Sierpień, 2013
Dystans całkowity: | 701.30 km (w terenie 218.76 km; 31.19%) |
Czas w ruchu: | 32:58 |
Średnia prędkość: | 20.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 45.00 km/h |
Liczba aktywności: | 20 |
Średnio na aktywność: | 35.07 km i 2h 11m |
Więcej statystyk |
Do domciu
d a n e w y j a z d u
43.48 km
0.00 km teren
02:19 h
Pr.śr.:18.77 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
W pierwszy dzień po urlopie nie miałam czasu na rozdrapywanie rany pt:"jakże mi źle po urlopie" tylko od razu dostałam z ostrogi. Dobrze, że mogłam w celach służbowych wykorzystać rower bo był to zaraz milszy cel służbowy. Po robocie do domu i tak gdzies w połowie drogi telefon od zrozpaczonej starszej bo młodsza szturcha jej najpiękniejszego kucyka mopem. A do tego Zośka (młodsza) jest okropna i mam przyjechać bo ona już nie chce takiej siostry.
Po powrocie zastałam pełnię szczęścia i współpracy w zamalowywaniu kredą kostek brukowych przed domem. O awanturze juz nikt nie pamiętał a ja już wysłuchując tych strasznych płaczów w słuchawce wiedziałam, że "wszystko złe przeminie jak obraz w kinie" - mój ojciec i miałam rację.
Przyjechałam cała ubabrana błotem a jechałam tak spokojnie.
Kategoria z domu/do domu
Po krzaczorach i po ćmoku
d a n e w y j a z d u
24.36 km
24.00 km teren
01:36 h
Pr.śr.:15.22 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
W ten ostatni dzień urlopu :(((( po powrocie Marcina ze stolicy i pysznym ale nie rowerowym obiadku pojechaliśmy do PK Promno w krzaczory okropne, drapiące i kłujące. Marcin pokazywał mi kilka razy jak nalezy podjechać piaszczysto- soczysty podjazd (soczysty, bo klęłam jak szewc, co i tak nie pomogło) oraz jak ładnie można sie wyglebić prosto w te tytułowe krzaczory. Ciemno zrobiło się tak, ze nic nie widziałam i tylko kałuże pobłyskiwały albo rozbryzgiwały się pod kołem. Otrzymałam kilka rad i wskazówek oraz miażdżącą krytykę. Będę płakać :( bo do roboty jutro.
Pięknie pachniało dzisiaj koło kapliczki. Taką gorącą, dojrzałą łąką po zmierzchu. Bajka :)
Wielka wyprawa na zakupy
d a n e w y j a z d u
6.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarna Mamba
Z moimi małymi po kucyki. W sklepie zabawkowym nie było tych kucyków tylko inne a te drugie były NIEDOBRE! Biust miałam cały opłakany od gromkich krokodylich łez lejących się ciągłym strumieniem z Zosiowych oczek, bo rozpacz była straszna. Na szczęście po jakimś czasie udało sie ukoić małe serduszko i pojechać do innego sklepu gdzie były owszem znowu nie te kucyki ale inne ale takie których jeszcze nie miały i juz nigdzie nie można ich dostać i radość zapanowała a ja odetchnęłam.
Pełnia szczęścia dopełniła się gdy w drogerii zakupiłam pilniki do paznokci, których nigdzie od dawna nie mogłam dostać.
Stwierdziłyśmy, że najlepsze zakupy robi się w Pobiedziskach i nigdzie indziej nie jedziemy w najbliższym czasie do sklepów bo po co ;)
Kategoria dojazdy, po mieście
Do Bydgoszczy bo do Torunia to tylko z Sebą ;)
d a n e w y j a z d u
143.49 km
0.00 km teren
05:26 h
Pr.śr.:26.41 km/h
Pr.max:45.00 km/h
Temperatura:30.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Wstaliśmy późno bo w łóżeczku było cieplutko, mięciuchno i Marcin chrapał tak rozkosznie, że budzik wrzuciłam pod poduszkę i niech się zamknie w wakacje.
Wygrzebaliśmy się o 9 i jechaliśmy przez miasteczka, wioseczki, pola i lasy. Wiatr przez większość drogi pchał nas fajowo, że żałowałam, że koszul założyłam za obcisły do mógłby robić za żagiel ;)
Przejechaliśmy przez Zakrzewo, Kłecko, Ułanowo, Świniary, Łopienno, Janowie Wlkp., Damasławek, Wapno, Srebrną Górę, Kcynię, Nakło i Bydgoszcz.
