JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Wpisy archiwalne w miesiącu

Czerwiec, 2013

Dystans całkowity:692.77 km (w terenie 297.00 km; 42.87%)
Czas w ruchu:31:07
Średnia prędkość:18.37 km/h
Maksymalna prędkość:188.10 km/h
Liczba aktywności:20
Średnio na aktywność:34.64 km i 2h 35m
Więcej statystyk

Do domciu trochę okrężne

  d a n e    w y j a z d u 48.00 km 30.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:30.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Środa, 19 czerwca 2013 | dodano: 19.06.2013

W Uzarzewie remont drogi albo kontynuacja budowy kanalizacji. Jazda slalomem mnie wkurzała aż nagle musiałam ostro hamować bo w poprzek drogi leżała miotła. Rozkop z lewej, rozkop z prawej i miotła w poprzek. To juz było dosyć! Zawrotka i z Uzarzewa trochę asfaltem i w las na Bogucin. Dla mnie to nowe drogi, więc troszkę się pogubiłam i tak wyszło 48 km.
Znalazłam parę zdjęć ze Złotowa. Przed startem zagrali nam "powitalnego" a potem "Do boju".

Do boju zagrali nam i ruszyliśmy © JoannaZygmunta

i ruszyliśmy
Na starcie © JoannaZygmunta

Gdy doczłapałam się do mety fotografowie juz pojechali wywoływac zdjęcia, więc dzięki uprzejmości znajomych mam jedną lecz nie bardzo udaną fotke na podiumie.
Stoję na nim z Joanną Gackowską która w tym razem została zakwalifikowana poprawnie do K3 na 3 miejscu. I tak znowu stoimy razem na pudle. Gogolowa jakoś się nie pofatygowała.
Na podium. Trochę mało udane zdjęcie © JoannaZygmunta


Kategoria z domu/do domu

GP Wielkopolski Krzywa Wieś k/Złotowa

  d a n e    w y j a z d u 74.00 km 74.00 km teren 05:45 h Pr.śr.:12.87 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 16 czerwca 2013 | dodano: 17.06.2013

