j a z d u
22.40 km
0.00 km teren
01:15 h
Pr.śr.:17.92 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Marta w zeszłym roku wygrała we Wiórku i teraz chce obronić tytuł. Konkurencji przybywa i bez treningu będzie ciężko, więc trenujemy. Dzisiaj pojechałyśmy tak:
Odwiedziłyśmy gościniec "Siedem drzew" w Biskupicach. Pięknie tam :)
Marta utrajtana i były:
- kryzysy,
- głupie pokrzywy
- ohydne błoto,
A! zostałyśmy królowymi w Górze, gdzie właśnie był największy kryzys wynikający z jak powyżej.
Jutro trening na szosie. :)
Kategoria Rodzinnie, z Martą
Z Marcinem i Martą
d a n e w y j a z d u
18.00 km
0.00 km teren
01:12 h
Pr.śr.:15.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Moja starsza córcia zawsze chciała jeździć na SPD bo: " nie będą mi nóżki spadały z pedałów" . Tak, tak córuniu , nie będą - głośno mówie, a w duszy - Boże! zabije mi się, potłucze, będzie ryczeć, oszaleję! Kiedyś musiało to nastąpić i ten czas nadszedł wczoraj. Nóżka (gira) Marty dorosła do moich butów, więc po próbach wpinania i wypinania pojechaliśmy na wycieczkę.
Jeździliśmy po chaszczach i pokrzywach a Marta się wściekała, że ją parzą pokrzywy, do tego stopnia się wściekała, że nawet nie zauważyła jak ładnie wjechała na wzniesienie, które jeszcze niedawno podpychała.
Było bardzo sympatycznie i nie było wywrotki :)
Marta przejechała przez leżące drzewo, bo przecież "co będzie je objeżdżać". Ja oczywiście prawie miałam stan przedzawałowy a ta się cieszy, chociaż zdradziła mi, że trochę się bała :)
W okolicach Zbierkowa nagle na przeciw nas wyszło jakieś towarzystwo odziane jak hipisi w wieku ok 20 lat wyraźnie na spacer. Co to za dziwaki w środku lasu przy wsi gdzie mieszka z pięć normalnych, katolickich rodzin, jeden artysta co go nigdy nie widziałam bo tworzy chyba tylko nocą i koniarze???. Jedziemy dalej w stronę środka wsi a tu w lesie słychać jakieś "łup, łup, łup" trans music i stoi na łące pełno namiotów.
Normalnie jakieś woodstoki w Zbierkowie koło Pobiedziajów, a ja nic nie wiem. Zagadnęłam jakiś młodych co tu się dzieje a ten z wyższością znawcy odpowiedział starej babie co tylko pewnie Foga słucha, że to jest festiwal muzyki techno, street i coś tam, a informacje na temat to tylko w internecie o którym sądząc z jego sposobu mówienia to pewnie nie wiele wiem bo do wsi jeszcze pewnie nie dotarł. No cóż młodym zawsze się wydaje, że tylko oni wszystko wiedzą i są modni i lepsi. Pies go drapał, ale swoją drogą żadnej informacji o tych łudstokach nie było dla pospólstwa pobiedziskiego. Koczują ci tacy kolorowi w lesie i wyskakują przy OS -ach i na drodze R-11 nawet pewnie o tym nie wiedząc.
Fajnie było, Marta się umęczyła, bo kondycji nie ma ale obiecała mi dalsze wspólne jazdy :)
Kategoria z Martą, Rodzinnie
Z biegaczami
d a n e w y j a z d u
63.08 km
0.00 km teren
02:47 h
Pr.śr.:22.66 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Na face pobiedziscy biegacze zaproponowali wycieczkę rowerową w tempie spokojnym do Gniezna. Giry mnie bolały to pomyśłałam sobie, że pojadę na rozjazd. Spotkanie na które o mało co a bym się spóźniła bo spało się dobrze, nastąpiło na pobiedziskim rynku. Stawiło się 5 chłopa i ja. Widziałam, że spojrzeli na mnie z politowaniem ale się nie przejęłam tylko pojechałam za nimi. Biegacze pojechali poznać profil biegu, który odbędzie się 13 września w Gnieźnie, tempo było naprawdę turystyczne choć do Gniezna ciągle wiało w gębę. W Gnieźnie się chłopaki rozluźnili, przestali się krępować przed obcą babą i zaczęli już żartować, opowiadać głupoty , wygłupiać się itd. Oczywiście musiała być obowiązkowa fotka ;)
Droga powrotna z wiatrem i paroma przystankami na picie bo gora zrobiła się straszna. Pod pobiedziski rynek było oczywiście ściganko i tylko jeden mnie wyprzedził, dwóch wycięłam ja a dwóch nawet nie próbowało ;).
