Lato :)
d a n e w y j a z d u
33.00 km
15.00 km teren
01:38 h
Pr.śr.:20.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
idzie lato :)
Stopy mi latały na pedałach bo zapomniałam SPD.
Szkoda mi tłumaczyć jakie dzisiaj zawirowania nastąiły w wyniku czego pojechałam bez odpowiednich butów . Grunt, że do domciu przyjechałam rowerem a podczas jazdy towarzyszyło mi piękne słońce :)
Juz za chwileczkę, juz za momencik lato się zacznie kręcić :D
Kategoria z domu/do domu
Z małżonkiem mym
d a n e w y j a z d u
29.35 km
29.00 km teren
01:42 h
Pr.śr.:17.26 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Jeździłam do obrz....... w te i wewte zakręty w lewo bo mi to nie wychodzi. W prawo jest lepiej a w lewo nie dosyć, że z natury mi trudniej to tym gorzej, że blacha mnie uwiera. Udało sie w końcu :)
Po mieście
d a n e w y j a z d u
17.20 km
0.00 km teren
01:04 h
Pr.śr.:16.12 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Tor Poznań
d a n e w y j a z d u
48.00 km
0.00 km teren
01:40 h
Pr.śr.:28.80 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Żeby dojechać na Tor Poznań to ja sie muszę nieźle nakombinować. Szybki powrót do domu pociągiem, obiad w biegu + jeszcze wczoraj tort dla Zosieńki. Szybkie przebieranie i na rower do Biskupic do Jurka N z którym umówiłam się, ze autem pojedziemy do Poznania. Jurek złapał mnie po drodze jak centralnie pod wiatr waliłam na Biskupice i myślałam, że zdechnę. Jak wiało z boku to rzucało mnie na środek jezdni pod wiatr zatrzymywało.
Z Jurkiem ledwie zdążyliśmy na zapisy i szybko rozgrzewka. Widzę Rodmana, Macieja i jeszcze dwóch w naszych ciuchach. Do jednego zagadałam (Zbychu) i jeździliśmy wte i wewte rozgrzewajac głównie jadaczki. Start jak zwykle nagły i znowu się nie udało mi chociaż przez chwilę utrzymać przy tych chłopach. Rysiu B zaproponował mi swoje koło i juz było fajnie. Jechaliśmy na zmianach z budzika nie schodziło 30 i więcej a gdzieś w oddali majaczyła sylwetka Macieja, która zaczynała się zbliżać. W pewnym momencie pytam Rysia - Łapiemy ich? (Macieja i Tadzia Kubiaka) -No pewnie! To Ok! Za chwilę złapał nas peleton i dostaliśmy pierwszego dubla. Fajnie przez chwilę leciałam z nimi. Super! Chociaż peleton się nie szczypie i spychają te dublowane ciamajdy na pobocze i już. Ja tam się nie dawałam bo co kurde jest !! Chociaż jak jeden zauważył w tym amoku, że baba jedzie to odpuścił spychanie, bo co to za konkurencja.
To nie jest łatwy sport ale motyle w brzuchu takie, że hej :). Zresztą wychodzę z założenia, że nikt się poskładać nie chce i jadę swoje. Złapaliśmy z Rysiem Macieja i Tadzia i niestety zamotaliśmy się w wyniku czego Rysiu z Tadziem odjechali a my z Maciejem odpadliśmy. Nie udało sie dospawać, tempo trochę spadło, już zmęczenie dawało się we znaki, ale Maciej dzielnie walczył z wiatrem oraz dostaliśmy drugiego dubla ;D. Po dwakroć widzałam kształtny tyłek Rodmana znikający w tempie stanowczo za szybkim choć jak nas drugi raz minęli to jakby zastopowali. Tak, miałam wrażenie, że na nas czekają. Jednak to było tylko wrażenie. Zakręciło się tam coś w tym peletonie i jak poszli to...... to tyle ich widziałam ;). Ostatnie kółko w tempie już spokojnym i rozluźniającym chociaż cieszyłam się że jest ono ostanie i że jeszcze jeden wiatr i juz koniec.
Zdjęcie pamiątkowe z Przemem nie wyszło :(.
Z Jurkiem obejrzeliśmy sobie skromną dekorację i pojechałam do dzieciątek moich.
Ha! ha! zostałam wymieniona jako dzielna pani u szanownego red. Kurka :)
Kategoria szosa, wyścig
Na dworzec
d a n e w y j a z d u
5.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
W niedzielę o 10 rano sennie, cicho i jakoś smutno w Rucianem
Kategoria dojazdy, inne
A że było mało to poszukiwaliśmy butów
d a n e w y j a z d u
30.00 km
0.00 km teren
01:20 h
Pr.śr.:22.50 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Po wyścigu, jakiś rozjazd by sie przydał i jeden co zna te tereny zaproponował, żebyśmy poszukali butów. O co chodzi? jakich butów? Gdzieś w lesie na skrzyżowaniu dróg, ktoś zostawił przynajmniej rok temu parę wysokich, sznurowanych butów. Buty te pięknie sie wtopiły w środowisko, obrosły mchem i bluszczem i wyglądały niesamowicie. Pojechaliśmy w stronę lesniczówki, której nazwy nie byłam wstanie spamiętać i okazało się, że musimy podzielić się na grupy bo ja z jednym marzliśmy podczas gdy reszta wycieczki wyszczeniała jęzory i umierała z powodu tempa. Dojechaliśmy pierwsi i nasze rozczarowanie nie miało granic. Ktoś okradł las z butów. Tyle się przyroda napracowała, żeby je zaadaptować a ktoś na siłę wyrwał je z nowego środowiska i tyle zostało. Tylko zgliszcza. Reszta wycieczki dojechała i równie zawiedziona pokazała nam rzeczone obuwie na fotce.
