GP Wielkopolski Krzywa Wieś k/Złotowa
d a n e w y j a z d u
74.00 km
74.00 km teren
05:45 h
Pr.śr.:12.87 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
W sobotę Marcin powiedział, że może pojadę sobie sama do Złotowa na wyścig a on pojedzie na dystans jak dziewczyny będą jeszcze spać i potem wróci, pojadą rowerami na dziąłkę gdzie zetnie wreszcie trawę. No dobra! Ale rano o 6 za cholerę nie chciało mi się wstać. Marcin wsparł mnie pychicznie marudząc, że jestem fujara więc się pozbierałam, wsiadłam w auto i poleciałam 130 km na start, gdzie spotkałam Pawła i Michała. Przed startem zadzwoniłam do lasek do domu i to był błąd, nie nalezało tego robić, bo dowiedziałam się, że: "właśnie leczą palec z którego leci krew bo Zosia zamknęła Marcie drzwi od balkonu na nodze, taty nie ma bo pojechał na rower a one juz wstały i nie mają śniadania. (bo nie widzą tego co im przygotowałam rano i przykryłam talerzykami) a krew sie rozmyła w misce i mama dlaczego to tak jest? i żebym sie nie martwiła, bo juz nie leci a zaraz zakleją plasterkiem". Trzeba było nie dzwonić, miałabym spokojniejszą jazdę.
Gogol (organizator) zapytał mi się, jaki dystans jadę. Mega - odpowiedziałam, choć sama nie byłam pewna co ja robię. Poczekacie sobie, pomyślałam. Chwila moment pogaduchy przedstartowe z chłopakami, potem w sektorze z Darią i start. Zaraz mi większośc odjeżdża a ja swoim tempem na Brzuchatą Górę, która okazała się całkiem przejezdna. Potem przyjemna jazda a'la Lang przez 2 -6 km i zaczęło się! Interwały na piachu. Cięzko ale jadę na razie sama. aż na 16 km przy barze łapie mnie mini. Pędzą jak wariaty i dojeżdżamy do fajnego ostrego zjazdu. Gnały te chłopaki tak, że bałam się, że mi po plecach zjadą i odłożyłam zjazd na nastęne kółko a teraz szybko zlazłam. Potem znowu pod górki i z górki i zjazd na którym dwóch M50 sie tak potrzaskało, że jeden leżał sztywny a drugi z rozbitym łukiem brwiowym siedział i jeczał, że to jego ostatni wyścig. Zatrzymałam się, zapytałam czy coś pomóc. Załowałam, że nie mam koca termicznego ale przeciez apteki na wyścig sie nie bierze. Co innego na wycieczkę z dziećmi. Siedzieli z nimi inni zawodnicy więc nie było co tracić czasu tylko jechać. Okropnie to wyglądało, jak ten leżacy tylko łypał takimi niebieskimi oczami i widać, że kontaktu to z nim za dużo nie ma.
Na zawrotce byłam już zmęczona, było jak dla mnie ciężko i gorąco, wykańczały mnie te podgórki, zgórki i piach. Jak zwykle miałam ochotę zjechać na mini zwłaszcza, że nawrotka była tuż przy mecie ale nie złamałam się, pojechałam dalej.
Trasa bardzo malownicza ale ponieważ jechałam więcej niż szłam (nawet pod górki ;)) to się wiele nie naoglądałam.
Jak się spodziewałam drugie kółko poszło szybciej, jechałam sobie w ciszy i samotności i starałam się podjeźdźać aż mnie uda paliły. Zjechałam sobie ten zjazd co go przedtem opuściłam ze względu na miniasów i było bardzo fajnie.
Trasa do końca obstawiona przez lesników i strażaków i tych mi zawsze szkoda, że musza na mnie czekać i co mówić nudzić się. Cóż wiedzieli że będa czekać a za dzień pracy w niedziele będą mieć dzień wolny.
Jeden ze strażaków bardzo poważnie podszedł do zadania kierowania ruchem. Głeboki las a on z lizakiem w ręku wskazuje drogę. Zastanawiałam się, czy jak pojadę drugi raz to tez tak będzie sztywno stał. Jak mnie zobaczył to wyskoczył z samochodu i wskazał mi drogę lizakiem. Przejął się facet ;)
Tak sobie jechałam i nagle pomyślałam, że mam jakieś majaki i ze widzę w oddali kolarza. Jakież było moje zdziwienie gdy dogoniłam Romana Dehmela. Jak go wyprzedziłam to wlazłam mu na ambicję i niestety odjechał mi na 1 minutę. Ale nie wjechałam na metę sama. Zawsze jakiś postęp :)
Udowodniłam sobie, że dam radę (co prawda w czasie masakrycznym) przejechać 74 km po piachu i głównie pod górkę, że nie poddam się zjazdom i że mogę więcej choć umordowałam się mocno.
Gdy przyjechałam na metę to już do jedzenia były tylko banany, na które juz patrzeć nie mogłam bo całą drogę je wpychałam i kiełbasa z grila. No dobra niech będie kiełbasa, buła i ogórek :)
Odebrałam jeszcze medal za 2 miejsce i wsiadłam w auto do domciu. Nie wiem skąd miałam jeszcze siły na 2 godzinne darcie się (dobrze, że mnie nikt nie słyszał) z Antoniną Krzysztoń i Systems of the down, zgarnięcie famuły z ogrodu do domu, sprzątnięcie chałupki na ogródku, pogaduchy z Maciejem o wyścigu przed garażem i próby umieszczenia wpisu (to się nie powiodło).
Dzisiaj odpoczywam, nogi mnie bolą (oczywiście dostałam reprymendę, że się nie rozciągnełam, ale gdzie ja miałam na tym placu gdzie wszyscy czekali na tombolę a ja na medal, sie rozciągać i jeszcze może sie obalić ;)?)
Było ciężko ale jestem mega zadowolona :)
Kategoria wyścig
komentarze
Drugie miejsce nie jest złe, ale musisz więcej trenować :)
gratulacje
Dupa z rozciaganiem tylko isotonik sport drink (czytaj chmiel ) pomagaja złagodzić ból po " górach " Krzywej Wsi :-)