szosa
Dystans całkowity: | 3957.93 km (w terenie 6.50 km; 0.16%) |
Czas w ruchu: | 156:54 |
Średnia prędkość: | 25.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.50 km/h |
Liczba aktywności: | 88 |
Średnio na aktywność: | 44.98 km i 1h 46m |
Więcej statystyk |
Tor Poznań
d a n e w y j a z d u
48.00 km
0.00 km teren
01:40 h
Pr.śr.:28.80 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Żeby dojechać na Tor Poznań to ja sie muszę nieźle nakombinować. Szybki powrót do domu pociągiem, obiad w biegu + jeszcze wczoraj tort dla Zosieńki. Szybkie przebieranie i na rower do Biskupic do Jurka N z którym umówiłam się, ze autem pojedziemy do Poznania. Jurek złapał mnie po drodze jak centralnie pod wiatr waliłam na Biskupice i myślałam, że zdechnę. Jak wiało z boku to rzucało mnie na środek jezdni pod wiatr zatrzymywało.
Z Jurkiem ledwie zdążyliśmy na zapisy i szybko rozgrzewka. Widzę Rodmana, Macieja i jeszcze dwóch w naszych ciuchach. Do jednego zagadałam (Zbychu) i jeździliśmy wte i wewte rozgrzewajac głównie jadaczki. Start jak zwykle nagły i znowu się nie udało mi chociaż przez chwilę utrzymać przy tych chłopach. Rysiu B zaproponował mi swoje koło i juz było fajnie. Jechaliśmy na zmianach z budzika nie schodziło 30 i więcej a gdzieś w oddali majaczyła sylwetka Macieja, która zaczynała się zbliżać. W pewnym momencie pytam Rysia - Łapiemy ich? (Macieja i Tadzia Kubiaka) -No pewnie! To Ok! Za chwilę złapał nas peleton i dostaliśmy pierwszego dubla. Fajnie przez chwilę leciałam z nimi. Super! Chociaż peleton się nie szczypie i spychają te dublowane ciamajdy na pobocze i już. Ja tam się nie dawałam bo co kurde jest !! Chociaż jak jeden zauważył w tym amoku, że baba jedzie to odpuścił spychanie, bo co to za konkurencja.
To nie jest łatwy sport ale motyle w brzuchu takie, że hej :). Zresztą wychodzę z założenia, że nikt się poskładać nie chce i jadę swoje. Złapaliśmy z Rysiem Macieja i Tadzia i niestety zamotaliśmy się w wyniku czego Rysiu z Tadziem odjechali a my z Maciejem odpadliśmy. Nie udało sie dospawać, tempo trochę spadło, już zmęczenie dawało się we znaki, ale Maciej dzielnie walczył z wiatrem oraz dostaliśmy drugiego dubla ;D. Po dwakroć widzałam kształtny tyłek Rodmana znikający w tempie stanowczo za szybkim choć jak nas drugi raz minęli to jakby zastopowali. Tak, miałam wrażenie, że na nas czekają. Jednak to było tylko wrażenie. Zakręciło się tam coś w tym peletonie i jak poszli to...... to tyle ich widziałam ;). Ostatnie kółko w tempie już spokojnym i rozluźniającym chociaż cieszyłam się że jest ono ostanie i że jeszcze jeden wiatr i juz koniec.
Zdjęcie pamiątkowe z Przemem nie wyszło :(.
Z Jurkiem obejrzeliśmy sobie skromną dekorację i pojechałam do dzieciątek moich.
Ha! ha! zostałam wymieniona jako dzielna pani u szanownego red. Kurka :)
Kategoria szosa, wyścig
I rosół był i wiatr i szybkość i bomba
d a n e w y j a z d u
70.31 km
0.00 km teren
02:40 h
Pr.śr.:26.37 km/h
Pr.max:46.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Mój małżonek najlepszy umówił się ze mną, że jak odprowadzi Sebę do kościoła, pewnie, żeby jednak nie zrejterował, to wróci po mnie i pojedziemy sobie relaksacyjnie jakieś 50 km, żeby mu do 100 się dokręciło.
