JoannaZygmunta prowadzi tutaj blog rowerowy

Mój blog nie tylko o rowerowaniu :)

Z Marcinem Szlakiem Cysterskim

  d a n e    w y j a z d u 142.21 km 70.00 km teren 07:34 h Pr.śr.:18.79 km/h Pr.max:0.00 km/h Temperatura: HR max: (%) HR avg: (%) Podjazdy: m Kalorie: kcal Rower:Lipican vel Mondi
Niedziela, 15 lipca 2012 | dodano: 16.07.2012

Po szalonej nocy nie chciało mi się wstać. Cisza w domu, nikt nie woła o śniadanie, Marcin chrapie i wsłuchując się w jego chrapanie pospałam sobie do 8,00. W sobotę wieczorem mieliśmy ambitne plany, że pojedziemy pociągiem w Polskę i będziemy wracać do domu rowerem. Plany są od tego, żeby je zmieniać więc o 10 pojechaliśmy pokibicować sąsiadom, znajomym i nieznajomym biegającym w Biegu Jagiełły w Pobiedziskach. Fajnie się uczestniczy w takiej imprezie jako obserwator. Sąsiedzi się spisali. Sąsiadka była pierwsza wśród kobiet mieszkanek regionu. Biegła też słynna Pani Maria - charakterystyczna starsza Pani z parasolką przewieszoną przez plecy ,uczestniczka maratonów poznańskich. Wszyscy jej kibicowali.
Postalim, popatrzylim i pojechalim w swoją stronę czyli na singielek wkoło jeziora Kowalskiego. Jest boski tylko upierdliwy. Zmęczył mnie ale było fajnie. Następnym razem przejadę go pewniej.
Potem to już wycieczka w pełnym słowa tego znaczeniu. Do Puszczy Zielonka jechaliśmy różnymi drogami. Czekałam tylko jak nas odstrzelą jak wróble w tej kukurydzy

Przez kukurydzę w szkodzie jak wróble © JoannaZygmunta

Potem mykaliśmy po puszczy Zielonce gubiąc i odnajdując szlaki. Jak jadę za Marcinem to się nie zastanawiam gdzie jechać bo wiem, ze on zawsze mnie wyprowadzi z lasu i wilcy mnie nie zjedzą. Przez takie kluczenie znaleźliśmy parę ślicznych i ciekawych miejsc. Fajnie było ale postanowiliśmy przecież pojechać Cysterskim Szlakiem wiec zaczęliśmy się kierować na Dąbrówkę Kościelną. Spotkaliśmy w Puszczy dwie Panie, które na trekkingach jechały w stronę Dąbrówki na niezmiennie twardym przełożeniu. Jak je mijałam, to słyszałam: Tacy to jadą!!!!
W Dąbrówce mój niezawodny przewodnik stwierdził, że nie podobają mu się chmury i idziemy pod wiatę. Ledwie się wtarabaniliśmy to zaczęło lać.
Ale pada!!! © JoannaZygmunta

Siedzimy sobie susi a tu jadą te kobitki. Też do nas się przysiadły. Trenują przed pielgrzymką do Częstochowy. Godne to pochwały ale rowerom przydały by się przeglądy a Panie powinny zauważyć, że maja przerzutki. No cóż, najwyżej pojadą z większym poświęceniem ;)
Po deszczu w lesie zrobiło się bardzo mokro. Przepraszam wycieczkę 5 facetów, których z pewnością ochlapaliśmy przy zjeździe w lesie. A tacy byli ładni ;).
Po deszczu przyszło piękne słonko
Znak Szlaku Cysterskiego © JoannaZygmunta

Ten znak będzie już nam towarzyszył do Popowa Kościelnego gdzie opuścimy szlak i pojedziemy przez Jabłkowo, Kiszkowo do Pobiedzisk.

