Obstawiłyśmy wszystkie możliwe kategorie i wzięłyśmy puchary
d a n e w y j a z d u
52.00 km
52.00 km teren
03:30 h
Pr.śr.:14.86 km/h
Pr.max:34.00 km/h
Temperatura:33.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
zawodniczki
© JoannaZygmunta
W sobotę rano zamiast spać po ciężkim tygodniu w robocie to my jak jakieś „dziwaki” pakujemy milion toreb do samochodu. (Zwłaszcza te młode kobietki miały największe torby bo przecież tyle trzeba zabrać.) i jedziemy w siną dal tzn. w okolice Zielonej Góry na wyścigi.
Jakiś czas temu słyszałam, że w Cybince w okolicy Słubic jest fajny wyścig. Umówiliśmy się z Marcinem, że ja pojadę w sobotę w Cybince a on pojedzie w niedzielę w Lubrzy na Kaczmarek Elektric. Wiedziałam, że wyścig ma „atrakcje” w postaci pokonywania jakiejś rzeczki ale nic nie chciałam widzieć ani słyszeć aż sama tego nie pokonam. Wyjechaliśmy z dużym zapasem czasowym i spokojnie autostradą sobie jechaliśmy aż nagle zrobiło się ciemno, buro i jak nie gruchnęło deszczem i nad nami rozszalała się burza. Pierdzielnęło gromami i zastanawiałam się który rower spali się pierwszy. Aluminiaki Marcina i Marty ściągną pioruna a mój plastik się spali. No masz! My w aucie spoko ale miałam wizję jadącego auta a na nim płonący rower. No płonąć to on by mógł pode mną jak z zawrotną prędkością pędzę po trofea a nie od jakiegoś pierdziela z nieba.
Jak widziałam tą ścianę deszczu to myślałam: „Po kiego zapisałam się na mega, ja chyba chora jestem i nikt mi nie pomoże bo specjaliści od cyklozy dopiero się uczą itp.
Dojechaliśmy do Cybinki elegancko i bez pomyłki a z burzy została tylko mżawka.
Na starcie „obcykałam” zawodniczki i czułam, że już po pucharze, bo mocna obstawa. Ale co tam! Jadę mega i już.
Fajnie się startuje na dłuższym dystansie, bo jest łatwiej. Niestety organizatorzy dali ciała bo mini się ustawiło z mega i trzeba było się przepychać.przepychanaka
© JoannaZygmunta
Pojechaliśmy i zaraz mi prawie wszyscy odjechali, za mną telepało się jeszcze dwóch bikerów - chłopak i dziewczyna.
Trasa taka, że napić się z bidonu było trudno bo błoto głębokie i na całą szerokość drogi. Jak już coś suchszego to wąsko.
Czołówka mini dogoniła mnie na 7 km, no cóż............
Poczekałam sobie w krzakach aż różne Lonki, Konwy i Dorażały przemkną i wskoczyłam na mojego białego rumaka, aby napotkać pierwszą przeprawę przez rzeczkę. Stanęłam nad nią i się zastanawiam a loża miejscowych szyderców stoi i wrzeszczy: „Biegiem pani, środkiem i biegiem”
-„E, nie robicie mnie w karolka?” No, nie pani, tak najlepiej. No, to poszłam, po kolana w wodzie i na brzegu buch! gira po kolano w błoto i nie mogę się ruszyć. Co tu robić? Jak wyciągnę nogę to może być bez buta. Muszę to jakoś tak zrobić żeby but został. Chwyciłam się jakiegoś korzenia i wyciągnęłam się, a loża wrzeszczy, że mam poczekać bo oni mają w maluchu wyciągarkę i zaraz po nią polecą .
-Wrrrrrr!!!!!!. Poskudniki ze starszej Pani co się tapla w błocie jaja sobie robią.
Wygramoliłam się i zadowolona z sukcesu przejechania rzeczki pojechałam dalej. Jadę sobie, jadę, mini mnie wyprzedza mniej lub bardziej kulturalnie a ja się nie przejmuję bo muszę mieć siły na dalszą drogę. Błoto pięknie osiada na wszystkim. Po każdym przejechaniu po błocie, bo innego wyjścia nie ma, tumany błota fruwają wkoło mnie, oblepiają tarcze, które dzwonią i muszę od czasu do czasu przecierać okulary, żeby widzieć. Jadę sobie i jakoś się dziwnie podejrzanie robi jak gdybyśmy zbliżali się do rzeczki. I faktycznie! Ostry zjazd i prosto w wodę do połowy uda. Nurt mocny a brzeg naprzeciw ostry. Jakiś facet się zlitował i wciągnął mi rower a ja się wgramoliłam. No ładnie! -myślę sobie- jak ja sobie poradzę za drugim kółkiem? Już nikogo nie będzie!- i ta myśl towarzyszyła mi do mety, którą musiałam przejechać aby zacząć drugie kółko. Myśl ta była na tyle silna, że chciałam się wycofać. Do tego błoto, upał i tylko 1 bufet na trasie. To wszystko skłaniało mnie do DNF-a.