Polecieliśmy na Czerniejewo i jechało się bosko bo z wiatrem w plecy. Marcin jednak stwierdził, że do Czerniejewa nie jedziemy i po 7 km przyjemności zaczęła się orka do Kostrzyna. Już mi jęzor się wyszczeniał, bo pomimo wiatru trzymałam pod 30 km goniąc tego mojego, żeby choć na chwilę się pod jego koło podłączyć. Wtedy Marcin się zlitował i wymyślił, że jedziemy na Giecz bo tam nie będzie tak centralnie pod wiatr. W Gieczu Marcin sprzedał mi swoją doświadczalną sztuczkę jak jechać na kole, żeby się tak nie odklejać i się zaczęło. Faktycznie udawało mi się trzymać koła a Marcin dodawał. 35 km, 40 km, 42, 43 podgóka a ten dodaje 44, 45 ja się trzymam piąty kilometr 45 km/h na budziku a ja się trzymam. 46 km/h i trasa Giecz Nekla znika jak by ją ktoś podwijał. Spuchłam ale było fajowo i nie było cały czas z wiatrem - super, jednak pod Czerniejewem już miałam dosyć. Marcin nie dał się długo namawiać na odpoczynek i kawkę w restauracji pałacowej. Jak już usiedliśmy, zajrzeliśmy w kartę a tam ciepełkiem kusi rosołek domowy, barszczyk, pomidorowa to nie opieraliśmy długo. Rosołek był zaskakujący. Pływało coś w nim!! Owszem marchewkę i mięsko rozumiem ale skóra? A to nie była skóra to była pyszna kapustka. Niebo w gębie!! Nie chciało nam się wychodzić. Żona właściciela podpytywała nas skąd jedziemy i podziwiała nasze rowerki a jak powiedzieliśmy, że nie chce nam się wracać pod wiatr to zaproponowała, żebyśmy zostali. No pewnie! Chciało by się ale czas wracać. Niestety mięśnie się schłodziły, w gębę wiało jak by się wściekło i nie mogłam jechać. Powiedziałam Marcinowi, żeby pojechał do domu i wstawił wodę na herbatkę aż się dokulam bo jestem słaba i biedak zmarznie czekając na mnie. Marcin pojechał a ja na wiadukcie w Wierzycach myślałam, że zdechnę. 15 km/h a ja nie mogę jechać. Bomba taka, że tylko płakać. Na szczęście jest dyżurny sklepik w za wiaduktem. Wciągnęłam milkywaya i pół princepolo. Chwila odpoczynku i siły wróciły. Już jechało się dobrze wiatr wieje a ja twardo jadę do domu. Dokleił się jakiś chłopak i chyba mu się wydawało, że jadę za wolno bo mnie wyminął. A mi w to graj. Widać, że wysportowany, gira nabita i napięta, tyłek drobny tylko rower bez stylówy. Stary góral, jedno koło zielone, drugie jakieś łyse, amor czerwony, rama czarna, rogi anodozywane w kolorze coś koło niebieskiego. I tak jak mnie wyminął to z 28 km/h zaczął puchnąć na 27, 25, 23. Tej koleś, jedź! Ja wiem że za kimś jest lepiej. Odpoczęłam sobie i musiałam go wyprzedzić bo nuda Panie, nuda. Pod górkę na Ryneczek tak jak Marcin przykazał znowu dokładam bo mi kazał trenować podgórki. Tak 34 km/h pod górkę. To jest moc z rosołu i milkywaya! Trzymał się chłopak za mną. Musiałam się zatrzymać aby przepuścić auto i usłyszałam: "ale tempo" , "No tak, muszę trenować :)" - odpowiedziałam i fajnie mi się zrobiło :)
Jak się okazało Marcina też dopadła bomba i wiele do niego nie straciłam pomimo zakupów.
