Kwiecień, 2012
Dystans całkowity: | 535.70 km (w terenie 282.51 km; 52.74%) |
Czas w ruchu: | 31:29 |
Średnia prędkość: | 17.02 km/h |
Maksymalna prędkość: | 44.64 km/h |
Liczba aktywności: | 18 |
Średnio na aktywność: | 29.76 km i 1h 44m |
Więcej statystyk |
do roboty
d a n e w y j a z d u
4.40 km
0.00 km teren
00:11 h
Pr.śr.:24.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:1.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Krówka
Bardzo dobrze się jechało. Pewnie dlatego, że Marcin umył mi rower i wyświecił opony ;).
Szkoda, że tak zimno!
Kategoria dojazdy
Murowana
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Marcin pojechał na Mega a ja musiałam zająć się babami moimi najdroższymi. Po mimo, ze wstaliśmy wcześnie, czas jakoś tak pomknął, że ledwie się wyrobiliśmy. Szukałam Marcina na starcie bo do końca nie wiedziałam w którym jest sektorze i gdzie zaczyna i kończy sie dany sektor.(Duch Gogola czuwał nad wyścigiem). W końcu go znalazłam stał obok Jacgola . Udało mi się jedno zdjęcieMarcin na starcie
© JoannaZygmunta
Start na rowerze jest niczym w stosunku do pilnowania baboli, które mają parasole. Zawsze mam stresa, ze wybiją sobie albo siostrze albo komuś oko lub wbiją sobie lub komuś parasol w miejca najmniej odpowiednie.
Po starcie poszłyśmy do stoiska sponsora - Spółdzielni mieszkaniowej "Wichrowe Wzgórza". Zrobili konkurs - nalezało obejść osiedle w celu znalezienia kilku punktów i wypełnienia rubryczek. Podobało się i tak minęła nam godzinka. Potem poszłyśmy do Kościoła na mszę (przy mniejszej aprobacie) ale minęła druga godzinka i na pół godzinki do kawiarni, trochę połazić i minęła trzecia godzinka. Stanęłyśmy na mecie i czekałyśmy na Marcina. Przyjechał Jacek Gołębiewski więc myślałam, że niedługo Marcin też przyjedzie a mojego jak nie ma tak nie ma. Dziewczyny wywijają parasolami, nudzą się a Taty nie ma. Marta zaczęła demolować stoisko specializera, więc musiałam je zwinąć w inne miejsce, gdzie było równie nudnie. Zaczęłam się denerwować, zwłaszcza, że słyszałam karetkę. Na szczęście Marcin przyjechał. Brudny jak nieszczęście ale zadowolony. Za nim przyjechał Marc.
Jak widziałam Marcina w tych mokrych ciuchach to robiło mi się jeszcze bardziej zimno. Pogoda dzisiaj pozostawiała dużo do życzenia.
Potem przyjechał Jarek, który jak się zorientował, że objechał znajomych na giga to tak się cudownie cieszył. Rewelacja! Był tak szczęśliwy. Super na takie coś patrzeć. Potem nadjechał następny z naszych wycinaków -JP. Super chłopaki.
Niestety dziewczyny nic nie wygrały w konkursie wiec były zrozpaczone, wkurzone, złe i rozpłakane. Miałam mokrą kurtkę od łez.
Fajnie było ale żal mi że nie mogłam jechać.
Rodzinnie zdobyliśmy mini killera
d a n e w y j a z d u
10.00 km
10.00 km teren
01:00 h
Pr.śr.:10.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Krówka
Pojechaliśmy z dziewczynkami na wycieczkę. Taka piękna pogoda że aż miło. Odpoczynek Zosi
© JoannaZygmuntaMartunia przed kapliczką
© JoannaZygmunta
Nad Dębińcem okazało się, że górka, którą udało mi się zjechać jest łatwiutka i 10 letnia Marta zjechała ją za pierwszym razem bez większego problemu. Marta na mini killerze
© JoannaZygmunta
Drugi raz już był z przewrotką i łzami ale przytulenie się do maminej piersi ukoiło wszystkie strachy i boleści.
