Po Masłowie
d a n e w y j a z d u
36.00 km
33.00 km teren
05:00 h
Pr.śr.:7.20 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Wyścig firmowy . Prościzna - myślę sobie. Chwila po płaskim a potem impreza do białego rana ha, ha, ha, ha :) ;).
Jadąc autem do Kielc wspinałam się coraz wyżej i coraz bardziej mi mina rzedła. W piątek popołudniu dojechałam do hotelu Ameliówka i szybko wskoczyłam na rower. Poszukałam strzałek naszego wyścigu iiiiiiiiiiiii zaczęłam się wspinać . Najpierw po asfalcie, potem po miękkiej łące i potem po błocie. Jutro będzie wesoło pomyślałam sobie. Ja tam już takie coś jeździłam ale ta wiara co przyjechała , pojeździć na rowerze a potem imprezować będzie miała ciężko. Zwłaszcza, że większość z nich miała rowery trekkingowe do jeżdżenia po lasku kabackim a tutaj zderzenie z prawdziwym terenem. Po 3,5 km podjeździe zaczął się zjazd po błocie, korzeniach i kamieniach, potem śliskie błoto , podjazdy . Fajnie .
Na wieczornej odprawie podczas której zorientowałam się, że trasę wyznaczyła Świętokrzyska Liga Rowerowa czyli tam gdzie jeździ Renata, miałam wielkie fefry i nie byłam pewna czy aby na pewno chcę jechać to 36 km na tzw. dystansie GIGA. Wiekszość ludków zrezygnowało albo z GIGA albo w ogóle z jechania, ale stwierdziłam, że pojadę/pójdę bo nie po to jechałam taki kawał autem, żeby teraz tchórzyć.
Rano w sobotę pogoda była taka sobie, ale ubrałam krótkie gacie i długi rękaw, bo wiedziałam, że zagotuję się już na pierwszej górce, reszta wiary odziała się jak na zimę. Pierwszy podjazd i większość już tupta. Nie mogłam na to patrzeć i pojechałam sobie po swojemu.
Niestety brak kondycji i odwagi spowodował, ze dużo lazłam ale było warto. Przypomniały mi się młode lata jak się szalało w Golonki na maratonach, bo nie powstydził by się takiej trasy. Zjazdy po błocie, w strumieniu, przejazd przez dwie rzeczki ( w jedną wpadłam dupskiem) , buksujące koła, singielek przy jakimś wyrobisku , pięknie. Gdzieś tak w połowie dystansu dogonił mnie "koniec wyścigu". Okazało się, że dwóch ostatnich panów zrezygnowało i teraz ja jestem ostatnia. No trudno, niech będzie. I tak jechałam jako jedyna baba, bo trzy inne, które się zgłosiły na dłuższy dystans zrezygnowały już przed startem. I tak sobie jechaliśmy, szliśmy, gadaliśmy. Raz chłopak "koniec wyścigu" pomógł mi się wygrzebać z błota, bo po przewrotce trudno mi było się z niego wydostać wygrzebać, kilka razy pomógł mi bo jakoś przegapiłam strzałki i było mi z nim raźniej. Po połączeniu trasy dłuższej i krótszej , na bufecie zmartwiona pani ze Świętokrzyskiej ligi rowerowej spytała mi się jak mi się trasa podoba. "Bardzo mi się podoba" powiedziałam i wtedy zobaczyłam w jej oczach radość z niedowierzaniem :) . Przypomniała mi się wtedy taka opowieść z cyklu opowieści niesamowitych: Jedzie facet samochodem po okropnie dziurawej, źle wyprofilowanej drodze i nic nie mówi ale widać, że ma już tej drogi serdecznie dosyć. Nagle z ust wyrywa mu się: "No piękna ta droga". i jedzie dalej gdy nagle obok w samochodzie, na siedzeniu pasażera pojawia się blady facet i ze łzami w oczach mówi: Dziękuje wybawco. Jestem duchem wykonawcy tej drogi i za karę miałem straszyc tutaj do czasu az ktoś pochwali tą drogę i już straciłem nadzieję".
Musieli strasznie inni narzekać, a mi się podobało choć nienawidzę błota, giry mnie bolały, wytrzęsło mnie okropnie, trzy razy zaliczyłam glebę. Pierwszą zaraz na początku w grząskie błoto, drugą dupskiem w rzeczkę i trzecią w błoto. Jak dojechałam to wyglądałam jak diabeł a że jechałam bardzo długo to na obiad dostałam gotowane pyry i ogórki kwaszone. Karkówka, kiełbasa, smalec, chleb już wyszły. Kto późno przychodzi ten sobie szkodzi.
Po kapieli odebrałam puchar i poszłam na imprezę do białego rana. W niedzielę musiałam wcześnie wracać i nie mogłam spotkać się z Renią , choć bardzo chciałam.
Fajnie było, pewnie w przyszłym roku zrobią plaskacza i będzie nudne napieranie.
Kategoria wyścig
komentarze
Cieszę się że ci się podobało :)
Gdybyś wieczorkiem mi napisała że jedziecie po śniadaniu to dotarłabym z pewnością ale wiadomość dopiero odczytałam o siódmej rano , więc nie było opcji aby się spotkać :(
A poza tym nasuwa się pytanie do innych "uczestników" - jak można jechać, żeby zrezygnować? I po co? :)
Ja skromny adorator "ran Twoich nie gody całować ... " :-))