W sobotę Marcin powiedział, że może pojadę sobie sama do Złotowa na wyścig a on pojedzie na dystans jak dziewczyny będą jeszcze spać i potem wróci, pojadą rowerami na dziąłkę gdzie zetnie wreszcie trawę. No dobra! Ale rano o 6 za cholerę nie chciało mi się wstać. Marcin wsparł mnie pychicznie marudząc, że jestem fujara więc się pozbierałam, wsiadłam w auto i poleciałam 130 km na start, gdzie spotkałam Pawła i Michała. Przed startem zadzwoniłam do lasek do domu i to był błąd, nie nalezało tego robić, bo dowiedziałam się, że: "właśnie leczą palec z którego leci krew bo Zosia zamknęła Marcie drzwi od balkonu na nodze, taty nie ma bo pojechał na rower a one juz wstały i nie mają śniadania. (bo nie widzą tego co im przygotowałam rano i przykryłam talerzykami) a krew sie rozmyła w misce i mama dlaczego to tak jest? i żebym sie nie martwiła, bo juz nie leci a zaraz zakleją plasterkiem". Trzeba było nie dzwonić, miałabym spokojniejszą jazdę.
Gogol (organizator) zapytał mi się, jaki dystans jadę. Mega - odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna co ja robię. Poczekacie sobie, pomyślałam. Chwila moment pogaduchy przedstartowe z chłopakami, potem w sektorze z Darią i start. Zaraz mi większośc odjeżdża a ja swoim tempem na Brzuchatą Górę, która okazała się całkiem przejezdna. Potem przyjemna jazda a'la Lang przez 2 -6 km i zaczęło się! Interwały na piachu. Cięzko ale jadę na razie sama. aż na 16 km przy barze łapie mnie mini. Pędzą jak wariaty i dojeżdżamy do fajnego ostrego zjazdu. Gnały te chłopaki tak, że bałam się, że mi po plecach zjadą i odłożyłam zjazd na nastęne kółko a teraz szybko zlazłam. Potem znowu pod górki i z górki i zjazd na którym dwóch M50 sie tak potrzaskało, że jeden leżał sztywny a drugi z rozbitym łukiem brwiowym siedział i jeczał, że to jego ostatni wyścig. Zatrzymałam się, zapytałam czy coś pomóc. Załowałam, że nie mam koca termicznego ale przeciez apteki na wyścig sie nie bierze. Co innego na wycieczkę z dziećmi. Siedzieli z nimi inni zawodnicy więc nie było co tracić czasu tylko jechać. Okropnie to wyglądało, jak ten leżacy tylko łypał takimi niebieskimi oczami i widać, że kontaktu to z nim za dużo nie ma.
Na zawrotce byłam już zmęczona, było jak dla mnie ciężko i gorąco, wykańczały mnie te podgórki, zgórki i piach. Jak zwykle miałam ochotę zjechać na mini zwłaszcza, że nawrotka była tuż przy mecie ale nie złamałam się, pojechałam dalej.
Trasa bardzo malownicza ale ponieważ jechałam więcej niż szłam (nawet pod górki ;)) to się wiele nie naoglądałam.
Jak się spodziewałam drugie kółko poszło szybciej, jechałam sobie w ciszy i samotności i starałam się podjeźdźać aż mnie uda paliły. Zjechałam sobie ten zjazd co go przedtem opuściłam ze względu na miniasów i było bardzo fajnie.
Trasa do końca obstawiona przez lesników i strażaków i tych mi zawsze szkoda, że musza na mnie czekać i co mówić nudzić się. Cóż wiedzieli że będa czekać a za dzień pracy w niedziele będą mieć dzień wolny.
Jeden ze strażaków bardzo poważnie podszedł do zadania kierowania ruchem. Głeboki las a on z lizakiem w ręku wskazuje drogę. Zastanawiałam się, czy jak pojadę drugi raz to tez tak będzie sztywno stał. Jak mnie zobaczył to wyskoczył z samochodu i wskazał mi drogę lizakiem. Przejął się facet ;)
Tak sobie jechałam i nagle pomyślałam, że mam jakieś majaki i ze widzę w oddali kolarza. Jakież było moje zdziwienie gdy dogoniłam Romana Dehmela. Jak go wyprzedziłam to wlazłam mu na ambicję i niestety odjechał mi na 1 minutę. Ale nie wjechałam na metę sama. Zawsze jakiś postęp :)
Udowodniłam sobie, że dam radę (co prawda w czasie masakrycznym) przejechać 74 km po piachu i głównie pod górkę, że nie poddam się zjazdom i że mogę więcej choć umordowałam się mocno.
Gdy przyjechałam na metę to już do jedzenia były tylko banany, na które juz patrzeć nie mogłam bo całą drogę je wpychałam i kiełbasa z grila. No dobra niech będie kiełbasa, buła i ogórek :)
Odebrałam jeszcze medal za 2 miejsce i wsiadłam w auto do domciu. Nie wiem skąd miałam jeszcze siły na 2 godzinne darcie się (dobrze, że mnie nikt nie słyszał) z Antoniną Krzysztoń i Systems of the down, zgarnięcie famuły z ogrodu do domu, sprzątnięcie chałupki na ogródku, pogaduchy z Maciejem o wyścigu przed garażem i próby umieszczenia wpisu (to się nie powiodło).
Dzisiaj odpoczywam, nogi mnie bolą (oczywiście dostałam reprymendę, że się nie rozciągnełam, ale gdzie ja miałam na tym placu gdzie wszyscy czekali na tombolę a ja na medal, sie rozciągać i jeszcze może sie obalić ;)?)
Było ciężko ale jestem mega zadowolona :)