Koniki na pastwisku nie miały się gdzie schować przed deszczem i teraz wygrzewały grzbiety na słonku. Małemu ogierkowi nie bardzo się to wszystko podobało bo rżał żałośnie i tak śmiesznie cieniutko.
Dlaczego tak zmokłem :( © JoannaZygmunta

W Rejowcu odwiedziliśmy drewniany kościół. Historia tutaj. Była już w nim nie wiem który raz ale strasznie go lubię. Jest taki przytulny i skromny. Ołtarz, który się rozpiera dumą i złotem w tym skromnym kościółku jeszcze nie tak dawno był jakimś podrzędnym ołtarzem bocznym w Kruszwicy
Ołtarz w Kościele w Rejowcu © JoannaZygmunta
.
Taki spokój i cisza. Aż dziwiliśmy się, że jest otwarty i nikt go nie pilnuje. Mało debili na świecie? Puszka na ofiary na kościół do której wrzuciłam parę groszy wyraźnie nosiła ślady włamania. Dobrze, że nie próbowali jej otworzyć przy pomocy ognia.
W Antoniewie pooglądaliśmy ośrodek wychowawczy dla młodzieży. Podoba mi się wejście.
Brama do zakładu poprawczego © JoannaZygmunta

Stamtąd już do Skoków na obiadek. Moje kiszki wyraźnie się domagały a ostatnimi czasy mogłabym zjeść konia, słonia i przegryźć kalarepką i nadal byłabym głodna. Ograniczam się bo jak pisałam we wcześniejszym wpisie udało mi się trochę skurczyć ale gdyby nie chęć utrzymania efektów to pasibrzuch by się zawstydził.
Podjechaliśmy do karczmy Kołodziej. Dobrze tam dają jeść ale znaleźć miejsce nie jest łatwo. Jemy sobie pyszności (barszczyk, pierogi, pomidorówkę, wątróbkę i surówkę) jest pięknie, jest miło i się skończyło. Siedzieliśmy na tarasie, żeby nie wnosić błota co nas okleiło tu i ówdzie a zwłaszcza na tyłku i nogach i nagle patrzymy a tutaj przyszła chmurka z deszczykiem, chmura z deszczem, chmurzysko z burzą wichurą i kroplami wielkości przepiórczych jaj. Taras miał daszek ale gdzieniegdzie zaczął przeciekać i zrobiło się zimno. Weszliśmy do środka i zamówiliśmy jeszcze kawę i ciasto (może minie deszcz to pojedziemy), herbatę a tutaj pada i pada. Jak by jakaś hrabina von szlochen się rozpłakała i płakała i płakała . Zaczęłam czuć się jak rezydent, ludzie wchodzą oglądają nas bo ubrani byliśmy nie do kościoła, jedzą, wychodzą a my zostajemy i przychodzą nowi i to samo. Jakieś dwie i pół godziny tam siedzieliśmy. Już zaczęliśmy opracowywać najszybszą trasę powrotną do domu, gdy tak jak przyszedł ten deszcz tak poszedł i znowu słonko. Tak szybko to dawno się nie ubierałam. Myk i już byliśmy na rowerze i gnamy w stronę Wągrowca.
W Lechlinie ktoś pięknie odrestaurował pałacyk. Wiocha straszna a tutaj taka perełka. Marcin zrobił zdjęcie i mówi: „tobie tez zrobię ale stań przy pałacyku a nie na tle tej chałupy”. Jak zobaczyłam tło na którym stałam to myślałam, żę pęknę. Stara chałupa z rozwieszonym praniem i firanami w drzwiach, żeby muchy nie wlatywały. Jednak pałacyk bardziej uwypukla moją urodę ;)
Przed perełką we wsi © JoannaZygmunta

W Wiatrowie stał pałac ale jakiś taki dziwny. Zdjęcie u Marcina Niby odnowiony ale jakby porzucony. Zapuszczony park, w oknach pałacu wiszą firanki ale jakiś taki pusty i bez życia. Można powiedzieć, ze nieco nawet straszny. Podobno popełniła w nim samobójstwo nieszczęśliwie zakochana Aniela i może nikt nie może w nim się zadomowić bo nieboga szuka swojego ukochanego?
Naiwna szybko by ją po skonsumowaniu posagu w trąbę puścił ;)
Do Wągrowca prowadziła piękna droga rowerowa ale skończyła się tuz przed tablicą Wągrowiec. Tak żeby sobie łeb o nią rozbić i uzmysłowić sobie: Koniec tego dobrego. Kombinuj sam.
Przez ten deszcz, który nas zatrzymał w Skokach było za mało czasu było na zwiedzanie Wągrowca a szkoda. Objechaliśmy go boczkiem i pojechaliśmy na Tarnowo Pałuckie do kościoła w którym są piękne polichromie. Kościół był zamknięty. Obeszliśmy sobie ,go dookoła
Kościól w Tarnowie Pałuckim © JoannaZygmunta

