JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

z małżonkiem

Dystans całkowity:2546.95 km (w terenie 413.86 km; 16.25%)
Czas w ruchu:115:11
Średnia prędkość:19.64 km/h
Maksymalna prędkość:52.00 km/h
Liczba aktywności:67
Średnio na aktywność:38.01 km i 1h 59m
Więcej statystyk

Miałam pecha - marton Wałacz

  d a n e    w y j a z d u 42.88 km 0.00 km teren 02:16 h Pr.śr.:18.92 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 24 sierpnia 2014 | dodano: 25.08.2014

Z rańca we Wałczu pojawiło nas się sporo :)  Pogadaliśmy, pośmialiśmy się i było fajnie :)


Start jak to start. Po asfalcie  łapię się dziadka w białym i sobie jedziemy. On chyba znal trasę bo doskonale wie jak jechać aby ominąć łachy piachu, więc jadę sobie za nim. Trochę mnie denerwuje bo na każdym podgórku wstaje na pedały co i tak mu nic nie daje bo mi nie odjeźdźa. Gdzieś na 18 km nagle widzę a ja nie mam powietrza w kole. Ło matko! Dziadek odjechał a ja sama jak palec! Niby mam mleczko w kole ale nic się nie zatyka. W środku jakieś gluty, upaprałam się jak świnka jakoś wepchnęłam dętkę ale czasu straciłam co niemiara. Wściekła byłam jak sami diabli. Gnałam potem ile sił, bo widziałam, że zamykają trasę o 13 i mogę nie zdążyć.  Na wjeździe na 2 pętlę byłam o 13,05 widziałam jak odjeżdża samochód pomiaru czasu. Złachana byłam jak pies i nic mi to nie dało. Nie mogłam wjechać na drugą rundę. Potem już sobie odpuściłam i jechałam z nóżki na nóżkę bo czułam że nadchodzi ciemność.  Na samym końcu, tuż przy mecie, na podjeździku piaskowym, którego normalnie bym nie zauważyła, miałam taki kryzys, że musiałam zleźć z roweru. Normalnie ciemność. Masakra.
Wjeżdżam na metę a Kurek wrzeszczy, że jestem drugą kobietą na mega. Człowieku zastanów się! Nagle taki progres? Epo do zupy dorzucam zamiast soli? Musiało coś się stać, że przyjechałam wcześniej. Krótko mówiąc , lepiej nic nie mówić.
Dali mi DNF chociaż regulamin mówił coś innego. Coś mi tam świtało, że powinnam być i tak sklasyfikowana ale nie miałam regulaminu. Wczoraj napisałam coś w rodzaju protestu ale nie liczę a wiele.
Nie udany był to maraton ale za to na mecie było super fajnie. Leżeliśmy na trawie, gadaliśmy, śmialiśmy się

i czekaliśmy na tombolę. W tym czasie zbierały się czarne chmury aż lunęło

Nagrody odbierało się bardzo szybko, tak jak ten pan z lewej, a reszta stłoczona oczekiwała na "tą swoją chwilę".
Marcinowi się udało - wygrał fajny plecak i odebrał go jeszcze przed deszczem :)
Najbardziej żałuję, że nie wjechałam sobie drugi raz na te górki bo mi się podobały. Co prawda musiałam nieźle się zaprzeć, żeby na tą największą wepchnąć rower ale od czego ma sie te muły ;)


Kategoria wyścig, z małżonkiem

Tor Poznań V czyli niespodziewany koniec lata

  d a n e    w y j a z d u 34.88 km 0.00 km teren 01:17 h Pr.śr.:27.18 km/h Pr.max:38.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Czwartek, 21 sierpnia 2014 | dodano: 22.08.2014

który nastąpił tak około 18,30 dnia wczorajszego. Cały  dzień było ładnie, w robocie słonko przyświecało i dawało nadzieję na fajny ścig na Torze, gdy nagle i niespodziewanie, prawie, że z jasnego nieba spadł deszcz rzęsisty i powiało jakby łeb miało urwać.Zimno zrobiło się tak, ze po chwili cała się trzęsłam, pomimo polaru, który miałam na sobie. Miałam już pomysł, żeby odżałować tą dychę i nie jechać ale nagle znowu nagle pojawiło się słonko i