Kategoria wyścig

Wyciąganie max speed ciąg dalszy

  d a n e    w y j a z d u 35.00 km 25.00 km teren 01:45 h Pr.śr.:20.00 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Czwartek, 13 czerwca 2013 | dodano: 13.06.2013

Choroba licznika przez noc nie przeminęła.
Dane z licznika:
KM 9,66
czas 47.53
średnia 12,11
max 107,48
Tak więc nie udało się przebic wczorajszego maxa ale ten tez jest niezły.
Myślę, że licznikowi zaszkodziło taplanie się w błocie w Wyrzysku kiedy biedaka zgubiłam i potem z 10 minut go szukałam w błocie. Gdyby mi się zgubił na 1 kółku to by był wdeptany jak nic a tak jadąc/idąc samotnie miałam szanse go odnaleźć. Musiałam zresztą go odnaleźć bo jednego już przed tem zgubiłam, inny zepsułam i to był mój ostatni, który jeszcze działał na Kellysie i Mondim. Teraz pozostanie mi jeżdżenie z zawrotnymi maxymalnymi i używanie do pomiarów: słońca, starej lodówki, szyszek, węzłów marynarskich, wypitej kawy itp.


Kategoria z domu/do domu

Niech się Cavendish schowa

  d a n e    w y j a z d u 55.00 km 40.00 km teren 02:34 h Pr.śr.:21.43 km/h Pr.max:188.10 km/h Temperatura:26.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Zdobywca pucharów ;)
Środa, 12 czerwca 2013 | dodano: 12.06.2013

Postanowiłam dzisiaj wydusić z siebie maksymalnie co sie da. Oto wyniki z licznika:
KM 45,92
czas 1:22
prędkość średnia 33,21
prędkość maksymalna 188,10
I co powiecie? Niezła jestem co?
Tylko trochę pomajstrowałam przy liczniku bo jak jechałam w stronę Poznania nie działał wcale i zaczął działać. I to jak! Jadąc z tą samą prędkością na liczniku raz miałam 4 km/h, po sekundzie 144 km/h a za sekundę 0 km/h. Oszalał :( Przynajmniej miałam rozrywkę na nudnej trasie w postaci patrzenia na niewiarygodne prędkości 90 km/h, 74 km/h pod górkę i w piachu ;)
W związku z chorobą mojego licznika pomiar wykonany przy pomocy pożyczonej od Marcina szyszki sosnowej o ustandaryzowanym rozmiarze ;)


Kategoria z domu/do domu

4 km

  d a n e    w y j a z d u 4.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Wtorek, 11 czerwca 2013 | dodano: 11.06.2013

Przyjechałam z Poznania, wybachałam się (jak przyjemnie) i zaproponowałam Marcie, że pojedziemy na rynek w Pobiedziajach kupić jej nowe sandałki. Dziecina rośnie i girę ma jak mały cygan rękę. Teraz nosi buty 36 a w sandałach w tym rozmiarze paluchi wyłaziły jej na zewnątrz. Hmm chyba w tych co dotąd nosiła muszę jej wyciąć dziury na palce ;) Sandały w rozmiarze 37 były dobre. Jeszcze trochę i zabierze mi moje SPD. (tego to juz nie przeżyję, inne proszę bardzo ale nie SPD albo LOOK!!!)
Potem zafundowałam córci lody. A niech urośnie jeszcze troszkę, byle nie wszerz. Będzie laska wysoka.
Opaliłam się w kolarskim stylu

Opalenizna kolarska © JoannaZygmunta



Sentymentalnie

  d a n e    w y j a z d u 119.97 km 3.00 km teren 04:51 h Pr.śr.:24.74 km/h Pr.max:46.80 km/h Temperatura:22.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Wtorek, 11 czerwca 2013 | dodano: 11.06.2013

