Październik, 2016
Dystans całkowity: | 7.00 km (w terenie 6.00 km; 85.71%) |
Czas w ruchu: | b.d. |
Średnia prędkość: | b.d. |
Liczba aktywności: | 2 |
Średnio na aktywność: | 3.50 km |
Więcej statystyk |
Pan Zima
d a n e w y j a z d u
6.00 km
6.00 km teren
h
Pr.śr.:0:00 km/h
Pr.max: km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:
Wybraliśmy się na spacer do lasu i spotkaliśmy Pana Zimę. Pan Zima to rowerzysta, o imieniu Gabriel , którego widzę tylko jesienią i czasami zimą. Ma na kasku specyficzny, granatowy czepek i według mnie to duch lasu promnieńskiego. Nigdy, nawet jak jeździłam regularnie nie widziałam go latem ani wiosną, zawsze przed chłodami i zimą. Tak więc ludziska szykujcie się na wczesne chłody, wyciągajcie kożuchy i futra na Wszystkich Świętych bo duch lasu Gabriel się pojawił ;)
Wiórek
d a n e w y j a z d u
1.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Czarna Mamba
Moja lewa nóżka już nie dała mi jeździć. Wredna s......... Ból mnie powalił i zmusił do pójścia do lekarza, gdzie jak zwykle lekarz z przerażeniem w oczach nakazał leżenie, zastrzyki, i najlepiej żebym zamarła bo: "się skrzep przesunie i nastąpi natychmiastowa śmierć" . Wiem, wiem igram sobie ale nie znoszę jak mi się moje ciało przeciwstawia. Już mnie wystarczająco wkurza buntujący się, niechcący się zrosnąć i bolący obojczyk, a teraz gira. W każdym razie przyjmuję serię bolących zastrzyków i nie łażę, ale wszędzie, jak już muszę, to jadę na rowerze. Z psem na spacer, do sklepu jak dziewczyn nie ma itp. Jest coraz lepiej ale do Wiórka mogłam wybrać się tylko jako widz i fotograf. Na wyścig zapisałam się już dawno i szkoda było mi wpisowego, więc namówiłam Zosię na start. Jeździ codziennie do szkoły to parę ma, to się nie bała i nawet chętnie się zgodziła. Marta ku mojemu zdziwieniu wyraziła już dawno chęć jazdy a Marcina namawiać nie trzeba było. Rano jak zwykle się okazało, że laski mają za małe ciuchy i kaski też i co teraz. Teraz matka otworzyła swoją szafę i oddała swoje najlepsze i mniejlepsze ciuchy. Dobrze, że kiedyś (przed wypadkiem) szczuplejsza byłam bo teraz dziewczyny przynajmniej w chorągwiach jechać nie musiały. Wzięły moje buty, kaski, ciuchy, okulary, rękawiczki, rękawki i rowery i stanęły na starcie 7 km trasy.
W międzyczasie przyjechał Jacek i jego kuzyn, a Marcin wdał się w takie gadki z nimi, że musiałam go pogonić, żeby pojechał za dziewczynami i kontrolował, czy nie ma jakiegoś kryzysu. Kryzys oczywiście u Zosi był bo Marta ją wyprzedziła. Marcin zastał Zosię na trasie idącą i tonącą we łzach. Jak zobaczyła Marcina to wsiadła na rower i dostała takiego szwungu, że z ostatniej pozycji przyjechała 4 od końca i już bez łez.
Dostały drewniane medale
a Marta stanęła na podium
Oczywiście łzy znowu popłynęły z oczu Zosi a Marcie nawet było przykro, że wygryzła Zosię (dobre dziecko). Pocieszyłam Zosię, że przecież jechała na starym rupieciu i na złych oponach a ona przecież specjalizuje się w jeżdżeniu na szosie i jakoś wrócił dobry humor. Humor poprawił się jeszcze bardziej jak na bufecie pojawiły się ciastka i można je było jeść bez ograniczeń.
Marcinowi nie bardzo poszło więc opowiedziałam im kawał.
Szło to tak:
Co zrobić, żeby lustro nie parowało w czasie kąpieli?
Wynieść je do kuchni ;)
Ponieważ opowiedziałam im ten kawał drugi raz tego dnia to reakcja była taka:
Nie wiem, mnie bardzo bawił ten kawał ;)) Przecież jest świetny ;p
Kategoria Rodzinnie, wyścig