W chwilę potem ruszyłam w bardzo kontrolowany ścig. Ślisko było jak jasny gwint. Moje opony nie mają  żadnego bieżnika,  są wyjechane i gładziudkie jak pupka niemowlęcia (bo precież nie mojaa ;)) , ci przede mną pluli wodą   spod kół, a do tego wywracały się co niektóre gylejzy, więc pojechałam sobie sama bawiąc się w utrzymywanie kadencji i poprawianie średniej  z 18 na 27 km/h. Oczywiście zapomniałam wyzerować licznik i tak mi się zapisało z niemrawą rozgrzewką, którą raczej należało by nazwać jazdą pt: "jechać, nie jechać, popatrzeć sobie na tych wariatów?   Jak zwykle zwyciężyła chęć pokulania się :)
Dostałam znowu jakieś 2 duble ale co tam, fan był jak podkręcałam triatlonistę, który koniecznie chciał się urwać a ja mu nie dawałam. W końcu zjechał na pitstopa.
Na mecie był mój małżonek wraz z teściem :)  W geście radości puściłam kierę i chciałam zabawić się w Majkę ale mój małż właśnie pokazywał coś teściowi w rowerze a reszta sobie poszła :(  Taki los. Człowiek wjeżdża jako 2 kobieta wśród samych samców a oni  glapią się na jakieś włoszki. Taka karma starej baby ;)
Po ścigu okazało się, ze Seba uczył się ślizgania tyłkiem po asfalcie . Poszlifował się mocno ale apetytu mu to nie odebrało. Powiedział, że głodny jest więc polecieliśmy na pizze na Szpitalną. Lokal oferował dla późno zgłodniałych pizze tylko na wynos. Skonsumowalim je w aucie. Jeszcze dzisiaj rano pachniało w aucie pizzą a ja na głodniaka do roboty jechałam.


Kategoria szosa, wyścig, z małżonkiem

I'm a Queen of the mountain

  d a n e    w y j a z d u 74.93 km 0.00 km teren 02:48 h Pr.śr.:26.76 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Niedziela, 17 sierpnia 2014 | dodano: 17.08.2014

Z Marcinem i Sebą do Swarzędza po gumy z nikotyną dla tego mojego nałoga.
Skorzystałam ze Stravy i pobiłam wszelkie rekordy szybkości, tym samym zostając Queen of the mountain. Dostałam 5 pucharów na 5 możliwych na tej trasie ;)
Jestem boska  ;)
Pobijanie rekordów oraz cholerne wietrzysko zmęczyło mnie tak, że pod koniec miałam wrażenie, że moje oczy wiszą jak u tego poniżej

a teraz robię to


Kategoria szosa, z małżonkiem

Z moją Kokoszką ;)

  d a n e    w y j a z d u 74.53 km 0.00 km teren 02:52 h Pr.śr.:26.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Piątek, 15 sierpnia 2014 | dodano: 16.08.2014

Tak się pojechaliśmy przejechać na 4 powiaty. Marcin grzał a ja zdychałam. Za diabła nie mogłam się utrzymać mu na kole a do tego wiało jakby się kto powiesił. Ciężko jakoś mi się jechało ale i tak poleciałam jeszcze na pagóry przy S5. Jak sobie jechałam ostatnio w samotności na Środę Wlkp. to bardzo spodobał mi się witacz w Kokoszkach a  ze teraz były nas 2 kokoszki to sobie machnęliśmy zdjątko :)

Znalazłam licznik. Wpadł pod szafę i się ze mnie śmiał, że go szukam ;)


Kategoria szosa, z małżonkiem

Ukulturaniałam się

  d a n e    w y j a z d u 6.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Niedziela, 20 lipca 2014 | dodano: 21.07.2014

Pojechalim z Marinem w ramach wioskowej rozrywki po piwo  a tutaj na rynku teatr i wysoka kultura. Wysoka -bo na szczudłach ;). Nie do wszystkich jednak ona przemówiła i próbowali zwrócić uwagę oglądających na sobie drąc , za przeproszeniem czytających, ryje. Lepszy opis spektaklu tutaj


Kategoria do sklepu, z małżonkiem

Rozjazd z mężulkiem i sąsiadem

  d a n e    w y j a z d u 32.00 km 0.00 km teren 01:24 h Pr.śr.:22.86 km/h Pr.max:47.30 km/h Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Poniedziałek, 14 lipca 2014 | dodano: 14.07.2014

Akurat jak się wybieraliśmy to wyszedł na rower nasz sąsiad Marcin. Zabrał sie z nami. Jechaliśmy na trzech różnych rowerach. Marcin na potworze wielkokołowym, ja na na delikatnym cienkim kółeczku i sąsiad na trekingu. Nie chcąc zrazić sąsiada pojechaliśmy sobie bardzo relaksacyjnie. Było bardzo miło :)  Całą drogę towarzyszyła nam piękna tęcza :) 

Bez głupich skojarzeń na temat tęczy proszę ;)


Kategoria szosa, z małżonkiem

Binduga

  d a n e    w y j a z d u 56.87 km 0.00 km teren 03:50 h Pr.śr.:14.84 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 6 lipca 2014 | dodano: 07.07.2014

