wycieczka
Dystans całkowity: | 4948.75 km (w terenie 2540.27 km; 51.33%) |
Czas w ruchu: | 267:49 |
Średnia prędkość: | 17.85 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.68 km/h |
Liczba aktywności: | 129 |
Średnio na aktywność: | 38.36 km i 2h 19m |
Więcej statystyk |
Binduga
d a n e w y j a z d u
35.24 km
30.00 km teren
02:21 h
Pr.śr.:15.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Samotnie pojechałam do Murowanej na objazd przyszłotygodniowego ścigu. Zebrało nas się wielu.
Trasa bardzo fajna na pierwszych 11 km. Górka, dół, zakręt w lewo, zakręt w prawo, błoto, piach i jeszcze raz to samo i jeszcze raz. A potem proste szutry. Nuda panie, nuda. Gdzieś tak mi świta pomysł, żeby tą drogę, za tydzień, powtórzyć sobie dwa razy ;)
Strasznie gorąco było. Picie uciekało. Dobrze, ze na trasie będą bary. Oby tylko nie padało bo się potopimy w niektórych miejscach.
Kategoria wycieczka
Rozdanie świadectw
d a n e w y j a z d u
33.29 km
0.00 km teren
01:20 h
Pr.śr.:24.97 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
-Jeszcze tylko wpieprz i wakacje - jak mówił pewien Jasio ;)
Moje panny poszły
i odebrały świadectwa. Paski to tylko na tyłku mogłyby się znaleźć bo na świadectwie nieuświadczysz. W każdym razie przeszły do następnych klas i nie trzeba było ciągnąc ich za uszy.
Jak moje najdroższe poszły to szybko odziałam się w obciski (takie z Lidla, więc nie bardzo obcisłe) i próbowałam ściągnąć Mondiego z haka. Guzik, nie udało mi się. Jestem za mała i za słaba :(. Nie myśląc wiele wzięłam Kellyska i poleciałam. Najpierw chciałam w teren ale potem stwierdziłam, że warto zobaczyć jak wyglądają asfalty. Miałam nadzieję, że asfalt w Gwiazdowie został naprawiony bo był w opłakanym stanie już jesienią. Niestety, jest jeszcze gorzej. Teraz to już można tylko siąść i płakać .
Ludzie pracują na polach, wszędzie pachnie truskawkami, różami i obornikiem. W przydrożnym rowie siedziały sobie na śniadaniu kobiety w chustkach na głowach i roboczych ciuchać. Jak żywcem wycięte ze zdjęć z powojennej Polski.
Kategoria inne, wycieczka
64
d a n e w y j a z d u
64.00 km
50.00 km teren
04:00 h
Pr.śr.:16.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Z małżonkiem na Dziewiczą Górę. Mój małż nigdy nie może pojechać prosto na Górę bo to nuda, więc najpierw gdzieś po jakiś pagórach i chynchać aczkolwiek w bardzo wycieczkowym tempie. Coś ostatnio się niezadobrze czuję, więc przez Puszczę jechaliśmy sobie wolniutko podziwiając widoki i robiąc zdjątka
To różowe w rogu to mój paluch
Marcin policzył lata drzewu - około 150
To jeszcze ładne :)
Po Dziewiczej przegonił mnie ten mój małżonek wte i wew te i było męcząco i że użyję mojego ulubionego słowa - fajosko
Żuczek :)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
Zobaczyć kamloty
d a n e w y j a z d u
54.00 km
35.00 km teren
03:10 h
Pr.śr.:17.05 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Dawid chciał zobaczyć po jakich kamlotach jeżdżę do domu. Po skromnych, po takich co można jechać z teczką z pracy i się jej nie zgubi ;)
Mój małżonek postanowił, ze niemożna tak tylko sobie pojechać do kamlotów i wrócić, że jak już jest gośc to trzeba mu pokazać najlepsze kąski . Postanowił zostać kierownikiem wycieczki i nam kierownikował do końca. Wycieczka udana, na luziku :)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
Wyrzysk
d a n e w y j a z d u
36.74 km
0.00 km teren
02:15 h
Pr.śr.:16.33 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Kiepsko, panie, kiepsko chciałoby się powiedzieć ale nie ma się co przejmować. Jako zła baletnica powiem, że rower mnie zawiódł i bania mnie od piątku bolała co i tak nie powinno mi przeszkadzać żeby lepiej pojechać.
