JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w kategorii

wyścig

Dystans całkowity:1866.01 km (w terenie 827.98 km; 44.37%)
Czas w ruchu:93:39
Średnia prędkość:18.71 km/h
Maksymalna prędkość:59.00 km/h
Liczba aktywności:58
Średnio na aktywność:32.17 km i 1h 50m
Więcej statystyk

Jestem zadowolona

  d a n e    w y j a z d u 31.49 km 24.00 km teren 01:30 h Pr.śr.:20.99 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 23 września 2012 | dodano: 23.09.2012

bo wiem że daję radę.
Po wczorajszym nie chciałam jechać ale mój kochany małżonek obiecał być miły i mnie ciągnąć tzn. w tym przypadku uatrakcyjniać mi trasę. Bo... nuda panie, nuda. Nic nie było oprócz no nie wiem czego. Typowe napieranie siłowe, które kończy się u mnie bólem plerów, kolan i girów. Trochę "płakałam"po drodze ale Marcin uatrakcyjniał mi przejazd bawiąc się w marchewkę "Patrz tutaj mam żel, dogoń mnie to dostaniesz", " jedź bo zaraz cię Sylwia złapie", śpiewając mi "Zenon Jaskuła, nanana ten to ma ..............rower". Bolało jak cholera. Niby boli ale już myślę gdzie by tu się pościgać. Zboczona jestem czy co?
Ten mój mąż to weekend miał przegibany. Najpierw znosił płacze Zośki a potem moje.
No cóż widziały gały co brały i co robiły? ;)
5/K4+ :)


Kategoria wyścig

Wiórek :D

  d a n e    w y j a z d u 17.00 km 17.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Sobota, 22 września 2012 | dodano: 22.09.2012

Rano nie chciało się wstać - NIKOMU!. Zosia powiedziała, że nie jedzie bo chce spać a głównie chodziło o to, żeby ona pojechała w wyścigu dzieci. Ale nic na siłę. Nie to nie ale .... „No Zośka chodź zobaczysz będzie fajnie”. Jak już oczka sie dobrze otworzyły to już było: Mama szybciej bo nie zdążymy. I się spóźniliśmy na rejestrację ale udało się. Zapisana i start.

Start Zośki © JoannaZygmunta

Spotkaliśmy Maksa i Rodmana z żonami i dziećmi. Za Zośką pojechał Marcin a ja czekałam z aparatem, żeby zrobić zdjęcia i czekałam i czekałam i czekałam jadą dzieci, znowu jakieś i jadą maluszki 3, 4 letnie a mojej córci nie ma. Co jest?????? Dzwonie do Marcina a on mówi, że są gdzieś na trasie i z nim są jeszcze jakieś inne dzieci i chyba pomylili drogę. Na akcję ratunkową wyjechali strażacy i policja, którzy pozbierali dzieciaczki z trasy. Nasza Zośka dojechała sama przy okazji nauczyła się jeździć "bez trzymanki".
Zosia na finiszu © JoannaZygmunta

Okazało się, że pojechali trasę 8 km przygotowaną dla starszaków.
Po ich starcie jeszcze 11 latki a potem my. Stare dziady i baby. Pojechałam na moim kellysku bez licznika, bez okularów ubrana jak bałwanek bo zimno ale za to Panie jechały osobno więc start z pierwszej linii. Piachu było aż brzydko, korzenie i fajowy singielek na którym o mało nie zdjęło mnie drzewo z roweru. Paru chłopów połkniętych dwie kobitki przede mną. Rura. Laska wypierdizela się na korzeniach a ja o mało na nią nie najeżdżam. Szybki zjazd w krzaczory obijając sobie mój śliczny tyłeczek siodłem i rura dalej. Jacyś ludzie postanowili zrobić sobie piknik nad Wartą a tutaj watacha bab i dziadów przejeżdża im prawie przez ognisko. No cóż trzeba było wybrać inny dzień. Bez licznika jedzie się trudniej, wreszcie dorywam jakiegoś dziadka, który ma licznik i jedziemy sobie razem. Dziadek ma 79 lat pod górki zdycha ale na prostym mi odjeżdża. W tym pieprzonym piachu zakopujemy się chociaż dziadek zna drogę i wie którą drogą jechać ale ja się sam przyznaje pamięć nie ta. Co tam pamięć zapierdziela na moim może nie wysokim poziomie ale chciałabym mając te lata tak jechać. Na piachu wyprzedza nas laska z mojej kategorii. Nie! tak nie może być! Pytam się dziadka ile na liczniku? - 14. No to trzeba laskę gonić. Spięłam się i gonię. Jeszcze słyszę za sobą „ goń dziecko, jak dasz radę to goń…” Duszę ale mam w pamięci, że jutro trzeba też dusić, Nic to, zbliżam się, zbliżam się jest! Wyprzedziłam ją to teraz szpula na metę. Cholera, że nie miałam licznika! A może dobrze bo może mi się wydaje że jechałam jak wiatr a to może było ledwie 20 km/h. Wjechałam i nie ma męża, dzieci i owacji. No cóż.
Marcin przyjechał pyknął zdjęcie pięknych kobiet
, które później stanęły na podium.