Kategoria wycieczka
każdza wolna chwila za jasnego na szkoleniu wykorzystana
d a n e w y j a z d u
20.00 km
20.00 km teren
02:00 h
Pr.śr.:10.00 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:rower męża
Pojechałam na szkolenie z pełnym przeświadczeniem, że będę siedzieć, jeść, tyć i może uczyć się. Źle! Uczyć się, siedzieć, jeść, tyć i może imprezować. Program szkolenia napięty w środę przyjazd o 20 tej, w czwartek od 9 do 18 i w piątek od 9 do 13 i wyjazd. Masakra. W środę po przyjeździe takie kontrolne pytanko w recepcji czy może mają jakiś rower do pożyczenia. Tak, mają nawet kilka, mogę sobie wybrać. Hura! Hura! Lecę do garażu -a tam cóż. Coś się udało wybrać i jazda po parkowych alejkach bo były oświetlone. Rower miał dyndające dynamo i nie świecił ale był najlepszy. Cóż za radość dosiąść nawet żęcha i pojechać po 5 godzinach podróży!
Oto onPożyczony rower
© JoannaZygmunta
Po imprezie wszyscy spali kamiennym snem a ja o 6 rano pobudeczka i dosiad nowego kochanka i jechanko. Ciuchów nie miałam ale na wsi wszystko ujdzie -dżiny i kapota i OK. Pierwsze spostrzeżenie – wszyscy jeżdżą na rowerach, które są w podobnym standardzie – łyse opony, błotniki poobrywane, przerzutki czasem przekładają i trochę czasu mija zanim nauczysz się co jest na telewizorku a co faktycznie na kasecie. Drugie – psy wcale nie zwracają uwagi na rowery. Zero zainteresowania oto dowódLekceważące mnie psy
© JoannaZygmunta
Szkolenie było w pięknym zamku Krasickich oni sami spoczywają na miejscowym cmentarzu Grób Krasickich
© JoannaZygmunta
Na cmentarzu stała platforma nie wiem do czego. Kusiło mnie żeby na to wjechaćplatforma
© JoannaZygmunta
Ale przecież miałam rower, który jak Marcin powiedział - umiał mniej niż ja. Chociaż raz. Dzień wcześniej chciałam przejechać przez wyschnięta rzeczkę i ja prawie przejechałam ale rower postanowił zostać po zjeździe, zrzucić mnie siodła i wywalić mi nogi z pedałów. Jak to się człowiek szybko przyzwyczaja, że go rower za giry trzyma i nie pozwala nie przejechać.
Na cmentarzu były studnie z wiaderkami do brania wody. Dawno studni nie widziałam.Studnia
© JoannaZygmunta
Kompletnie nieprzygotowana – bez mapy, bez łatek, pompki itd pomknęłam dalej a tam asfalt się kończył w chopinowskie krajobrazy Chopinowski krajobraz
© JoannaZygmunta
I dojchałam do rzeczki Liwiec i do ostoi nadliwieckiej. Ale pięknie i cicho! Jedziesz i jedziesz i gdzieniegdzie domeczek z którego leniwie dym się unosi. Taki jakiś spokój. Ciągle spoglądałam na zegarek, że już czas wracać a tam nawet czas wolniej płynie. Rzeczka szumiała rozkosznie a widoki były przepiekneRzeka Liw
© JoannaZygmunta
Piaseczek nad Liwem był taki miałki, biały i niesamowity w słońcu wyglądał jak księżycowy Piasek nad Liwem
© JoannaZygmuntaRzeczka Liw
© JoannaZygmuntaRzeka Liw
© JoannaZygmunta
Jednak czas było wracać na zajęcia więc rura z powrotem. Rower dawał radę szybko dojechaliśmy do ośrodka. Jeszcze zdjątko prze zamkiem i do nauki Pałac i mój bolid
© JoannaZygmunta
Za cholerę nie chciało mi się wracać ale cóż zrobić na śniadanie i do nauki.
W przerwie obiadowej jeszcze szybkie mykanko po pałacowym parkuMatka Boska
© JoannaZygmunta
Na drugi dzień szkolenia oj! Ciężka była moja głowa. Ja nie wiem jak to jest, że zawsze na jakąś imprę trafię z wieczora. Na rowerek .
