Styczeń, 2012
Dystans całkowity: | 227.74 km (w terenie 54.39 km; 23.88%) |
Czas w ruchu: | 13:48 |
Średnia prędkość: | 16.50 km/h |
Liczba aktywności: | 15 |
Średnio na aktywność: | 15.18 km i 0h 55m |
Więcej statystyk |
praca
d a n e w y j a z d u
9.66 km
0.00 km teren
00:38 h
Pr.śr.:15.25 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Krówka
Rano ciemno, popołudniu deszczowo ale i tak bardzo przyjemnie :).
Kategoria dojazdy
Kupiłam sobie błotniki
d a n e w y j a z d u
28.00 km
0.00 km teren
01:39 h
Pr.śr.:16.97 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:3.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Krówka
Kupiłam sobie błotniki do Krówki, bo pada i mży a w tramwaju mozna sie udusić z gorąca i ciasnoty jak w tokijskim metrze. Po moich ostatnich wyczynach na Dziwiczej Górze, nie bardzo lubię, żeby mnie ktoś dotykał a do tego obcy i to bez pardonu z całą siłą. Tramwaje w Poznaniu wramach promocji miasta i przyciągania ludzi do centrum będą jeździć nie co 10 min a co 12 min. Oczywiście jazda stadna i potem upychanko. Jak ja nie znoszę jazdy tramwajami. Jak tylko moge to rower albo z buta.
Moja krówka miała kiedyś błotniki, ale nie wiem co sie z nimi stało. Zresztą były takie sobie. Teraz tyłek mam suchy i jest fajnie.
Trener z siłowni jak wczoraj zobaczył mój posiniaczony tors (siniaki sie ładnie rozłały a na siłowni trudno jest trenować w bluzkach zapiętych pod szyję i z długimi rękawami - prawda?) juz prawie jest pewny, że uwielbiam sado-macho.
Dzisiejszy dystans to wynik jazdy wczoraj do pracy (bez błtników) do warsztatu Asi i Maxa (bez błotników) z warszatu i do rodziców (juz z błotnikami) i dzisiaj do pracy.
Kategoria dojazdy
1:0 dla Dziewicy
d a n e w y j a z d u
54.65 km
11.00 km teren
03:30 h
Pr.śr.:15.61 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Dzieciaki spały u babci więc udaliśmy się na podbój Puszczy Zielonki i paskudnej Dziewiczej Góry.
Marcinek na zachętę kupił babeczki z bitą śmietaną i owocami. Ciasteczko na zachętę
© JoannaZygmunta
Pojedliśmy, wypiliśmy kawkę i pojechaliśmy.
Pogoda była całkiem całkiem. Nawet słonko zaświeciło. Marcin powiedział, że to tylko dziura w chmurach pomiędzy tymi deszczowymi a śniegowymi. Na szczęście co do rodzaju chmur się pomylił ale że będzie padać to sprawdziło się w 100 % na powrocie.
Jechaliśmy dzisiaj okolicami Grigora86. Pojechaliśmy wzdłuż Jeziora Kowalskiego, odwiedziliśmy zaporę i dzisiaj już tak nie śmierdziało jak podczas wyprawy na Wielkopolską Szybką Setkę. Jakiś facet pływał łódką i było przyjemnie.Facet na łódce
© JoannaZygmunta
Jeszcze wtedy było słonecznie a zdradzieckie błoto jak na zdjęciach Grigora86 było przed nami. Na zdjęciach Grigora86 nie wyglada to tak paskudnie jak w rzeczywistości, która jest znacznie bardziej błocista, bo zdjęcia jak zwykle wypłaszczają i oszukują.
Marcin ma świętą cierpliwość ale wkurzał się na mnie, że złażę z roweru przed błotem. A przecież ja złaziłam tylko przed mega błotem. I znowu miał rację, żeby nie babrać się w błocie, bo mi się SPD-y zatkały i wypiąć się mi nie udało akurat wtedy gdy podjeżdżałam pod Dziewicę i z mokrego korzenia mnie wrzuciło w kupę liści i koło mi zabuksowało i znalazłam się na ziemi. Pięknie nabiłam się mostkiem na kierownicę i mnie tak przytkało, że myślałam, że dzisiaj to już tchu nie złapię. Marcin pomógł mi się podnieść, poprzytulał a potem zaczął analizować dlaczego się wywaliłam. No kurde wywaliłam się bom dupa i przez moje łażenie po błocie tak to się skończyło. Gdybym się wypięła to bym się podparła.
A tak chciałam zrobić mu przyjemność i lepiej niż ostatnio podjechać. Bez aaaaaaaaaa i nie dam rady.
Cóż, nauka nie idzie w las i w drodze powrotnej ani razu nie zlazłam z roweru przed żadnym błotem. Faktem jest, że jechaliśmy inną drogą i było mniej błota ale po tej nauczce już cały czas jechałam.