Ledwie się zmieściłam z moimi dziewczynkami, które wskoczyły na pudło szybciej niż ja :). Dostałam fajowską statuetkę, koszulkę rowerową w kolorach kryjących w rozmiarze XXXL i kwiatki. Kwiatki jakoś tak mnie wzruszyły. Dawno kwiatów nie dostałam. Nawet w doniczce. My baby zadowolone, Marcin mniej bo przez burzę, która potem latała nad Poznaniem i okolicą nie przejechał się rowerem.


Kategoria wyścig

MTB Koło

  d a n e    w y j a z d u 36.76 km 30.00 km teren 01:59 h Pr.śr.:18.53 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:24.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 9 września 2012 | dodano: 09.09.2012

3 miejsce wśród starszych pań. Wyżej jakoś nie mogę się wspiąć.
Ale od początku
Wstaliśmy wcześnie. Za wcześnie. Bryy!! 6 rano, no kto to widział!. Przecież to słonko się jeszcze przewraca w łóżeczku.
Pogoda nie wydawało się, że będzie fajna. Ciepłe ubranko bo coś mi zimno i pojechaliśmy. Autostradą jedzie się miło i przyjemnie. Jakoś tak przysypiam. Do miejsca startu prowadzi Maciej ale zapomniał w GPS-ie wyłączyć funkcję prowadź drogami polnymi i jedziemy po polach i łąkach włącznie z przejechaniem mety/startu autem co powoduje lekki popłoch wśród obsługi.

Na zamek!! © JoannaZygmunta

W aucie wydaje mi się, że mam podwyższoną temperaturę a kolano boli. Boli bo jak zwykle badziewie się nie goi. Po przewrotce w środę mam wiele wielkich siniaków i ropiejące kolano. Wczoraj (tutaj osoby wrażliwe niech zamkną oczy na najbliższe 2 zdania) rozmoczyłam kolano i najpierw wycisnęłam ropę a potem się wkułam ścięłam cały syf i polałam jodyną. Bolało jak diabli, wyłam jak by diabeł wychodził i wydawało się, że będzie dobrze a dzisiaj na nowo piecze i boli. Ledwie łażę ale żądza pucharów robi swoje. Jadę jak dupa. Udaje się wleźć na podium a tam ni ma pucharów tylko medale.
III miejsce wśród starszych pań © JoannaZygmunta


I tytka z jakimiś kosmetykami do roweru. Marcin powiedział, że mogą być i że zużyje. Ciekawe do roweru czy może na twarz??? Po wyścigu siedzimy z Anią Wysokińską, którą Marcin ciągnął przez pół trasy i jej koleżanką Patrycją. Lachamy się tak, że nie wiem czy nie przeoczyłam jakiejś nagrody w tomboli.
Po powrocie do domu ledwie wytaczam się z auta. Temeraturka 37,8. Do wyrka i jutro do lekarza po antybiotyk na tą girę bo to pewnie od tego.
Pogoda dopisała. Zrobiło sie pięknie ale już jesiennie.


Kategoria wyścig

Grand Prix Wielkopolski Ostrowiec

  d a n e    w y j a z d u 40.00 km 40.00 km teren 02:20 h Pr.śr.:17.14 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:34.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 19 sierpnia 2012 | dodano: 20.08.2012

Wyścig u Gogola. Następny z cyklu. Ostrowiec koło Wałcza.
Pojechaliśmy samochodem Marcina bo jest obszerniejszy i zmieściliśmy się z dzieciakami w 5 osób. Dojechaliśmy trochę po 10 tej. Z Kanią pobiegliśmy do rejestracji gdzie redaktor Kurek nadawał już swoim zwyczajem głupoty min. "Witamy Panią Joannę naszą zawodniczkę" No masz! zapamiętał mnie! Przed startem spotkaliśmy Wojtka z żoną, śliczną córeczką i kuzynką oraz Mariusza. Przed startem spotkałam Anię Wysokińską więc razem pojechałyśmy na rozgrzewkę chociaż upał taki, że coś strasznego. Zagadałyśmy się i pojechałyśmy daleko, że ledwie zdążyłyśmy na start mega w którym Ania brała udział. Ona miała 2 sektor więc spoko ale ja musiałam już stanąć na końcu mini. Jak zwykle miła atmosfera, pogaduchy z innymi startującymi itp., tylko szkoda, że taki upał.

