No to repeta
d a n e w y j a z d u
35.51 km
25.51 km teren
02:04 h
Pr.śr.:17.18 km/h
Pr.max:32.44 km/h
Temperatura:6.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Jak stary obiecał tak mnie zagnał dzisiaj znowu na killera. Rano pojechał z Kanią 76 na objazd okolicznych pagórków a ja pojechałam blaszakiem na objazd okolicznych sklepów. Byłam głodna (niestety) i kupiłam znowu za dużo, zwłaszcza słodkiego. Ale takiego dobrego, że zgrzeszyłam i zeżarłam trochę. Już nie było odwrotu, należało to spalić, chociaż troszeczkę. Jak Marcin wrócił, to długo nie trwało, przebrał się i stwierdził, że czas jechać. Właśnie zaczęło padać i nie powiem abym pałała wielką chęcią do wyjazdu. Nawet zaczęłam przebąkiwać na temat jazdy autem ale dowiedziałam się, ze po co mamy jechać autem jak mamy rower a poza tym autem z killera nie zjadę. Co nie zjadę! Rowerem zjechałam to i moim złomem zjadę!
No dobra, jedziemy. Gibać zaczęło okropnie. Pojechaliśmy najkrótszą drogą do Dziewiczej Góry. Po drodze minął nas jakiś młodzian, który Marcinowi się tak spodobał, że zaczął go gonić, potem jechać z nim równo i tak pomalusiu zaczęli mi odjeżdżać. Tak, że wkrótce myślałam, że mój niewdzięczny mąż woli uganiać się po lesie za młodymi chłopaczkami a żonę w lesie zostawić, niech ją wilcy zjedzą i będzie święty spokój z babą. Chłopaczek wielce wzruszony mą sytuacją na szczęście postanowił jechać w inną stronę i to było moje zbawienie, bo oczy już mi na wierzch wychodziły bo tak chciałam ich dogonić a ledwie udawało mi się dostrzec czerwoną kurtawę mojego męża w odmętach lasu.
Zajechaliśmy szybko na tą Dziewiczą Górę - podjechaliśmy i zjechaliśmy.
Dzisiaj zjazd bez wrzasków tylko z monologiem „tak dobrze, teraz tutaj, teraz puść hamulec, i przez ten korzonek, super, jest, zjechałam”
Marcin zjechał w dół Killera jak byłaby to kocia górka i zrobił mi zdjęcie.Jeszcze tylko korzonek i już zjechałam
© JoannaZygmunta
Oczy miały tylko rozmiar podstawków.
Jak już wyjechaliśmy z lasu dostaliśmy po gębach deszczem i gradem. Okulary zapadały, zaparowały i brakowało wycieraczek.
A! wyglebiłam się, bo chciałam się wypiąć (nie wiem z jakiego powodu, chyba z głupoty) i nie udało mi się i tak jakoś pyk- na boczek.
Marcin miał ze mnie niezłą polewkę. Była to „kaja Bucha” jak mówiła moja córcia jak gdzieś wlazła i zrobiła sobie krzywdę z własnej głupoty czyt. kara Boża.
Potem szybko na Winogrady, gdzie czekał na nas od wczoraj samochód z suchymi ciuchami. W biurze u Marcinka ciepła kawka i mufinki, gorąca herbatka, brakowało mi tylko pomidorowej. Wpakowaliśmy się w auto i pojechaliśmy do teściowej po babole moje. Brakowało mi ich strasznie chociaż w domu była taka cisza i nikt nie przyszedł jak w z czwartku na piątek o 3 rano do łóżka z wiadomością, że „ja już jestem wyspana i mi się nudzi, więc mamo przytul mnie i najlepiej może już wstaniemy i zjemy sobie coś”. U teściowej starsza powitała nas słowami: ”E! to wy! Nie mogliście dłużej jeździć” No masz! Człowiek się spieszy, żeby ukochane córki zobaczyć a tu takie przywitanie. Dzieci.....
Moim Lipicankiem jeździ się super. Jakiś taki stworzony do skrętów. Za słabe me umiejętności, żeby go w pełni wykorzystać. Marcin wczoraj przełożył mi siodło z Kellysa i jechało się super.
Zbieram wszystkie butelki po piwie co je wypiłam, żeby je sprzedać i kupić sobie wygodne siodło ;)
Kategoria wycieczka
komentarze