szosa
Dystans całkowity: | 3957.93 km (w terenie 6.50 km; 0.16%) |
Czas w ruchu: | 156:54 |
Średnia prędkość: | 25.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 53.50 km/h |
Liczba aktywności: | 88 |
Średnio na aktywność: | 44.98 km i 1h 46m |
Więcej statystyk |
Po błocie szosówką
d a n e w y j a z d u
42.00 km
0.00 km teren
01:50 h
Pr.śr.:22.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Po robocie w pięknym zachodzącym słonku z małżonkiem mym wybraliśmy się na bajabongo szosóweczką. Po asfalciku co by równo i przyjemnie było, bujaliśmy się pod 25/h i było bosko. Oczywiście zaraz na starcie musiałam wyskoczyć z koła i wyścignąć Marcinka ale to już taka nasza tradycja, że na Czerniejewskiej na górce lecę ile mam siły a potem zdycham i ledwie girami powłóczę w okolicy Gołunia. Żeby nam się ciągle ta sama droga nie nudziła to pojeździliśmy na wachlarzu i raz o mało co a bym w Marcina wjechała. Adrenalinka musi być bo co to by była za przyjemność ;) Całkiem nieźle mi ten wachlarz wychodzi ale tylko jak jedziemy 25/h jak szybciej to się gubię. Co tam pojeżdżę to i kondycji trochę chwycę i wprawy. Łapka jakoś tam się goi więc jest nadzieja. Mam już skierowanie na styczeń żeby tą .............. blachę wywalić i mam nadzieję, że się szybko w tym ..................... szpitalu nie będę znowu musiała pojawiać.
Trasa na pagóry mi się ździebko nudzi więc zaproponowałam modyfikację i pojechaliśmy kawałek drogą Poznań-Gniezno a potem na Wierzyce. Super się jechało przez pierwszy raz odwiedzane Imielno i Imielenko ale jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało, że asfalt kończy się pewnie pod domem sołtysa w Imielenku i dalej to już tylko w terenie po piachu, kałużach i błocie. Normalnie przełaj.
.
Z okazji tego, że się bałam , że się wywalę to się niegroźnie wywaliłam ale nic mi się nie stało. Uff! Blacha się trzyma choć oczywiście podparłam się lewą łapą. Tylko na girze mam odcisk paru ząbków od korby. Można powiedzieć nareszcie zaczynam wyglądać normalnie tzn. ze śladami korby na nogach i licznie rozsianymi siniakami ;) . Jechałam tak wolno po tym piachu, oczywiście ze strachu, że jak tylko wyjechałam na asfalt, wytrzepałam błoto z bloków to pognałam do chaty tak szybko jak dawno nie leciałam czyli jakieś 30-32 km/h. Było fajowsko. Marcin ze mnie się śmiał, że podkręcam tempo a jak on tak robi to dostaje ochrzan ale dzielnie mi towarzyszył jak jak już spuchłam oczywiście w okolicy Gołunia to mnie dzielnie ciągnął. Niestety wyczuł mnie i nie dał się wyścignąć na Czerniejewskiej pod Rynek w Pobiedziajach ale gnaliśmy tam jak wariaci. Jakiś dziadek stał i patrzył jak się ścigamy i widać było , że kibicuje. Nie wiem tylko czy mi, czy solidarnie z małżonkiem, żebym go nie wyprzedziła. Było tam pod 45 km/h a na Rynku ledwie co widziałam albo lepiej powiem , że widziałam ciemność. Na krótko na szczęście. Potem już do domku, pomaluśku, żeby z roweru przed domem z fasonem zejść.
Oczywiście szaleństwa nie zostają bez karne i po zdjęciu butów dostałam takich kurczy stóp, że musiałam usiąść ale warto było. Mam nadzieję, że będę więcej jeździć bo łapka na zdjęciu wygląda całkiem, całkiem a mi się ckni do roweru nie mówiąc już o tych oponach, które mi się poodkładały niestety nie w garażu a na dupsku.
Kategoria szosa, z małżonkiem
Bicie komów (chłopów) na wiaduktach
d a n e w y j a z d u
31.86 km
0.00 km teren
01:16 h
Pr.śr.:25.15 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pobiłam pare/u komów/chłopów. Jestem 11, jedyną babą na 23 wszystkich, więc pobiłam dzisiaj paru chłopów :) Dzisiaj zostałam królową, wczoraj stałam na podium za samo bycie na wyścigu. Jestem wielka a blask mojej sławy rozświetla moją kolarską przyszłość ;).
No dobra dosyć.
Dzisiaj z Marcinkiem grzalim pod pagóry i pod wiatr.
A wczoraj miałam przyjemność wejśc na podium w Bindudze koło Murowanej Gośliny ale niestety w zastepstwie za Bożenkę Łącką.
Mam nadzieję, że jeszcze trochę i stanę tam zasłużenie bo łezka się mała zakręciła, że siedzę na coraz większym zadzie bo głupia łapa na niewiele mi pozwala. Na szosie to jeszcze jakoś daję radę, prawie nie boli, chcoć okropnie się boję, że się wywalę i mi ta blacha się wyrwie ale MTB odpada :(.
A dzisiaj fajnie było. Złachałam się ale było super :)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Kółeczko
d a n e w y j a z d u
32.13 km
0.00 km teren
01:17 h
Pr.śr.:25.04 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Takie tam z rana gdy jeszcze nie jest gorąco :) Jeden debil (inaczej się wyrazić nie można) chciał mnie zabić ale mu się nie udało. Zatoki trochę mi się przewietrzyły ale .............. ciągle w nich siedzą i przeszkadzają. Długo trzyma mnie to choróbsko.
Kategoria szosa
Z nienacka
d a n e w y j a z d u
29.00 km
0.00 km teren
01:11 h
Pr.śr.:24.51 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Przyjechała teściowa i byłam zła, że znowu nie pojadę rowerem :(
Przyjechał Marcin i byłam zła, że znowu nie pojadę rowerem :(
Pojechała do domu teściowa i byłam zła, że jest już późno i znowu nie pojadę rowerem :(
Marcin się zakręcił i zabrał mnie na rower :)
Obiecał, że będzie spokojnie jechał i że pojedziemy bliziutko, tylko do Wierzyc.
Pogoda ładna, nóżka się ładnie kręciła, wiatr słaby, Marcin stwierdził, że nie będziemy dupy tylko jedziemy na pagóry. Ja, jak to dupa na pagóry nie pojechałam bo byśmy wrócili za ciemnego, więc skręciłam pod wiaduktem szybciej a Marcin pojechał co by tą dupą nie być. Postanowiłam, że mnie na powrocie nie złapie chociaż do ronda na Pobiedziaje na S5. Marcin podstępnie próbował mi przeszkodzić w moim postanowieniu dzwoniąc z niewinnym pytaniem " gdzie jesteś". Ha, ha, myślał, że mnie szybciej złapie a ja już byłam przy bocianie i dorwał mnie tuż, tuż ale za rondem.
Jeszcze troszkę się ścigaliśmy pod górkę w Pobiedziajach i myślałam, że wątroba mi wyskoczy oczami na wierzch przy 42 km/h ale było fajowo. Musiałm odpuścić te 42 km/h bo bym zdechła co uczyniłam ledwie wtaczając się na szczyt górki czyli na Rynek.
Nogi mnie bolą, kondycji nie mam, ale jestem zadowolona.
Po powrocie pojechałam jeszcze z Tinką. Tinka uwielbia mi porywać rękawiczki rowerowe i bawić się nimi w podrzucanie, tarzanie się po nich i dzisiaj w czasie zabawy zachciało jej się siku. Wypluła rękawiczkę i zapomniała o niej a następnie przykucnęła i ją posikała. Małpa sklerotyczna jedna ;)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Błękitna pętla
d a n e w y j a z d u
28.00 km
0.00 km teren
01:15 h
Pr.śr.:22.40 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Błekitna pętla to wyścig ogień. Niestety w tym roku ogień w wykonaniu innych a ja z obstawą w postaci samochodu z napisem koniec wyścigu kulałam się nie za szybko na grubych kichach, żeby było miękko i trochę frajdy. Raz mnie zdublowali i miałam przyjemność popatrzeć na najlepszych jak
się czarują w peletonie a potem oglądać finisz pełny emocji.
Marcin w akcji ;)
Gdzieś na horyzoncie
Pogoda piękna, znajomych kupa. Kuba okazał się zdolnym fotografem :) Dzięki
Po wyścigu Marcin pojechał rowerem z kolegą do Czerniejewa, gdzie
byliśmy umówieni a ja miałam dojechać autem. Ponieważ autem niewątpliwie jedzie się
znacznie szybciej poczekałam w
"miasteczku" maratonowym na wyniki. Wyników nie było i nie było bo jakaś
oferma zawadziła o kabel z prądem i zanikło trochę danych. W końcu
wyniki były ale stwierdziłam, że czas jechać bo Marcin się biedny w tym
Czerniejewie mnie nie doczeka. Wsiadłam w auto i już wyjeżdżam gdy
podbiega do mnie kolega Wojtek i wymachuje pucharem: "To dla Marcina!" -
krzyczy. Ależ się ucieszyłam! Należał mu się jak nikomu :) . Szybko
pojechałam do Czerniejewa gdzie właśnie odbywał się festyn i pełno
elegantnej wiary przyszło do pałacu na watę cukrową, hot dogi, lody i
wioskowe zaśpiewki. Ja w moim goglowym stroiku z torebką, aparatem
fotograficznym i z pucharem w łapie zaczęłam szukać Marcina. Zadzwoniłam
bo nijak go naleźć wśród tych elegantów patrzących na mnie dziwnie
znaleźć nie mogłam. Marcin odebrał.
-Gdzie jesteś - pytam się.
-Widzę cie - mówi on,
- a puchar widzisz?
- widzę
- a wiesz czyj?
-pewnie twój
-ha ha!! Twój!!
Zdziwienie w oczach i za chwilę radość bezcenna :)
Mistrz kuchni przygotował specialite de la maison - hot doga z musztardą ;)
a następnie wręczył posiłek z należytą prezentacją ;)
Fajne imieniny mi się trafiły :D))
Kategoria szosa, wyścig
Wczoraj Śrem, dzisiaj Biskupice
d a n e w y j a z d u
23.30 km
0.00 km teren
01:02 h
Pr.śr.:22.55 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wczoraj w Śremie robiłam za fotografa. Uwieczniłam na zdjęciach co niektóre przemiłe gęby , które pojawiły się przy szkole.
Marcin się przebierał
a Michał gotowy czekał, żeby pojechać na rozgrzewkę
Na starcie było zimno jak diabli
Ale nie zniechęciło to rasowych kolarzy. Stawili się: mój małżonek, Michał Jaskółka, JP, Jacgol , JacekDrogbas, Adrian, dawno niewidziani Zbychu i Krzychu choć tego widziałam tylko na mecie. Podobno zaraz poszedł spać po tym mini ;)
Jako rasowy fotograf znalazłam sobie dobre miejsce na starcie i fociłam, fociłam, fociłam. Jeden taki to mi nawet język pokazał ;)
Naprawdę powiadam Wam, niewdzięczny ten naród ;).
Po starcie chciałam czytać książkę, ale czy to się da! Zaraz znalazłam dobre dusze co chciały pogadać ze mną i jak zwykle tematów było co niemiara: o rowerach,o dziciokach, o psach oraz jak stare babusie o połamaniach i kontuzjach rowerowych. Jak się okazało Monika zwana Nerką z którą w zeszłym roku tak fajowo się ścigałam w Dolsku, zaciążyła i teraz tak jak mi pozostaje jej oblizywanie świata rowerowego przez szybkę.
Marcin na mecie chyba zobaczył potwora
Cholera! Przecie to ja stoję za aparatem. Mam nadzieję, że za mną coś stało i to nie na mój widok ;p
A potem była impreza. Makaron jak zwykle był okropny ale zjadliwy. Chłopaki donosili drinki
Tematy były przeróżne. Nie wiem o czym opowiadał Jacek ale gest jest wymowny
Wręczania nagród nie zauważyłam i tylko na koniec pstryknęłam fotki Ani i Triszce, pokoleniu znad smartfonów
Wszyscy się zaczęli rozchodzić a chłopaki gadali jeszcze i gadali
Ale trzeba było zrobić rząd i pójść stąd.
Po drodze pyknęłam jeszcze fotkę ozdobie jednego ze Śremskich rond
ale Marcin nie wiedzieć dlaczego nie chciał jechać odwrotnie po rondzie. Wtedy bym miała fajniejszą fotkę ;p
Dzisiaj przejechałam się po asfalciku na góralu, na gładkich oponkach i było baaaaaaaardzo fajowsko. Niestety teściowa nadciągała, więc trzeba było wracać. Znowu zostałam królową na Strawie. No cóż, mistrzowie to już tak mają, wyjadą sobie relaksacyjnie, regeneracyjnie, rehabilitacyjnie i koma za komem łapią. ;p
Pozdrawiam .
Królowa aparatu fotograficznego i podjazdu w Biskupicach ;p
Kategoria szosa, wycieczka
Tak sobie
d a n e w y j a z d u
33.95 km
2.00 km teren
01:40 h
Pr.śr.:20.37 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wzięłam sobie Kellyska i pojechałam przed się. Po drodze spotkałam Marcina, który kulał się z fogtowej ustawki ale Macin juz wracał a ja dopiero zaczynałam swój trip.
Trochę się chmurzyło, trochę popadało, trochę wyszło słonko, nie trochę wiało. Powiem dosadniej wiało jak .................. Tak jakoś wybrałam sobie trasę, ze większość wiało w klukę.
Idzie zima bo z lasu dzisiaj wyjechał na mnie jak Archanioł z chmur zimowy rowerzysta Gabryjel. Człowiek, którego spotykam tylko zimą. Jeździ po lesie w charakterystycznym czepku na kasku i dogląda czy wszystko przygotowane na śnieg/czy wszystko równo pokryte śniegiem/czy lód trzyma/ czy zima w pełni. Takie mam wrażenie. To król zima w czepku na kasku. Rozgladajcie się czy i u Was nie krąży król zima o dźwięcznym imieniu Gabryjel, który zwiastuje nadejście nowego. Zimnego niestety ;)
Kategoria szosa, inne
We mgle
d a n e w y j a z d u
60.10 km
0.00 km teren
02:41 h
Pr.śr.:22.40 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:4.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Mgła, mgła, mgła do Swarzędza i nazad. Kapie z kasku, kapie z drzew, chlapie z koła przede mną, wieje zimnem.
Jesień idzie, nie ma rady na to.
Kategoria z małżonkiem, ustawka, szosa
Do towarzystwa
d a n e w y j a z d u
67.17 km
0.00 km teren
02:37 h
Pr.śr.:25.67 km/h
Pr.max:40.00 km/h
Temperatura:10.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
pojechałam z Marcinem do Swarzędza. Marcin jechał na ustawkę u Fogta i samemu mu się nie chciało jechać. Wyruszyliśmy w mgle, która ogarniała nas coraz mocniej z minuty na minutę. Z kasku spływała mi woda, na okularach osiadała nieromantyczna mgła zasłaniając ledwie co widoczny świat ale było ciepło (jak na listopad) i jechałam na rowerze co wszystko rekompensuje :)
Na "ustawce" pojawiło sie sporo osób i do Tulec pojechałam z peletonem. Niestety nie mogłam lecieć całej drogi bo teściowa miała przyjechać do nas do domu z laskami, które wraz znią robiły tour de cmentarze w aucie. Dokulałam się wbrew zimnemu wiatrowi a ostatnio mam tak zaprzątniętą głowę, że przegapiłam zjazd z Iwna na Kocią i nie wiem kiedy znalazłam się w Wierzenicy.
