JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

z małżonkiem

Dystans całkowity:2546.95 km (w terenie 413.86 km; 16.25%)
Czas w ruchu:115:11
Średnia prędkość:19.64 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:67
Średnio na aktywność:38.01 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Tor Poznań IV czyli Osowa Góra

  d a n e    w y j a z d u 38.00 km 0.00 km teren 01:40 h Pr.śr.:22.80 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 5 czerwca 2014 | dodano: 05.06.2014

Małżeńsko pojechaliśmy na Tor Poznań. Niestety było malowanie toru (podobno niezapowiedziane) i odbiliśmy się od bramy.  Niewiele się namyślając wsiedliśmy w auto i władowaliśmy się w korek w stronę Stęszewa i Mosiny żeby dojechać na Osową gdzie małż mój kazał mi jeździć pod górkę. On się chyba z głupim na rozumy pozamieniał, pomyślałam, jak myśli, że ja tą górkę podjadę więcej niż jeden raz. 
Mój jednak się wcale moimi jękami nie przejmował tylko najpierw zagnał mnie 20 km w stronę jakiś żabianek a potem 3 razy pod Osową ul. Pożegowską i 1,5 raza Spacerową. Na dobicie 10 km rozjazdu w stronę Kórnika gdzie mój kazał mi machać z wysoką kadencja girami a potem jeszcze raz Spacerową do auta i wreszcie koniec. A tak naprawdę wcale nie było tak źle, ku mojemu zdumieniu wjechałam tą górkę z zadyszką ale kilka razy.  Tylko zadek mam za cięzki i trudno mi się podjeżdża z tym zbędnym zapasem. 
Dzisiaj czytałam o bardzo poważnych  badaniach nad jakością i długością życia. Z badań wysunięto bardzo ważny wniosek:


I to by było na tyle :D
Nogi mnie bolą
Dobranoc ;)


Kategoria z małżonkiem, szosa

Z małżonkiem mym

  d a n e    w y j a z d u 46.00 km 0.00 km teren 03:00 h Pr.śr.:15.33 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 1 czerwca 2014 | dodano: 01.06.2014

Po okolicznych dziurach wycieczkowo.
Wczoraj jak nienormalna jeździłam na kosiarce przez 4 godziny ścianając trawę po pas. Kosiara mi się co chwila zatrzymywała i wyłączała bo nie mogła uciągnąć a ja jak ten wół roboczy włączałam ją i pchałam do przodu. Efekt jest taki, że łapy mam poobcierane a kręgosłup i biodra bolą jak cholera.
Dzisiaj sił nie było więc wycieczkowo z małażonkiem mym tez nie za bardzo zdrowym udaliśmy się na nasze chynchy.
Dostałam parę pochwał, że ładnie coś tam przejechałam, udało mi się wjechać na taki stromy mały podjazd, próbowałam wjechać na górkę i tyle siły w to włożyłam, że wyszedł mi manual i o mało a bym się na plery wywaliła. Zaliczyliśmy również wspólną małżeńską glebę. Marcin nagle mnie wepchną w krzaki, ale żeby to w niecnych celach było ale nie, po prostu się na mnie wywalił. Szczęście w nieszczęściu takie, że 100 metrów dalej było wielkie mrowisko. Dopiero byśmy wyglądali! Podstolina w obcisłych gaciach i to tylko z mężem ;) 
Żeby nie było za łatwo Marcin postanowił pokazać mi chynchy Seby co je niedawno odkryli i powiem, że Brzuchata Góra co ją dzisiaj w Złotowie (Krzywa Wieś) miałam u Gogola podjeżdżać albo Dziewicza to mała zmarszczka. Z buta większość pokonałam ale podjadę to cholerstwo jak tylko lepiej się będę czuła. Chynchy Seby mnie wykończyły i zaczęliśmy wycieczkę. Jest tam pięknie! Mało kto tam chodzi, więc nie ma śmieci jest za to rzeczka, mokradła, górki i mega zjazdy. 
Z racji takiegosobie czucia jechaliśmy powoli, więc znaleźliśmy dzisiaj dużo ładnych fragmentów lasu, krajobrazu i małej architektury.