Zabraliśmy tyłki i wracaliśmy do ośrodka na imprezę kiedy spadł masakryczny grad. Waliło takimi kulkami na mole, że mam siniaki.
Co to się działo....... Co to sie działo!!!
d a n e w y j a z d u
22.83 km
0.00 km teren
01:10 h
Pr.śr.:19.57 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Od paru lat mój prezes (raczej o tym nie wiedząc) rękami pracowników organizuje maraton o swój puchar w Rucianem Nidzie. Nie mogłam się ostatnio tam wybrać a bo to komunia dziewczynek, a bo daleko, a bo by trzeba jechać do Warszawy a potem jak w nocy w niedzielę z Warszawy wracać, a to jakiś fajny wyścig prawie na miejscu się szykuje itd. W tym roku nic na moje skromne możliwości sie nie kroiło więc zawzięłam sie w sobie, wzięłam rower do pociągu i pokulałam się w na wschód w krainę dziwnych miejscowości. Do Olsztyna 5 godzin, przesiadka i znowu półtorej godziny przez miejscowości o fajnych lub dziwnych nazwach. "Następna stacja: ZGON, Klewki (te od wąglika?), Jeruty , Grom itd. " Umeczyłam się zanim dojechałam do ośrodka gdzie mieliśmy spanie (i nie tylko jak sie później okazało) i zaraz po kolacji poszłam spać nie zahaczając o imprezę.
Z rana padało jakby się wściekło i w związku z tym i bólem głowy po wczorajszym wielu uczestników się wycofało. Zostali ci najtrwalsi a słonko postanowiło nam to wynagrodzić. Zrobiło się ciepło ale błotniście i ślisko. Ustawiłam się w pierwszym rzędzie bo wiedziałam, że będzie gleba za glebą na korzeniach. Czołówka poszła. Jeżdżą na Mazowii więc sądziłam, że zaraz powącham kurz a tutaj start i ja prowadzę? Zwolniłam, bo co kurna jest? Na stracie drogę pomyliłam????! Nie, jednak mnie wyprzedzili. To jedziemy!! Wyminęło mnie paru facetów i stwierdziłam, że już starczy. Teraz gonię ja! Trasa okazała się całkiem fajna i tak jak powiedział organizator można było jechać bez hamulców. Chciałam jechać dwa kółka ale byłyśmy tylko 3 odważne a potrzebne były 4 zeby była rywalizacja. Żadna kobitka się namówić nie dała więc musiałam się sprężyć bo na jedynym dystansie kobitek było nas 15 i ja wiem jak one jeżdżą? Typowe teksty "ja nie trenuję, nie mam czasu, jestem chora itp" oczywiście były ale dopiero trasa weryfikuje.
Trasa fajna i łatwa. Był jeden fajny zjazd jak się potem dowiedziałam "nie do zjechania" i dwa podjeździki "nie do podjechania" wycinka i błoto. W błocie się zakopałam, koło mi zabuksowało i musiałam kawałek polecieć z buta, dwa km szukałam trasy bo mi chłopaki przede mną w lesie zniknęli a strzałki nie było. Musiałam wracać i gonić. Złapałam czołówkę, która właśnie zgodnie z trasą zawracała na pętelce. Zdziwienie w oczach, że jakaś baba juz jedzie- bezcenna ;) Gdzieś tam sedzia pilnujący drogi krzyknął mi, że jestem pierwsza, i już spokojnie pojechałam do mety.
Przyjechałam 8 open, druga kobietka przyjechała 12 minut po mnie.
A potem o 19 impreza. Wręczenie statuetki, dyplomu z podpisem prezesa i złoty medal.
Ja cie! Co się działo!!. Normalnie byłam gwiazdą. Każdy się chciał ze mną sfotografować, wyrazić swój zachwyt, popytać jak ja to robię, że tak jezdżę albo popłakać, że "kobieta mnie bije".
Ubawiłam się, uśmiałam, napiłam się nalewki i o mało co a bym się upiła niewinnie wyglądającymi misiami haribo, które jak się potem okazało kąpały się w spirytusie. Co ta wiara tam naznosiła! Ilośc alkoholu wystarczyła by myślę na wypełnienie paru wanien a gdy rozlało się to po czubach to nie szło się wymówić od tańców bo przecież każdy chciał zatańczyć z "mistrzynią" . Zlądowałam do pokoiku około 2 w nocy i padłam jak betka. Nogi mnie do dzisiaj bolą od tych tańców i ledwie do roboty się dzisiaj dowlokłam.