Ale jestem zadowolona! Jakże chciałabym umieć jeździć tak bez bomby i na dłuższych dystansach.
Kategoria szosa, z małżonkiem
Z chłopakami
d a n e w y j a z d u
33.24 km
0.00 km teren
01:14 h
Pr.śr.:26.95 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Tak sobie dzisiaj w domku tylko z Tinką rządziłyśmy. Jakoś mi się sprzątać nie chciało ale gotować jak najbardziej. Zrobiłam pyszne polędwiczki wieprzowe w majeranku z jabłkiem i sernik. Ugotowałam ziemniaki i okazało się, że nasz psiak bardzo lubi gotowane pyry. Pewnie w schronisku ją nimi karmili. Najwyraźniej są dużo smaczniejsze niż "specjalnie wyselekcjonowana karma" a muszę ją troszkę podtuczyć bo coś za chuda jest a pies powinien upodobniać się do swojego właściciela czyli mnie ;)
.
Marcin pojechał na rower, teściowa przywiozła dziewczynki i obiadek już gotowy a ten mój ślubny gdzieś się buja z Sebą zamiast w domu jak porządny mąż w niedzielę brzuszek swój na gotowanych pyrach razem z psem hodować.
Poszłam na spacerek z moją żabką (Tinką, świnką) i jak wróciłam to chłopaki już gotowali wodę na kawę. Zrobiłam im niespodziankę wyciągając z balkonu chłodzący się tam serniczek i po wszamaniu onego przez nas wszystkich łącznie z dziećmi (teściowa już pojechała) powstała we mnie myśl, że trzeba się lekko rozpalić i spalić te kalorie bo jak nie pies się do mnie zrobi podobny to może ja do niego ;) Oblekłam się w obcisłe jak na wielkie mrozy i polecieliśmy na małe kółeczko.
Wiało jakby chciało nas zepchnąć i gdy gubiłam koło to już była tragedia. Uda i kolana mnie bolały jeszcze po Środzie i dopiero po 20 km zaczęło mi się lepiej jechać. Seba na szczęście osłabł ale i tak jechałam na kole Marcina i Seby to niżej 30 km i 90 obrotów nie dało się zejść. Patrząc na migające skarpety Seby doszłam do wniosku, że jego mama to w ciąży musiała kapuchę deptać, bo tak miarowo macha ;). Wpatrując się w jego migające skarpety i próbując przenieść ten ruch na moją korbę osiągnęłam max kręcenia 109 a on tak ciągle. Coś w tym musi być i to nie mój sernik bo mi nie pomógł ;)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Szosowo
d a n e w y j a z d u
62.77 km
0.00 km teren
02:24 h
Pr.śr.:26.15 km/h
Pr.max:53.50 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
"Jak dojadę do Fogta i ustalimy trasę to do Ciebie zadzwonię" powiedziało moje szczęście i pojechało z rana z Sebą w lekko zamgloną dal.
Jak zadzwoni to się zastanowię czy pojadę pomyślałam i postanowiłam wskoczyć na powrót do łóżeczka.
O 9 już zaczęło mnie nosić. Ubrałam się w obcisłe, poszłam z pieskiem, spotkałam parę wycieczek rowerowych, obadałam pogodę, że ciepło ale podwiewa zimny wiatr i czekam. O 10 nie dzwoni ten mój najmilejszy i już miałam się rozdziewać z tego wszystkiego na rower, kiedy na maksa wku....y mnie moje babolińskie. Nie będę pisała czym, ale musiałam wyjśc bo bym je zamordowała.
Łapa boli mnie nadal, więc chociaż chciałam pojechać na nowo znalezione podgórki za OSem Marcina pojechałam szoską na Czerniejewo, Neklę i w Nekli okazało się, że nie da się tam spokojnie pojechać na Kostrzyn mniej uczęszczanymi drogami, więc pojechałam na Giecz. Za Gieczem jak zaczęło mi zimnem wiać w nos to już nie wiedziałam jechać dalej czy wracać. Wiało mocno ale dokulałam się do Klonów i wreszcie doczekałam się telefonu od "starego".