Za to fajnie było, Gogli nazbierało się wiele Mariusz, Krzychu, Jacek, Młodzik, Marek, mój małżonek, Zbychu
I taki jeden w barwach trochę do naszych podobnych, całkiem miły jest to niech mu będzie ;)
Wkoło nas kręciły się też takie w zielonym Stachowiaki ;)
oraz wiele nowych znajomych: Magda co się cięłyśmy w Kostrzyniu, Nerka co się cięłyśmy w Dolsku i wiele osób z którymi się nie cięliśmy ;)
Trasa fajna i sucha. W zeszłym roku to była masakra błotna a teraz psychiczna. Już zaraz po starcie na asfalcie okazało się, że jednak nie udało się Marcinowi tak na szybko wyregulować mi przerzutek po wymianie linki w warsztacie i o mało nie płakałam najpierw z żalu, potem ze wściekłości. Wszyscy mnie wyprzedzają a ja kręcę girami na tym co mi się udało zrzucić, prawie oczy itp sobie kolanami obijam i djupa. Nie dało się dokręcąć na zjazdach, nie dało się wrzucać na najwyższe. Przednia przerzutka też nie działała jak trzeba. A mówiła babcia: "przed wyścigiem nie dawaj roweru w łapy mechanikowi" I się sprawdziło! Chciałam nawet prawie na początku się wycofać a jakieś 20 km przed metą wśwignąć rower w krzaki, siąść i płakać.
W każdym razie dojechałam .Na 10 km przed metą się wściekłam i juz miałam w nosie czy te przerzutki brzęczą, dzwonią. Na siłę wte i wewte manetkami kręciłam i jakoś mi się zaczęło jechać. Raz tak grzebałam, że wleciałam między jakieś takie płyty, jak mną mojtneło! I byłabym następną ofiarą wypadku a tych było sporo. Zaraz na początku widziałam jak na asfalcie zbiera się trzech kolarzy. Dzisiaj dowiedziałam się, że jedną z tych osób był kolega Darii Kasztaryndy, który złamał nadgarstek. :( Na Górze jakaś kobitka siedziała lekko oszołomiona ale siedział przy niej jakiś facet, więc pojechałam i podobno połamane zostały 2 obojczyki. Zjazdy były fajoskie, szybkie tylko dokręcać nie mogłam i może dlatego dzisiaj nie mam drugiej blachy w obojczyku (he, he ;) ).
Na jakieś dwa km przed metą kiedy wydawało mi się, że idę jak wiatr i tnę jak tornado pokłosie kolarskie, przeleciał obok mnie Krzychu. Owszem zaproponował mi swoje koło ale na moje "ale zaczekaj!" w tumanie kurzu odleciał jak trąba powietrzna. Za to, za karę potem musiał sam na metę wjechać ;p
Paweł za to złapał dwie gumy i wracał obwieszony dętkami jak kolarz z lat 50-tych
tylko coś mu się do kasku przyczepiło.
Super maraton, żałuję, że nie pojechałam mega ale tak, byłam druga z gogli na mecie (co z tego, że z mini ;D))). Za chwilę zjechała się reszta gogli, bania mnie bolała bo mi się odnowiła migrena z soboty ale się pośmiałam, zjadłam słaby makaron choć niektórzy byli zachwyceni bo słony ;) Bleeee ;p
I pojechaliśmy do domu.
W domu jak zobaczyłam jak porządziła mi się teściowa to ze zdwojoną siłą zabolała mnie czaszka.
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
Z małżonkiem mym
d a n e w y j a z d u
46.00 km
0.00 km teren
03:00 h
Pr.śr.:15.33 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Po okolicznych dziurach wycieczkowo.
Wczoraj jak nienormalna jeździłam na kosiarce przez 4 godziny ścianając trawę po pas. Kosiara mi się co chwila zatrzymywała i wyłączała bo nie mogła uciągnąć a ja jak ten wół roboczy włączałam ją i pchałam do przodu. Efekt jest taki, że łapy mam poobcierane a kręgosłup i biodra bolą jak cholera.
Dzisiaj sił nie było więc wycieczkowo z małażonkiem mym tez nie za bardzo zdrowym udaliśmy się na nasze chynchy.
Dostałam parę pochwał, że ładnie coś tam przejechałam, udało mi się wjechać na taki stromy mały podjazd, próbowałam wjechać na górkę i tyle siły w to włożyłam, że wyszedł mi manual i o mało a bym się na plery wywaliła. Zaliczyliśmy również wspólną małżeńską glebę. Marcin nagle mnie wepchną w krzaki, ale żeby to w niecnych celach było ale nie, po prostu się na mnie wywalił. Szczęście w nieszczęściu takie, że 100 metrów dalej było wielkie mrowisko. Dopiero byśmy wyglądali! Podstolina w obcisłych gaciach i to tylko z mężem ;)
Żeby nie było za łatwo Marcin postanowił pokazać mi chynchy Seby co je niedawno odkryli i powiem, że Brzuchata Góra co ją dzisiaj w Złotowie (Krzywa Wieś) miałam u Gogola podjeżdżać albo Dziewicza to mała zmarszczka. Z buta większość pokonałam ale podjadę to cholerstwo jak tylko lepiej się będę czuła. Chynchy Seby mnie wykończyły i zaczęliśmy wycieczkę. Jest tam pięknie! Mało kto tam chodzi, więc nie ma śmieci jest za to rzeczka, mokradła, górki i mega zjazdy.
