wycieczka
Dystans całkowity: | 4948.75 km (w terenie 2540.27 km; 51.33%) |
Czas w ruchu: | 267:49 |
Średnia prędkość: | 17.85 km/h |
Maksymalna prędkość: | 49.68 km/h |
Liczba aktywności: | 129 |
Średnio na aktywność: | 38.36 km i 2h 19m |
Więcej statystyk |
Z najlepszą biegaczką z Pobiedzisk
d a n e w y j a z d u
32.00 km
0.00 km teren
02:30 h
Pr.śr.:12.80 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Jakoś tak się zgadałyśmy z Patrycją, że ona by się przejechała
na rower ze mną i nigdy nam nie pasowało. A to ona miała zawody (zwycięskie), a
to ja zwycięsko byłam na końcu tabeli i nie pasowało. W sobotę też już trochę
zwątpiła czy chce jechać ale ja powiedziałam, że to nie są jakieś biegi tylko rower a rowerzysta się żadnej
pogody nie boi, więc jedziemy i już. Mądra dziewczyna zgodziła się ze mną. Marcin stwierdził, ze on pojedzie sobie z
nami trochę pokręcić przed Velo i po spotkaniu
na pobiedziskim rynku ruszyliśmy w las. Oczywiście błoto było takie, że po 2
km wszyscy byliśmy mokrzy i ubabrani jak diabły.
Stwierdzam, ze nie lubię błota
ale albo błoto albo kanapa. Siedzenie/ leżenie na kanapie jest bardzo przyjemne
ale jeszcze bardziej jest przyjemnie po kąpieli błotnej a następie wannowej.
Patrycja
jest drobniutka, lekka i silna i tylko tak śmigała po lesie a gęba jej się
smiała od ucha do ucha. Jak nie umiała albo jej się nie chciało poprzekładać przerzutek to podjeżdżała na
stojaka wcale się nie męcząc. Chciałabym tak bo znowu zipałam jak lokomotywa.
Było fajnie. Patrycja podziwiała okolice, w których nigdy nie była (okolice
Rujscy) a słonko jakby chcąc nam pokazać piękno tamtych lasów świeciło. Krótko,
ale zawsze chociaż trochę.
Były tez pogaduchy i poważne rozmowy i tak nie wiedzieć
kiedy stuknęło nam 32 km.
Fajnie
Kategoria ustawka, wycieczka, z małżonkiem
III Wielkanocny bieg??? z jajejm
d a n e w y j a z d u
25.00 km
24.00 km teren
01:59 h
Pr.śr.:12.61 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pobiedziska Running Team to taka grupka zapaleńców w Pobiedziskach, która zrzesza zakręconych na temat sportu. Najpierw byli biegacze stąd running a teraz są już rowerzyści i kijkarze. Tradycją już się stało, że w drugi dzień Świąt odbywa się bieg albo gwiazdkowy albo z jajem. W tym roku tak jakoś wyszło, że zostaliśmy zaproszeni do zrobienia tras rowerowych. Marcin zrobił trasę szosową a ja spacer po terenie.
Start i meta odbyła się w Zajeździe Rzepicha koło Pobiedzisk gdzie zebrała się kupa wiary
w tym 4 chłopaków i jedna dziewczyna chętni na MTB i 2 chętnych na szosę.
Było krótkie przemówienie i pojechaliśmy.
W założeniu miał być spacer po lesie ale raczej nie był to spacer. Bo co to za zabawa jechać po płaskim i szerokim??? lepiej pojeździć po górkach i dołkach. W połowie drogi, tak dla uatrakcyjnienia, dorwał nas deszcz i po chwili wszyscy byliśmy mokrzy i ubłoceni. Jednak chyba się podobało bo po przejechaniu chopków wszyscy dojechali z bananami na twarzy a Marysia powiedziała: "W życiu bym tego sama nie przejechała, a tak mi się podobało" a jak dojechałyśmy do mety to usłyszałam: "no niech mi ktoś powie, że jeżdżenie po naszych lasach jest nudne". Myślę, że nudnie nie było bo zaproponowałam objechanie trzech jezior Dębiniec, Brzostek i Drążynek, podjazdy w dwóch wąwozikach, przeprawę przez rzeczkę, zjazdy po błocie i prawie wjazd na najwyższe wzniesienie PK Promno o szumnej nazwie 123 czy cos koło tego . Ostatnie km jechałyśmy z Marysią, chłopaków puściłam samych, żeby wcześniej napili sie gorącej herbaty i zjedli ciasta a my z predkością 5km/h brnęłyśmy do mety. Pocieszałam Marysię jak mogłam: "jeszcze tylko jeden zakręt i już widzimy zakręt, za którym będzie zakręt, za którym już niedaleczko i będzie Rzepicha ;).