Można pisać i pisać co widzieliśmy. Zachwyciły mnie te miasteczka i wioseczki. Potem czytając o nich dowiedziałam się wielu niesamowitych historii a to, że Łopienno było dawno temu miastem a to, że w Wapnie w latach 70 -tych zapadły sie bloki mieszkalne bo pod jest kopalnia soli albo że w Kcyni urodził się niesamowicie inteligentny facet chemik - Jan Czochralski, który na początku XX wieku odkrył metodę otrzymywanie monokryształów krzemu obecnie wykorzystywanych do działania mikroprocesorów.
Nazbierałam do nochala wiele zapachów - kopru z ogródków, świeżo przeoranej ziemi, ściętej trawy, lasu i tego co krówki oddają na pole.
Przy kanale bydgoskim teściowa zadzwoniła, że źle się czuje i że mamy wracać. Żeby to było takie łatwe! To szybko do Bydgoszczy na pociąg a znaleźć dworzec nie było łatwo. Wypytując się Bydgoszczan znaleźliśmy boczny dojazd do dworca, że wieczorem strach się bać a sama nazwa uliczki "Czarna droga" juz mówi za siebie ;). Kupiliśmy bilety i okazało się że mamy 3 godziny do odjazdu to pojechaliśmy na Wyspę Młyńską gdzie akurat odbywała się impreza dla gawiedzi, która mi się bardzo podobała tym bardziej, że można było ochłodzić zmęczone stópki i wypić sobie smaczne piwko.
Pan na włościach w Zakrzewie :)
© JoannaZygmuntaJanowiec Wielkopolski ma ładną fontannę
© JoannaZygmuntaNa 70 km przekroczyłam pierwszy raz w życiu granicę województwa na rowerze
© JoannaZygmuntaKcynia - kościół
© JoannaZygmuntaKanał bydgoski
© JoannaZygmuntaKanał bydgoski z drugiej strony
© JoannaZygmuntaImpreza w Bydgoszczy
© JoannaZygmuntaByło goraco
© JoannaZygmuntaChłodzenie stópek - rewelacja :)
© JoannaZygmunta
Kategoria szosa
Droga czterech powiatów
d a n e w y j a z d u
63.52 km
0.00 km teren
02:25 h
Pr.śr.:26.28 km/h
Pr.max:40.09 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pierwszy raz przejechałam z małżonkiem mym jego pętelkę zwaną "drogą czterech powiatów" Dzieciaki już coraz większe i cieszą się, jak starzy sobie pójdą bo wreszcie mozna pograć w kompie i jest fajnie. Nam też było fajnie choć wiatr wiał ciągle w gębę i odrywał mnie od mojego miłościwie wolno jadącego koła męża. Byliśmy w CzerniejewieCzerniejewo :)
© JoannaZygmunta
W GieczuStary romański kościół w Gieczu
© JoannaZygmunta
i przy pałacu w GułtowachMarcin i pałac w Gułtowach
© JoannaZygmunta
gdzie mój Wily ładnie pozował do zdjęciaWily w Gułtowach
© JoannaZygmunta
Wymęczył mnie ten wiatr i po powrocie do domku zrobiło mi się zimno. Zjedliśmy makaron i wskoczyłam pod koc. Moje babolińskie jednak juz się stęskniły za matką i postanowiły jak kociaki poprzytulać się.Kocie szczęście :)
© JoannaZygmunta
Kategoria szosa, wycieczka
Z małżonkiem
d a n e w y j a z d u
28.83 km
27.00 km teren
01:56 h
Pr.śr.:14.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Małżonek mój postanowił przeczołgać mnie po krzaczorach. Dawno w terenie nie jechałam i pierwszy kontakt z piaskiem nie był przyjemny. To zupełnie inna jazda a ten mój "stary" postanowił przejechać singielek ciągle pod górkę i jak zwykle był uparty i nie było można powiedzieć, że nie pojadę, za co jestem mu wdzięczna (tylko stary nie wpadaj w samozachwyt!) bo okazało się, że ani te korzenie nie są straszne ani te podgórki ani ten piasek tylko tchu mi brakuje a to tam można poprawić. Jak juz przejechaliśmy ten singielek przy