Dzisiaj jest pierwsza rocznica śmierci mojej mamy. Wzięłam sobie dzień urlopu i pojechałam na cmentarz w Poznaniu, żeby ze spokojem sobie z nią pogadać. Rano wyprawiłam dzieciaki do szkoły ubrałam się trochę za lekko i trasą przez Górę, Swarzędz pojechałam do Poznania. Przed Maltą robią remont ulicy i należy jechać objazdem. Albo jestem gapkowata albo objazd jest zdziebko "nieudany" bo żaden samochód tam nie pojedzie. Szosówką przez las zdarza mi się coraz częściej jeździć ale nie jest to fajne. Jechałam przez ten lasek i jakoś tak było mało przyjemnie, zwłaszcza jak znalazłam to miejsce.

Drzewo wisielca © JoannaZygmunta

Jak sobie pomyślałam, ze mogłabym znaleźć wisielca to mi się zrobiło straszno i szybko nie patrząc na korzenie, piasek i dziury zwiewałam aż się kurzyło.
Na Cmentarzu jak to na cmentarzu cisza i spokój. Spotkałam grabarza, który z racji dość nietypowego stroju poznał mnie i dopytywał czy nie mam do sprzedania dojazdowego roweru. Nie mam. U nas wszystkie rowery są w używaniu.
Z Cmentarza na Winiarach przez Piątkowo na Morasko. Nawet fajny podjazd tam jest.
Chcąc uniknąć jazdy ul. Obornicką skręciłam gdzieś gdzie było "Pani cięgiem prosto i jest poligon". No fakt poligon był ale nie ten asfaltowy :(. Znowu z 3 km po dziurach wzdłuż jakiś działek. Ja to zawsze się gdzieś muszę zaplatać. W końcu trafiłam no poligon gdzie przed wjazdem był wielki napis: "STÓJ! OSTRE STRZELANIE". Szlaban był otwarty i wyjeżdżał z poligonu cały i zdrowy rowerzysta, więc pojechałam, słuchając z której strony strzelają. Z żadnej, ściema jakaś.
Potem juz przez most na Warcie (wylała mocno) do Murowanej przez Kiszkowo i do Pobiedzisk.
Nowe bucik spisały się dobrze choć na asfalcie ślisko jest na nich jak na lodzie. Przechodzenie przez przejścia dla pieszych wymaga dużej gracji a i tak tupta się jak pingwin. Parę razy nie udało mi się wpiąć, noga ześlizgnęła mi się i nie powiem czym walnęłam o siodełko :(. Nauczę się. Chyba więcej siły wkładałam w tą jazdę bo droga wydawała mi się bardzo łatwa dzisiaj. I co najdziwniejsze! Przez cała trasę nikt na mnie nie trąbił. Co jest? Tak poraziła ich biel moich nowych przykręcanych butków? ;)


Kategoria szosa

Do Poznania

  d a n e    w y j a z d u 75.88 km 0.00 km teren 03:10 h Pr.śr.:23.96 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura:27.0 HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Wily
Sobota, 8 czerwca 2013 | dodano: 08.06.2013

Marcin zabrał dziewczynki do Poznania w odwiedziny do dziadka a ja pojechałam sobie przez Kicin, Rejowiec, Murowaną Gośline, poligon do Maksa do Rowerowni po bloki do moich nowych butków.
Moje kochanie tak szperało w internecie, że znalazło mi nowe piękne butki do szosy po przystępnej cenie.

Moje pięne nowe butki do szosy © JoannaZygmunta

Są piękne, białe z czerwonym. Cudownie komponują się do mojego Wiliera oraz do stroju teamowego. Niestety w tym momencie okazało się, że mój szary kask nie pasuje i muszę zakupić nowy kapelusz z piórkiem w kolorze białym ;). Pedały looka które kupiłam wraz z rowerem czekały na tą szczęśliwą chwilę aż zakupię butki i bloki. Na razie jeździłam na takich zdezelowanych SPD które skrzypiały i musiałam uważać z której strony się wpinam bo mogłam się nie wypiąć wcale. Trochę się martwię, że zniszczę bloki bo w robocie muszę dojść z podwórka na piętro i do pokoju a i bywają takie miejsca na trasie dom praca, że trzeba się zdziebko przejść a bloki looka są duże i nie nadają się do chodzenia.
Buciki do jeżdżenia nie do chodzenia © JoannaZygmunta