Przydroży, stary i zadbany krzyż
Znaleźliśmy "szwedzki okop" czyli ślad po grodzisku z VII wielu

I w pięknych okolicznościach przyrody

Fajnie :)

Marcin dzisiaj tak mnie przeprowadził po okolicznych lasach, że czasami nie wiedziałam gdzie jestem. Ten to mnie zawsze gdzieś wyprowadzi ;)


Kategoria wycieczka, z małżonkiem

Tor Poznań III czyli jazda na olimpijskim poziomie

  d a n e    w y j a z d u 36.26 km 0.00 km teren 01:10 h Pr.śr.:31.08 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 29 maja 2014 | dodano: 30.05.2014

Namówiłam małżonka mego, żeby się spróbował na Torze poznań z szerszeniami. Po starcie widziałam go dwa razy jak mnie dublował i bardzo ładnie się wpasowywał w owadzie środowisko.
Ja jechałam na zmianach z Asią Zbroszczyk ale ostatnio kobiety coś słabują i nudziło mi się zwłaszcza, że jak jechałam na jej kole to średnia spadała do 28 i nie było szans żeby kogoś dogonić. Po pierwszym dublu zarządziłam atak i podkleiłam się na koniec peletonu. Asia odpadła a ja byłam zachwycona!
Ale czad! Pół kółka się trzymałam, jęzor z paszczy mi wystawał, gdy nagle w roju uznano, że czas jechać szybciej i mój utrzymujący się przez te pół kółka max 44 km/h nie wystarczył. Odpłynęłam jak łódeczka a oni zabrani falą rozpędu za chwilę zniknęłi z horyzontu. Szkoda mi było, zwłaszcza, że było ciepło (przypominam, że wczoraj futro należąlo przywdziać na tą jesienną pogodę) a nawet powiedziałabym gorąco. Asi nie było, peletonu nie było i jak samotny żagiel dostawałam w gębę wiatrem. Gdzieś w okolicy 8 kółka złapał mnie Marcin i trochę pociągnął ale byłam złachana jak koń wyścigowy i nie bardzo nam to szło. Na ostatnim kółku podczepiłam się na chwilę do 4 osobowej grupki gdzie w najlepsze pomykała Anna Harkowska i tym sposobem osiągnęłam olimpijski wynik mego wyścigu, który oficjalnie widnieje na stronach kolarstwomasters.pl


Do Anny Harkowskiej jak widać zabrakło mi niecałe 50 sekund

i dwa kółka ;)



Kategoria szosa, z małżonkiem

Kostrzyn Maraton

  d a n e    w y j a z d u 25.15 km 0.00 km teren 01:00 h Pr.śr.:25.15 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 25 maja 2014 | dodano: 29.05.2014

o wczorajszych imieninach na szczęście nie trzeba było wstawać wcześnie. 7 rano - dosyć wylegiwania!. Marcin o 9 pojechał po Sebę a ja godzinkę później pojechałam autkiem na maratonik ogóreczek tuz pod domem :)  Od początku fajna atmosfera . Przywitał mnie Marcin z Sebą i Tomkiem od Fogta, potem spotkałam całą ekipę Fogtów, Sylwię z Tomkiem  Stachowioków, Bożenkę z mężem Łąckich, Gnieźnian: Dawida, Jurka z wnukiem i Marcinem i jeszcze gdzieś mignęła mi "nerka" itd.
Uśmiechów pełna gęba a tutaj sektor się zapełnia. Ustawiłam się - za daleko. Potem jak zwykle się to zemściło. Start miał być wolny ale oczywiście ogień  od samego początku, > 40 po asfalcie i dawaj kto pierwszy. Wyprzedzam cały czas. Łykam co leci - baby i chłopów. Wreszcie nadszedł 7 km i złapał mnie kryzys. Nawet nie musiałam patrzeć na licznik. Zawsze mnie na 7 góra 9 km łapie kryzys. Ponieważ było ciężko to zrobiłam sobie cięższe przełożenia, przejechałam kawałek i zrobiłam lżej i już było po kryzysie. W lesie znowu wyprzedzam i słyszę: "część Asia"  to  Kamil ze Swaja. Od tego momentu jechaliśmy na mijankę. Raz ja przed nim raz on za mną. Niestety na piachu w Wiktorowie zaliczam glebę, która odebrała mi trochę sił. Kamil mi odszedł i zanim się pozbierałam to już tylko widziałam go ciągle przed soba. Nie udało mi sie go dojść. Za to złapałam dziewczynę w białym i się z nią do samej mety tasowałam. W końcu zapytała mi sie z której kategorii jestem. Byłyśmy z różnych to postanowiłyśmy współpracować. Niestety dziewczyna była wyjechana i nudziło mi się jadąc na jej kole. Wyszłam na prowadzenie i  dziewczyna nawet nie wiem kiedy odpadła. Trasa bardzo asfaltowa, szkoda, że się nie załapałam do żadnego peletoniku ale tak bywa.
Z wynikami były jakieś jaja i nie mogłam znaleźć się na wywieszonej liście.
Szukanie wyników rozemocjonowało niektórych lub wzbudzało przerażenie  ;)