Jakaś zgnilizna leciała z nieba, łebek napieprzał ale nowy kochanek wzywał, zalotnie spoglądając na mnie swoimi nie umytym kołem. Co to by było gdyby kiedykolwiek tej kąpieli zażył. Oj nie wiem.
Teraz w inną stronę. Zaraz za ośrodkiem był Tutaj dojechałam
© JoannaZygmunta
I tylko piach, piach i cisza. Coś niespotykanego. Zupełnie inny świat.
Każdy krzyż przydrożny jest opasany kolorowymi wstążeczkami Przydrożny krzyż
© JoannaZygmunta
Coś się kroi, że w czerwcu znowu tam pojadę, tyko wtedy zabiorę mapę i pewnie się zagubię w lesie i nie będę umiała wrócić na czas na zajęcia.
Kategoria wycieczka
Przyprowadziłam Lipicanka do stajni
d a n e w y j a z d u
53.72 km
35.00 km teren
03:01 h
Pr.śr.:17.81 km/h
Pr.max:44.64 km/h
Temperatura:15.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wczoraj po rajdzie zostawiłam Lipicanka u dziadków w Poznaniu. Dzisiaj należało go przyprowadzić do domku bo wczoraj jeździłam po jakiś błockach i piachach więc ubrudził się okropnie. Załatwiłam parę rzeczy w Poznaniu a potem myk do Pobiedzisk.
Sucho się robi i piachu coraz więcej.
Jutro wyjeżdżam w delegację - co ja zrobię bez rowerów moich najkochańszych, że już o dziewczynkach nie wspomnę ;).
Kategoria dojazdy
Objazd mini
d a n e w y j a z d u
39.65 km
36.00 km teren
02:42 h
Pr.śr.:14.69 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:11.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Rano zaspaliśmy. Jak to się stało, przecież tak wcześnie normalnie wstajemy. Nie wiem! Szybka akcja - Babolom szybko pomóc się ubrać, zrobic śniadanie z resztek Wielkanocnych i w droge do Poznania. Zostawiamy dziewczyny u babci i jechane. Przyjechaliśmy w sam raz. Widzieliśmy jak Gogol przyjechał swoim złomem (autem) na Rynek. Krótkie powitanie z organizatorem i pojechaliśmy troszkę na obwodnicę bo zimno było. Redaktor Kurek nadjechał swoim autkiem i sprzedał nam uśmiech z za szyby. Wróciliśmy na Rynek. Po drodze spotkaliśmy Jurka gadułę i wiedziałam, ze będzie dużo narodu. Podjechała Ania z którą się serdecznie uściskałam po całej zimie niewidzenia. Potem nadjechała nasza grupa znajomych JPbike, JarekDrogbas, Marc, Toadi, Maks. Widziałam też wielu znajomych z czasów rajdów Radia Merkury. Potem wspólne zdjęcie i jedziemy.
W życiu na starcie nie miałam takiego doborowego towarzystwa. Z każdej strony wycinaki. Szkoda, że nie mam siły, żeby z nimi pomykać tak jak np. Ania.