Wróciliśmy ubabrani jak nieboskie stworzenia, do tego stopnia, że jak jednego z moich współtowarzyszy zobaczyła matka to tylko krzyknęła :"Boże, jak ty wygladasz" i załadowała chłopaka w koc i do auta ;) Ciekawe czy w przyszłym roku będą chętni na wycieczkę ;).
Było fajnie, tak się cieszę i niechcąc zapeszyć mam nadzieję, że choróbska w swojej gorszej odsłonie mnie na jakiś czas opuściły. Obojczyk boli ale jakoś dajemy razem radę, żyły tez jakoś trzymam w ryzach, na lekach jest w miarę dobrze, Haszimoto pod kontrolą, więc szalejemy na rowerach ile się da! :)
Kategoria ustawka, wycieczka, z małżonkiem
Na Ślub
d a n e w y j a z d u
8.00 km
8.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Na zaproszenie Sylwii i Dawida w Zielonej Górze zawitaliśmy pod kościół. Dawid był w teamowym stroju ale jakiejś innej grupy ;) Chyba raczej ten team, który reprezentował Dawid nie jeździ na rowerze bo taki mało obcisły był, a zwłaszcza mało obcisłe były nogawki ale może mają jakieś specjalne klamerki ;)
A tak po prawdzie Sylwia i Dawid wyglądali jak zwykle dobrze a nawet w przypadku Sylwii powiedziałabym , że prześlicznie.
Ja jak to ja, zawsze muszę coś chlapnąć jęzorem i tak jakoś mi się wyrwało, że na sucho to sobie nie pojadą. Dawid wziął to sobie do serca i za chwilę zamiast bidonów mieliśmy flaszki z wódką ;) Szkoda, że trzeba było wracać do Poznania bo imrezka by się wykroiła, że ho ho :)
Kategoria szaleństwo, ustawka, wycieczka
W mgłę
d a n e w y j a z d u
17.40 km
0.00 km teren
00:50 h
Pr.śr.:20.88 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Z rana parę km. Nad polami taka mgła, że słabo przez okulary widziałam. Z lekka zimno ok 5 C. Fajnie :)
Kategoria wycieczka
Za Marcinem na Bike Maratonie
d a n e w y j a z d u
30.00 km
0.00 km teren
01:42 h
Pr.śr.:17.65 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Wybraliśmy się z małżem mym do Polanicy na Bike Maraton. Droga do Polanicy masakryczna, remont za remontem ale perspektywa gór osładzała wszystko. Zakulalim się do Zieleńca za ciemnego i głuchego bo wszystko poza 2 knajpami pozamykane. Nie sezon to zamknięte. Integracja była huczna więc poranek nietęgi ale pogoda taka, że grzechem byłoby gnić w wyrku. Zrobiłam kilka zdjęć odważnym jadącym na maraton
Humory dopisywały a niektórzy postanowili porozwijać się muzycznie
aż w końcu pojechali autami do Polanicy.
Co było robić? Wzięłam mojego Kellyska i po asfalciku aby miękko było pojechałam zdobywać góry.
Najpierw 15 km w dół i bez jazdy pod górkę to nawet 60 km/h staje się nudne, choć świst w uszach i latająca katana ma swój urok a potem 15 km pod górę co też staje się nudne a nawet powiedziała bym, że mordercze ;). Te 15 pod górę podjeżdżałam od Dusznik-Zdroju do zamku w Szczytnej. Jest co dygać do domu wariatów. W zamku na wzgórzu w Sczytnej znajduje się dom opieki dla nieporadnych życiowo i po prostu wariatów.