Biegać to z nimi nie dałabym rady bo po 1 km bym zdechła ale na rowerze poszło bardzo dobrze.
Dostałam zaproszenie na następny wyjazd więc chyba nie było tak źle ze mną. Tym sposobem poznałam nowych pobiedziszczan :) a! i biskupian .
Tak naprawdę nie wiem ile przejechałam w tych górach Izerskich
d a n e w y j a z d u
155.90 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
km tak na oko bo w górach to wszystkie trasy obliczane są na godziny dla pieszych albo kto ile da radę, Strava oszukiwała bo chyba za wolno jechałam a licznik się na mnie wypiął i powiedział, ze na takich wstrząsach to on liczył nie będzie i czujnik co chwilę zjeżdżał z lagi. Jechałam przez większość drogi z jęzorem wywalonym, zdechnięcia bliska ale zadowolona. Nie pamiętam kiedy, jak i gdzie więc tylko zapisuję jakieś przebłyski świadomości , które pozostały mi na krótkich płaskich fragmentach. Pod górę widziałam tylko koło moje lub Marcina lub ciemność a z góry widziałam mykające po bokach różności w postaci drzew, samochodów i jakiś podpychających rowerzystów lub podpychających się pieszych. Zjazdy były mega i zapierdzielałam 62 km/h a kot który właśnie wylazł mi przed koło zastanawiał się czy spieprzyć w prawo czy w lewo a ja jak go dostrzegłam zastanowiłam się przez chwilę jak będzie wyglądał rozbryzgany na moich plecach. Na szczęście głupie kocisko poleciało w odpowiednią stronę i tak oboje uniknęliśmy bliższego, ewentualnie śmiertelnego kontaktu co by mi zepsuło fan.
Marcin się trochę ze mną nudził a ja miałam super radochę i mega fefry. Pojeździliśmy po polskiej i czeskiej stronie po singlach i po szutrach. Jeździliśmy po drodze telefonicznej a ani dudu nie było tam telefonu i byliśmy na samolocie i na wododziale a Marcin powiedział, że jak dobrze zrobię siku to część poleci do tego morza a inna część do tamtego morza. Jednak nic nie poleci do żadnego morza bo gora była taka, że sikać mi się nie chciało. Odwiedziliśmy "Chatkę górzystów" gdzie dostałam duży kubek kawy i dużo mleka (czyli tak jak lubię) i to tylko za 5 zyla. Zupełnie nie jak w schronisku ani w jakiejś kawiarni.
Pościgałam się z jakąś laską która myślała, że mi może podskoczyć co oczywiście przy tych dodatkowych kg, które wyhodowałam było bolesne , ale nie będzie mi tu byle kto za moim małżem sie uganiał ;p.
Zrobiłam sobie asfaltową lekką wycieczkę, która zakończyła się poplątaniem drogi. W wyniku tego poplątania musiałam dygać pod SKI SUN w Swieradowie Zdroju, kto był to wie jaka to sztajfa. Najważniejsze, że się zacięłam i podjechałam a giry mnie bolały jakby się miały rozlecieć. Zadowolenie wielkie bo pchali tam tacy co PRO wyglądają :)
W jakiś tam dzień pojechaliśmy do zamku Czocha. Gorąc był jak nie wiem, jednak wtedy uwierzyłam, że jakąś tam jeszcze siłę mam bo jak jechaliśmy do zamku to ciągle z górki i byłam pewna, że nie podjadę a tutaj proszę poddygałam z powrotem i to nie z wielką zadyszką.
Wspólne treningi wiele dały mojemu małżonkowi bo obecnie na BIKE ADVENTURE zgarnia medal za medalem za pierwsze miejsca.
No cóż, trening czyni mistrza a nie tylko trzeba trenować nogę ale również cierpliwość i hart ducha tak niezbędny kolarzowi i trenowany przez małżonka mego na trasach gdy ja płaczę, że nie dam rady a on śpiewa mi piosenki, utwierdza mnie w wierze, że dam radę, że nie jest trudno, od czasu do czasu wkurzając się na mnie gdy rzucam rowerem i wrzeszczę że pierdzielę nie jadę ;)
Kategoria z małżonkiem
Nie jednym skokiem do Skoków
d a n e w y j a z d u
31.30 km
0.00 km teren
01:23 h
Pr.śr.:22.63 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Dzisiaj odbył się maraton w Skokach a że mamy tam żabi skok lub rzut beretem to postanowiłam tam skoczyć na szosówce. W sobotę zapowiadało się miło i przyjemnie ale w nocy miałam wrażenie, że pada i wieje i że nici będą z tego skoku. Marcin dzielnie wstał i wyjrzał przez okno oznajmiając mi , że wcale nie pada a ten szum to pewnie jakieś ufo i nie ma się czym przejmować. No dobra ale to nie było ufo tylko cholernie silny wiatr pod który przyszło mi jechać i zmagać się i walczyć i zwyciężyć. Po drodze mijał mnie jakiś taki facet w pasku, który bezczelnie się do mnie uśmiechał i chciał mnie zabrać do auta ale powiedziałam, że dam radę. Zrobił mi nawet fotkę. Nie wiem czy taka piękna jestem czy zboczony jakiś a może mnie lubi bo to był mój osobisty małż ;). Jak już odjechał ten facet to dopiero zaczęło się rzeźbienie pod wiatr ale jak taka babcia co się zaparła że do Częstochowy dojdzie i lazała w tę i z powrotem po korytarzu w wagonie tak i ja się zaparłam i 15 km/h prułam niczym galeon w burz oceany. Na szczęście burzy nie było ale jak ładnie to i poetycko brzmi ;).
W Skokach był maraton, ja robiłam za fotografa, częstowałam plackiem drożdżowym z porzeczkami i kruszonką, denerwowałam się bo dowiedziałam się, że mój ślubny wyrżnął w drzewo i ledwie się podniósł ale zaraz dojechał i okazało się , że tylko ma parę siniaków i obić.
Teraz ten mój łazić po schodach nie może i nawet zaproponował mi, że jak nie mogę ciężkiej torby w ręce nieść po schodach to ja go wezmę na barana a on weźmie torbę i tak razem zaniesiemy. Mądry ten mój mąż jest. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyśliła. ;p
Po błocie szosówką
d a n e w y j a z d u
42.00 km
0.00 km teren
01:50 h
Pr.śr.:22.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Po robocie w pięknym zachodzącym słonku z małżonkiem mym wybraliśmy się na bajabongo szosóweczką. Po asfalciku co by równo i przyjemnie było, bujaliśmy się pod 25/h i było bosko. Oczywiście zaraz na starcie musiałam wyskoczyć z koła i wyścignąć Marcinka ale to już taka nasza tradycja, że na Czerniejewskiej na górce lecę ile mam siły a potem zdycham i ledwie girami powłóczę w okolicy Gołunia. Żeby nam się ciągle ta sama droga nie nudziła to pojeździliśmy na wachlarzu i raz o mało co a bym w Marcina wjechała. Adrenalinka musi być bo co to by była za przyjemność ;) Całkiem nieźle mi ten wachlarz wychodzi ale tylko jak jedziemy 25/h jak szybciej to się gubię. Co tam pojeżdżę to i kondycji trochę chwycę i wprawy. Łapka jakoś tam się goi więc jest nadzieja. Mam już skierowanie na styczeń żeby tą .............. blachę wywalić i mam nadzieję, że się szybko w tym ..................... szpitalu nie będę znowu musiała pojawiać.