Jechało się dzisiaj bardzo przyjemnie, nikt nie trąbił na mnie i tylko raz chciał mnie jakiś jełop z przeciwka zabić. Musiałam stanąć na poboczu bo idiota z przeciwka wyprzedzał autobus i okazało się, że się nie zmieści ani przede mną ani przed samochodem który jechał za mną i też był zmuszony zjechać na pobocze. Ależ ten facet w aucie wyzywał. Ja juz nie mam siły.
W Rejowcu wstąpiłam do sklepu po pitko i zastrzeliło mnie przestrzeganie przepisów p.poż.
Palenie surowo wzbronione w obrębie 5 metrów © JoannaZygmunta

Pod Sławą Wlkp. dojechałam faceta co z buta z rowerem szedł, bo nie miał ani dętki ani pompki. Nie mogłam mu specjalnie pomóc bo miałam jeden zapas. Pogadalim i pojechałam. W Murowanej jedzie jakiś facet i macha mi z samochodu jak szalony. Myślałam, że jakiś tam się rzuca, że nie jadę po niby ścieżce rowerowej z kostki i całej osypanej piachem a to były pozdowionka od pechowego kolarza.
Na poligon trafiłam całkiem łatwo. Jechało się szybko i przyjemnie choć było już parno i czułam, że burza się zbliża.
Romantycznie bo nie strzelają © JoannaZygmunta

Dziadek marudził, że za długo nas nie było ale może za tydzień uda się znowu panny oddać mu po opieką to się znowu rypnę gdzieś dalej.
Byłam też na cmentarzu u mojej mamy. We wtorek będzie rok jak umarła. Jak ten czas popieredziela :(


Kategoria szosa

6

  d a n e    w y j a z d u 6.00 km 0.00 km teren h Pr.śr.: km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Czarna Mamba
Czwartek, 6 czerwca 2013 | dodano: 06.06.2013

Do sklepu, do szkoły po Martę. Jak na wsiowe jazdy należy Marta siedziała na bagażniku Czarnej Mamby. Razem ważyłyśmy przeszło 100 kg. Nie przyznamy się ile powyżej ;). Mamba, jej koła i moje nogi wytrzymały jazdę choć obawiałam się, że dobijemy koło i będziemy lecieć z buta.



Z dziewczynkami

  d a n e    w y j a z d u 10.58 km 0.00 km teren 00:49 h Pr.śr.:12.96 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Krówka
Czwartek, 6 czerwca 2013 | dodano: 06.06.2013

Zosia ma katar i rozsiewa zarazki jak dobry siewca ziarno. Marcin jest już załatwiony, Marta kicha a mnie zaczyna boleć gardło. Na katary i gardła najlepszym lekarstwem jest jazda na rowerze, stwierdziłam i zarządziłam wycieczkę nad jezioro Dębiniec. Dziewczyny jechały na góralach a ja na trekingowym z wąskimi oponami. Odzwyczaiłam się od takiego wysokiego roweru i czułam się jak na wysokiej wieży. Dziewczyny odjeżdżały mi w piachu a mną mojtało jak sałatą w koszyku ale było miło i letnio. Słoneczko świeciło, laski były zachwycone jeziorem i oponą w jeziorze po której skakały narażając się na zamoczenie butów i siebie i tak ogólnie tak na chwilę zrobiło się letnio. Mam nadzieję, że zrobi się letnio na dłużej :)



Błotne SPA w Wyrzysku

  d a n e    w y j a z d u 78.04 km 76.00 km teren 05:50 h Pr.śr.:13.38 km/h Pr.max:43.40 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Środa, 5 czerwca 2013 | dodano: 05.06.2013