Księdza nie było pozostał tylko ślad, że tu bywa. Zdjęcie u Marcina
W Łęknie zainteresowała mnie baaaaaaardzo wysoka wieża. Niestety zamknięta na głucho i teren prywatny.
Potem jechaliśmy długo przez las, szumiał cicho strumyk - bajka. Cisza, pusto tylko my nasze rowery i przyroda. Słonko zaczynało się chylić ku zachodowi i musieliśmy przyspieszyć. Ja już zaczynałam puchnąć ale mus to mus.
W Budziejewku był drogowskaz :”Głaz Św. Wojciecha” narzutowy wielki głaz z którego ponoć kazania głosił Św Wojciech przed tym jak go braciszek wysłał wśród pogany co by go tam zjedli i przestał drogę do tronu przesłaniać.
Marcin wcielił się w świętego, więc musiałam go ściągnąć z głazu, żeby się zanadto w rolę nie wczuł i żeby nas czarna noc nie zastała i może duchy przodków.
Marcin przemawia z głazu © JoannaZygmunta

Z oddali słychać było jakieś odgłosy jakby festyn. Myślę: hmm na dożynki za wcześnie, festyn wioskowy? Ale przecież jesteśmy na jakimś odludziu.
Jedziemy sobie a tutaj pałac i na padoku pokazy ujeżdżania koni. Piękne kobiety w pięknych sukniach na pięknych fryzyjskich koniach pokazują szkołę ujeżdżania. Dużo się nie zastanawiałam tylko podjeżdżamy pooglądać.
Ujeżdżanie koni na poprawinach © JoannaZygmunta

Chwilę oglądam ale rozglądam się po oglądających jacyś tacy odpicowani i podpici. Co jest? Aaaaaaa wypasione wesele!!!! Panna młoda w sukni i nagle podchodzi do nas facet z uśmiechem na gębie i łamaną polszczyzną mówi: „Ja jestem Włoch, to moje wesele” i po włosku – polsku „ mama! fatografija (coś tam) z przyjacieli moi polaki bicicleti”. Sesję mieliśmy chyba z pięciu aparatów. Uśmiałam się. Ale trzeba było się zabierać bo coraz ciemniej i zimniej. Mój ukochany serwisant Marcinek wyposażył mój rowerek w lampeczki więc ciągnęliśmy, dobrze widoczni po szosie do domku, gdzie ciepła kąpiel.
Słoneczko moje najlepsze w czasie jak się kąpałam zrobił mi dwa tosty i otworzył mi piwko.
W nocy spałam jak dziecko.
Oczywiście musimy powtórzyć wycieczkę ale już tęsknię za moimi małymi babolkami. Wszystko ma swoje uroki.


Kategoria wycieczka


komentarze
toadi69
| 20:43 środa, 18 lipca 2012 | linkuj Niezły dystansik :)
JoannaZygmunta
| 04:00 wtorek, 17 lipca 2012 | linkuj Rowerzystka-a gdyby padało to co? Otworzy sobie parasolkę i pójdzie/pobiegnie dalej :)
grigor86
| 22:09 poniedziałek, 16 lipca 2012 | linkuj Karłowice hehe :-)
rowerzystka
| 21:56 poniedziałek, 16 lipca 2012 | linkuj A po co jej ta parasolka w czasie biegu?
alistar
| 21:20 poniedziałek, 16 lipca 2012 | linkuj Panią Marię widuję co najmniej raz w roku, gdzieś akurat zmierza szybkim krokiem... :)
Jej znakiem rozpoznawczym jest nie tylko parasolka, ale i ubranie - zawsze białe.
alistar
| 21:17 poniedziałek, 16 lipca 2012 | linkuj Ładną wycieczkę sobie zrobiliście :)
Dystans bardzo konkretny...

O, tak, to bardzo miłe po wyprawie: kąpiel, a potem coś dla podniebienia :)
Komentuj

Imię: Zaloguj się · Zarejestruj się!

Wpisz dwa pierwsze znaki ze słowa jeszc
Można używać znaczników: [b][/b] i [url=][/url]