Fajowsko było .
Kategoria wyścig
Do ośrodka
d a n e w y j a z d u
5.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Z plecakiem na krybunach, poszukując ośrodka wypoczynkowego, gdzie miało się dziać.
Do domku
d a n e w y j a z d u
52.83 km
30.00 km teren
02:45 h
Pr.śr.:19.21 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Za karę, że do roboty nie chce mi się dygać ino jadę baną w drodze powrotnej w pysk wieje jakby zgłupło.
Kategoria z domu/do domu
I rosół był i wiatr i szybkość i bomba
d a n e w y j a z d u
70.31 km
0.00 km teren
02:40 h
Pr.śr.:26.37 km/h
Pr.max:46.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Mój małżonek najlepszy umówił się ze mną, że jak odprowadzi Sebę do kościoła, pewnie, żeby jednak nie zrejterował, to wróci po mnie i pojedziemy sobie relaksacyjnie jakieś 50 km, żeby mu do 100 się dokręciło.
Polecieliśmy na Czerniejewo i jechało się bosko bo z wiatrem w plecy. Marcin jednak stwierdził, że do Czerniejewa nie jedziemy i po 7 km przyjemności zaczęła się orka do Kostrzyna. Już mi jęzor się wyszczeniał, bo pomimo wiatru trzymałam pod 30 km goniąc tego mojego, żeby choć na chwilę się pod jego koło podłączyć. Wtedy Marcin się zlitował i wymyślił, że jedziemy na Giecz bo tam nie będzie tak centralnie pod wiatr. W Gieczu Marcin sprzedał mi swoją doświadczalną sztuczkę jak jechać na kole, żeby się tak nie odklejać i się zaczęło. Faktycznie udawało mi się trzymać koła a Marcin dodawał. 35 km, 40 km, 42, 43 podgóka a ten dodaje 44, 45 ja się trzymam piąty kilometr 45 km/h na budziku a ja się trzymam. 46 km/h i trasa Giecz Nekla znika jak by ją ktoś podwijał. Spuchłam ale było fajowo i nie było cały czas z wiatrem - super, jednak pod Czerniejewem już miałam dosyć. Marcin nie dał się długo namawiać na odpoczynek i kawkę w restauracji pałacowej. Jak już usiedliśmy, zajrzeliśmy w kartę a tam ciepełkiem kusi rosołek domowy, barszczyk, pomidorowa to nie opieraliśmy długo. Rosołek był zaskakujący. Pływało coś w nim!! Owszem marchewkę i mięsko rozumiem ale skóra? A to nie była skóra to była pyszna kapustka. Niebo w gębie!! Nie chciało nam się wychodzić. Żona właściciela podpytywała nas skąd jedziemy i podziwiała nasze rowerki a jak powiedzieliśmy, że nie chce nam się wracać pod wiatr to zaproponowała, żebyśmy zostali. No pewnie! Chciało by się ale czas wracać. Niestety mięśnie się schłodziły, w gębę wiało jak by się wściekło i nie mogłam jechać. Powiedziałam Marcinowi, żeby pojechał do domu i wstawił wodę na herbatkę aż się dokulam bo jestem słaba i biedak zmarznie czekając na mnie. Marcin pojechał a ja na wiadukcie w Wierzycach myślałam, że zdechnę. 15 km/h a ja nie mogę jechać. Bomba taka, że tylko płakać. Na szczęście jest dyżurny sklepik w za wiaduktem. Wciągnęłam milkywaya i pół princepolo. Chwila odpoczynku i siły wróciły. Już jechało się dobrze wiatr wieje a ja twardo jadę do domu. Dokleił się jakiś chłopak i chyba mu się wydawało, że jadę za wolno bo mnie wyminął. A mi w to graj. Widać, że wysportowany, gira nabita i napięta, tyłek drobny tylko rower bez stylówy. Stary góral, jedno koło zielone, drugie jakieś łyse, amor czerwony, rama czarna, rogi anodozywane w kolorze coś koło niebieskiego. I tak jak mnie wyminął to z 28 km/h zaczął puchnąć na 27, 25, 23. Tej koleś, jedź! Ja wiem że za kimś jest lepiej. Odpoczęłam sobie i musiałam go wyprzedzić bo nuda Panie, nuda. Pod górkę na Ryneczek tak jak Marcin przykazał znowu dokładam bo mi kazał trenować podgórki. Tak 34 km/h pod górkę. To jest moc z rosołu i milkywaya! Trzymał się chłopak za mną. Musiałam się zatrzymać aby przepuścić auto i usłyszałam: "ale tempo" , "No tak, muszę trenować :)" - odpowiedziałam i fajnie mi się zrobiło :)
Jak się okazało Marcina też dopadła bomba i wiele do niego nie straciłam pomimo zakupów.
Ale jestem zadowolona! Jakże chciałabym umieć jeździć tak bez bomby i na dłuższych dystansach.
Kategoria szosa, z małżonkiem