Są gdzieś niedaleko Klonów a ja gdzie jestem?
Zaraz przy krowach w Klonach - odpowiedziałam
To jedź do Kostrzyna , to się spotkamy
Na przejeździe kolejowym w Kostrzyniu oczywiście musiałam postać na przejeździe kolejowym a jak już wreszcie ruszyłam to zadzwoniły moje babolińskie i znowu mnie zatrzymały. Wtedy przeleciał peleton i tyle go widziałam. Na szczęście zatrzymali się na kostrzyńskim rynku w poszukiwaniu kawy, której nie znaleźli. Dopiero na stacji benzynowej na wylocie znalazł się barek z kawą. Po popasie ruszyliśmy peletonikiem i to jest dopiero jazda. Podziwiam Monikę, która ciągnęła z tymi chłopami 100 km. Cały czas >30 km/h na budziku. Nawet jak się schować za wszystkim to jest co robić. Fajowsko się jechało jako czwarta para. Teraz już wcale nie czułam wiatru. Udało mi się pobić max na zakazie 50km/h a Marcin powiedział , że maxy nalezy pobijać pod górkę. To się zawzięłam i pociągnęłam pod górkę do Pobiedziajów 30 km/h. Lekko płucka wyplułam ale dało się. Potem już spokojnie do domciu na obiadek, i na spacerek z dziewczynami i psiną :)
Kategoria szosa
Po dętkę
d a n e w y j a z d u
45.42 km
0.00 km teren
01:52 h
Pr.śr.:24.33 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Po dętkę można iśc z buta na rynek w Pobiedziajach ale po co jak mozna wpaść na chwilę do Fogta ;) pomyśleliśmy i pojechaliśmy romantycznie w dzień kobiet. Ja romantycznie rumiana (lub inaczej mówiąc czerwona jak burak) uwieszona na zadku spokojnie kręcącego małżonka. Wpadliśmy na chwileczkę a wypiliśmy herbatkę, kawkę, kupiliśmy koszyk na bidon dla mnie, linki dla Marcina, obejrzeliśmy i przymierzyliśmy Cervello za bagatela 18 tysi i zostało mało czasu na dalsze jazdy. Powrót do domu przez kolorowy mostek w Rabowicach a potem ponieważ droga się skończyła, wzorem przełajowców przeskoczyliśmy przez drogę 92 w poprzek oraz przez barierki aż dojazd do Jasina po jakichś wertepach.
Potem juz w towarzystwie moich córek i suni we cztery zrobiłyśmy sobie sabat przy świetle słońca na ogródku paląc nieprzebraną ilość gałęzi. W tym roku wycinam drzewa na ogródku i mam tego materiału ilości straszne.
Moja młodsza córcia wczoraj skończyła 10 latek. Wierzyć się nie chce :)
Czas pogina jak szalony. I w życiu w ogóle i każdego dnia. Dzisiaj nagle zrobiła się 17. Mój małżonek najlepszy, który został w domu, na dzień baby zrobił mi prezent tzn. umył mi mojego uwalonego jak nieszczęście Kellysa i będę mogła pomykać do roboty. :)
Seba przyjechał na swoim czarnym psie na dużych kołach i wstawił go w moje "wypielęgnowane" choinki ale i tak się nie udało go schować bo wystawał ;)
Wiosenka taka, że aż miło. Niektórzy już zaczęli grillowy sezon i ja też miałam zamiar piec kiełbaski na ognisku ale w domku mój mężuś miał podgotować strogonowa, żeby jak wrócę z działki tylko zaciągnąć sos, dorobic kluseczki, pogrzać czerwoną kapustkę i pyszny obiadek byłby gotowy.
