Do pracy
d a n e w y j a z d u
33.50 km
0.00 km teren
01:22 h
Pr.śr.:24.51 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:rower męża
Marcin pożyczył mi swojego krossa sztywniaczka, żebym pojechała sobie po szosie do pracy. Przy okazji odprowadził mnie do końca Malty bo ja nie wiedziałam jak w Swarzędzu i Antoninku najszybciej przejechać nad Maltę bez konieczności jechania główną ulicą. Rozleniwiona amortyzowanym "zdobywcą pucharów" i karbonowym Lipicanem poczułam co to znaczy jazda na twardym prawie szosowym rowerze. Jak asfalt był dobrej jakości to rewelacja, śmigał aż miło a na dziurach O! Matko święta! po 10 km zaczęły mi cierpnąć nadgarstki i bolały mnie plecy.
Nie zauważyłam tzw. "kociego oka" i wjechałam na nie. Góral by to "łykną" i już, a dzisiaj dużo nie brakowało a z tak błahej przyczyny szlifowałabym asfalt.
Ale za to jak fajnie się frunie! Pierwszy raz jechałam na takich gładkich oponach i jedzie się inaczej, bo mały ruch kierownicą a rower zaczyna wycinać hołubce. Dałam radę z powrotem pojedzie mi się lepiej bo już się trochę przyzwyczaiłam. Jedzie się tez cicho. Kiedyś jak jechałam tak z 30 km/h wkoło Malty na Lipicanie jakiś pieszy odskoczył i słyszałam jak mówił do kolegi obok, że myślał, że skuter jedzie, taki huk opon. Jak Marcin jechał obok mnie to rzeczywiście hałasował a ja nie.
Jakiś pajac trąbił na nas i został w ramach rozrywki obrzucony stekiem wyzwisk z rana. Marcin powiedział, że na szosie jest więcej okazji, żeby sobie porzucać mięsem bo głupich nie sieją itd.