Przy zamku był jeden z odcinków maratonu więc ustawiłam się tam z aparatem i pstrykałam zdjęcia oraz rozmawiałam z jednym z pensjonariuszy domu. Ten to ma szczęście. Wszystko go cieszyło. Miał mega radość ze słonka i rowerzystów a jak się przewracali to się chichrał jak nie przymierzając głupi do sera. Ciągle podciągał portki i komentował rowerzystów, co chwilę pytał mi się dlaczego ja nie jadę i każda odpowiedz go zadawalała. Nawet taka, że bo słonko świeci. Całował panią dyrektor, która akurat jechała do pracy autem i musiała się zatrzymać bo jechali rowerzyści w łapki ( a może to nie była pani dyrektor, kto to wie?) i w ogóle był bardzo przychylnie nastawiony do wszystkich i wszystkiego. Przypuszczam, że mieszka tam bo każdy by go mógł oszukać , wykiwać i zrobić mu krzywdę. Taki niegroźny, wesoły dziadek bez zębów albo seryjny morderca po lobotomii (oglądane przeze mnie horrory się kłaniają ;))
Jak juz wszyscy chętni rowerzyści przejechali lub przeszli to zabrałam się z tyłkiem do Polanicy w okolice domu zdrojowego. Znowu z 5 km zjazdu i trochę podjazdów, gdzie już wielu zawodników finiszowało. Tam spotkałam ekipę fogtów i wesoło oczekiwałam na Marcina, w czasie czekania było dopingowanie przez dużych i małych :)
jedzenie i gadanie
itp.
Marcin przyjechał na luziku zadowolony i wcale nie zmęczony.
Potem była imprezka i było mega fajnie a co ja tam wyrabiałam to niech pozostanie milczeniem ;)
Kategoria wycieczka, z małżonkiem
Kompletne sieroctwo
d a n e w y j a z d u
33.00 km
0.00 km teren
02:34 h
Pr.śr.:12.86 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
czyli prawie a się czołgałam w Klęce.
Maraton przygotowany super. Wielkie brawa dla Bożenki i Piotra Łąckich oraz harcerzy, wesołych strażaków , kucharzy co zrobili pyszną grochówkę i dla wszystkich, którzy przyczynili się do organizacji :)
A teraz kontynuacja bazgrolenia pt. WPIS Z TYPU MARUDZĄCYCH wpisany tylko dla porządku i niewarty czytania.
Porażka, dno i dół :(. Zimno, cimno, do mety daleko, wiatr zacina ,deszcz leje, miotła za mną jedzie, gubię trasę, z 2 razy dopompowuję koło, kompletny brak sił i motywacji do tego wszystkiego wrażenie jak bym miała kupę gwoździ w czaszce.
Trasa jak w Hermanowie, kiedyś przelatywałam ją jak wiatr i zgarniałam puchary a dzisiaj czołganie, wdrapywanie się , walka o przetrwanie. Łe tam szkoda gadać.
Koniec wpisu bo samą mnie on nudzi ;)
Kategoria z małżonkiem, wycieczka
Wczoraj Śrem, dzisiaj Biskupice
d a n e w y j a z d u
23.30 km
0.00 km teren
01:02 h
Pr.śr.:22.55 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wczoraj w Śremie robiłam za fotografa. Uwieczniłam na zdjęciach co niektóre przemiłe gęby , które pojawiły się przy szkole.
Marcin się przebierał
a Michał gotowy czekał, żeby pojechać na rozgrzewkę
Na starcie było zimno jak diabli
Ale nie zniechęciło to rasowych kolarzy. Stawili się: mój małżonek, Michał Jaskółka, JP, Jacgol , JacekDrogbas, Adrian, dawno niewidziani Zbychu i Krzychu choć tego widziałam tylko na mecie. Podobno zaraz poszedł spać po tym mini ;)
Jako rasowy fotograf znalazłam sobie dobre miejsce na starcie i fociłam, fociłam, fociłam. Jeden taki to mi nawet język pokazał ;)
Naprawdę powiadam Wam, niewdzięczny ten naród ;).
Po starcie chciałam czytać książkę, ale czy to się da! Zaraz znalazłam dobre dusze co chciały pogadać ze mną i jak zwykle tematów było co niemiara: o rowerach,o dziciokach, o psach oraz jak stare babusie o połamaniach i kontuzjach rowerowych. Jak się okazało Monika zwana Nerką z którą w zeszłym roku tak fajowo się ścigałam w Dolsku, zaciążyła i teraz tak jak mi pozostaje jej oblizywanie świata rowerowego przez szybkę.
Marcin na mecie chyba zobaczył potwora
Cholera! Przecie to ja stoję za aparatem. Mam nadzieję, że za mną coś stało i to nie na mój widok ;p
A potem była impreza. Makaron jak zwykle był okropny ale zjadliwy. Chłopaki donosili drinki
Tematy były przeróżne. Nie wiem o czym opowiadał Jacek ale gest jest wymowny
Wręczania nagród nie zauważyłam i tylko na koniec pstryknęłam fotki Ani i Triszce, pokoleniu znad smartfonów
Wszyscy się zaczęli rozchodzić a chłopaki gadali jeszcze i gadali
Ale trzeba było zrobić rząd i pójść stąd.