Przed startem © JoannaZygmunta

Start i rura do przodu ile dawałam rady na co buntował się mój żołądek a głowa mówiła "po kiego się tak katujesz. Połóż się tutaj w krzaczkach i odpocznij". Na szczęście ten kryzys minął i jechałam sobie a inni mnie tak wyprzedzali i wyprzedzali, że już myślałam, że za mną nie ma nikogo. Nagle na horyzoncie na 12 km zamajaczyła mi Asia Zbroszczyk i dostałam kopa w zadek. Przejechałam obok z fasonem, krzycząc tylko "Cześć Aaaasia" . Morale się podniosły ale na 15 km zaczęły mnie naparzać plecy. Cholera jasna! Czy to musi przyłazić takie badziewie? Starość czy co?
Przez pole kukurydzy jechałam w samotności ale wiatr w kukurydzy buszował co powodowało takie śmieszne odgłosy jakby ktoś za mną jechał i tym samym poganiał mnie do jechania. W głowie ciągle mówiło "połóż się na chwileczkę i rozciągnij plecki to przejdzie i pojedziesz dalej" ale odgłosy kukurydzy i świadomość, że za mną może ktoś jedzie a na pewno Asia Zbroszczyk nie pozwalały. Na 20 km była górka, którą najpierw próbowałam podbiec, potem podejść a w końcu dowlekłam się do jej końca. Tam stali fotografowie i trza było chociaż udawać, że się podjechało ;). Plecki się trochę naprostowały więc gonić, gonić, gonić aż zaczną znowu boleć czyli za 5 km. Fajne były zjazdy z górki i skręt w wąwozik był fajoski. Potem teren zrobił się łatwy bo dużo dróg w lesie po ubitym to jechałam ile mogłam od czasu do czasu stając na rozprostowanie. Wtedy wyprzedzał mnie facet w zielonym i potem robił za zająca do dogonienia. Ostatnie 5 km już nie stawałam ale za to na mecie na kocyk i na płasko. Bosko! Potem zimny prysznic - taki cudowny! Dużo wody do picia, ciasteczka, banany, arbuzy, cień.
Na mecie był Marcinek z dziewczynkami wykąpanymi w pianie zrobionej przez strażaków (ale było fajnie mama!!!)
Narodziny Wenus ;) © JoannaZygmunta

i Wojtek. Jakoś mnie nie zdziwił jego widok bo on tak szybko jeździ, że dla mnie mógł już być na mecie nawet z giga. Chociaż po jakimś czasie przypomniało mi się, że nie złapali mnie megowcy więc co on tu robi?? Okazało się że walczy z siodełkiem bo mu się druty wypsnęły ze skorupy siodła i musiał zrezygnować z jazdy.
Mojej jazdy wystarczyło na 3 miejsce. Moje małe były szczęśliwe bo znowu weszły na podium i dostały statuetkę. Dowiedziałam się, że znowu się mamie udało. Oj dzieci dzieci! Zeby one wiedziały ile to poświęcenia wymaga żeby na to podium z matką wlazły.
Podium © JoannaZygmunta

Po wyścigu mój Marcin wziął swoją szosę i pojechał do Pobiedzisk
Marcin na swojej szosie © JoannaZygmunta

a my z Kanią pojechaliśmy sobie autkiem. Około 19 byłam w domu a Marcin gdzieś w Polsce. O 20,30 zadzwoniłam z pytaniem gdzie jest i czy może przyjechac po niego bo ciemno i smutno mi tak bez niego. Zgodził się i pojechałam w ciemną noc po małżonka. Oczywiście pofyrtały mi się wyjazdy z Pobiedzisk i zamiast na Kiszkowo pojechałam na Latalice i zanim się zorientowałam to z 8 km przejechałam. Zawrotka i jazda na właściwą drogę. W końcu dojechałam do Skoków i tutaj zamajaczyły mi jakieś migające dziwnie światełka, przejechałam obok i widzę Marcin! Co tu teraz zrobić! Trąbić!! Trąbię i widzę, że światełka sie zatrzymują i zawracają. Jest! To mój ślubny! Pierwsze pytanie - Masz coś do picia? A mam i to piwko! Jeszcze nie widziałam, żeby tak szybko zniknęło w gardzieli marcinowej piwo. Mig i już nie było. Załadowaliśmy rower na auto i do domciu. Upalnie ale fajnie. Dzieci zadowolone z kapieli w pianie i że się mamie udało, Marcin zadowolony bo się przejechał. Na wyścigach było fajnie, miła atmosfera. Fajna ostatnia niedziela urlopu.


