Lipiec, 2015
Dystans całkowity: | 176.06 km (w terenie 0.00 km; 0.00%) |
Czas w ruchu: | 07:45 |
Średnia prędkość: | 22.72 km/h |
Liczba aktywności: | 5 |
Średnio na aktywność: | 35.21 km i 1h 33m |
Więcej statystyk |
Nie jednym skokiem do Skoków
d a n e w y j a z d u
31.30 km
0.00 km teren
01:23 h
Pr.śr.:22.63 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Dzisiaj odbył się maraton w Skokach a że mamy tam żabi skok lub rzut beretem to postanowiłam tam skoczyć na szosówce. W sobotę zapowiadało się miło i przyjemnie ale w nocy miałam wrażenie, że pada i wieje i że nici będą z tego skoku. Marcin dzielnie wstał i wyjrzał przez okno oznajmiając mi , że wcale nie pada a ten szum to pewnie jakieś ufo i nie ma się czym przejmować. No dobra ale to nie było ufo tylko cholernie silny wiatr pod który przyszło mi jechać i zmagać się i walczyć i zwyciężyć. Po drodze mijał mnie jakiś taki facet w pasku, który bezczelnie się do mnie uśmiechał i chciał mnie zabrać do auta ale powiedziałam, że dam radę. Zrobił mi nawet fotkę. Nie wiem czy taka piękna jestem czy zboczony jakiś a może mnie lubi bo to był mój osobisty małż ;). Jak już odjechał ten facet to dopiero zaczęło się rzeźbienie pod wiatr ale jak taka babcia co się zaparła że do Częstochowy dojdzie i lazała w tę i z powrotem po korytarzu w wagonie tak i ja się zaparłam i 15 km/h prułam niczym galeon w burz oceany. Na szczęście burzy nie było ale jak ładnie to i poetycko brzmi ;).
W Skokach był maraton, ja robiłam za fotografa, częstowałam plackiem drożdżowym z porzeczkami i kruszonką, denerwowałam się bo dowiedziałam się, że mój ślubny wyrżnął w drzewo i ledwie się podniósł ale zaraz dojechał i okazało się , że tylko ma parę siniaków i obić.
Teraz ten mój łazić po schodach nie może i nawet zaproponował mi, że jak nie mogę ciężkiej torby w ręce nieść po schodach to ja go wezmę na barana a on weźmie torbę i tak razem zaniesiemy. Mądry ten mój mąż jest. Nigdy bym czegoś takiego nie wymyśliła. ;p
Po błocie szosówką
d a n e w y j a z d u
42.00 km
0.00 km teren
01:50 h
Pr.śr.:22.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Po robocie w pięknym zachodzącym słonku z małżonkiem mym wybraliśmy się na bajabongo szosóweczką. Po asfalciku co by równo i przyjemnie było, bujaliśmy się pod 25/h i było bosko. Oczywiście zaraz na starcie musiałam wyskoczyć z koła i wyścignąć Marcinka ale to już taka nasza tradycja, że na Czerniejewskiej na górce lecę ile mam siły a potem zdycham i ledwie girami powłóczę w okolicy Gołunia. Żeby nam się ciągle ta sama droga nie nudziła to pojeździliśmy na wachlarzu i raz o mało co a bym w Marcina wjechała. Adrenalinka musi być bo co to by była za przyjemność ;) Całkiem nieźle mi ten wachlarz wychodzi ale tylko jak jedziemy 25/h jak szybciej to się gubię. Co tam pojeżdżę to i kondycji trochę chwycę i wprawy. Łapka jakoś tam się goi więc jest nadzieja. Mam już skierowanie na styczeń żeby tą .............. blachę wywalić i mam nadzieję, że się szybko w tym ..................... szpitalu nie będę znowu musiała pojawiać.