Tak się w tym roku składa, że dużo rzadziej startuję w maratonach, więc postanowiłam sie ujechać na maxa i wystarować na mega. To tylko 73 km pomyślałam sobie, dobrze wiedząc z tamtego roku, że trasa nie jest łatwa a około 73 km to bardzo około i będzie więcej. W tygodniu patrzyłam jak pada deszcze i się zastanawiałam czy będziemy się topic w błocie, czy tylko kąpać. Pojechaliśmy rodzinnie z 4 rowerami bo Marcin był opiekunką naszych dziewczynek, które startowały w rajdzie rodzinnym. Od dziewczynek dowiedziałam się, że było równie ciężko jak na naszej trasie bo były dwie kałuże z błotem i dziewczynki ubrudziły spodenki ;).
Przyjechaliśmy do Wyrzyska na czas, gadu, gadu, zamiana numerka na taki z mega. Z pewną dozą niepewności powiedziałam Tomkowi Stachowiakowi, że nie jadę z Sylwią tylko jadę na Mega i stanęłam skromnie wśród 10 kobitek co postanowiły ubabrać się błotem podwójnie.

Na starcie z Anią Wysokińską. Pierwszy raz razem na stracie :) © JoannaZygmunta

Miałam mega stracha gdy słyszałam, że jest staszliwe błoto, ale udawałam, że wiem co robię i powtarzałam sobie, żeby nie słuchać co gadają bo tylko się przestraszę i nie pojadę wcale.
Start, parę km asfaltem, mijają mnie Goglowcy - Josip, Jacek, Todi i juz jestem na końcu stawki. Za skrętem z asfaltu w las dogania mnie JP i wrzeszczy, że się spóźnił i musi nadganiać. I tyle go widziałam, bo zniknął mi w lesie szybko jak pantera.
I zaczęło się! Błoto, błoto i błoto a jak nie błoto to pod górę. Na Dębową Górę wjechałam nawet nie wiem kiedy. Może powoli ale wjechałam, zjechałam po błocie i na błotnistym zakręcie wjechałam w drzewo. Na szczęście nie mocno ale może i dobrze że w nie wjechałam bo spadła bym po skarpie trochę w dół. Za mną jechała dziewczyna na quadzie aż nie złapali mnie miniasy. Wtedy quad na jakiś czas pojechał za ostatnim z mini a ja jechałam/szłam z miniasami, którzy klęli na czym świat stoi bo błoto było momentami do kolan. Ja jeszcze wtedy się powstrzymywałam ale czułam też, że to błoto wyciąga za mnie wszystkie siły. Na barze nażarłam się bananów i powiedziałam, żeby czekali na mnie z flaszką wody jak będę jechała drugi raz. Obiecali, że będą czekać. Jadę i jadę a rozjazdu, który miał być na 35 km ani widu ani słychu. Po drodze dopingowały mnie zwłaszcza kobietki. Krzyczały, że jestem wspaniała i że dam radę. Od razu chce się jechać :)
Gdzieś juz na polach słyszę za sobą:
" Pani Joanno juz niedaleko"
"he, he, nie tak blisko bo ja jadę jeszcze raz"
"O, no to szacunek i gratulacje"
"Gratulacje to jak dam radę dojechać"
To był ktoś z Gnieźnieńskiego Klubu Kolarstwa Górskiego, śmiesznie tak być rozpoznawaną :)
Na 37 km dopadł mnie mega kryzys. Koniec, pomyślałam, nie dam rady. Zadzwoniłam do Marcina i mówię, że będę miała pierwszego w życiu DNF bo nie dam rady dojechać na dekorację i wszyscy się zwinął a mnie jeszcze nie będzie na mecie. Jest 37 km, ja mam 3 godziny jazdy/biegu a nawet rozjazdu jeszcze nie widać. "Szkoda" powiedział Marcin, ale jeszcze nikt z mega nie wrócił, więc pewnie trochę wydłużą do dekoracji, ale jak nie czuję się to mam wracać. Pojechałam taka zrezygnowana 1 może 2 km i na rozjeździe pomyślałam, że nie będę fujarą i się nie poddam a że trochę błota jest to co. I skręciłam na mega, żeby zaraz znowu wpaść w błoto.
Błotko do przejechania. Na zdjęciu wygląda lajcikowo. Nawet quadem trudno było to przejechać © JoannaZygmunta