Z racji takiegosobie czucia jechaliśmy powoli, więc znaleźliśmy dzisiaj dużo ładnych fragmentów lasu, krajobrazu i małej architektury.
Przydroży, stary i zadbany krzyż
Znaleźliśmy "szwedzki okop" czyli ślad po grodzisku z VII wielu
I w pięknych okolicznościach przyrody
Fajnie :)
Marcin dzisiaj tak mnie przeprowadził po okolicznych lasach, że czasami nie wiedziałam gdzie jestem. Ten to mnie zawsze gdzieś wyprowadzi ;)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
Krynce se na kufcie pedałami
d a n e w y j a z d u
20.00 km
10.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:jakiś taki co się trafi :)
Pojechałam na szkolenie do Starejwsi. Tam wypożyczyłam miejscowy rower i księżniczka z zamku pokrenciła se na kufcie jak jaromi
Pojechałam sobie na Liwiec i jeździłam ile się dało po łąkach ścieżkach i drogach
W koło pałacu chodził paw i się darł z rana. Piękny ptak ale drze się niemiłosiernie
Kategoria wycieczka
Ustawka z Zosią
d a n e w y j a z d u
6.00 km
0.00 km teren
00:20 h
Pr.śr.:18.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wczoraj umówiłam się z Zosią, że mi pokaże taki straszliwy zjazd nad Jeziorem Dobrym. Dziecina się pogubiła. Myślałam, że chodzi jej o zjazd nad jezioro z którym swego czasu walczyłam ale to nie to. Okazało się, że chodzi o podjazd/zjazd od rynku do bazarku. Każdy ma jakiś straszliwy zjazd :)
Kategoria wycieczka
Chłopaki są jak koty ;)
d a n e w y j a z d u
53.27 km
51.00 km teren
03:39 h
Pr.śr.:14.59 km/h
Pr.max:39.63 km/h
Temperatura:19.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Otwórz kotu szufladę do musi w nią wleźć. Chłopaki zobaczą jakąś górkę to muszą na nią wjechać, zobaczą zjazd to muszą zjechać a jak ma jeszcze korzenie i jest wąsko to wtedy jest najfajniej. (tylko mi się tutaj nie dopatrywać! ;) ) Dzisiaj pojechałam z mym małżonkiem i Sebą do WPN. Dzieciaki sprzedane do babci to można było sobie pozwolić na dłuższą jazdę. Wymęczyli mnie okropnie. W te i wew te musiałam jeździć za nimi po tym WPN bo nie wiedziałam gdzie jadę i wiedziałam, że jak sie zgubie to zaginę. Na singlu nad jez. Łódzko-Dymaczewskim nie zjechałam z jednej górki bo juz byłam tak wymęczona i słabo sie czułam, że nie dałam rady pokonać stracha :(. Ja tam jeszcze zjadę! I tak w porównaniu do mojej ostatniej wizyty w zeszłym roku to przejechałam rewelacyjnie. Głównie dzięki Marcinkowi, który jechał za mną i na mnie krzyczał: teraz kręć! Mocniej itd.
Na JP-bikowych sinusoidach zadzwonił do mnie Klosiu, który miał się z nami spotkać wcześniej ale Marcin zapomniał komóry i nie mogli się zdzwonić. Niestety nie wiedziałam gdzie jestem, chłopaków juz nie widziałm, więc umówiliśmy się, że się spotkamy " u Gruźlików" . Nigdy nie widziałam 'tego szpitala i jestem bardzo pozytywnie zaskoczona jak tam ładnie. Stary, ładnie odnowiony budynek, otoczony lasem. Ładnie ale wolę tam nie przebywać.