Po drodze pyknęłam jeszcze fotkę ozdobie jednego ze Śremskich rond
ale Marcin nie wiedzieć dlaczego nie chciał jechać odwrotnie po rondzie. Wtedy bym miała fajniejszą fotkę ;p
Dzisiaj przejechałam się po asfalciku na góralu, na gładkich oponkach i było baaaaaaaardzo fajowsko. Niestety teściowa nadciągała, więc trzeba było wracać. Znowu zostałam królową na Strawie. No cóż, mistrzowie to już tak mają, wyjadą sobie relaksacyjnie, regeneracyjnie, rehabilitacyjnie i koma za komem łapią. ;p
Pozdrawiam .
Królowa aparatu fotograficznego i podjazdu w Biskupicach ;p
Kategoria szosa, wycieczka
Mroźny rajd
d a n e w y j a z d u
23.00 km
23.00 km teren
h
Pr.śr.: km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:-5.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
SwajBikeTeam, FogtBikes i Red-Fitnes zorganizowali zimowe spalanie tłuszczyku. Przydało mi się bardzo bo jak wiecie każda baba ma go wiecznie za dużo itd......... A że baba jestem to po kiego będę się gdzieś po Swaju błąkać jak można wycieczkę spotkać w połowie drogi ;). Jak obmyśliłam tak zrobiłam. Mojego starego najmilejszego pchnęłam przodem a sama odczekawszy godzinkę wzięłam Czarną Mambę i Tinkę i pomknęłam na rozpoznawczą wyprawę za bloki na kupowisko tzw. duże. Wywiało mnie okropnie pomimo wielu warstw obleczenia rowerowego, więc postanowiłam zbadać co tam jeszcze w szafie się znajdzie aby na krybuny włożyć. Dawno nie miałam tylu gaci, koszul, kurtek i czapek na sobie ale opłacało się. Można powiedzieć, że przy tych -5 było mi zupełnie dobrze i tylko w nos mi było zimno. Po chwili jazdy sie rozgrzałam i było gut. Pojechałam sobie terenem do Starej Górki bo tam miał stacjonować bufet Red-fitnes i zakładałam, że jak znajdę bufet to znajdę też wycieczkę. Objechałam w te i wew te Starą Górkę aż dziad w rozwleczonej mycy na głowie co właśnie kopał coś w gnoju przy stodole zaczął sie dziwnie na mnie patrzeć ale bufetu ani dudu. Pomyślałam, że muszę pojechać do wsi Góra bo może wycieczka zmitrężyła trochę i jeszcze się pcha od Swarzędza. I co? I trafiłam! W Górze z przeciwka wyleciała na mnie banda rowerzystów wszelkiej maści. Zawróciłam kobyłkę i ruszyłam za nimi a ci gnają jak przeklęci. Diabli ich gonią czy co? Pod wiatr 30 lecą a ja ledwie zipię. Kurde w d.... mam takie rajdy. Rajd radia Merkurego jechał tak, że można się było obawiać o to czy rower sie utrzyma w pionie przy takiej prędkości a ci zaiwaniają..... Jak sie potem okazało podłączyłam się pod sam czub rajdu, który potem czekał na resztę. Reszta jechała już przyzwoicie a zresztą jak wjechaliśmy w las to tempo spadło i było bardzo wesoło i miło. Bufet też się znalazł i była gorąca herbatka i kawka i pogaduchy i śmiechy.
Na rajd wybrało się też kilku BStatowiczów Kamil i Mateusz ze Swaja, Seba i moj :) Pojeździliśmy po naszych fyrtlach i w okolicy Promna urwałam się od rajdu i podjechałam do domu. Szybko zrzuciłam tą tonę ciuchów i już normalnie ubrana wsiadłam w samochód aby dojechać do Wiśniczówki w Tucznie na ognicho. Kiełbasę, która mieliśmy sobie upiec, niestety zdżarła nam Tina dwa dni wcześniej elegancko ją ściągając ze stołu kiedy sie kiełbaska po zaparzeniu chłodziła. Zarłok jeden. Nam zostało zakupić zupe dyniową - pychota. W życiu nie jadłam i dobrze, że spróbowałam. Mniamciak, mniamciak :)
Kategoria wycieczka, ustawka
Na BM
d a n e w y j a z d u
26.77 km
0.00 km teren
01:58 h
Pr.śr.:13.61 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wzięłam te moje córcie i pojechałyśmy na wielką wyrypę do Uzarzewa pofocić wylajkrowanych ścigających sie w kurzu.
