Grand Prix Wielkopolski Ostrowiec
d a n e w y j a z d u
40.00 km
40.00 km teren
02:20 h
Pr.śr.:17.14 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:34.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wyścig u Gogola. Następny z cyklu. Ostrowiec koło Wałcza.
Pojechaliśmy samochodem Marcina bo jest obszerniejszy i zmieściliśmy się z dzieciakami w 5 osób. Dojechaliśmy trochę po 10 tej. Z Kanią pobiegliśmy do rejestracji gdzie redaktor Kurek nadawał już swoim zwyczajem głupoty min. "Witamy Panią Joannę naszą zawodniczkę" No masz! zapamiętał mnie! Przed startem spotkaliśmy Wojtka z żoną, śliczną córeczką i kuzynką oraz Mariusza. Przed startem spotkałam Anię Wysokińską więc razem pojechałyśmy na rozgrzewkę chociaż upał taki, że coś strasznego. Zagadałyśmy się i pojechałyśmy daleko, że ledwie zdążyłyśmy na start mega w którym Ania brała udział. Ona miała 2 sektor więc spoko ale ja musiałam już stanąć na końcu mini. Jak zwykle miła atmosfera, pogaduchy z innymi startującymi itp., tylko szkoda, że taki upał. Przed startem
© JoannaZygmunta
Start i rura do przodu ile dawałam rady na co buntował się mój żołądek a głowa mówiła "po kiego się tak katujesz. Połóż się tutaj w krzaczkach i odpocznij". Na szczęście ten kryzys minął i jechałam sobie a inni mnie tak wyprzedzali i wyprzedzali, że już myślałam, że za mną nie ma nikogo. Nagle na horyzoncie na 12 km zamajaczyła mi Asia Zbroszczyk i dostałam kopa w zadek. Przejechałam obok z fasonem, krzycząc tylko "Cześć Aaaasia" . Morale się podniosły ale na 15 km zaczęły mnie naparzać plecy. Cholera jasna! Czy to musi przyłazić takie badziewie? Starość czy co?
Przez pole kukurydzy jechałam w samotności ale wiatr w kukurydzy buszował co powodowało takie śmieszne odgłosy jakby ktoś za mną jechał i tym samym poganiał mnie do jechania. W głowie ciągle mówiło "połóż się na chwileczkę i rozciągnij plecki to przejdzie i pojedziesz dalej" ale odgłosy kukurydzy i świadomość, że za mną może ktoś jedzie a na pewno Asia Zbroszczyk nie pozwalały. Na 20 km była górka, którą najpierw próbowałam podbiec, potem podejść a w końcu dowlekłam się do jej końca. Tam stali fotografowie i trza było chociaż udawać, że się podjechało ;). Plecki się trochę naprostowały więc gonić, gonić, gonić aż zaczną znowu boleć czyli za 5 km. Fajne były zjazdy z górki i skręt w wąwozik był fajoski. Potem teren zrobił się łatwy bo dużo dróg w lesie po ubitym to jechałam ile mogłam od czasu do czasu stając na rozprostowanie. Wtedy wyprzedzał mnie facet w zielonym i potem robił za zająca do dogonienia. Ostatnie 5 km już nie stawałam ale za to na mecie na kocyk i na płasko. Bosko! Potem zimny prysznic - taki cudowny! Dużo wody do picia, ciasteczka, banany, arbuzy, cień.
Na mecie był Marcinek z dziewczynkami wykąpanymi w pianie zrobionej przez strażaków (ale było fajnie mama!!!)Narodziny Wenus ;)
© JoannaZygmunta
i Wojtek. Jakoś mnie nie zdziwił jego widok bo on tak szybko jeździ, że dla mnie mógł już być na mecie nawet z giga. Chociaż po jakimś czasie przypomniało mi się, że nie złapali mnie megowcy więc co on tu robi?? Okazało się że walczy z siodełkiem bo mu się druty wypsnęły ze skorupy siodła i musiał zrezygnować z jazdy.
Mojej jazdy wystarczyło na 3 miejsce. Moje małe były szczęśliwe bo znowu weszły na podium i dostały statuetkę. Dowiedziałam się, że znowu się mamie udało. Oj dzieci dzieci! Zeby one wiedziały ile to poświęcenia wymaga żeby na to podium z matką wlazły.Podium
© JoannaZygmunta
Po wyścigu mój Marcin wziął swoją szosę i pojechał do Pobiedzisk Marcin na swojej szosie
© JoannaZygmunta
a my z Kanią pojechaliśmy sobie autkiem. Około 19 byłam w domu a Marcin gdzieś w Polsce. O 20,30 zadzwoniłam z pytaniem gdzie jest i czy może przyjechac po niego bo ciemno i smutno mi tak bez niego. Zgodził się i pojechałam w ciemną noc po małżonka. Oczywiście pofyrtały mi się wyjazdy z Pobiedzisk i zamiast na Kiszkowo pojechałam na Latalice i zanim się zorientowałam to z 8 km przejechałam. Zawrotka i jazda na właściwą drogę. W końcu dojechałam do Skoków i tutaj zamajaczyły mi jakieś migające dziwnie światełka, przejechałam obok i widzę Marcin! Co tu teraz zrobić! Trąbić!! Trąbię i widzę, że światełka sie zatrzymują i zawracają. Jest! To mój ślubny! Pierwsze pytanie - Masz coś do picia? A mam i to piwko! Jeszcze nie widziałam, żeby tak szybko zniknęło w gardzieli marcinowej piwo. Mig i już nie było. Załadowaliśmy rower na auto i do domciu. Upalnie ale fajnie. Dzieci zadowolone z kapieli w pianie i że się mamie udało, Marcin zadowolony bo się przejechał. Na wyścigach było fajnie, miła atmosfera. Fajna ostatnia niedziela urlopu.
Kategoria wyścig
komentarze
Pod względem skuteczności jesteś zdecydowanie najskuteczniejsza z teamu :).
To Tobie na teamowym posezonowym after party należą się pokłony za ilość wskoków na pudło :)