Ja to sobie wybieram czas na debiuty! Albo błoto po ośki jak w zeszłym roku w Wyrzysku albo gara taka, że można było zdechnąć. A  że ze mnie uparty koziorożec to  jak powiedziałam, że  jadę mega to pojechałam. 
Gogli było sporo przyjechali Jacek, Wojtek, Krzychu, Zbychu, Krzychu i taki jeden co się podszywa pod nasze barwy ;)
Chwila dla sponsora

i jeszcze raz , żeby sie przypodobać


Jak  zwykle jechałam sobie  prawie na końcu.  Na pierwszym kółku telepało się jeszcze za mną pare osób ale na drugim juz tylko jedna - Kasia. Jakiś czas jechałam z Kasią i jej narzeczonym, który cały czas do Kasieńki słodko mówił: "tutaj uważaj złocieńka, tutaj kochanie jedź środeczkiem" itd.  Nie wytrzymałam. Musiałam odjechać.  Dziewczyna chyba też nie wytrzymała i dziada zakopała gdzieś w piachu bo dojechała na metę sama. ;)
A piach był niemiłosierny na końcówce

Na tej piaskownicy jakiś klient wyprzedził mnie i bach przede mną na piasku, ominęłam go, ten się pozbierał, wyprzedził mnie i znowu bach przede mną. Juz wtedy lazłam piachem to łatwiej mi było go wyminąć ale jak za chwilę znowu sie przede mna wywalił to myślałam, że go znokautuję i nie ukończy tego dystansu mini. Jedzie tak na oko na 15 pozycji M2 a mści się jak by mu się do toalety spieszyło. A może mu się piwa chciało?A może czekało na niego schowane w lodóweczce? Ewentualnie jestem w stanie go wtedy zrozumieć :)
Proszę jak pcham po piachu



Trasa mi się podobała na pierwszych 11 km na esach floresach,  za to piaski na samym końcu przeklinałam jak nie powiem co.
Po pierwszym kółku ciężko mi było wjechać znowu na trasę, zwłaszcza, że widziałam jak ludziska na mecie mini, leżą w cieniu, piją wodę, zdejmują  ciuchy, kaski a ja jeszcze raz to samo muszę jechać.  Jedynie woda chlupiąca w butach po przejechaniu rzeczki lekko mnie chłodziła. Jedynie jazda na  esach-floresach, które miały zaraz nastąpić, słodziły tą katuszę.
Niestety miałam lekką stłuczkę nad rzeczką z miniasem.

Ta ofiara na górze stała w najlepszym do zjechania miejscu i się przymierzała jak tu zjechać. Nie myśląc wiele zbiegłam i juz chciałam wsiadać na rower, żeby przejechać rzeczkę jak ten widoczny na zdjęciu, na mnie wjechał, nabijając mi mega siniaka na zadku. Nawiasem mówiąc to że na mnie wjechał wyratowało go przed OTB i tylko łapami się podparł bo na mnie wyhamował.
Bardzo duzo ludzi się poobijało. Na zjeździe- podjeździe ledwie szedł facet ze skręconą kostką, ktoś wędrował ubabrany od błota i najwyraźniej nie mógł lub już nie miał ochoty jechać. Gdzieś po drodze spotkałam poobijanego Zbycha. Wywalił się i nie dał rady, pomimo moich zachęcających do walki okrzyków. Musiało być mocno :(
Tutaj leży jakaś ofiara prawdopodobnie upałów



W nagrodę wytargałam medal za trzecie miejsce i lodowatą kawę od małżonka, który wiernie czekał na mnie na mecie :).

Jak widać szczęścia na twarzy z upału brak. 
Udało się bo ludzisków przyjechało na wyścig bardzo dużo i okazało się, że Kasieńka była czwarta w mojej kategorii. Dobrze, że mnie ten jej facet wkurzał ;)


Kategoria wyścig, z małżonkiem

64

  d a n e    w y j a z d u 64.00 km 50.00 km teren 04:00 h Pr.śr.:16.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 21 czerwca 2014 | dodano: 22.06.2014

Z małżonkiem na Dziewiczą Górę. Mój małż nigdy nie  może pojechać prosto na Górę bo to nuda, więc najpierw gdzieś po jakiś pagórach i chynchać aczkolwiek w bardzo wycieczkowym tempie. Coś ostatnio się niezadobrze czuję, więc przez Puszczę jechaliśmy sobie wolniutko podziwiając widoki i robiąc zdjątka 

To różowe w rogu to mój paluch

Marcin policzył lata drzewu - około 150

To jeszcze ładne :)
Po Dziewiczej przegonił mnie ten mój małżonek wte i wew te i było męcząco i że użyję mojego ulubionego słowa - fajosko

Żuczek :)