Na 3 wjeździe na Dębową Górę usłyszałam ryk quada i miła pani już towarzyszyła mi w najtrudniejszych miejscach, żeby mnie ewentualnie wygrzebać z błota.
Pani, która mi towarzyszyła, przez większość trasy i miała za zadanie wyciągnąć mnie z czeluści błota © JoannaZygmunta

Mój biedny rower skrzypiał i trzeszczał, napęd myłam na barach ale niewiele to dawało. Buty miałam upaprane, nogi brudne, błotem plułam na odległość.
Na barze na drugim kółku czekali na mnie z flaszką wody. I muszę powiedzieć, że nikt nie marudził, że muszą na mnie czekać tylko mi klaskali i słyszałam słowa otuchy i podziwu. Aż mi głupio było. Gdy na 68 km zadzwoniłam do Marcina, że mam jeszcze z 5 km to usłyszałam, że mam się spieszyć bo czekają na mnie. Hmm to się bardziej starałam chociaż zmęczenie już mocno dawało mi sie we znaki. SPD sie nie chciały wpinać i wypinać, zaczęło wkurzać mnie wszystko a zwłaszcza to, że jest 70 km a tutaj strażacy mówią, że jeszcze 7 km. Kurde! Jak 7! Mijają 2 km a następny strażak mówi, że 7 km i potem jeszcze następny. Już miałam dosyć a tutaj wprost przed koło wyskakuje mi jeleń, diabeł albo coś takiego. Daję po hamulcach a tylne koło mi sie kładzie i ja też ale jakoś tak delikatnie prosto w pokrzywy. Nie mam czasu sie użalać nad sobą i jadę dalej z górki, szybko jak się da i bach OTB w piasek, który nagle pojawia się na mojej drodze. Szybko się otrzepuję i lecę dalej a tam już przy mecie nie ma strażaków i przejeżdżam drogę w która miałam skręcić. Fuck!! Nawrotka, zjazd z górki i spotykam Marcina, który wyjechał w poszukiwaniu. Wjechałam na metę w pełni blasku i sławy ;) Oklaski dostałam gromkie i gratulacje. Zajęłam wg pomiaru czasu ostatnie miejsce (tego byłam pewna) i 2 w kategorii. Jakież było moje zdumienie, gdy się okazało, że przede mną na 2 miejscu jest Joanna Gackowska -5 z K3. Gogol namieszał jak to zwykle on i odmłodził mnie o jakieś parę lat.
Wyrzysk podium :) © JoannaZygmunta

E tam! Nie chciało mi się protestować. Najważniejsze było, że pokonałam swoja słabość, że przestałam bać się błota i jechałam po nim aż mi po ośki się koła zapadały albo wywalało mnie w drzewa, że zjechałam bez trudu te zapowiadane "trudne" single, że cztery razy podjechałam pod Dębową Górę i że zdążyłam zanim się wszyscy rozeszli i wtachałam się na podium oraz zdążyłam na tombolę w której jak zwykle nic nie wygraliśmy. Musiałam trochę Martę pocieszać, że nie wygrana a gra jest najważniejsza :)
Wyrzysk z Martą © JoannaZygmunta

Potem szybko do domu i o 22,45 siedziałam juz w pociągu do Rzeszowa do którego jechałam na szkolenie. Całą drogę przespałam jak dziecko i sniły mi sie jakieś błota i pagórki


Kategoria wyścig