Kategoria wyścig

Suchy Las

  d a n e    w y j a z d u 35.75 km 20.00 km teren 01:39 h Pr.śr.:21.67 km/h Pr.max:45.93 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 12 sierpnia 2012 | dodano: 12.08.2012

Rano dzieciaki nakarmić, poszukać ubrań bo pomysły na ubranie były różne i jak najbardziej nieadekwatne do pogody, pomóc znaleźć Marcinowi kosz aby wszystko mógł zapakować a już czasu niewiele bo do Poznania trzeba je zawieść itd itd czyli normalka. Zapakowaliśmy się do auta i do Poznania.
Po drodze:
Ja: A mamy numerki? A kaski? A okulary? A moje buty masz?
Na co odpowiedź - tak mam wszystko!! :S
No dobra przekonamy się na miejscu - na miejscu wszystko było :). Zdolny ten mój mąż :D
Dzieciaki oddane pod opiekę babci na Rusa i widzimy jak pomyka Zbyszek (Todi69) na rowerku w teamowym stroiku. Czyżby na wyścig? Tak, jak najbardziej! Fajnie :). Przy Malcie widzimy Krzycha, który jedzie na wycieczkę szkoda, że go nie było ale za to byli JPbike, Josip,Josip i MaciejBrace . Staliśmy sobie grupką ładnie wyglądając i właśnie jak fotograf się ustawił, żeby nam zrobić ładniutkie zdjątko to się rozeszliśmy. Do mnie ten fakt dotarł dopiero po starcie. Też miałam o czym myśleć!
Rozjazd fany bo bez zbędnego jeżdżenia po mieście tylko trochę asfaltu i teren i już start. A potem błoto i asfalt. Starałam się jechać jak najlepiej a z trasy pamiętam ja wypadam na poligonie na asfalt a tam dwóch podskakujących młodzianków Sebę 284 i Grigora86 wrzeszczących na całe gardło : Asia dajesz!!!!!
Super od razu chce się jechać! :)
I 3 osobowy pociąg w jaki mi się udało podłączyć na poligonie. Fajnie się jechało i asfaltowy poligon przelecieliśmy jak wiatr. Nie wiem kiedy.
A! I ten fajowy zjazd na którym puściłam klamki i się jechałoooo.....Dostałam oklaski od kibiców :)
Szkoda, że tak od 15 km bolały mnie plecy. Cholera, starość! Zacisnęłam zębiska i jechałam ile mogłam ale dojechałam 5 w K4. Do 4 zabrakło mi 10s ale za to wzrok mojej koleżanki z pracy którą dogoniłam i zabrakło mi do niej 15 s bezcenny. Żebym wiedziała, ze jest tak blisko to popłakałabym sie z bólu ale bym ja doszła ;).
Po maratonie podjechali ziomale z Pobiedzisk i Seba odgraża się, że w przyszłym roku jedzie na maraton. Wykazuje wyraźne objawy zarażenia cyklozą ;).
Okolicznościowe fotki (u Grzesia) pogaduchy i chłopaki musieli wracać.
My poszliśmy na potrawę z kota na obiad, pogaduchy z Todim i JPbikem (uśmiałam się jak norka) i tombola (jak zwykle bez wygranej) ;).


Kategoria wyścig

Z Zosią na jej trening

  d a n e    w y j a z d u 7.68 km 7.68 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:33.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wtorek, 7 sierpnia 2012 | dodano: 07.08.2012

Zosieńka chciała sobie pojechać potrenować więc pojechałam z nią. W lesie pełno błota a Zosia zarządziła, że ten kto nie przejedzie przez kałuże to przegrywa. Powiedziałam jej, że musi się trochę rozpędzić przed kałużą bo inaczej zostanie na środku co za chwilę miało miejsce. Bucik w błocie i stoi ta sierotka i wkłada i wyciąga z błota nóżkę i nie wie co zrobić. Pomogłam jej się wydostać i dalej jechałyśmy po błotkach. Marcin był załamany. 7 km i rower do mycia. No co ja poradzę, że takie wyjazdy są najatrakcyjniejsze. Wygrała Zosia. :)
MAX 33 km/h tak Zośka potrafi piłować z górki, że ledwie ją dochodzę ;)


Kategoria wycieczka, wyścig

Obstawiłyśmy wszystkie możliwe kategorie i wzięłyśmy puchary

  d a n e    w y j a z d u 52.00 km 52.00 km teren 03:30 h Pr.śr.:14.86 km/h Pr.max:34.00 km/h Temperatura:33.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, 30 czerwca 2012 | dodano: 02.07.2012