Po drodze spotkałyśmy Marka, który jechał z kolegą ale laski tak rwały, żeby wreszcie osiągnąć upragnione Uzarzewo, że nie dały mi szans nawet sie zatrzymać.
Ustawiłyśmy się na rozjeździe mini/mega/giga
i Marta najpierw robiła zdjęcia czego popadnie np.
a jak już nadciągnęła ta wielka grupa rowerowców to nie wiadomo było gdzie skierować obiektyw a gardło mnie do teraz boli od pozdrawiania ;)
Kolega Dawid dla ściemy ubrał się w inny stroik, na szczęście Sylwia się przyzwoicie ubrała w Gogle ;)
JP przeleciał jak wiatr, Zbychu mi kiwnął, MaciejB wprawił mnie w zdumienie nowym ubrankiem że aż nie byłam pewna czy to on. :)
Jak już przeleciała ta poznańska śmietanka mini/mega/giga stwierdziłam, że nalezy nam się nagroda i podjechałyśmy do miejscowego sklepiku na lody :)
Po zasłużonej przerwie wróciłyśmy nieco wyżej na rozjazd mega/giga
i zainatalowałyśmy się pod krzyżem, gdzie był rozjazd.
Do teraz mam kurz w zębach. Ja nie wiem jak można tak jeździć nieostroznie i wzburzając taki kurz. Powinni ich zdyskwalifikować za brudzenie. poniżej lista do punktów karnych ;)
A tak na poważnie wspaniały jest ten szum gum zblizającego sie peletonu. Super widok rozjeżdżających sie na dwie strony rowerzystów. Było zajedwabiście. Tylko jeden tak,i zdaje się, ze ma w tym półświadku ksywę "Młodzik" tak ściął zjeżdżając do mety, że by mi dzieci, spokojnie sobie, w wydawało by się, bezpiecznym miejscu, rysujące w kajeciku staranował. Noż, proszę ja ciebie - wariat ;)
Po jakimś czasie przyjechał do nas Marcin i razem wróciliśmy do domciu zahaczając o bufet. Dziewczyny powiedziały, że dla tych ciastek to one następnym znowu pojadą. Zawsze jakaś motywacja :)
I tak minęła kolarska niedziela :) Jurek zadzwonił z zapytaniem czy nie dojedziemy na metę. Laski miały juz serdecznie dosyć. Był nawet kryzys, prawie nie do przejścia z deklaracją, że już nigdy na rower i że rower jest głupi.
Co ja muszę wycierpieć! Na szczęście cała wycieczka w całokształcie się podobała
KONIEC ;)
Kategoria wycieczka
Wakacje, chociaż trochę na rowerze :)
d a n e w y j a z d u
83.00 km
0.00 km teren
05:51 h
Pr.śr.:14.19 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
W ostatniej chwili chwyciłam gacie, koszul, buty i kask bo Marcin powiedział, żebym sie nie wygłupiała i pojeździmy sobie w górach i już. Dzieciory razem z psem uśpi sie chloroformem i będzie można jeździć. Ta, na pewno!. Po pierwsze to chloprocośtam brak, po drugie to bojączka jestem i po kamlotach jeździć nie będę a po trzecie zadek za ciężki żeby go w górę dźwignąć.
W pierwszy dzień miałam nadzieję pojeździć w koło wsi Wolimierz w której mieliśmy fajne mieszkanko.
Mój małżonek jednak stwierdził, że po byleczym jeździł nie będzie i jedziemy gdzieś wyżej. Matko Bosko! - pomyślałam sobie: to się zaczyna! I się zaczęło. 3,5 km podjazdu na którym widywałam ciemność. Mój jeździł w koło i śpiewał "Zenon Jaskóła, na na na ten to ma ......rower! Zenon Jaskóóóóóóła nanana ten to ma ..............." Oraz drąc się na mnie " Nie zsiadaj! Jedziesz, dasz radę itp." Z racji braku sił i nastawienia dotarłam tylko do punktu gdzie rower lub auto jedzie samo. Czyli punktu antygrawitacyjnego.
