Sierpień, 2015
Dystans całkowity: | 276.38 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 06:20 |
Średnia prędkość: | 19.02 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 55.28 km i 1h 35m |
Więcej statystyk |
W ostatni dzień wakacji
d a n e w y j a z d u
17.00 km
0.00 km teren
01:06 h
Pr.śr.:15.45 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Asfaltowo, niedaleko bo Martę bolał zadek i nogi.
Trenujemy na Wiórek
d a n e w y j a z d u
22.40 km
0.00 km teren
01:15 h
Pr.śr.:17.92 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Marta w zeszłym roku wygrała we Wiórku i teraz chce obronić tytuł. Konkurencji przybywa i bez treningu będzie ciężko, więc trenujemy. Dzisiaj pojechałyśmy tak:
Odwiedziłyśmy gościniec "Siedem drzew" w Biskupicach. Pięknie tam :)
Marta utrajtana i były:
- kryzysy,
- głupie pokrzywy
- ohydne błoto,
A! zostałyśmy królowymi w Górze, gdzie właśnie był największy kryzys wynikający z jak powyżej.
Jutro trening na szosie. :)
Kategoria Rodzinnie, z Martą
Z Marcinem i Martą
d a n e w y j a z d u
18.00 km
0.00 km teren
01:12 h
Pr.śr.:15.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Moja starsza córcia zawsze chciała jeździć na SPD bo: " nie będą mi nóżki spadały z pedałów" . Tak, tak córuniu , nie będą - głośno mówie, a w duszy - Boże! zabije mi się, potłucze, będzie ryczeć, oszaleję! Kiedyś musiało to nastąpić i ten czas nadszedł wczoraj. Nóżka (gira) Marty dorosła do moich butów, więc po próbach wpinania i wypinania pojechaliśmy na wycieczkę.
Jeździliśmy po chaszczach i pokrzywach a Marta się wściekała, że ją parzą pokrzywy, do tego stopnia się wściekała, że nawet nie zauważyła jak ładnie wjechała na wzniesienie, które jeszcze niedawno podpychała.
Było bardzo sympatycznie i nie było wywrotki :)
Marta przejechała przez leżące drzewo, bo przecież "co będzie je objeżdżać". Ja oczywiście prawie miałam stan przedzawałowy a ta się cieszy, chociaż zdradziła mi, że trochę się bała :)
W okolicach Zbierkowa nagle na przeciw nas wyszło jakieś towarzystwo odziane jak hipisi w wieku ok 20 lat wyraźnie na spacer. Co to za dziwaki w środku lasu przy wsi gdzie mieszka z pięć normalnych, katolickich rodzin, jeden artysta co go nigdy nie widziałam bo tworzy chyba tylko nocą i koniarze???. Jedziemy dalej w stronę środka wsi a tu w lesie słychać jakieś "łup, łup, łup" trans music i stoi na łące pełno namiotów.
Normalnie jakieś woodstoki w Zbierkowie koło Pobiedziajów, a ja nic nie wiem. Zagadnęłam jakiś młodych co tu się dzieje a ten z wyższością znawcy odpowiedział starej babie co tylko pewnie Foga słucha, że to jest festiwal muzyki techno, street i coś tam, a informacje na temat to tylko w internecie o którym sądząc z jego sposobu mówienia to pewnie nie wiele wiem bo do wsi jeszcze pewnie nie dotarł. No cóż młodym zawsze się wydaje, że tylko oni wszystko wiedzą i są modni i lepsi. Pies go drapał, ale swoją drogą żadnej informacji o tych łudstokach nie było dla pospólstwa pobiedziskiego. Koczują ci tacy kolorowi w lesie i wyskakują przy OS -ach i na drodze R-11 nawet pewnie o tym nie wiedząc.
Fajnie było, Marta się umęczyła, bo kondycji nie ma ale obiecała mi dalsze wspólne jazdy :)
Kategoria z Martą, Rodzinnie
Z biegaczami
d a n e w y j a z d u
63.08 km
0.00 km teren
02:47 h
Pr.śr.:22.66 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Na face pobiedziscy biegacze zaproponowali wycieczkę rowerową w tempie spokojnym do Gniezna. Giry mnie bolały to pomyśłałam sobie, że pojadę na rozjazd. Spotkanie na które o mało co a bym się spóźniła bo spało się dobrze, nastąpiło na pobiedziskim rynku. Stawiło się 5 chłopa i ja. Widziałam, że spojrzeli na mnie z politowaniem ale się nie przejęłam tylko pojechałam za nimi. Biegacze pojechali poznać profil biegu, który odbędzie się 13 września w Gnieźnie, tempo było naprawdę turystyczne choć do Gniezna ciągle wiało w gębę. W Gnieźnie się chłopaki rozluźnili, przestali się krępować przed obcą babą i zaczęli już żartować, opowiadać głupoty , wygłupiać się itd. Oczywiście musiała być obowiązkowa fotka ;)
Droga powrotna z wiatrem i paroma przystankami na picie bo gora zrobiła się straszna. Pod pobiedziski rynek było oczywiście ściganko i tylko jeden mnie wyprzedził, dwóch wycięłam ja a dwóch nawet nie próbowało ;).