zawodniczki © JoannaZygmunta

W sobotę rano zamiast spać po ciężkim tygodniu w robocie to my jak jakieś „dziwaki” pakujemy milion toreb do samochodu. (Zwłaszcza te młode kobietki miały największe torby bo przecież tyle trzeba zabrać.) i jedziemy w siną dal tzn. w okolice Zielonej Góry na wyścigi.
Jakiś czas temu słyszałam, że w Cybince w okolicy Słubic jest fajny wyścig. Umówiliśmy się z Marcinem, że ja pojadę w sobotę w Cybince a on pojedzie w niedzielę w Lubrzy na Kaczmarek Elektric. Wiedziałam, że wyścig ma „atrakcje” w postaci pokonywania jakiejś rzeczki ale nic nie chciałam widzieć ani słyszeć aż sama tego nie pokonam. Wyjechaliśmy z dużym zapasem czasowym i spokojnie autostradą sobie jechaliśmy aż nagle zrobiło się ciemno, buro i jak nie gruchnęło deszczem i nad nami rozszalała się burza. Pierdzielnęło gromami i zastanawiałam się który rower spali się pierwszy. Aluminiaki Marcina i Marty ściągną pioruna a mój plastik się spali. No masz! My w aucie spoko ale miałam wizję jadącego auta a na nim płonący rower. No płonąć to on by mógł pode mną jak z zawrotną prędkością pędzę po trofea a nie od jakiegoś pierdziela z nieba.
Jak widziałam tą ścianę deszczu to myślałam: „Po kiego zapisałam się na mega, ja chyba chora jestem i nikt mi nie pomoże bo specjaliści od cyklozy dopiero się uczą itp.
Dojechaliśmy do Cybinki elegancko i bez pomyłki a z burzy została tylko mżawka.
Na starcie „obcykałam” zawodniczki i czułam, że już po pucharze, bo mocna obstawa. Ale co tam! Jadę mega i już.
Fajnie się startuje na dłuższym dystansie, bo jest łatwiej. Niestety organizatorzy dali ciała bo mini się ustawiło z mega i trzeba było się przepychać.
przepychanaka © JoannaZygmunta

Pojechaliśmy i zaraz mi prawie wszyscy odjechali, za mną telepało się jeszcze dwóch bikerów - chłopak i dziewczyna.
Trasa taka, że napić się z bidonu było trudno bo błoto głębokie i na całą szerokość drogi. Jak już coś suchszego to wąsko.
Czołówka mini dogoniła mnie na 7 km, no cóż............
Poczekałam sobie w krzakach aż różne Lonki, Konwy i Dorażały przemkną i wskoczyłam na mojego białego rumaka, aby napotkać pierwszą przeprawę przez rzeczkę. Stanęłam nad nią i się zastanawiam a loża miejscowych szyderców stoi i wrzeszczy: „Biegiem pani, środkiem i biegiem”
-„E, nie robicie mnie w karolka?” No, nie pani, tak najlepiej. No, to poszłam, po kolana w wodzie i na brzegu buch! gira po kolano w błoto i nie mogę się ruszyć. Co tu robić? Jak wyciągnę nogę to może być bez buta. Muszę to jakoś tak zrobić żeby but został. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i wyciągnęłam się, a loża wrzeszczy, że mam poczekać bo oni mają w maluchu wyciągarkę i zaraz po nią polecą .
-Wrrrrrr!!!!!!. Poskudniki ze starszej Pani co się tapla w błocie jaja sobie robią.
Wygramoliłam się i zadowolona z sukcesu przejechania rzeczki pojechałam dalej. Jadę sobie, jadę, mini mnie wyprzedza mniej lub bardziej kulturalnie a ja się nie przejmuję bo muszę mieć siły na dalszą drogę. Błoto pięknie osiada na wszystkim. Po każdym przejechaniu po błocie, bo innego wyjścia nie ma, tumany błota fruwają wkoło mnie, oblepiają tarcze, które dzwonią i muszę od czasu do czasu przecierać okulary, żeby widzieć. Jadę sobie i jakoś się dziwnie podejrzanie robi jak gdybyśmy zbliżali się do rzeczki. I faktycznie! Ostry zjazd i prosto w wodę do połowy uda. Nurt mocny a brzeg naprzeciw ostry. Jakiś facet się zlitował i wciągnął mi rower a ja się wgramoliłam. No ładnie! -myślę sobie- jak ja sobie poradzę za drugim kółkiem? Już nikogo nie będzie!- i ta myśl towarzyszyła mi do mety, którą musiałam przejechać aby zacząć drugie kółko. Myśl ta była na tyle silna, że chciałam się wycofać. Do tego błoto, upał i tylko 1 bufet na trasie. To wszystko skłaniało mnie do DNF-a.
Dojeżdżam do mety a Marcin z Zosią krzyczą „Mama! Zosia jest pierwsza , Marta czwartaaaa!!” - cudownie odkrzykuję.
No przecież nie będę się wycofywać, bo jaki dam przykład dzieciakom. Jak się poświęciłam to jadę!
Opis zmagań moich dziewczynek tutaj.
Kurek wrzeszczy : O! Pani Joanna z pięknym czasem” - no pewnie! wyjechałam 10 min przed mini więc czas niezły ;p
A ja: - ja jadę dalej!
- No nie! pani Joanna jedzie dalej! A my czekamy na czołówke mega - słyszę jeszcze w oddali.
Pięknie! Oni już prawie kończą a ja zaczynam. Dobra jest! jadę!
Drugie kółko wydaje mi się, że jadę szybciej ale Marcin podobno czekał 15 min dłużej niż zakładał, że pojadę .
Ponieważ policzyłam czas i wyszło mi, ze przyjadę po dekoracji to:
1.gadałam ze strażakami, żeby podzielili się wodą a oni w zamian poinformowali mnie, ze jestem ostatnia bo inni się wycofali,
2. przeleciałam 1 przejście przez rzeczkę bez wpadania w błoto – loża się znudziła i poszła
3. rzeczka na drugim przejściu okazała się być przy samotnym przejściu bardzo rwąca oraz cudownie zimna i prawie cała się w niej wykapałam, żeby się ochłodzić
4. kombinowałam jak wyciągnąć rower z wody bo byłam sama i musiałam sobie poradzić i jakoś się wytargałam, wyciągając rower za siodło tyłem, bokiem, przodem, ważne że z sukcesem i bez wpadnięcia do wody chociaż dużo nie brakowało.
5 na barze o który się modliłam, żeby jeszcze był okazało się, że nie ma wody i nawet swojej już nie mają ale mają suchy placek i banany. Wyssałam wodę w bananów, postałam chwilę, powiedziałam, że raczej mogą się zwijać bo ja jestem ta fujarą co jedzie na końcu i pojechałam 10 km bez picia wypatrując jakiś bidonów. Ponieważ ta woda zakończyła się dużo wcześniej to wszystkie bidony były sprzątnięte. Ot jaki sposób na sprzątanie lasu ;p.
Ostatnie km były męczarnią z wjeżdżaniem w błoto, żeby się trochę opryskać jakąś mazią która przypomina jakąś wodę.
Na mecie stali moi wierni kibice Marcin z Zosią i Zosia miała w ręce BIDON
Dajcie wody albo czegoś mokrego © JoannaZygmunta