Dojeżdżam do mety a Marcin z Zosią krzyczą „Mama! Zosia jest pierwsza , Marta czwartaaaa!!” - cudownie odkrzykuję.
No przecież nie będę się wycofywać, bo jaki dam przykład dzieciakom. Jak się poświęciłam to jadę!
Opis zmagań moich dziewczynek tutaj.
Kurek wrzeszczy : O! Pani Joanna z pięknym czasem” - no pewnie! wyjechałam 10 min przed mini więc czas niezły ;p
A ja: - ja jadę dalej!
- No nie! pani Joanna jedzie dalej! A my czekamy na czołówke mega - słyszę jeszcze w oddali.
Pięknie! Oni już prawie kończą a ja zaczynam. Dobra jest! jadę!
Drugie kółko wydaje mi się, że jadę szybciej ale Marcin podobno czekał 15 min dłużej niż zakładał, że pojadę .
Ponieważ policzyłam czas i wyszło mi, ze przyjadę po dekoracji to:
1.gadałam ze strażakami, żeby podzielili się wodą a oni w zamian poinformowali mnie, ze jestem ostatnia bo inni się wycofali,
2. przeleciałam 1 przejście przez rzeczkę bez wpadania w błoto – loża się znudziła i poszła
3. rzeczka na drugim przejściu okazała się być przy samotnym przejściu bardzo rwąca oraz cudownie zimna i prawie cała się w niej wykapałam, żeby się ochłodzić
4. kombinowałam jak wyciągnąć rower z wody bo byłam sama i musiałam sobie poradzić i jakoś się wytargałam, wyciągając rower za siodło tyłem, bokiem, przodem, ważne że z sukcesem i bez wpadnięcia do wody chociaż dużo nie brakowało.
5 na barze o który się modliłam, żeby jeszcze był okazało się, że nie ma wody i nawet swojej już nie mają ale mają suchy placek i banany. Wyssałam wodę w bananów, postałam chwilę, powiedziałam, że raczej mogą się zwijać bo ja jestem ta fujarą co jedzie na końcu i pojechałam 10 km bez picia wypatrując jakiś bidonów. Ponieważ ta woda zakończyła się dużo wcześniej to wszystkie bidony były sprzątnięte. Ot jaki sposób na sprzątanie lasu ;p.
Ostatnie km były męczarnią z wjeżdżaniem w błoto, żeby się trochę opryskać jakąś mazią która przypomina jakąś wodę.
Na mecie stali moi wierni kibice Marcin z Zosią i Zosia miała w ręce BIDON Dajcie wody albo czegoś mokrego
© JoannaZygmunta
Potem wlazłam tak jak stałam pod strażacki wąż i to było CUDOWNE!!!. Mokra koszulka, mokra ja , wreszcie woda – rewelacja.
Z biura usłyszałam: „Wjechała nasza ostatnia zawodniczka i za 15 min będziemy dekorować najlepszych zawodników.”
Marcin leci i mówi jesteś druga, zaraz za Karpienią.
No nie!. No tego się nie spodziewałam! Chciałam pojechać mega i trochę strategicznie pojechałam bo ostatnio wszystkie babony jeżdżą mini ale 2 miejsce! Co prawda na 2 startujące ale puchar za wytrwałość i poświęcenie jest.Nasza pólka puchnie
© JoannaZygmunta
Marcin przyniósł mi posiłek regeneracyjny i oczy mi wyszły z orbit. Pierożki, kartacze i zupka pomidorowa. Nie miałam siły jeść, Marcin chetnie spałaszował. Ja zjadłam pomidorówke i 2 pierogi.
Otrzymałam pełno gratulacji i słów podziwu od miejscowych kobitek i całe szczęście nikt nie miał pretensji, że za długo jechałam. Pozdrowienia z podium
© JoannaZygmunta
Po dekoracji pod prysznic i domyć girek nie mogłam. Dopiero pilling starł to błocko wtopione w skórę.
Potem pojechaliśmy do Zielonej Góry, gdzie spędziliśmy przemiły wieczór a na drugi dzień pojechaliśmy do Lubrzy gdzie ja byłam nianką a Marcin zawodnikiem.
Kategoria wyścig
komentarze
Świetna relacja z wyścigu..
gratki !!! zaczynacie kosić pucharki jak Swaty ;-))
Fajnie opisałaś swoje przygody :)