Sądziłam, że nie ma po co iść do ogarniającego wyniki ale jak Sylwia powiedziała, że jechała 59 minut i jest pierwsza a ja miałam 1 godzinę i 1 minutę to stwierdziłam, że musze być niedaleko. Postanowiłam się dowiadywać. Wywalczyłam 3 miejsce!  Tak, właśnie wywalczyłam! i dało mi to satysfakcję. Jest fajnie :)
Gadaniu i zdjęciom nie było końca
Na mecie znalazł się Jurek z Buku i czekaliśmy razem na Marcina

Jurek wypatruje Marcina
I Marcin nadjechał



Moi faworyci do zdobycia mistrzowskiego tytułu "najlepszej rodziny" państwo Łąccy (jakże to brzmi - Połanieccy, Radziwiłłowie, Łąccy) nie zawiedli i zajęli pierwsze miejsce


Biała z którą się  tasowałam stoi na 3 miejscu. Ładna dziewczyna :)
Przymierzyłam się do mistrzowskiej koszulki :) ale jakaś tak mała była ;)

Pucharki dla pięknych pań :)




Upał był niemiłośierny. Marcin chłodził sie piwkiem a ja chowałam się w cieniu starego parasola, z lekka przefasonowanego przez naszego psa


Impreza udana, pucharek zgarnięty, towarzysko bardzo udanie. Byle tak dalej :)


Kategoria z małżonkiem, wyścig, do sklepu

Do domku

  d a n e    w y j a z d u 48.30 km 20.00 km teren 02:50 h Pr.śr.:17.05 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Środa, 21 maja 2014 | dodano: 21.05.2014

Po mieście a potem do domku.
Nad rzeczką w krzaczkach w Antoninku widziałam kolegę w naszych teamowych ciuchach spożywającego ALKOHOL!!!!! Proponuję przenieść kolegę do sekcji śpiewaczej ;)
W Górze spotkałam się z mym małżonkiem, który postanowił pojeździć po krzakach. Mój Kellysek ledwie zipie, do tego teka do roboty przywieszona na bagażniku pomimo przyczepienia jej gumą lata na wybojach jak dzika, więc delikatnie na dziurach i wybojach tak >30 z górki. Pod górkę już mniej bo przecie trzeba na teke uważać ;)


Kategoria z małżonkiem, z domu/do domu

I rosół był i wiatr i szybkość i bomba

  d a n e    w y j a z d u 70.31 km 0.00 km teren 02:40 h Pr.śr.:26.37 km/h Pr.max:46.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 4 maja 2014 | dodano: 04.05.2014