W pewnym momencie Gogol powiedział, że teraz pojedziemy zobaczyć sobie bród, którą będzie trzeba przejechać na wyścigu i jak ktoś chce to może sobie przejechać. Nie zdążyłam Marcina zatrzymać i poleciał za grupą, która chyba zrozumiała, że maja tam jechać. Ja pojechałam za Gogolem i wkrótce spotkaliśmy się po dwóch stronach rzeczki Trojanki. Dwóch śmiałków przejechało rzeczkę, ale nogi zamoczyli, tak było głęboko. Przejazd przez Trojankę
© JoannaZygmunta
Pojechaliśmy dalej a dalej było coraz ciekawiej. Musieliśmy przejeżdżać przez rzeczułki, przełazić przez błota. Jakaś para widziała w jakim kierunku jedziemy i słyszałam jak kobieta mówiła do męża (chłopa, narzeczonego albo co) „Oni jadą tam dalej? Przecież się tam przejść nie da” No ładnie myślę sobie. Będzie fajnie i było. Błocko że ho ho, Gogol wprowadził nas w takie miejsce że za cholerę nie dało się przejść, ale wtedy pojawiła się grupa z którą jechał Marcin i ich prowadzący zawołał, że to przejście jest dalej. Wtedy usłyszałam pierwszy raz słowa Gogola – „Tu się położy deski i będzie dobrze”. Jakieś babki marudziły, że takie błoto, jak one to przejadą za tydzień? Mnie Marcin przyzwyczaił do błotka i wcale mnie nie to już nie ruszało, wkurzałam się tylko, że miałam nie złazić na błocie tylko jechać, bo znowu się gdzieś tam nie wypnę z brudnych SPD i się wywalę. Ale nie było rady Ludkowie przede mną szli to ja też musiałam, zresztą tam się nie dało jechać bo trzeba było po krzaczorach się przedostawać. Wtedy spotkałam Marcina. Pogadaliśmy troszkę i dowiedziałam się, że Toadi się pięknie widowiskowo wywalił. Za chwilę był zjazd do Starczanowa i rozstaliśmy się z grupą „wycieczkową” i „Gigową”. Zostało nas może z 20- tu. Gogol wtedy zapytał się czy wszyscy jadą bo zaczynają się schody. Co tam schody, jadę. Za chwilę był taki fajny zjazd prosto do Warty zakręt i pod górkę. Niestety pchaną. Gogol stanął na szczycie zjazdu i popędzał tych co się bardziej bali. Jeszcze chwilę słyszałam jak zjechałam jego pohukiwanie na innych bikerów” jedź, zjedziesz, itp.”
Trasa wzdłuż warty przeurocza chociaż nie miałam za dużo czasu na patrzenie bo to był tak fajnie pozakręcany singielek. Dzięki Marcinowi i jego cierpliwości do wysłuchiwania mojego „ja nie dam rady, ja się boję” teraz ten singielek był dla mnie szeroki i taki fajny. Potem las i górka, dołek, podgórka. Męczarnia, byłam już mocno zmęczona i spojrzałam sobie na licznik. Byłam pewna, że już jest blisko końca a tutaj 22 km. Chciałam wtedy zjeść z roweru, usiąść na poboczu i zacząć płakać. Ale nie wypadało. Musiałam jechać dalej i nie zgubić grupy. Przewalczyłam kryzys i wtedy łańcuch mi spadł. Noż cholera jasna, zanim go naprawiłam to mi grupa odjechała i zostałam sama w lesie. Potem dojechali mnie jacyś tacy wykończeni, którzy już nawet nie mieli siły mi powiedzieć gdzie jechać. To już były zombi. Na szczęście dogoniłam Toadiego i on mi wskazał drogę. Mówił, że źle się czuje po tym upadku. Jest cały, ale stracił przyjemność jechania. Pojechaliśmy asfaltem i nagle zobaczyłam tych zombi, którzy mnie wyprzedzili jakimś skrótem. Pomyślałam, że oni znają trasę i pojechałam za nimi. Jak się zorientowali, że jadę za nimi, to zdobyli się na znaki, że mam wracać na szosę. Wróciłam i za jakąś chwilę spotkałam Gogola z jakimiś 15 bikerami. No to dalej za nimi. Jadę sobie i nagle dojeżdżamy do jakiegoś wiaduktu obwodnicy nad czymś. Tutaj następna grupa 3 rowerzystów urwała się już asfaltem bo jak usłyszeli Gogola który znowu mówił, że „tutaj położy się palety a teraz chodźcie obejdziemy to sobie” to mieli dosyć. Dogonił nas chłopaczek na takim turystyku, gęba mu się śmiała, kurtka i błotniki powiewały, pełnia szczęścia. Pewnie przyszły biker . Za wiaduktem obywała się scena rodzinna pt. „ Ty chyba się na rozumy pozamieniałeś” żona: ”ja mam się tego dosyć!! Dalej nie pojadę!!, Chcę jechać obwodnicą!!” mąż: ‘Ale proszę Cię jeszcze kawałeczek”. Żona: ”Ty się chyba na rozumy pozamieniałeś” Co było dalej nie wiem bo zachowaliśmy milczenie i szybko ucichły ich krzyki w wietrze. Wjechaliśmy na przyszłą drogę rowerową wzdłuż obwodnicy a tutaj w pewnym momencie tak zawiało, zrobiła się kurzawa jak by kto Dżina z butelki wywołał i zrobił się taki wiatr w gębę że czułam że kręcę girkami a rower nie jedzie. Potem nagły skręt w lewo i dziura z wodą . Widziałam ślady, że inni przejechali to ja też a tutaj przednie koło wpadło mi po ośkę. Na szczęście jechałam dosyć szybko i przejechałam. Za mną tylko słyszałam „O Jezu!” i jak się obejrzałam to chłopaczek w rozwianej kurtce stał nad tą dziurą i oglądał jak ją obejść.