jeziorze Kazanie (którego nie zauważyłam) i wcale się nie spodziewałam, że tam jestem, to polecieliśmy nad jezioro Uli i Baba. Tam znowu zostałam poinstruowana jak mam jechać i na pierwszym kółku się ździebko popstrykaliśmy bo miałam jechać ale się bałam. A jak juz się przestałam bać a Marcinowi przeszło to przekręciliśmy jeszcze raz to kółko i nauczyłam się jechać po mostku i zjeżdżać z niego z zeskokiem i prawie wyszedł mi zakrętas w lewo i jak to baba jestem bardzo zadowolona i chcę jeszcze :)
W drodze powrotnej Marcin rzucił hasło: teraz pociskasz jak na wyscigu! No to pociskałam aż przekręciłam przednią przerzutkę. Łańcuch się pozawijał, brzęczał i zaczął przeskakiwać. Noż kurza twarz!. Dobrze, że nie pojechałam w Suchym bo by mnie ciężka cholera chwyciła na takim łańcuchu. Brzęcząc dojechaliśmy do jeziora Dobrego i tam zjechaliśmy sobie z góreczki z którą kiedyś walczyłam. Dzisiaj okazało się, że jest wymyta po obu stronach i pełna kolein. Było za późno, żeby girą się podpierać do tego była miejscowa widownia w postaci jakiejś pary, więc pojechałam i było fajosko chociaż trochę za krótko (te baby ;))
Za chwilę nagle jeszcze mocniej zadźwięczał łańcuch i pyk. Pierwszy raz w mojej karierze rowerowej ukręciłam łańcuch (ja to mam siłę!!! ;)).
Nie mieliśmy daleko do domu ale jazda na hulajnogę trwała, więc Marcin zaczął mnie pchać. W pewnym momencie osiągnęliśmy 22 km/h ale to tylko dlatego, że robiłam wiatr przy pomocy pedałów bo ten mój uparty mąż całą drogę na singlach ciągle mi powtarzał: Pedałuj!!! I tak już mi zostało ;)
Miało być blisko i nieszybko bo
d a n e w y j a z d u
60.07 km
0.00 km teren
02:20 h
Pr.śr.:25.74 km/h
Pr.max:41.20 km/h
Temperatura:25.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
jutro jak mi nic nie przeszkodzi (gorączka Zosi, Marty, moja bądź moje lenistwo) to jadę się wytargać, ubabrać, upocić i zmeczyć do nieprzytomności u Gogola na maraton. Jakoś mi się terminy pokitrały i myślałam, że mam jeszcze tydzień do wyścigu a tutaj dupa, prawie tydzień bez roweru za to z nieodpowiednim jedzeniem i ciągłym zamówieniem typu: Proszę beczkę piwa, piwo i 8 piw ;)
No w końcu nad morzem byliśmy ale tyle piwa to nie było ;)
Dzisiaj właśnie sobie cerowałam skarpetki, Zosia sobie ładnie odpoczywała (gorączka zeszła) gdy Marcin wpadł do domu z Martą i rzucił hasło: "Ubierasz się? Bo Klosu z Marcem grasują tu w okolicy i należy się do nich podłączyć" Nie będę cerować skarpetek jak okazja do jechania jest! Szybko w obcisłe, dziewczyny włączyły sobie bajkę a my na rowery i dalej pod wiatr. Kurdeee, wiało, że myślałam, że mnie przewieje przez gębę tam dalej. Marcin pociskał po 38 i jak wisiałam mu na kole to jakoś dawałam radę. Robiłam się jak najmniejsza na kierownicy, zęby w jego siodło i po płaskim było w miarę. Najgorzej jak mnie zepchnął samochód AUTO SZKOŁA SKODA (SIC!) i już dokleić nie mogłam bo wiatr tak zatrzymywał, że tylko widziałam jak mi z licznika schodzi do 27 a Marcin coraz dalej aż sie nie zorientował, że mnie nie ma i zaczekał a potem pod Kiszkowem brązowy wan znowu na gacie mnie minął i znowu się odkleiłam. Tam już Marcin nie czekał, tylko poleciał spotkać się z chłopakami na rynku. W Kiszkowie na rynku :)
© JoannaZygmunta