Ta, pewno! Jedzie samo!. Gdzie jest ten co to wymyślił. Niech no mi się pod rękę dostanie!
Małżonek mój mojemu morderczemu podjazdowi poświęcił tylko mały, mało znaczący, można by powiedzieć lekceważący wpis.
Za to jaki zjazd! 64 na budziku, wiatr zrywa kapelusz, w uszach huczy i tylko żal, ze pod górkę dygasz i dygasz a z górki 3 minuty i po wszystkim.
Na drugi dzień podjazd po odpowiednim nastawieniu się emocjonalnym był może nie banalny ale do spokojnego zrobienia. Na końcu podjazdu znajdował się wjazd na singiel zwany Zającznikiem. Bałam się, że będą tam mostki , które kończą się na wysokości 2 metrów nad ziemią i nie ma opcji trzeba z niego zeskoczyć ale do odważnych świat należy! Ubawiłam się super! Mostki były, śliskie jak cholera ale na poziomie ziemi :)
Z braku chlorocośtam, nie udało nam się zrobić całego singla bo trzeba było wracać do obudzonych już dzieciorów.
Moje córeczki są kochane i nie ma dla nich problemu, że jesteśmy na rowerach ale od czasu do czasu jakiś diabeł w nie wstępuje i głupoty robią typu wrzucanie kamieni do stawu na agroturystyce " bo tak fajnie sie woda rozpryskuje", albo badają głębokości stawu przy pomocy nóg swoich lub drągów do prania.
Dlatego lepiej ich samych na za długo nie zostawiać bo licho nie śpi jak one nie śpią.
Na trzeci dzień znowu pojechaliśmy na "zajęcznik" . W pewnym miejscu była zrywka i wycinka drzew ale, wstyd się przyznać, olaliśmy zakaz i to był strzał w 10. Wjechaliśmy na jakiąś górkę zwana Iglicą i tak 14 km zabawy na singlach było nasze. Marcin oczywiście mnie wyprzedzał i to mocno bo z braku w technice mocno zwalniałam między drzewami ale i tak momentami pędziłam 20 km/h ;). Te 20 między migającymi drzewami wyglądało jakbym pruła z 40 i dodawało emocji :)
Następny raz pojechaliśmy na czeską stronę na single - niebieski i czerwony. Niebieski był mokry i dosyć nudny a czerwony był trudniejszy więc ciekawszy. Właśnie jak byliśmy w połowie czerwonego szklaku zadzwoniły moje aniołki, że Zosia skaleczyła sobie palec i krew sie leje i co mają zrobić. Zabandażować i już wracamy. Matko! Czemu ich nie uśpiłam chloroczymśtam- pomyślałam, gotowa juz jechać pod prąd, żeby wracać. Po 2 minutach jak dogoniłam Marcina i powiedziałam mu że trzeba wracać bo tam agroturystyka tonie we krwi, odebrałam telefon, że właściwie to nic sie nie stało, krew już nie leci a za to w TV leci Szpital i będa sobie oglądać. BOŻE ! Udusić je! Lekko zaniepokojona pojechałam dalej.
Z braku mapy i tablic informacyjnych na szlaku, bo wszyscy wiedzą co to za "obora" - na która prowadzi ten szlak, niebieski zrobiliśmy prawie dwa razy ale wcale nie żałuję. Warto było.
Znaleźliśmy źródełko radioaktywnej wody,
której Marcin oczywiście musiał spróbować
Teraz będziemy oszczędzać na prądzie ;)
Po powrocie okazało się, że nawet przecięcia na paluchu od nogi znaleźć nie można a jak to się stało to nawet sama ofiara Zofija nie bardzo wie. Chyba się uderzyła w łóżko. Tak, tak. Już to widzę! Gdzieś znowu latały.
W każdym razie nie wyjeździłam się.
Wyjazd za krótki na zwiedzanie
jeżdżenie na rowerze
opiekę nad dziećmi
dziećmi i psem
i jechanie (szukanie) Hornych Misecek gdzie odbierałam Marcina po czeskiej stronie po tym jak przejechał sobie po stromych górach. Marcin oczywiście musiał dowalić do pieca i pchać się przez przełęcz
Karkonoską na którą ledwie pieszo mogłyśmy się wtachać a potem miałyśmy autem z tych w/w Misecek go odebrać. Szukanie punktu spotkania w Czechach było straszne bo GPS sie skończył, mapa była za słaba a nawigator Marta się zagapiał. Oj! Działo, się działo :).
Kategoria wycieczka