Mój  małżonek najlepszy umówił się ze mną, że jak odprowadzi Sebę do kościoła, pewnie, żeby jednak nie zrejterował, to wróci po mnie i pojedziemy sobie relaksacyjnie jakieś 50 km, żeby mu do 100 się dokręciło.
Polecieliśmy na Czerniejewo i jechało się bosko bo z wiatrem w plecy. Marcin jednak stwierdził, że do Czerniejewa nie jedziemy i po 7 km przyjemności zaczęła się orka do Kostrzyna. Już mi jęzor się wyszczeniał, bo pomimo wiatru trzymałam pod 30 km goniąc tego mojego, żeby choć na chwilę się pod jego koło podłączyć. Wtedy Marcin się zlitował i wymyślił, że jedziemy na Giecz bo tam nie będzie tak centralnie pod wiatr. W Gieczu Marcin sprzedał mi swoją doświadczalną sztuczkę jak jechać na kole, żeby się tak nie odklejać i się zaczęło. Faktycznie udawało mi się trzymać koła a Marcin dodawał. 35 km, 40 km, 42, 43 podgóka a ten dodaje 44, 45 ja się trzymam piąty kilometr 45 km/h na budziku a ja się trzymam.  46 km/h i  trasa Giecz Nekla znika jak   by ją ktoś podwijał. Spuchłam ale było fajowo i nie było cały czas z wiatrem - super, jednak pod Czerniejewem już miałam dosyć. Marcin nie dał się długo namawiać na odpoczynek i kawkę w restauracji pałacowej. Jak już usiedliśmy, zajrzeliśmy w kartę a tam ciepełkiem kusi rosołek domowy, barszczyk, pomidorowa to nie opieraliśmy długo. Rosołek był zaskakujący. Pływało coś w nim!! Owszem marchewkę i mięsko rozumiem ale skóra?  A to nie była skóra to była pyszna kapustka. Niebo w gębie!!  Nie chciało nam się wychodzić. Żona właściciela podpytywała nas skąd jedziemy i podziwiała nasze rowerki a jak powiedzieliśmy, że nie chce nam się wracać pod wiatr to zaproponowała, żebyśmy zostali. No pewnie! Chciało by się ale czas wracać. Niestety mięśnie się schłodziły, w gębę wiało jak by się wściekło i nie mogłam jechać. Powiedziałam Marcinowi, żeby pojechał do domu i wstawił wodę na herbatkę aż się dokulam bo jestem słaba i biedak zmarznie czekając na mnie.  Marcin pojechał a ja na wiadukcie w Wierzycach myślałam, że zdechnę. 15 km/h a ja nie mogę jechać. Bomba taka, że tylko płakać. Na szczęście jest dyżurny sklepik w za wiaduktem. Wciągnęłam milkywaya i pół princepolo. Chwila odpoczynku i siły wróciły.  Już jechało się dobrze wiatr wieje a ja twardo jadę do domu.  Dokleił się jakiś chłopak i chyba mu się wydawało, że jadę za wolno bo mnie wyminął. A mi w to graj. Widać, że wysportowany, gira nabita i napięta, tyłek drobny tylko rower bez stylówy. Stary góral, jedno koło zielone, drugie jakieś łyse, amor czerwony, rama czarna, rogi anodozywane w kolorze coś koło niebieskiego.  I tak jak mnie wyminął to z 28 km/h zaczął puchnąć na 27, 25, 23. Tej koleś,  jedź!  Ja wiem że za kimś jest lepiej. Odpoczęłam sobie i musiałam go wyprzedzić bo nuda Panie, nuda.  Pod górkę na Ryneczek tak jak Marcin przykazał znowu dokładam bo mi kazał trenować podgórki. Tak 34 km/h pod górkę. To jest moc z rosołu i milkywaya!  Trzymał się chłopak za mną. Musiałam się  zatrzymać aby przepuścić auto i usłyszałam: "ale tempo" , "No tak, muszę trenować :)" - odpowiedziałam i fajnie mi się zrobiło :) 
Jak się okazało Marcina też dopadła bomba i wiele do niego nie straciłam pomimo zakupów.
Ale jestem zadowolona!  Jakże chciałabym  umieć jeździć tak bez bomby i na dłuższych dystansach.