Poobijałam się solidnie. Koło figurki Matki Boskiej w Puszczy ZielonceFigurka Matki Boskiej
© JoannaZygmunta
się rozstaliśmy i Marcin pognał do domu, żeby przyjechać po mnie autem, bo ja miałam coraz mniej siły. Kolana mnie bolały i jak podskakiwałam na dziurach to obity biust bolał mnie niemiłosiernie. Marcinek pognał a ja powolutku do przodu. W Tucznie wjechałam na szosę, która momentami była bez dziur i jechało się lepiej. Jak Marcin zadzwonił, aby dowiedzieć się gdzie jestem to byłam już w Pobiedziskach. Wyprzedził mnie jakieś 15 minut ale zanim się przebrał itd.. to już byłam.
W domu zaczęłam oglądać "rany". Spokojnie mogę iść do obdukcji bo "mąż mnie bije". Na mostku obtarcie (jutro siniak) wielkości pieści. Lewa pierś z siniakiem również dużych rozmiarów, kolana z siniakami. Szczęka mnie boli - nie wiem dlaczego, biodro obite i cała jestem obolała. Można jeszcze podciągnąć parę siniaków z siłowni (bo ja bardzo zdolna jestem w sprawie siniaków) i mój mąż jest sadystą ;). A to taki miły facet tylko głupią babę ma co jeździć nie umie a się pcha. No cóż, widziały gały co 15 lat temu brały.
chodź będzie fajnie
d a n e w y j a z d u
23.06 km
23.06 km teren
01:50 h
Pr.śr.:12.58 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Dobrze, ze nie zapowiedział, że pokaże mi coś na prawdę wielkiego ;).
Wczoraj umówiliśmy się z teściową, że pójdzie z naszą młodszą do kościoła na mszę dla dzieci przedkomunijnych. Ksiądz jest OK i nie wymaga obecności ale niech dziecię się chociaż orientuje w obrzędach kościelnych. My starzy jak już musieliśmy przyjechać do Poznania i z chęcią pozostawiliśmy pod opieka babole, mieliśmy wolne to ruszyliśmy na rower. Wiało jak by się co najmniej 3 wariatki powiesiły, przepadywał deszcz, temperatura oscylowała około 3 st C, czysta poezja. Nie chciało mi się, ale mężuś tak namawiał i zresztą co tu w chacie robić? Sprzątać? To już lepiej wino pić (co teraz czynię) ale tak od rana...
Podjechaliśmy sobie autem do WPN, przebraliśmy się w wiele warstw obcisłego i pojechaliśmy szukać traski JPbika. Właściwie Marcinek postanowił ją znaleźć, bo ja zawszę jadę tam gdzie on prowadzi (Guru moje ) w nadziei, że pokaże mi coś naprawdę wielkiego ;). Błotko było cudowne. Że też ludzie płacą grubą forsę za kąpiele błotne,jeżeli można to mieć za darmo ;). Po 2 km błoto było wszędzie a najwięcej na moim ślicznym fejsie i przerzutkach. Wtedy też stwierdziłam, że może nie XTR-y napędzają rowery, ale niżej XT nie schodzę, bo pomimo upieprzenia napędu chodził jak złoto, ani razu nie buntując się nawet na moje żądania zmiany.
Marcinek ma nochala do znajdowania tras (dobrze czyta mapy i nawet nauczył mnie tej trudnej sztuki) więc szybko znaleźliśmy chopki JP. Kurcze! Pierwszy podjazd był bardzo stromy i się trochę napchałam ale potem to już czysta przyjemność. Parę takich fajowskich górek, podgórek. Rewelaja! radocha po pachy! a najfajniejszy zjazd bez hamulców i tu nagle muuuuuuulllldaaa i prawie na pysk. Ale fajnie!! zawsze wtedy mam w uszach słowa mojego treneiro "puść hamulce", "no puść k.... te hamulce" co oczywiście się sprawdza ale ten diabeł z tyłu głowy mówi: "trzymaj, trzymaj niech się złości a ty nie spadniesz" i wtedy o mało co OTB, ale zadek ciężki więc szybko z powrotem na siodełko i rowerek wraca na właściwy tor. A już by się diabeł ucieszył, bo gdyby się to przytrafiło to klęła bym jak szewc a lat czyśćca by ubywało i ubywało. Jak powiedziałam Marcinowi, że o mało a przeleciałabym przez kierę to on jak zwykle zapytał się;"po co" No żeś: dla uatrakcyjnienia wycieczki.
Na stronie sklepu Mirosława Bieniasza znaleźliśmy ofertę, że jak kupię ramę za 7 tys. zł to weźmie mnie na przejażdżkę. Już to widzę. Jedzie JoannaZygmunta na hamulcach a Mirek:"proszę puścić hamulce", "No proszę puścić hamulce""No dobrze jedźmy na asfalt" Marcin się śmieje, że najdroższa rama u niego kosztuje 6,5 tys. bo nie chce mu się w zimnie jeździć albo boi się JoannyZygmunty.