Spotkaliśmy się z Mariuszem i zaczęliśmy świętowanie rowerowe ;) Pogaduchy
tankowanie wody z prątkami ;)
I jazda z Asami rowerów, którzy wywijali aż miło :)
Seba tak pędził, że się rozmył ;)
Chłopaki jak we wstępie pisałam w puszczykowskich górach wjeżdżali na wszystkie górki a ja ledwie zipałam za nimi i zjeżdżali z czego się dało a ja próbowałam też zjeżdżać aż mnie łapy bolały od zaciskania klamek hamulców. Muszę przestać to robić ;) Potem znaleźli jeszcze pionowy zjazd i jeździli w kółko mając z tego mega fan a ja jeszcze większy bo nie musiałam tego jechać a Seba zaliczył glebę,
Mariusz nie wjechał ;p
ale jak juz się nauczyli to wjeżdżali i zjeżdżali jak złoto :)
Marcin też :)
Rozstaliśmy się z Mariuszem w Puszczykowie i już mieliśmy jechać do Mosiny asfaltem bo ja już miałam trochę namieszane i łapy mi się częsły z wysiłku ale Marcin stwierdził, że może pojedziemy lasem ale będzie łatwo.
Dojechaliśmy do pałacu i zrobiliśmy sesyjkę
Przesyłamy buziaczki a może coś gadamy ;) w każdym razie mamy dziwne miny ;)
Nad jez. Góreckim było łatwo chociaż kupa wiary ale Marcin stwierdził, że może by tak pojechać przez rezerwat Pojniki bo mu sie on podoba. No było ładnie ale singielek wymagał ode mnie dużo. Umarłam jak zobaczyłam pionową górkę gdzie podchodzą tylko kozice i podjeżdżają Seby ;).
Umęczyły mnie te chłopy ale jestem zadowolona (znowu się nie dopatrywać ;) ).
Nauczyłam sie sporo, pogoda była piękna, towarzystwo wyborne, dzieci zadbane, pies ucieszony taki jak wróciliśmy, że takich całusów to od małżonka nawet nie dostaję.
Cudowne święta. :)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
W krzaczorach
d a n e w y j a z d u
19.05 km
16.00 km teren
01:14 h
Pr.śr.:15.45 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Od poniedziałku do środy nie było mowy, żeby się ruszyć z łóżka bo żołądek się buntował. Coś łakomczucha żdżarła to musiała cierpieć. W czwartek wzięłam się do mycia okien i przecież jak sie jest w domu i wystawia łeb za okno to nie wieje tak jak za drzwiami, więc po kiego zakładać czapkę. A po takiego co by dzisiaj zatoki nie bolały a bolały i do tego krew szła z nochala. Głupio ździebko wyglądałam dzisiaj w czapce jak ciepło było ale łeb bolał nieziemsko. Przydała się za to czapka do wywijania podczas meczu Walia -Szkocja który odbył się w naszym prześwietnym mieście Pobiedziska w ramach Mistrzostw Europy w Rugby chłopaczków U-18. Poszłam z moją Martusią poogladać i pokibicować.
Nie miałam pojęcia jakie są zasady gry ale w miarę szybko się zorientowałam, że czerwoni grają przeciwko czarnym, zieloni to sędziowie a ci z teczkami to pomoc medyczna niezbędna po każdym młynie.
Emocje sięgały zenitu a nasze okrzyki pomogły Szkocji, prawie, że wyrównać wynik, choć na moje oko kompletnego laika Walia lepiej z tym jajem spieprzała tym czarnym i lepiej pchali się do kreski a do tego mieli przystojniejszego kopacza co nad poprzeczkę kopał. Te czarne ze Szkocji jak raz kopnęli to prosto w trybuny z których tylko było słychać "Chować dzieci bo piłka leci!!". O mały włos a miałabym piłkę do rugby albo mega siniaka;).
Marcin wrócił z roboty i tak jakoś po obiadku zaproponował, że może byśmy tak sobie pojechali na nasze hopki :) Dobra, powiedziałam nie wiedząc jak straszne przede mną przeżycia. Najpierw standardowy Marcinowy OS. Potem nowa droga którą znaleźliśmy w zeszłym tygodniu. Przez chwilę, właśnie wtedy, gdy drzewo postanowiło stanąc na mojej drodze i zdjąć mi kask ze łba, przeklinałam tą chwilę kiedy w zeszłym tygodniu na spacerku z dziećmi powiedziałam, że tutaj super by sie jeździło rowerem. Ale to tylko przez chwilę bo zaraz potem było super!! Nawet wtedy, gdy już chciałam zleźć z roweru na stromym zjeździe ale mnie otrzeźwiło, że teraz to tylko mogę puścić klamki i jechać albo się wywalić. Bardzo mi sie podobało choć momentami nie wiedziałam gdzie jestem, nie wiedziałam co kryją zeschnięte liście, dokąd prowadzą te górki, pagórki, podjazdy i zjazdy. Marcin pojawiał się i znikał a ja próbowałam się nie wywalić i jechać. Okolica piękna, szkoda, że tak szybko się ciemno zrobiło. Tak blisko domu a człowiek nie wie co ma pod nosem :)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem