Rozpacz i tragedia - dzisiaj bez pucharu ;)
d a n e w y j a z d u
47.00 km
35.00 km teren
02:44 h
Pr.śr.:17.20 km/h
Pr.max:49.44 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Pojechaliśmy do Wyrzyska w okolice Piły. Jechaliśmy sobie płaską, czasami pofałdowaną Wielkopolską i nagle na horyzoncie wzniesienia, że mi łydki na sam widok ścierpły i miałam wielka ochotę zgwałcić Marcina żeby zawrócił. Ponieważ wczoraj dałam z siebie wiele to śniło mi się leżenie na leżaku a nie ściganie. Po drodze widziałam ludzi wylegujących się na trawce i siedzących przy kawce a my na jakieś męki, zwłaszcza, że górka wyglądała na pokaźną. Na starcie kupa ludzi i większość jedzie mini czyli mój dystans. Obsada wśród kobitek w moim wieku mocna i właściwie na starcie wiedziałam, że "pozamiatane". Wśród startujących przerażające wieści. Straszny zjazd z kamieniami, błoto i kupa piasku. Przysięgam, że będę na starcie stała z słuchofonami, żeby tego nie słuchać. Wyścig technicznie łatwy, tylko kondycyjny. Dzisiaj za cholerę noga nie podawała. Kryzys za kryzysem na 8 km chciałam się położyć i nawet dać się przejechać, żeby odpocząć snem wiecznym. Gdzieś na 10 km przy moim zgonie totalnym dogoniła mnie Joanna Zbroszczyk, moja wczorajsza rywalka i facet z koszykiem na bagażniku. Ten facet to juz była zniewaga! We dwoje dodali mi motywacji. No nie dam się objechać Joannie nawet o 2 sek a dziadowi nawet o 1! PO 14 km był zjazd. Co za bajka! To było to co lubią tygrysy! Klamki wek i jechane. Dodało mi to sił, przewietrzyłam się i już nie chciałam umrzeć ;). Błotka to nawet na mojej delegacji było więcej, piach owszem był ale tylko mnie wkurzał więc ile mogłam to go przepychałam. Żebym ja dorwała tego co go tam rozsypał! ;)
Wyścig zorganizowany rewelacyjnie! Oznakowany doskonale, dwa zaopatrzone po brzegi i ze sprawną obsługą bary, na mecie niekończące się babki (mniam), kawa, herbata, piwo, makaron, banany, pomarańcze, arbuzy i cały czas "częstujcie się Państwo, bardzo prosimy" .
A zapomniałam: wjeżdżam na metę a red. Kurek pieje: "i wjeżdża dzielna Pani Joanna, która wczoraj na wyścigach szosowych w Kobylnicy zdobyła puchar" Wszyscy się lampią a ja zwiewam ;)
Marcin przyjechał bardzo szybko po mnie. Wiedziałam, że nie ma sensu się przebierać, tylko lepiej poczekać. Przyjechał, był bardzo opiaszczony bo się prawie przy mecie wywalił. Stwierdziłam, że idziemy pod prysznic, o którym wspominał Kurek, bo trzeba to umyć. Podeszliśmy pod górkę i znaleźliśmy malutką pływalnię. Bardzo sympatyczna Pani przypilnowała nam rowerów i poinstruowała, że prysznice są "koedukacyjne" i mogą być tam Panowie. A mam w nosie Panów!, których zresztą już nie było. Wybachaliśmy się z Marcinem i jakie to było przyjemne odświeżenie! Pani pożyczyła mi suszarkę, która zastąpiła mi ręcznik i tylko szkoda, żę nie mieliśmy "cywilnych" ciuchów. W aucie zmiana garderoby i człowiek jak nowonarodzony.
Bardzo przyjemnie szkoda tylko, że dopiero 5 miejsce wśród starych bab. Ale nic za darmo. Wczoraj trzeba było tak nie pruć flaków, to dzisiaj było by lepiej.
W Margoninie wpadliśmy do rodzinki na kawę i obejrzeliśmy wyciąg dla nart wodnych na jeziorze.
Ogólnie jestem złachana jak koń pociągowy. Obity goleń na dziurach dawał się mocno we znaki, chyba coś sobie zrobiłam bo mnie gira boli coraz bardziej ale wrażeń nikt mi nie zabierze. Szkoda tylko, że nie mam zdjątek ale może jakies się znajdą :D.
Kategoria wyścig
komentarze