Pomachałam chłopakom wirtualną białą chusteczką i rozjechaliśmy się. Oni pojechali na Poznań a ja na Owieczki, bo mi się pomyrdało i byłam pewna, że to bardzo blisko jest ;)
Jechałam i jechałam a tu Owieczek nie ma za to jest napis, że do Gniezna 9 km. No to ładnie! Pomyślałam, znowu gdzieś zbłądziłam. Na szczęście zaraz był skręt na Łubowo i wzdłuż S5 do domu znowu pod szaleńczy wiatr dojechałam. Utyrałam się okropnie, ze nie chciało mi się do sklepu jechać ale pozbierałam się i kupiłam co trzeba i zrobiłam eksperymentalny makaron z sosem śmietanowo/mlecznym z kurczakiem, żółtą i czerwoną papryka i kukurydzą. PYCHA! Uchmanta sie trzęsły :)
Kategoria szosa
Po morzu :)
d a n e w y j a z d u
47.62 km
0.00 km teren
01:46 h
Pr.śr.:26.95 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Po morzu albo może w morzu pływalim przez dni 3 :) Zosia uśmiechała się ładnie do Neptuna i pogodę mieliśmy słoneczną od czasu do czasu przerywaną burzą (to wtedy kiedy odwracał swe oczy w stronę innej ;)). Romantyczne zachody słońca
© JoannaZygmuntaBieganie po plaży
© JoannaZygmuntaKąpanie sie w pianie
© JoannaZygmunta
Niestety Zosia za dużo korzystała z łaskawości Neptuna i bahała się w morzu aż była sina co zemściło się wysoka gorączką i musieliśmy wracać. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Dzisiaj już gorączka opanowana a na rower się już ckniło więc polecieliśmy z Marciem na małe kółeczko obadać czy coś się przez 3 dni zmieniło. Nie zmieniło się tylko karczmarz chce się zapisać do gogle aktiv cośtam coś tam. Już ma: rower, bidon i kask. Nawet wie jak fachowo założyć oksy ;) Szymonbike by sie nie powstydził ;)Jestem dotowy do goggle teamu
© JoannaZygmunta
Kategoria szosa
Marcina rozjazd
d a n e w y j a z d u
34.04 km
0.00 km teren
01:12 h
Pr.śr.:28.37 km/h
Pr.max:40.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Marcinowy rozjazd po wczorajszym wyjeździe na taki tam pagórek. Tyle km autem jechali co by się czeskiego piwa napić i 100 parę km na rowerze zrobić. Faceci to dziwni są. Na piwo pod górkę jechali, potem zjechali, znowu piwo wypili i o 1 w nocy do domu zjechali. ;)
Dzisiaj Marcin zarządził rozjazd co by go nogi nie bolały to się podłączyłam. I tak na tym rozjeździe po 40 km/h (takiego maxa mam a po płaskim jechaliśmy bo do Łubowa) pod wiatr Marcin zapindalał a ja za nim goniłam co i rusz gubiąc i łapiąc koło. Gdzieś po drodze spotkaliśmy Sebę, który odprowadził nas do domu i miał niespotykaną okazję zobaczyć nadzwyczajne zjawisko, które poruszyło gawiedź małomiasteczkową, czyli lądowanie balona z koszem w środku przyosiedlowej łąki.Balon w Pobiedziajach :)
© JoannaZygmunta
Kategoria szosa
Na działce
d a n e w y j a z d u
6.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:rower męża
Na działce ujeżdżałam rowerem marki Jubilat. Poszłyśmy z Zosią po zakupy pieszo i okazało się, że nie jestem stworzona do chodzenia tylko do jeżdżenia na rowerze ewentualnie do chodzenia w butach rowerowych. Stopy mam poobcierane i bolące a po powrocie ze sklepu okazało się, że nie ma cebuli do obiadu i jak już sobie ją przywiozłam to okazało się, że jest za mało bułki tartej, więc znowu jazda a potem, ze brakuje jajek. Tak sobie jeździłam trzy razy z górki i pod górkę na tym Jubilacie, który ani hamulców ani przyspieszenia nie ma ale za to jedzie się na nim jak na żyrafie i można sobie maquillage poprawiać bo ma lusterko ;)