Tak! obiadek gotowy.............ale dla naszego czworonoga zwanego dziurkaczem (bo ma jeden ząb z przodu pomiędzy kłami w dolnej szczęce) . Mojemu sie pomyliło i gotował na mięciutko najgorsze, poodkrawane kawałki mięsa dla psa. Tina zadowolona bo rosołek dla niej pyszniutki a my musieliśmy się najeść chleba. Zostaw dziada samego w domu a wodę od kwiatów wypije ;)
Kategoria szosa
rolki 14
d a n e w y j a z d u
30.10 km
0.00 km teren
01:00 h
Pr.śr.:30.10 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Dopiero na chwilę przed 21 udało mi się pojeździć. Chociaz w garażu a i tak pierwsze 15 min słuchałam i poprawiałam wypracowanie z polskiego Martusi, pomagałam zdefiniować definicję kąta wklęsłego (mam nadzieję,że dobrze) oraz pomagałam Zosi w wymyślaniu co można zobaczyć w muzeum. Potem już tylko przygrywało mi
oraz towarzyszył mi mój pies,który puszczał gazy bojowe z pod ogona.
Kategoria rolki, szosa, w domu
Z Marcinem
d a n e w y j a z d u
52.34 km
0.00 km teren
02:00 h
Pr.śr.:26.17 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Zrobiłam sernik, rzuciłam hasło na BS, że kto ma ochotę to niech wpadnie ale tak trochę później bo jadę ze ślubnym i pojechaliśmy tam gdzie mój najmilejszy postanowił wydusić ze mnie siódme poty. Miejscem moich zmagań były pagórki przy Łubowie, gdzie wzdłuż S5 musiałam jeździć w te i we te. W jedną stronę kręcąc jak najszybciej a w drugą może wolniej ale na twardo. Bolało i widziałam ciemność ale mam siłę w tych moich nogach tylko wydobyć jej nie umiem. Wjechałam w kadencją 118 i na szczycie 98 na nie za miękkich przełożeniach. I na 52/15 kadencja 80-85. Bardzo sie zdziwiłam, że tak potrafię. Oczywiście na powrocie mnie odcięło a znowu wyjechałam bez żarełka bo na jakieś smieszne 50 km nie będę sobie kieszeni obrywać.(tuleja jedna) Marcina bolało gardło od dopingu a ja po powrocie prawie zasnęłam w wannie. Po pysznej zupce pieczarkowej (nie chwalą mnie to sama się pochwalę ;)) siły wróciły a jak przyjechał do nas JP na sernik było już OK. Sernik chyba smakował Jackowi bo nie odmawiał dokładki :). Jacek spróbował się z rolkami i jak rasowy biker szybciutko schwycił jak się na nich jedzie. Za pierwszym razem to za diabła nie chciałam puścić sznurka od drzwi garażu a Jacek wsiadł i pojechał. Trochę nim majtało ale 1 godzinka i jechałby bez trzymanki.
JP przyjechał na swoim nowym rowerku Scociku scale. Musiałam się przejechać! Sąsiedzi patrzyli na nas jak zwykle z politowaniem (znowu te wariaty jeżdżą w kółko) a jechało się super! Żeby nie robić sobie ewentualanego obciachu spróbowałam podjazdu pod krawężnik, jak nikt nie widział, wprost na trawnik sąsiada. Wysokie mamy te krawężniki a rowerek wjechał jak w masło. FAJOWO!. Niestety co miłe szybko się kończy i JP musiał jechać do domciu.