Trasa na pagóry mi się ździebko nudzi więc zaproponowałam modyfikację i pojechaliśmy kawałek drogą Poznań-Gniezno a potem na Wierzyce. Super się jechało przez pierwszy raz odwiedzane Imielno i Imielenko ale jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało, że asfalt kończy się pewnie pod domem sołtysa w Imielenku i dalej to już tylko w terenie po piachu, kałużach i błocie. Normalnie przełaj.
.
Z okazji tego, że się bałam , że się wywalę to się niegroźnie wywaliłam ale nic mi się nie stało. Uff! Blacha się trzyma choć oczywiście podparłam się lewą łapą. Tylko na girze mam odcisk paru ząbków od korby. Można powiedzieć nareszcie zaczynam wyglądać normalnie tzn. ze śladami korby na nogach i licznie rozsianymi siniakami ;) . Jechałam tak wolno po tym piachu, oczywiście ze strachu, że jak tylko wyjechałam na asfalt, wytrzepałam błoto z bloków to pognałam do chaty tak szybko jak dawno nie leciałam czyli jakieś 30-32 km/h. Było fajowsko. Marcin ze mnie się śmiał, że podkręcam tempo a jak on tak robi to dostaje ochrzan ale dzielnie mi towarzyszył jak jak już spuchłam oczywiście w okolicy Gołunia to mnie dzielnie ciągnął. Niestety wyczuł mnie i nie dał się wyścignąć na Czerniejewskiej pod Rynek w Pobiedziajach ale gnaliśmy tam jak wariaci. Jakiś dziadek stał i patrzył jak się ścigamy i widać było , że kibicuje. Nie wiem tylko czy mi, czy solidarnie z małżonkiem, żebym go nie wyprzedziła. Było tam pod 45 km/h a na Rynku ledwie co widziałam albo lepiej powiem , że widziałam ciemność. Na krótko na szczęście. Potem już do domku, pomaluśku, żeby z roweru przed domem z fasonem zejść.
Oczywiście szaleństwa nie zostają bez karne i po zdjęciu butów dostałam takich kurczy stóp, że musiałam usiąść ale warto było. Mam nadzieję, że będę więcej jeździć bo łapka na zdjęciu wygląda całkiem, całkiem a mi się ckni do roweru nie mówiąc już o tych oponach, które mi się poodkładały niestety nie w garażu a na dupsku.
Kategoria szosa, z małżonkiem
Nyndza ze Swarzyndza
d a n e w y j a z d u
32.50 km
0.00 km teren
01:35 h
Pr.śr.:20.53 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
j.w.
Bicie komów (chłopów) na wiaduktach
d a n e w y j a z d u
31.86 km
0.00 km teren
01:16 h
Pr.śr.:25.15 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pobiłam pare/u komów/chłopów. Jestem 11, jedyną babą na 23 wszystkich, więc pobiłam dzisiaj paru chłopów :) Dzisiaj zostałam królową, wczoraj stałam na podium za samo bycie na wyścigu. Jestem wielka a blask mojej sławy rozświetla moją kolarską przyszłość ;).
No dobra dosyć.
Dzisiaj z Marcinkiem grzalim pod pagóry i pod wiatr.
A wczoraj miałam przyjemność wejśc na podium w Bindudze koło Murowanej Gośliny ale niestety w zastepstwie za Bożenkę Łącką.
Mam nadzieję, że jeszcze trochę i stanę tam zasłużenie bo łezka się mała zakręciła, że siedzę na coraz większym zadzie bo głupia łapa na niewiele mi pozwala. Na szosie to jeszcze jakoś daję radę, prawie nie boli, chcoć okropnie się boję, że się wywalę i mi ta blacha się wyrwie ale MTB odpada :(.
A dzisiaj fajnie było. Złachałam się ale było super :)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Bez męża ze Swarzędza
d a n e w y j a z d u
38.40 km
0.00 km teren
01:41 h
Pr.śr.:22.81 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pojechałam po starego męża do Swarzędza ale tak jak w tytule ;) a nowego nie chcę :)