Kategoria szosa, z małżonkiem

Z chłopakami

  d a n e    w y j a z d u 33.24 km 0.00 km teren 01:14 h Pr.śr.:26.95 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 3 maja 2014 | dodano: 03.05.2014

Tak sobie dzisiaj w domku tylko z Tinką rządziłyśmy. Jakoś mi się sprzątać nie chciało ale gotować jak najbardziej. Zrobiłam pyszne polędwiczki wieprzowe w majeranku z jabłkiem i sernik. Ugotowałam ziemniaki i okazało się, że nasz psiak bardzo lubi gotowane pyry. Pewnie w schronisku ją nimi karmili. Najwyraźniej są dużo smaczniejsze niż "specjalnie wyselekcjonowana karma" a muszę ją troszkę podtuczyć bo coś za chuda jest a pies powinien upodobniać się do swojego właściciela czyli mnie ;)
.
Marcin pojechał na rower, teściowa przywiozła dziewczynki i obiadek już gotowy a ten mój ślubny gdzieś się buja z Sebą zamiast w domu jak porządny mąż w niedzielę brzuszek swój na gotowanych pyrach razem z psem hodować.

Poszłam na spacerek z moją żabką (Tinką, świnką) i jak wróciłam to chłopaki już gotowali wodę na kawę. Zrobiłam im niespodziankę wyciągając z balkonu chłodzący się tam serniczek i po wszamaniu onego przez nas wszystkich łącznie z dziećmi (teściowa już pojechała) powstała we mnie myśl, że trzeba się lekko rozpalić i spalić te kalorie bo jak nie pies się do mnie zrobi podobny to może ja do niego ;) Oblekłam się w obcisłe jak na wielkie mrozy i polecieliśmy na małe kółeczko.
Wiało jakby chciało nas zepchnąć i gdy gubiłam koło to już była tragedia. Uda i kolana mnie bolały jeszcze po Środzie  i dopiero po 20 km zaczęło mi się lepiej jechać. Seba na szczęście osłabł ale i tak jechałam na  kole Marcina i Seby   to niżej 30 km i 90 obrotów nie dało się zejść. Patrząc na migające skarpety Seby doszłam do wniosku, że jego mama to w ciąży musiała kapuchę deptać, bo tak miarowo macha ;). Wpatrując się w jego migające skarpety i próbując przenieść ten ruch na moją korbę osiągnęłam max kręcenia 109 a on tak ciągle. Coś w tym musi być i to  nie mój sernik bo mi nie pomógł ;)


Kategoria szosa, z małżonkiem

Chłopaki są jak koty ;)

  d a n e    w y j a z d u 53.27 km 51.00 km teren 03:39 h Pr.śr.:14.59 km/h Pr.max:39.63 km/h Temperatura:19.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Poniedziałek, 21 kwietnia 2014 | dodano: 21.04.2014

Otwórz kotu szufladę do musi w nią wleźć. Chłopaki zobaczą jakąś górkę to muszą na nią wjechać, zobaczą zjazd to muszą zjechać a jak ma jeszcze korzenie i jest wąsko to wtedy jest najfajniej. (tylko mi się tutaj nie dopatrywać! ;) ) Dzisiaj pojechałam z mym  małżonkiem i Sebą do WPN. Dzieciaki sprzedane do babci to można było sobie pozwolić na dłuższą jazdę. Wymęczyli mnie okropnie. W te i wew te musiałam jeździć za nimi po tym WPN bo nie wiedziałam gdzie jadę i wiedziałam, że jak sie zgubie to zaginę. Na singlu nad jez. Łódzko-Dymaczewskim nie zjechałam z jednej górki bo juz byłam tak wymęczona i słabo sie czułam, że nie dałam rady pokonać stracha :(. Ja tam jeszcze zjadę! I tak w porównaniu do mojej ostatniej wizyty w zeszłym roku to przejechałam rewelacyjnie. Głównie dzięki Marcinkowi, który jechał za mną i na mnie krzyczał: teraz kręć! Mocniej itd.
Na JP-bikowych sinusoidach zadzwonił do mnie Klosiu, który miał się z nami spotkać wcześniej ale Marcin zapomniał komóry i nie mogli się zdzwonić. Niestety nie wiedziałam gdzie jestem, chłopaków juz nie widziałm, więc umówiliśmy się, że się spotkamy " u Gruźlików" . Nigdy nie widziałam 'tego szpitala i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jak tam ładnie. Stary, ładnie odnowiony budynek, otoczony lasem. Ładnie ale wolę tam nie przebywać.
Spotkaliśmy się z Mariuszem i zaczęliśmy świętowanie rowerowe ;)  Pogaduchy



tankowanie wody z prątkami ;)