Dojechałam na Rynek i spotkałam moją 10- tkę kolarzy z Gogolem na czele, Marcina, Anię, Marca, Toadiego, JP.
Marcin pomógł mi zapakować się do auta i rower na pakę i pojechałam do Poznania po dziewczynki. Marcin jeszcze z Anią i chłopakami pojechał na Dziewiczą Górę a potem do Pobiedzisk, gdzie czekałam na niego, żeby obgadać wrażenia, makaronik i piwerko.
Ubawiłam się super. Co sobie przypomnę Gogola – tu się deski położy, a tu się palety połozy to kwiczę „jakoś to będzie” – podstawowa dewiza Gogola.
Trasa jak dla mnie ciężka -prawdziwie Golonkowa. W paru km wydusić z miniasów wszystko co się da. Niech się zmęczą.
Szkoda, że chyba nie będę mogła pojechać. Zresztą zobaczymy.
Pozdrawiam wszystkich
Kategoria wycieczka, wyścig
No to repeta
d a n e w y j a z d u
35.51 km
25.51 km teren
02:04 h
Pr.śr.:17.18 km/h
Pr.max:32.44 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Jak stary obiecał tak mnie zagnał dzisiaj znowu na killera. Rano pojechał z Kanią 76 na objazd okolicznych pagórków a ja pojechałam blaszakiem na objazd okolicznych sklepów. Byłam głodna (niestety) i kupiłam znowu za dużo, zwłaszcza słodkiego. Ale takiego dobrego, że zgrzeszyłam i zeżarłam trochę. Już nie było odwrotu, należało to spalić, chociaż troszeczkę. Jak Marcin wrócił, to długo nie trwało, przebrał się i stwierdził, że czas jechać. Właśnie zaczęło padać i nie powiem abym pałała wielką chęcią do wyjazdu. Nawet zaczęłam przebąkiwać na temat jazdy autem ale dowiedziałam się, ze po co mamy jechać autem jak mamy rower a poza tym autem z killera nie zjadę. Co nie zjadę! Rowerem zjechałam to i moim złomem zjadę!
No dobra, jedziemy. Gibać zaczęło okropnie. Pojechaliśmy najkrótszą drogą do Dziewiczej Góry. Po drodze minął nas jakiś młodzian, który Marcinowi się tak spodobał, że zaczął go gonić, potem jechać z nim równo i tak pomalusiu zaczęli mi odjeżdżać. Tak, że wkrótce myślałam, że mój niewdzięczny mąż woli uganiać się po lesie za młodymi chłopaczkami a żonę w lesie zostawić, niech ją wilcy zjedzą i będzie święty spokój z babą. Chłopaczek wielce wzruszony mą sytuacją na szczęście postanowił jechać w inną stronę i to było moje zbawienie, bo oczy już mi na wierzch wychodziły bo tak chciałam ich dogonić a ledwie udawało mi się dostrzec czerwoną kurtawę mojego męża w odmętach lasu.
Zajechaliśmy szybko na tą Dziewiczą Górę - podjechaliśmy i zjechaliśmy.
Dzisiaj zjazd bez wrzasków tylko z monologiem „tak dobrze, teraz tutaj, teraz puść hamulec, i przez ten korzonek, super, jest, zjechałam”
Marcin zjechał w dół Killera jak byłaby to kocia górka i zrobił mi zdjęcie.Jeszcze tylko korzonek i już zjechałam
© JoannaZygmunta
Oczy miały tylko rozmiar podstawków.
Jak już wyjechaliśmy z lasu dostaliśmy po gębach deszczem i gradem. Okulary zapadały, zaparowały i brakowało wycieraczek.