Kategoria wycieczka, z małżonkiem

Zobaczyć kamloty

  d a n e    w y j a z d u 54.00 km 35.00 km teren 03:10 h Pr.śr.:17.05 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Piątek, 20 czerwca 2014 | dodano: 20.06.2014

Dawid chciał zobaczyć po jakich kamlotach jeżdżę do domu.  Po skromnych, po takich co można jechać z teczką z pracy i się jej nie zgubi ;)
Mój małżonek postanowił, ze niemożna tak tylko sobie pojechać do kamlotów i wrócić, że jak już jest gośc to trzeba mu pokazać najlepsze kąski . Postanowił zostać kierownikiem wycieczki i nam kierownikował do końca. Wycieczka udana, na luziku :)


Kategoria wycieczka, z małżonkiem

Wyrzysk

  d a n e    w y j a z d u 36.74 km 0.00 km teren 02:15 h Pr.śr.:16.33 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 15 czerwca 2014 | dodano: 16.06.2014

Kiepsko, panie, kiepsko chciałoby się powiedzieć ale nie ma się co przejmować. Jako zła baletnica powiem, że rower mnie zawiódł i bania mnie od piątku bolała co i tak nie powinno mi przeszkadzać żeby lepiej pojechać. 
Za to fajnie było, Gogli nazbierało się wiele Mariusz, Krzychu, Jacek, Młodzik, Marek, mój małżonek, Zbychu

I taki jeden w barwach trochę do naszych podobnych, całkiem miły jest to niech mu będzie ;)



Wkoło nas kręciły się też takie w zielonym Stachowiaki  ;)

oraz wiele nowych znajomych: Magda co się cięłyśmy w Kostrzyniu,  Nerka co się cięłyśmy w Dolsku i wiele osób z którymi się nie cięliśmy ;)
Trasa fajna i sucha. W zeszłym roku to była masakra błotna a teraz psychiczna.  Już zaraz po starcie na asfalcie okazało się, że jednak nie udało się Marcinowi tak na szybko wyregulować mi przerzutek po wymianie linki w warsztacie i o mało nie płakałam najpierw z żalu, potem ze wściekłości. Wszyscy mnie wyprzedzają a ja kręcę girami na tym co mi się udało zrzucić, prawie oczy itp sobie kolanami obijam i djupa. Nie dało się dokręcąć na zjazdach, nie dało się wrzucać na najwyższe. Przednia przerzutka też nie działała jak trzeba.  A mówiła babcia: "przed wyścigiem nie dawaj roweru w łapy mechanikowi" I się sprawdziło!  Chciałam nawet  prawie na początku  się wycofać a  jakieś 20 km przed metą wśwignąć rower  w krzaki, siąść i płakać. 
W każdym razie dojechałam .Na 10 km przed metą się wściekłam i juz miałam w nosie czy te przerzutki brzęczą, dzwonią. Na siłę wte i wewte manetkami kręciłam i jakoś mi się zaczęło jechać. Raz tak grzebałam, że wleciałam między jakieś takie płyty, jak mną mojtneło! I byłabym następną ofiarą  wypadku a tych było sporo. Zaraz na początku widziałam jak na asfalcie zbiera się trzech kolarzy. Dzisiaj dowiedziałam się, że jedną z tych osób był kolega Darii Kasztaryndy,  który złamał nadgarstek. :( Na Górze jakaś kobitka siedziała lekko oszołomiona ale siedział przy niej jakiś facet, więc pojechałam i podobno połamane zostały 2 obojczyki. Zjazdy były fajoskie, szybkie tylko dokręcać nie mogłam i może dlatego dzisiaj nie mam drugiej blachy w obojczyku (he, he ;) ).
Na jakieś dwa km przed metą kiedy wydawało mi się, że idę jak wiatr i tnę jak tornado pokłosie kolarskie, przeleciał obok mnie Krzychu. Owszem zaproponował mi swoje koło ale na moje "ale zaczekaj!" w tumanie kurzu odleciał jak trąba powietrzna. Za to, za karę potem musiał sam na metę wjechać ;p
Paweł za to złapał dwie gumy i wracał obwieszony dętkami jak kolarz z lat 50-tych


tylko coś mu się do kasku przyczepiło.
Super maraton, żałuję, że nie pojechałam mega ale tak, byłam druga z gogli na mecie (co z tego, że z mini ;D))). Za chwilę zjechała się reszta gogli, bania mnie bolała bo mi się odnowiła migrena z soboty ale się pośmiałam, zjadłam słaby makaron choć niektórzy byli zachwyceni bo słony ;) Bleeee ;p
I pojechaliśmy do domu.
W domu jak zobaczyłam jak porządziła mi się teściowa to ze zdwojoną siłą zabolała mnie czaszka.


Kategoria wycieczka, z małżonkiem