I jazda z Asami rowerów, którzy wywijali aż miło :) 


Seba tak pędził, że się rozmył ;)
Chłopaki jak we wstępie pisałam w puszczykowskich górach wjeżdżali na wszystkie górki a ja ledwie zipałam za nimi i zjeżdżali z czego się dało a ja próbowałam też zjeżdżać aż mnie łapy bolały od zaciskania klamek hamulców. Muszę przestać to robić ;)  Potem znaleźli jeszcze pionowy zjazd i jeździli w kółko mając z tego mega fan a ja jeszcze większy bo nie musiałam tego jechać a Seba zaliczył glebę,



Mariusz nie wjechał ;p



ale jak juz się nauczyli to wjeżdżali i zjeżdżali jak złoto :)


Marcin też :)



Rozstaliśmy się z Mariuszem w Puszczykowie i już mieliśmy jechać do Mosiny asfaltem bo ja już miałam trochę namieszane i łapy mi się częsły z wysiłku ale Marcin stwierdził, że może pojedziemy lasem ale będzie łatwo. 
Dojechaliśmy do pałacu i zrobiliśmy sesyjkę


Przesyłamy buziaczki a może coś gadamy ;) w każdym razie mamy dziwne miny ;)





Nad jez. Góreckim było łatwo chociaż kupa wiary ale Marcin stwierdził, że może by tak pojechać przez rezerwat Pojniki bo mu sie on podoba. No było ładnie ale singielek wymagał ode mnie dużo. Umarłam jak zobaczyłam pionową górkę gdzie podchodzą tylko kozice i podjeżdżają Seby ;).
Umęczyły mnie te chłopy ale jestem zadowolona (znowu się nie dopatrywać ;) ).
Nauczyłam sie sporo, pogoda była piękna, towarzystwo wyborne, dzieci zadbane, pies ucieszony taki jak wróciliśmy, że takich całusów to od małżonka nawet nie dostaję.

Cudowne święta. :) 



Kategoria wycieczka, z małżonkiem

W krzaczorach

  d a n e    w y j a z d u 19.05 km 16.00 km teren 01:14 h Pr.śr.:15.45 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Piątek, 11 kwietnia 2014 | dodano: 11.04.2014

Od poniedziałku do środy nie było mowy, żeby się ruszyć z łóżka bo żołądek się buntował. Coś łakomczucha żdżarła to musiała cierpieć. W czwartek wzięłam się do mycia okien i przecież jak sie jest w domu i wystawia łeb za okno to nie wieje tak jak za drzwiami, więc po kiego zakładać czapkę. A po takiego co by dzisiaj zatoki nie bolały a bolały i do tego krew szła z nochala. Głupio ździebko wyglądałam dzisiaj w czapce jak ciepło było ale łeb bolał nieziemsko. Przydała się za to czapka do wywijania podczas meczu Walia -Szkocja który odbył się w naszym prześwietnym mieście Pobiedziska w ramach Mistrzostw Europy w Rugby chłopaczków U-18. Poszłam z moją Martusią  poogladać i pokibicować.



Nie miałam pojęcia jakie są zasady gry ale w miarę szybko się zorientowałam, że czerwoni grają przeciwko czarnym, zieloni to sędziowie a ci z teczkami to pomoc medyczna niezbędna po każdym młynie. 