Potem Marcinek skierował nas na czarny szlak wzdłuż jeziora Dymaczewskiego. Tam zawsze mam stresa ale dzisiaj postanowiłam zabawić się w konia pociągowego co ma klapki na oczach i nie widzieć przerażających zjazdów do jeziora. Udało sie koncertowo. Szkoda tylko, że nie bardzo da się założyć takich klapek do przodu, bo parę zjazdów w dół mnie tak przeraziło sowim nachyleniem, że wymiękłam. Teraz oczywiście stwierdzam, żem dupa straszna, że nie zjechałam, ale jak ze mnie dupa to co poradzę. (Żeby jeszcze młoda była). Do "następnego razu" wtedy wymyślę sobie jakieś znieczulenie, różowe okulary albo coś koło tego, może myśli nieprzyzwoite, albo przyzwoite o dzieciach albo co kupić na obiad. Byle tylko tych głupich korzeni co się czają, żeby mnie poślizgnąć i do jeziora wrzucić nie widzieć i się nie bać. Potem jakoś tak (przynajmniej dla mnie, bo Marcinkowski w swym ścisłym umyśle, który odziedziczyła moja starsza, pewnie doskonale wiedział
gdzie jedzie) poprowadził mnie wzdłuż jeziora Góreckiego. Ale fajnie! Zakrętasy, z górki, pod górkę, liście, zwalone drzewa, błoto - cudo. W pewnym momencie na tych zdradzieckich korzeniach spierdzieliłabym się do jeziora, ale wydając mocne aaaaaaaaaa uratowałam się nie wiem jak. Wiem jak ale nie powiem, zresztą nawet się ślubnemu nie przyznałam więc wam tez nie;). (diabeł sie ucieszył z pewnością szalenie). Ja. A właściwie moje oko (bez klapki) które wypatruje korzeni. ;)
© JoannaZygmunta
Jak jeździliśmy to było ciepełko. Musiałam się rozdziewać i mój ukochany mąż znowu mówił: "mówiłem, że się za ciepło ubrałaś" on ma zawsze rację, przynajmniej w sprawach rowerów i około rowerów ;). Ale jakoś potem zaczęło wiać i należało wracać po babole, bo ksiądz nie był wtajemniczony w eskapadę a zresztą musiałby z trzy sumy odprawić, żeby zająć towarzystwo na 3 godziny. To tylko potrafili za czasów sarmatów, które przeminęły bezpowrotnie. Może dobrze bo ja się czyta co oni wyrabiali to szkoda gadać ale za to wino dobre pili. Czego i ja wam dzisiaj życzę.
Coraz bardziej uodporniam się na zimno. Po przyjechaniu na parking zrobiliśmy striptease do gołego do przebrania. Widowni nie było, bo przecież zimno.
Kategoria wycieczka
Chyba mnie powaliło
d a n e w y j a z d u
31.63 km
0.00 km teren
01:32 h
Pr.śr.:20.63 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:0.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Noc sylwestrowa należała do bardzo udanych. Imprezka obfitowała w kosmiczne elementy i odjazd totalny murowany. Kosmici są wśród nas
© JoannaZygmunta
Giry mnie bolą od tańców i żołąd od obżarstwa ale jest tylko jedna taka noc.
Naszym "sokołem milenium" zlądowałam przy donośnym piłowaniu Marcina około 4 nad ranem i nie mogłam zasnąć. O 5 zadzwonił budzik wredota jedna, ale go zamknęłam. Co z tego jak o 9 już za cholerę nie mogłam spać. I co tu robić w tak pięknym, drżystm dniu? No jak? jechać na rower ;).
Ubrałam się w warstw tyle, ze przybyło mi z 2 kg i pojechałam. Pusto wszędzie, tylko pełno śladów po imprezie. Jak zobaczyłam zamarznięte kałuże to stwierdziłam, ze jestem walnięta, żeby jeździć ale jak już się wybrałam.... Postanowiłam jechać do Czerniejewa szoską (za dużo powiedziane bo dziur od licha i trochę). W okolicy 5 km złapał mnie deszcz ale jakoś go nie zauważyłam (chyba jeszcze spałam) w okolicy 15 km padało tak, ze jak się nachyliłam to z kasku leciało jak z fontanny a wycieraczki w postaci moich rękawiczek nie nadążały wycierać okularów. Chciałam dojechać do pałacu ale musiałam wracać aby jechać do Poznania po dziewczynki, które już się obudziły i dawały wycisk dziadkom.
Jak wróciłam mokra jak ścierka moje kochanie powitało mnie w drzwiach o mało nie przyprawiając mnie o zawał.(gdybym ja tyle wypiła i tyle nie spała to zaliczyła bym zgon a on trochę zmiętolony ale żwawy jak szczygiełek). Zaciągnął mnie do łóżka i milutko ogrzał ;). A potem ja samochodem a on rowerem do Poznania po dzieciaczki.
1- wszy dzień Nowego Roku uważam za bardzo udany i oby rok 2012 był równie fajny.
Popijając szampana (no, wina musującego) życzę Wam wszystkim tak samo udanych dni i pięknej pogody.
Kategoria wycieczka