Biegać to z nimi nie dałabym rady bo po 1 km bym zdechła ale na rowerze poszło bardzo dobrze.
Dostałam zaproszenie na następny wyjazd więc chyba nie było tak źle ze mną. Tym sposobem poznałam nowych pobiedziszczan :) a! i biskupian .
Tak naprawdę nie wiem ile przejechałam w tych górach Izerskich
d a n e w y j a z d u
155.90 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
km tak na oko bo w górach to wszystkie trasy obliczane są na godziny dla pieszych albo kto ile da radę, Strava oszukiwała bo chyba za wolno jechałam a licznik się na mnie wypiął i powiedział, ze na takich wstrząsach to on liczył nie będzie i czujnik co chwilę zjeżdżał z lagi. Jechałam przez większość drogi z jęzorem wywalonym, zdechnięcia bliska ale zadowolona. Nie pamiętam kiedy, jak i gdzie więc tylko zapisuję jakieś przebłyski świadomości , które pozostały mi na krótkich płaskich fragmentach. Pod górę widziałam tylko koło moje lub Marcina lub ciemność a z góry widziałam mykające po bokach różności w postaci drzew, samochodów i jakiś podpychających rowerzystów lub podpychających się pieszych. Zjazdy były mega i zapierdzielałam 62 km/h a kot który właśnie wylazł mi przed koło zastanawiał się czy spieprzyć w prawo czy w lewo a ja jak go dostrzegłam zastanowiłam się przez chwilę jak będzie wyglądał rozbryzgany na moich plecach. Na szczęście głupie kocisko poleciało w odpowiednią stronę i tak oboje uniknęliśmy bliższego, ewentualnie śmiertelnego kontaktu co by mi zepsuło fan.
Marcin się trochę ze mną nudził a ja miałam super radochę i mega fefry. Pojeździliśmy po polskiej i czeskiej stronie po singlach i po szutrach. Jeździliśmy po drodze telefonicznej a ani dudu nie było tam telefonu i byliśmy na samolocie i na wododziale a Marcin powiedział, że jak dobrze zrobię siku to część poleci do tego morza a inna część do tamtego morza. Jednak nic nie poleci do żadnego morza bo gora była taka, że sikać mi się nie chciało. Odwiedziliśmy "Chatkę górzystów" gdzie dostałam duży kubek kawy i dużo mleka (czyli tak jak lubię) i to tylko za 5 zyla. Zupełnie nie jak w schronisku ani w jakiejś kawiarni.
Pościgałam się z jakąś laską która myślała, że mi może podskoczyć co oczywiście przy tych dodatkowych kg, które wyhodowałam było bolesne , ale nie będzie mi tu byle kto za moim małżem sie uganiał ;p.
Zrobiłam sobie asfaltową lekką wycieczkę, która zakończyła się poplątaniem drogi. W wyniku tego poplątania musiałam dygać pod SKI SUN w Swieradowie Zdroju, kto był to wie jaka to sztajfa. Najważniejsze, że się zacięłam i podjechałam a giry mnie bolały jakby się miały rozlecieć. Zadowolenie wielkie bo pchali tam tacy co PRO wyglądają :)
W jakiś tam dzień pojechaliśmy do zamku Czocha. Gorąc był jak nie wiem, jednak wtedy uwierzyłam, że jakąś tam jeszcze siłę mam bo jak jechaliśmy do zamku to ciągle z górki i byłam pewna, że nie podjadę a tutaj proszę poddygałam z powrotem i to nie z wielką zadyszką.
Wspólne treningi wiele dały mojemu małżonkowi bo obecnie na BIKE ADVENTURE zgarnia medal za medalem za pierwsze miejsca.
No cóż, trening czyni mistrza a nie tylko trzeba trenować nogę ale również cierpliwość i hart ducha tak niezbędny kolarzowi i trenowany przez małżonka mego na trasach gdy ja płaczę, że nie dam rady a on śpiewa mi piosenki, utwierdza mnie w wierze, że dam radę, że nie jest trudno, od czasu do czasu wkurzając się na mnie gdy rzucam rowerem i wrzeszczę że pierdzielę nie jadę ;)
Kategoria z małżonkiem