Trasa na pagóry mi się ździebko nudzi więc zaproponowałam modyfikację i pojechaliśmy kawałek drogą Poznań-Gniezno a potem na Wierzyce. Super się jechało przez pierwszy raz odwiedzane Imielno i Imielenko ale jakież było nasze zdziwienie gdy się okazało, że asfalt kończy się pewnie pod domem sołtysa w Imielenku i dalej to już tylko w terenie po piachu, kałużach i błocie. Normalnie przełaj.
.
Z okazji tego, że się bałam , że się wywalę to się niegroźnie wywaliłam ale nic mi się nie stało. Uff! Blacha się trzyma choć oczywiście podparłam się lewą łapą. Tylko na girze mam odcisk paru ząbków od korby. Można powiedzieć nareszcie zaczynam wyglądać normalnie tzn. ze śladami korby na nogach i licznie rozsianymi siniakami ;) . Jechałam tak wolno po tym piachu, oczywiście ze strachu, że jak tylko wyjechałam na asfalt, wytrzepałam błoto z bloków to pognałam do chaty tak szybko jak dawno nie leciałam czyli jakieś 30-32 km/h. Było fajowsko. Marcin ze mnie się śmiał, że podkręcam tempo a jak on tak robi to dostaje ochrzan ale dzielnie mi towarzyszył jak jak już spuchłam oczywiście w okolicy Gołunia to mnie dzielnie ciągnął. Niestety wyczuł mnie i nie dał się wyścignąć na Czerniejewskiej pod Rynek w Pobiedziajach ale gnaliśmy tam jak wariaci. Jakiś dziadek stał i patrzył jak się ścigamy i widać było , że kibicuje. Nie wiem tylko czy mi, czy solidarnie z małżonkiem, żebym go nie wyprzedziła. Było tam pod 45 km/h a na Rynku ledwie co widziałam albo lepiej powiem , że widziałam ciemność. Na krótko na szczęście. Potem już do domku, pomaluśku, żeby z roweru przed domem z fasonem zejść.
Oczywiście szaleństwa nie zostają bez karne i po zdjęciu butów dostałam takich kurczy stóp, że musiałam usiąść ale warto było. Mam nadzieję, że będę więcej jeździć bo łapka na zdjęciu wygląda całkiem, całkiem a mi się ckni do roweru nie mówiąc już o tych oponach, które mi się poodkładały niestety nie w garażu a na dupsku.
Kategoria szosa, z małżonkiem
Nyndza ze Swarzyndza
d a n e w y j a z d u
32.50 km
0.00 km teren
01:35 h
Pr.śr.:20.53 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
j.w.
Bicie komów (chłopów) na wiaduktach
d a n e w y j a z d u
31.86 km
0.00 km teren
01:16 h
Pr.śr.:25.15 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pobiłam pare/u komów/chłopów. Jestem 11, jedyną babą na 23 wszystkich, więc pobiłam dzisiaj paru chłopów :) Dzisiaj zostałam królową, wczoraj stałam na podium za samo bycie na wyścigu. Jestem wielka a blask mojej sławy rozświetla moją kolarską przyszłość ;).
No dobra dosyć.
Dzisiaj z Marcinkiem grzalim pod pagóry i pod wiatr.
A wczoraj miałam przyjemność wejśc na podium w Bindudze koło Murowanej Gośliny ale niestety w zastepstwie za Bożenkę Łącką.
Mam nadzieję, że jeszcze trochę i stanę tam zasłużenie bo łezka się mała zakręciła, że siedzę na coraz większym zadzie bo głupia łapa na niewiele mi pozwala. Na szosie to jeszcze jakoś daję radę, prawie nie boli, chcoć okropnie się boję, że się wywalę i mi ta blacha się wyrwie ale MTB odpada :(.
A dzisiaj fajnie było. Złachałam się ale było super :)
Kategoria szosa, z małżonkiem
Bez męża ze Swarzędza
d a n e w y j a z d u
38.40 km
0.00 km teren
01:41 h
Pr.śr.:22.81 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Pojechałam po starego męża do Swarzędza ale tak jak w tytule ;) a nowego nie chcę :)