Emocje sięgały zenitu a nasze okrzyki pomogły Szkocji, prawie, że wyrównać wynik, choć na moje oko kompletnego laika Walia lepiej z tym jajem spieprzała tym czarnym i lepiej pchali się do kreski a do tego mieli przystojniejszego kopacza co nad poprzeczkę kopał. Te czarne ze Szkocji jak raz kopnęli to prosto w trybuny z których tylko było słychać "Chować dzieci bo piłka leci!!".   O mały włos a miałabym piłkę do rugby albo mega siniaka;).
Marcin wrócił z roboty i tak jakoś po obiadku zaproponował, że może byśmy tak sobie pojechali na nasze hopki :) Dobra, powiedziałam nie wiedząc jak straszne przede mną przeżycia.  Najpierw standardowy Marcinowy OS.  Potem nowa droga którą znaleźliśmy w zeszłym tygodniu. Przez chwilę, właśnie wtedy, gdy drzewo postanowiło stanąc na mojej drodze i zdjąć mi kask ze łba,  przeklinałam tą chwilę kiedy w zeszłym tygodniu na spacerku z dziećmi powiedziałam, że tutaj super by sie jeździło rowerem. Ale to tylko przez chwilę bo zaraz potem było super!! Nawet wtedy, gdy już chciałam zleźć z roweru na stromym zjeździe ale mnie otrzeźwiło, że teraz to tylko mogę puścić klamki i jechać albo się wywalić. Bardzo mi sie podobało choć momentami nie wiedziałam gdzie jestem, nie wiedziałam co kryją zeschnięte liście, dokąd prowadzą te  górki, pagórki, podjazdy i zjazdy. Marcin pojawiał się i znikał a ja próbowałam się nie wywalić i jechać. Okolica piękna, szkoda, że tak szybko się ciemno zrobiło. Tak blisko domu a człowiek nie wie co ma pod nosem :)


Kategoria wycieczka, z małżonkiem

Z Marcinem

  d a n e    w y j a z d u 52.34 km 0.00 km teren 02:00 h Pr.śr.:26.17 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:8.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 1 marca 2014 | dodano: 01.03.2014

Zrobiłam sernik, rzuciłam hasło na BS, że kto ma ochotę to niech wpadnie ale tak trochę później bo jadę ze ślubnym i pojechaliśmy tam gdzie mój najmilejszy postanowił wydusić ze mnie siódme poty. Miejscem moich zmagań były pagórki przy Łubowie, gdzie wzdłuż S5 musiałam jeździć w te i we te. W jedną stronę kręcąc jak najszybciej a w drugą może wolniej ale na twardo. Bolało i widziałam ciemność ale mam siłę w tych moich nogach tylko wydobyć jej nie umiem. Wjechałam w kadencją 118 i na szczycie 98 na nie za miękkich przełożeniach.  I na 52/15 kadencja 80-85. Bardzo sie zdziwiłam, że tak potrafię. Oczywiście na powrocie mnie odcięło a znowu wyjechałam bez żarełka bo  na jakieś smieszne 50 km nie będę sobie kieszeni obrywać.(tuleja jedna) Marcina bolało gardło od dopingu a ja po powrocie prawie zasnęłam w wannie. Po pysznej zupce pieczarkowej (nie chwalą mnie to sama się pochwalę ;)) siły wróciły a jak przyjechał do nas JP na sernik było już OK. Sernik chyba smakował Jackowi bo nie odmawiał dokładki :). Jacek spróbował się z rolkami i jak rasowy biker szybciutko schwycił jak się na nich jedzie. Za pierwszym razem to za diabła nie chciałam puścić sznurka od drzwi garażu a Jacek wsiadł i pojechał. Trochę nim majtało ale 1 godzinka i jechałby bez trzymanki.



JP przyjechał na swoim nowym rowerku Scociku scale. Musiałam się przejechać! Sąsiedzi patrzyli na nas jak zwykle z politowaniem (znowu te wariaty jeżdżą w kółko) a jechało się super! Żeby nie robić sobie ewentualanego obciachu spróbowałam podjazdu pod krawężnik, jak nikt nie widział, wprost na trawnik sąsiada. Wysokie mamy te krawężniki a rowerek wjechał jak w masło. FAJOWO!.  Niestety co miłe szybko się kończy i JP musiał jechać do domciu. 

Poszliśmy na spacer z naszym owczarkiem sępólniańskim



I spotkaliśmy Sebę z Gosią i synkiem. Gaduchom mogłoby nie być końca ale mały się bał Tiny.  Szkoda, że Patryk boi się kejtrów bo nasza uwielbia małe dzieci. Na szczęście nie jako danie ;)


Kategoria szosa, z małżonkiem