A! wyglebiłam się, bo chciałam się wypiąć (nie wiem z jakiego powodu, chyba z głupoty) i nie udało mi się i tak jakoś pyk- na boczek.
Marcin miał ze mnie niezłą polewkę. Była to „kaja Bucha” jak mówiła moja córcia jak gdzieś wlazła i zrobiła sobie krzywdę z własnej głupoty czyt. kara Boża.
Potem szybko na Winogrady, gdzie czekał na nas od wczoraj samochód z suchymi ciuchami. W biurze u Marcinka ciepła kawka i mufinki, gorąca herbatka, brakowało mi tylko pomidorowej. Wpakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do teściowej po babole moje. Brakowało mi ich strasznie chociaż w domu była taka cisza i nikt nie przyszedł jak w z czwartku na piątek o 3 rano do łóżka z wiadomością, że „ja już jestem wyspana i mi się nudzi, więc mamo przytul mnie i najlepiej może już wstaniemy i zjemy sobie coś”. U teściowej starsza powitała nas słowami: ”E! to wy! Nie mogliście dłużej jeździć” No masz! Człowiek się spieszy, żeby ukochane córki zobaczyć a tu takie przywitanie. Dzieci.....
Moim Lipicankiem jeździ się super. Jakiś taki stworzony do skrętów. Za słabe me umiejętności, żeby go w pełni wykorzystać. Marcin wczoraj przełożył mi siodło z Kellysa i jechało się super.
Zbieram wszystkie butelki po piwie co je wypiłam, żeby je sprzedać i kupić sobie wygodne siodło ;)
Kategoria wycieczka
Kiler pokonany z zamkniętymi oczami.
d a n e w y j a z d u
67.12 km
50.00 km teren
04:18 h
Pr.śr.:15.61 km/h
Pr.max:36.52 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Zjazd z kilera to pryszcz.
No dobra a teraz prawda.
Wybraliśmy się z Marcinem z Poznania do Pobiedzisk przez Puszczę Zielonkę i Dziewiczą Górę.
Pod górę umierałam, zjazd z kilera nr 1 nieudany – pieszy, zjazd z kilera nr 2 – na rowerze udany, zjazd z kilera nr 3 – na rowerze udany. I powiem Wam, że kiler wcale nie jest trudny, tylko okryty złą sławą i przez to przerażający mnie.
Marcin zachęcał mnie do podjazdów mówiąc, że jeszcze tylko troszeczkę i zaraz zobaczę goły tyłek dziewicy na samym szczycie (mało zachęcające) Na zjeździe jechał za mną i kazał puszczać hamulce, bo jego tarcze zaraz się zagotują.Pewnie miał na myśli swoje nerwy ;)
Jak za pierwszym razem nie zjechałam, to stwierdziłam, że d…a będę jak zmarnuje okazję, że tutaj jestem i nie zjadę. Zawzięłam się, zaparłam się, że bolą mnie teraz ręce, zrobiłam oczy jak młyńskie koła i pojechałam. Chwila moment i po krzyku (dosłownie). Marcin jest ze mnie (mam nadzieję) zadowolony, ja jestem zadowolona i zaraz padnę ze zmęczenia.
Postanowienia na następny zjazd:
1. Nie wrzeszczeć
2. zrobić mniejsze oczy (przynajmniej do wielkości spodków)
3. Nie hamować (tyle)
Wiosna uśmiecha się do nas coraz wyraźniej i obsypuje drzewa pięknymi kwiatamiWiosna
© JoannaZygmunta
Kategoria wycieczka
W lany poniedziałek w poszukiwaniu "jajeczka" do Puszczy Zielonki
d a n e w y j a z d u
0.00 km
0.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Dzisiaj tyłkiem nie na rowerze ale myślami jak najbardziej, dlatego zniecierpliwiona brakiem informacji na temat objazdu trasy zadzwoniłam do Urzędu Miasta w Murowanej Goślinie z zapytaniem o przebieg rajdu. Pan był niezorientowany i poprosił o maila. Odpowiedź przyszła bardzo szybko i była wyczerpująca. O to ona:
Szanowni Drodzy!
Nie chcecie biernie spędzać Świąt Wielkanocnych, przybierając na wadze?