Kondycji brak, nogi mnie bolą ale jestem zadowolona :)
A z taką ekipą dzisiaj pomykałam :)
Kategoria szosa, z małżonkiem, ustawka
Tor poznań 6 czyli niespodziewanka
d a n e w y j a z d u
44.00 km
0.00 km teren
01:28 h
Pr.śr.:30.00 km/h
Pr.max:44.70 km/h
Temperatura:17.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Tak się wahaliśmy czy pojechać do Dębówca na MTB czy na Tor Poznań. Wygrał Tor bo mój góral skrzypi jak nieszczęście domagając się wymiany czegoś tam a szoska skrzypi nieco mniej. Do tego dziewczynki miały zapewnione atrakcje pt: robienie masy papierowej itp. u babci w Poznaniu, więc padło na tor. Pogoda była taka se i dobrze, że zabrałam rękawki bo na rozgrzewce zalatywało zimnem.
Na Torze pojawił się Rodman, MaciejB, MaciejB zwany Biniem w roli zawodników oraz Ania W z Mateuszem do pokrzykiwania na mecie. Przed startem jak zwykle pogaduchy i zdjęcia
i nagle strat i jak zwykle ogień. Przez kawałek jadę za Małgosią Zelner (wielki sukces) haha :) a potem niestety odjechali mi wszyscy ( tak sie mi nie mogącej się odwrócić wydawało) gdy nagle MaciejB wyskakuje z za moich pleców i daje koło. Całe szczęście bo było pod wiatr. Maciej w swej dobroci użyczał mi koła cały czas i tak sobie dojechaliśmy do jakiejś grupki.
z którą jechaliśmy parę okrążeń. Niestety współpraca szła słabo. Ten młody z babką w pomarańczu strasznie rwali tempo , ten za mną pluł i charkał a tandem (na końcu) jechał cicho i raczej na końcu. Maciej co jakiś czas inicjował ucieczki ale niestety nie dawałam rady. Ostatecznie osłabłam na tyle, że postanowiłam ich opuścić. Maciej jak rasowy dżent postanowił mnie nie zostawiać na tym oceanie asfaltu i puściliśmy grupkę w diabły.
Razem jechało mi się bardzo dobrze zwłaszcza, że za każdym kółkiem na mecie miałam doping a Maciej dawał się wyprzedzać ku mojej uciesze. Dostaliśmy 3 duble (ja liczyłam, że tym razem będzie 5) ale coś peleton wolno jechał a raczej my z Maciejem zapieprzaliśmy jak szaleni więc tylko 3 ;)
Zrobiliśmy 11 kółek a tyle się naśmiałam, że nawet nie wiem kiedy nadszedł koniec i na mecie nie zrobiłam efektownego finału :(.
Potem znowu gadanie i zdjęcia
a potem nagrody. Jechały nas 4 więc poszłam się przebrać by nie widzieć tej sromoty mojej, że nie dostaję plazdingowego medalu gdy nagle me szanowne nazwisko jest wywołane w generalnej klasyfikacji. Ha ha!! I to była ta niespodziewanka. Zajęłam 3 miejsce. Szybko zakładałam teamowy ciuch zdarty z mężowskiego grzbietu i wskoczyłam na podium.
`I teraz słuchajcie!!! DOSTAłAM kopertę i to nie z listem gratulacyjnym tylko z forsą. Nie było tego wiele ale coś zbytkownego sobie kupię. Może łańcuch do roweru a może na szyję ;)
Jestem bardzo zadowolona, pojeździłam sobie, noga nie bolała (dzisiaj za to znowu daje popalić) zjadłam obiad w miłym towarzystwie, dostałam forsę na waciki .
Cudo niedziela :)
Kategoria szosa, wyścig