Poszliśmy na spacer z naszym owczarkiem sępólniańskim
I spotkaliśmy Sebę z Gosią i synkiem. Gaduchom mogłoby nie być końca ale mały się bał Tiny. Szkoda, że Patryk boi się kejtrów bo nasza uwielbia małe dzieci. Na szczęście nie jako danie ;)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Po szosie nie w garażu :)
d a n e w y j a z d u
60.69 km
0.00 km teren
02:30 h
Pr.śr.:24.28 km/h
Pr.max:40.00 km/h
Temperatura:8.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Wczoraj była jazda na szmacie bo popołudniu goście mi się sprosili. Znalazłam tylko czas na krótki spacerek z psiną
Potem imprezka na której psina porozstawiała gości po kątach a dzisiaj psina o 5 rano dorwała sie do majoneziku, którego resztki w miseczce zostały do mycia po imprezce. Słysząc jak rządzi w kuchni wylazłam z łóżeczka i wyszłam na spacerek. Miałam myśl, żeby za godzinkę wybrać sie na rower ale wróciłam do smacznie chrapiącego Marcina i to były najlepsze 3 godziny mojego snu. Marcin wstał, narobił hałasu szukając gaci rowerowych zadając mi typowo męskie pytanie :"Gdzie są............" i oczekując dokładnej ścieżki dostępu ;). Moje babole z kundlem narobiły zamieszania witając się wylewnie, słońce zaglądało do sypialni i wyciągało mnie na obiecując super wycieczkę. Wzięłam Wilego i razem we dwoje ruszyliśmy. Wydał mi sie jakiś taki niski bo nie stał na rolkach ;) . Pojechałam na Biskupice ale dzisiaj było dużo wcześniej niż w ostatnie dwie niedziele, bo nie było czerwonoskórych morsów biegających bezwstydnie w samych gaciach w chłód. O drodze Gwiazdowo-Huby wolę zapomnieć bo myślałam, że łapy mi odpadną a z zębów mi zostanie pył i jakże przyjemnie się zrobiło na drodze przy S5 :) Tam pięknie się jechało i rozkoszowałam się ciszą mojej jazdy. Ostatnie jazdy w garażu do cichych nie należały a wiatr w uszach był miłym świstem :) Gorzej było na powrocie z Łubowa, wiatr wiał mi w gębę, że hej. Wtedy zezłościłam się na siebie, że jestem cienka jak barszcz z lebiody i że gdybym była taka chuda jak jestem cieńka to mogłabym robić za wieszak u jakiegoś kreatora mody i że rzucam to wszystko i będę tylko jeździć po bułki. Na szczęście przemogłam kryzys i wróciłam do domu z bananem na gębie. Marcin już był w domu (po przygodach) i po kompałakch poszliśmy całą rodziną na długi spacer. Było fajnie :) Szkoda tylko soboty bez roweru bo jakiegoś dojazdu po selera nie będę dzisiaj liczyć :D))
Kategoria szosa, wycieczka
rolki 12
d a n e w y j a z d u
32.12 km
0.00 km teren
01:00 h
Pr.śr.:32.12 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Rolki 12. Ciężko tak po robocie się zmobilizować. Najchętniej zwinęłabym się pod kocyk.
Kategoria rolki, szosa, w domu
Z Marcinem
d a n e w y j a z d u
25.22 km
0.00 km teren
01:13 h
Pr.śr.:20.73 km/h
Pr.max:52.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Marcin odgrażał się już od dawna, że idzie na rower i koniec bo zaraz go trafi itp. Niedziela rano i siedzi to szczęście moje, zblazowane i nieszczęśliwe bo bezrowerowe, ze już patrzeć nie mogłam na te męczarnie i zarządziłam chociaż krótki wypad traską pobiedziskiego wyścigu szosowego. Szosą bo szybciej do tego nie bardzo wiedzieliśmy jak marcinowa noga będzie "podawać". Okazało się, że marcinowa noga nic sobie nie robi ze złamania i jak zwykle Marcin pitu, pitu i juz jest daleko. On chyba by musiał z rok nie jeździć, żebym mogła mu bez jęzora do ziemi dotrzymać koła. ;) Było super, razem jedzie się fajniej choć wiatr wiał w gębę a mój trener dla rozrywki kazał mi trzymać kadencję, zrobić sprincik i pokrzykiwał na mnie zza moich pleców.
Zasłużyłam dzisiaj na mandat bo tak się fajnie rozbujałam, że na zakazie przekroczyłam 50 km. Ale było super! Nogi mnie bolą ;)
Chciałam jeszcze raz ale niestety z okazji walentynek wprosiło mi się paru gości na obiad i trzeba było jechać po pyry itp.
Kategoria szosa, z małżonkiem