Carpe diem :)
d a n e w y j a z d u
21.00 km
21.00 km teren
01:14 h
Pr.śr.:17.03 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Sobota, słońce, cudo cudowne :) W chacie powiedzmy, że posprzątane bo nasza Tinka świnka rzuca sierścią jak by jej za to płacili i wszędzie ściele się dywan z kłaków nad którym nie mogę zapanować. Ciasto w myślach ułożone, mięso się rozmrażało na balkonie, święconka nieco zaskakująca zrobiona przez naszą młodszą
musiała ulec niewielkiej modyfikacji
i po ugotowaniu jajców z małżonkiem mym udaliśmy się na mecz rugby, gdzie się działo!!!
Całe 80 min. przeleciało nie wiadomo kiedy. Oglądało sie świetnie.
Do tego lansik stadionowy
I po meczyku do koścoła, żeby pokropili dary boże co dzisiaj je żdżarliśmy ;)
Wracając z kościoła spotkałam wylajkrowanego na świątecznie Sebę. Jechał do nas, żeby z Marcinem polecieć w teren. Mi się też zachciało, więc się też na świątecznie wylykrowałam i we czworo
ruszyliśmy na nasze oesowe chynchy.
Nie było łatwo. Umęczyłam się za chłopakami, starałam się i gęba mi się czerwieniła ale udało mi się jakoś nadążać jak na mnie poczekali ;)
Maciej z Sebą pozjeżdżali nad Dębińcem tam gdzie ja nie umiem i nawet nie próbowałam i znowu będę musiała kombinować jak to zrobić, żeby zjechać ;)
Takie święta to ja lubię. Intensywnie i konkretnie. Czas ucieka ale czuję, że zyję :) Zwłaszcza na podjazdach ;)