Potem wlazłam tak jak stałam pod strażacki wąż i to było CUDOWNE!!!. Mokra koszulka, mokra ja , wreszcie woda – rewelacja.
Z biura usłyszałam: „Wjechała nasza ostatnia zawodniczka i za 15 min będziemy dekorować najlepszych zawodników.”
Marcin leci i mówi jesteś druga, zaraz za Karpienią.
No nie!. No tego się nie spodziewałam! Chciałam pojechać mega i trochę strategicznie pojechałam bo ostatnio wszystkie babony jeżdżą mini ale 2 miejsce! Co prawda na 2 startujące ale puchar za wytrwałość i poświęcenie jest.
Nasza pólka puchnie © JoannaZygmunta

Marcin przyniósł mi posiłek regeneracyjny i oczy mi wyszły z orbit. Pierożki, kartacze i zupka pomidorowa. Nie miałam siły jeść, Marcin chetnie spałaszował. Ja zjadłam pomidorówke i 2 pierogi.
Otrzymałam pełno gratulacji i słów podziwu od miejscowych kobitek i całe szczęście nikt nie miał pretensji, że za długo jechałam.
Pozdrowienia z podium © JoannaZygmunta

Po dekoracji pod prysznic i domyć girek nie mogłam. Dopiero pilling starł to błocko wtopione w skórę.
Potem pojechaliśmy do Zielonej Góry, gdzie spędziliśmy przemiły wieczór a na drugi dzień pojechaliśmy do Lubrzy gdzie ja byłam nianką a Marcin zawodnikiem.


Kategoria wyścig

Rozpacz i tragedia - dzisiaj bez pucharu ;)

  d a n e    w y j a z d u 47.00 km 35.00 km teren 02:44 h Pr.śr.:17.20 km/h Pr.max:49.44 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 24 czerwca 2012 | dodano: 24.06.2012