Klub Turystyczny „Puszcza Zielonka” oraz TKKF „Pałuki” zapraszają na wycieczkę rowerową w poszukiwaniu wielkanocnego jajeczka.
Startujemy w poniedziałek wielkanocny 9 kwietnia o godz. 12:00 z Nowego Rynku na os. Zielone Wzgórza w Murowanej Goślinie.
Trasa rajdu przebiegać będzie tj. trasa Powerade Garmin MTB Marathonu (odbędzie się 15.04.2012 w Murowanej Goślinie).
Stopień trudności: umiarkowany lub łatwy.
Do wyboru 3 grupy (3 pętle):
• zaawansowana - dystans MEGA - ok. 76 km
• średniozaawansowana - dystans MINI - ok. 35 km
• rekreacyjna - skrócony dystans MINI - ok. 20 km
Spotykamy się o godz. 12:00 przed ratuszem na Nowym Rynku. Dzielimy się na grupy. Jedziemy pętle na wybranych dystansach. Wszystkie trzy trasy częściowo pokrywają się ze sobą. Od stopnia zaawansowania grupy zależy czas przejazdu. Meta: Nowy Rynek.
Uczestnictwo w rajdzie – bezpłatne. Na mecie gorąca herbata. Prowiant i ubezpieczenie we własnym zakresie.
ZACHĘCAMY Z NAMI DO POSZUKIWANIA WIELKANOCNEGO JAJECZKA
Ponieważ Marcin wybiera sie z chłopakami wycinakami, więc pojadę sobie sama z innymi rajdowcami. Może spotkam kogoś znajomego :).
Kategoria wycieczka
Jazda po wyścigach XC- dla mnie chwilka na rowerze dla Marcina rozjeździk
d a n e w y j a z d u
3.71 km
0.00 km teren
00:16 h
Pr.śr.:13.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:7.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Pojechaliśmy na XC do Gniezna
Jeszcze rano Marcin nie wiedział, czy pojedziemy tylko kibicować czy brać udział. Wczoraj był prawie pewny, że weźmie udział ale rano mu się nie chciało. Po porannych rozmowach w łóżku Marcin stwierdził, że jedzie. Musiałam podnieś tyłek i zmierzyć się z rykami baboli, które musiałam zmusić do ciepłego ubrania się, a ciepłe ubranie jest straszne, okropne, gorące i grube.
Zimno było bardzo ale na szczęście słonko świeciło i nie padało.
Najpierw spotkaliśmy JPbika.Z JPbikem
© JoannaZygmunta
Potem resztę ferajny z bikeststsaDrużyna
© JoannaZygmunta
Lachony się nudziłyNuda w aucie
© JoannaZygmuntaRozrywka na XC - w wyjściowych ciuchach zjazd na tyłku
© JoannaZygmuntaNa podium
© JoannaZygmunta
Po starcie poszłyśmy zrobić parę zdjęć uczestnikom
Nasz tata na trasieTata na trasie
© JoannaZygmunta
Marta miała swojego ulubionego kolarza i czekała, żeby zrobić mu zdjęcieMarty ulubiony kolarz
© JoannaZygmunta
Po wyścigu Marta spytała się, czy może zrobić sobie z tym Panem zdjęcie. Jarekdrogbas był w szoku, ale zdjęcie wyszło bardzo ładneMarta z ulubionym kolarzem
© JoannaZygmunta
Ja jeszcze nie mam techniki, żeby jeździć na XC ale wszystko przede mną.
Faceci to mają kopyto. Jeżdżą jak szatany. Przyjemnie się na nich patrzy ;).
Na podgórku stało małżeństwo i mąż mówi do żony: „powiedz mu, żeby tak się nie męczył na tych wyścigach”.
Oglądający zawsze mają jednak lepiej. ;)
Było fajnie. Uśmiałam się z dziewczynami bo dzisiaj jest 1 kwietnia więc co chwilę robiły mi prima aprilis. Ja albo udawałam, że mnie nabrały albo faktycznie im się udawało.
Bardzo udany dzień.
Po powrocie pojechaliśmy sobie na krótką wycieczkę do Kapliczki. Na kamieniu
© JoannaZygmunta
Kategoria wyścig