Opowieść o MTB Krzywiń jak już zmęczenie minęło ;)
d a n e w y j a z d u
1.50 km
0.00 km teren
00:07 h
Pr.śr.:12.86 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Ja wiedziałam, że łatwo nie będzie. Gdyby była to trasa z zeszłego roku, ta którą
Marcin jechał to bym nie pojechała. Jednak organizatorzy zlitowali się nad
fujarami czyt- starymi, okrągłymi, połamanymi , bezkondycji babami i trochę
ułatwili, co nie znaczy, że było łatwo. Łatwo to było jak omijaliśmy sekcję
techniczną zarezerwowana dla mega i giga. Tego łatwego (czyt . chwila po w
miarę płaskim) było ledwie jakieś 2 km a potem pod górkę, z górki, piach, wąwóz
pod górkę z koleinami, zjazd po kamlotach, podjazd po kamlotach, dróżki leśne z
zakrętasami itd. Ponieważ na starcie stanęłam na
samiutkim końcu końca to jakiś czas łapałam trochę słabszych i w końcu zaczęłam
jechać z jakimś chłopakiem z Poznania. Ubawił mnie kolega jak nic. Ciągle mi się
pytał kiedy będzie asfalt. „Pocieszyłam” go, że asfaltu nie będzie, bo to jest
MTB, ale może się jakiś zdarzy. Był asfalt raz 50 metrów i raz z 500 metrów sztajfy
do zdechnięcia. Kolega potem pochwalił mnie za kondycję, lecz znowu musiałam go
zgasić, bo powiedziałam, że kondycji to ja za cholerę nie mam, bo przez ten
głupi obojczyk to mało mogę jeździć. Potem na dobitkę , gdy dowiedziałam się,
że jedzie mega powiedziałam mu, że będzie tylko jeszcze trudniej, bo mega oprócz
dystansu różni się jeszcze stopniem trudności. Myślę, że chyba jednak
pozostanie przy szosie ;).
Po jakimś następnym podjeździe w wąwozie siły już mi zupełnie opadły, łapsko, zaczęło boleć, więc stwierdziłam,
że koniec wyścigu, robię rekreację i zaczęłam się rozglądać. Widoki przepiękne . Słońce świeciło jak w
pełni lata, drzewa zaczęły puszczać listeczki, z pola zalatywało obornikiem ;).
Po połączeniu z mega mijali mnie co chwilę jacyś znajomi i pozdrowieniom nie
było końca. Jak już się wydawało, że do mety nic już się nie zdarzy to
wjechaliśmy w taki niewinny lasek z rozlaną rzeczułką. Miałam do wyboru albo
ryzykować, że przejadę i upypłać rower i ewentualnie siebie albo upypłać
siebie. Wybrałam tą drugą opcję i wlazłam w to błoto do pół łydki. A takie
piękne , amerykańskie, skarpetki miałam ;).
Dojechałam , zmęczyłam się a potem
polatałam sobie bosymi stopami po trawie w której rosły fiołki (to po to co by
nóżki lepiej pachniały po tym błocie) .
Dodam jeszcze, że zaskoczył mnie bufet. Głodna byłam to się
nażarłam sałaty z plasterkami szyneczki, makaronu z padliną i bananów.
Jedyne co mi się nie podobało, to to, ze można sobie zmienić
dystans i tym sposobem zamiast 5 (nie ostatnia) w K4+ byłam 10. Jak się deklarujesz
to jedziesz albo masz DNF a nie jakieś zminy. Ja tez już nie mogłam ujechać a nie
mogłam zmienić dystansu z mini na mini mini ;)
Kategoria z małżonkiem
komentarze
Jeśli tak to tym większy szacun dla lovelasa :)
Zamiast Matce Polce dawać koło , sam się spódnicy trzymał .
Pierdoła jeden ... ! :)
Jesteś Wielka !!!