Pojechaliśmy do Wyrzyska w okolice Piły. Jechaliśmy sobie płaską, czasami pofałdowaną Wielkopolską i nagle na horyzoncie wzniesienia, że mi łydki na sam widok ścierpły i miałam wielka ochotę zgwałcić Marcina żeby zawrócił. Ponieważ wczoraj dałam z siebie wiele to śniło mi się leżenie na leżaku a nie ściganie. Po drodze widziałam ludzi wylegujących się na trawce i siedzących przy kawce a my na jakieś męki, zwłaszcza, że górka wyglądała na pokaźną. Na starcie kupa ludzi i większość jedzie mini czyli mój dystans. Obsada wśród kobitek w moim wieku mocna i właściwie na starcie wiedziałam, że "pozamiatane". Wśród startujących przerażające wieści. Straszny zjazd z kamieniami, błoto i kupa piasku. Przysięgam, że będę na starcie stała z słuchofonami, żeby tego nie słuchać. Wyścig technicznie łatwy, tylko kondycyjny. Dzisiaj za cholerę noga nie podawała. Kryzys za kryzysem na 8 km chciałam się położyć i nawet dać się przejechać, żeby odpocząć snem wiecznym. Gdzieś na 10 km przy moim zgonie totalnym dogoniła mnie Joanna Zbroszczyk, moja wczorajsza rywalka i facet z koszykiem na bagażniku. Ten facet to juz była zniewaga! We dwoje dodali mi motywacji. No nie dam się objechać Joannie nawet o 2 sek a dziadowi nawet o 1! PO 14 km był zjazd. Co za bajka! To było to co lubią tygrysy! Klamki wek i jechane. Dodało mi to sił, przewietrzyłam się i już nie chciałam umrzeć ;). Błotka to nawet na mojej delegacji było więcej, piach owszem był ale tylko mnie wkurzał więc ile mogłam to go przepychałam. Żebym ja dorwała tego co go tam rozsypał! ;)
Wyścig zorganizowany rewelacyjnie! Oznakowany doskonale, dwa zaopatrzone po brzegi i ze sprawną obsługą bary, na mecie niekończące się babki (mniam), kawa, herbata, piwo, makaron, banany, pomarańcze, arbuzy i cały czas "częstujcie się Państwo, bardzo prosimy" .
A zapomniałam: wjeżdżam na metę a red. Kurek pieje: "i wjeżdża dzielna Pani Joanna, która wczoraj na wyścigach szosowych w Kobylnicy zdobyła puchar" Wszyscy się lampią a ja zwiewam ;)
Marcin przyjechał bardzo szybko po mnie. Wiedziałam, że nie ma sensu się przebierać, tylko lepiej poczekać. Przyjechał, był bardzo opiaszczony bo się prawie przy mecie wywalił. Stwierdziłam, że idziemy pod prysznic, o którym wspominał Kurek, bo trzeba to umyć. Podeszliśmy pod górkę i znaleźliśmy malutką pływalnię. Bardzo sympatyczna Pani przypilnowała nam rowerów i poinstruowała, że prysznice są "koedukacyjne" i mogą być tam Panowie. A mam w nosie Panów!, których zresztą już nie było. Wybachaliśmy się z Marcinem i jakie to było przyjemne odświeżenie! Pani pożyczyła mi suszarkę, która zastąpiła mi ręcznik i tylko szkoda, żę nie mieliśmy "cywilnych" ciuchów. W aucie zmiana garderoby i człowiek jak nowonarodzony.
Bardzo przyjemnie szkoda tylko, że dopiero 5 miejsce wśród starych bab. Ale nic za darmo. Wczoraj trzeba było tak nie pruć flaków, to dzisiaj było by lepiej.
W Margoninie wpadliśmy do rodzinki na kawę i obejrzeliśmy wyciąg dla nart wodnych na jeziorze.
Ogólnie jestem złachana jak koń pociągowy. Obity goleń na dziurach dawał się mocno we znaki, chyba coś sobie zrobiłam bo mnie gira boli coraz bardziej ale wrażeń nikt mi nie zabierze. Szkoda tylko, że nie mam zdjątek ale może jakies się znajdą :D.


Kategoria wyścig

Kobylnica szosowo i z pucharem :)

  d a n e    w y j a z d u 25.00 km 0.00 km teren 00:52 h Pr.śr.:28.85 km/h Pr.max:44.20 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:rower męża
Sobota, 23 czerwca 2012 | dodano: 23.06.2012

Marcin pojechał dzisiaj z Marcinem z rana na trening. Słonko zaglądało do sypialni, łóżko całe dla mnie i po co wstawać? No może, co by pojechać w jakimś wyścigu szosowym w Kobylnicy? Marcin powiedział, ze wróci o 11 to myślę sobie e tam! To nie moja liga. Zaczęłam myć łazienkę i nagle Marcin wrócił. 10 godzina to może kawka i w ramach treningu przed jutrzejszym Wyrzyskiem pojadę sobie? Zebraliśmy się i dawaj. Łydka mnie napierdziela od poniedziałku jak mnie zatrzymało na piasku pod Baniochą i walnęłam sobie w kość piszczelową z pedału. Boli jak diabli i noga sina, ale trzeba być twardym nie miętkim. Na rowerze nie boli więc co tam.

Przed startem © JoannaZygmunta

Moje małe żegnały się ze mną jak przed wielka bitwą
Pożegnanie przed wyścigiem © JoannaZygmunta

Pojawiliśmy się około 12,15 zapisy na kartce, numerki na agrafki jak za króla ale uśmiechy i żarciki pt” Pani jednej takiej agrafkę pożyczyłem i do dzisiaj muszę się z nią męczyć”. 13 start i z kopyta bo Pyrcykowa goni. Kurna trzeba się spiąć. W tym czasie Marcin moje Kochane babole uczył skoku w dal
nauka skoku w dal © JoannaZygmunta

lot może odlot ? © JoannaZygmunta

Po dojechaniu miałam Miętkie nogi ale średnią niezłą. Pojechałam na Marcina Krossie wyposażonym w gładkie opony i było super. Twardo jak cholera (ale czy nie jest fajnie jak jest twardo? ;) )
Pytam się sędziego, który podliczał nas na karteczce która jestem?
- Pierwsza wśród kobiet MTB
- Hura, hura, hura zaśpiewała angielska jazda?
Sędziowie lali z mojego tańca zwyciężcy.
Jako kobieta przyjechałam 4. 2 sek po 3. Kurde gdybym miała szosówke i ciągnącego to było by fajnie ale na podium stanęłam jako pierwsza. W końcu jechać na rowerze MTB i dotrzymać koła nie jest tak łatwo.
No i I miejsce © JoannaZygmunta

Dostałam podziękowania od Pana z którym się ciągnęliśmy nawzajem przez jedno kółko i wyrazy szacunku od Pana którego łyknęłam na jakimś podjeździe.
Bardzo poprawiło mi to wszystko humor.
Potem uczyłam się skakać z moimi dziewczynami
Po wyścigu uczyłyśmy się skakać w dal w trójkę. Czy to był trójbój czy co innego. © JoannaZygmunta


Super dzień. Puchar największy ze wszystkich
Pólka robi sie ciasna. Marta dba o chronologię i najświeższy puchar postawiła jako pierwszy. Przy okazji jest też największy. © JoannaZygmunta


Kategoria wyścig

Barlinek MTB czyli zmaganie się ze sobą

  d a n e    w y j a z d u 39.63 km 30.00 km teren 02:26 h Pr.śr.:16.29 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 3 czerwca 2012 | dodano: 03.06.2012

Dzisiaj to mi się naprawdę fuksnęło! Bo dostałam puchar chyba za wytrwałość.

Puchar za wytrwałość © JoannaZygmunta


Gesty zwycięstwa ;) © JoannaZygmunta


W Barlinku wyścig odbywał się na zasadzie objeżdżania kółek po lesie. Teren piękny ale tak mnie noga dzisiaj bolała (zepsute zastawki w żyłach), że po pierwszym kółku chciałam się wycofać. Stopa nie mieściła się w bucie ale poluźniłam sznurowadła i było lepiej, więc co będę z powodu jakiegoś tam opuchnięcia nie jechać? Mogłam zostawić bandaż, którym miałam owiniętą nogę w podróży ale było zimno i miałam ciasne leginsy. Zawsze coś nie pasuje. Złej baletnicy itd…
Trasa bardzo ładna, wkoło jeziora i zawierająca wszystko to czego się boję: piach, błoto jeziorowe obklejające koła i buciory, wąskie dróżki przy jeziorze na pociechę dużo miłych widzów, którzy klaskali, zagrzewali do jazdy, żartowali.
Drugie kółko robiłam sobie w spacerowym tempie, przepuszczając wszystkich z mega. Nie było, żadnego hama, wszyscy grzecznie dziękowali. Podjechałam sobie pod góreczkę i słyszę, że jedzie za mną jakiś „dychawiec” odsunęłam się, żeby zrobić mu miejsce na co on wydał tylko odgłos „E” co miało to oznaczać, ciągle nie wiem.
Najbardziej załamałam się po zjeździe na łące, którego nie zjechałam bo było ostrzeżenie, że jest niebezpieczeństwo i nie zjechałam, noż głupa ci……a. Za drugim razem zjechałam z tzw. palcem w oku.
Nie podobała mi się tzw. Runda honorowa bo jechaliśmy po ulicy z której wystawały jakieś rury, nie podobało mi się, że nie było startu, nie podobał mi się tłok na pierwszym zjeździe, bo był rewelacyjny a przez tłok musiałam go zrobić na tzw. hulajnogę.
Mimo to było fajnie.
Makaron zjadliwy, grochówki się bałam, że zmęczony żołądek nie wytrzyma długiej drogi powrotnej, a pączki były z piątku.
Barliniecki rynek ma fajną fontannę Gęsiarki Jak głosi legenda, żyła kiedyś w Barlinku gęsiarka, którą oskarżono o czary, osądzono i skazano na śmierć. Tuż przed egzekucją przyfrunęły gęsi i uratowały dziewczynę przed egzekucją. Ów niezwykły pomnik ofiarowało miastu dwóch mieszkańców, którzy ciężką pracą w Niemczech dorobili się majątku.
Gęsiarka © JoannaZygmunta


Kategoria wyścig