Bobrowo-Zgniłebłota-Bobrowo
d a n e w y j a z d u
34.80 km
0.00 km teren
01:26 h
Pr.śr.:24.28 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Obudziło mnie słonko, giglające mnie po nosie przez okno.
Pomimo, że w ośrodku , rowerzyści a
właściwie kibice rowerzystów, zrobili sobie nocną balangę, spałam jak zabita i
tylko ciepłe promienie słonka były wstanie spowodować pobudkę. Jak się okazało
o 6 rano ale było tak pięknie, że szkoda było gnić w łóżku. Marcin tez się
obudził i poszliśmy nad jezioro.
Mówię Wam, cudnie, zero wiatru , klara świeci , ptaki
latają, rybki w wodzie pluskają, cudownie :).
Tak cudownie, ze nie chciało mi się wyjeżdżać. Chciałam tam
zostać, rozstawić sobie leżaczek i być na wczasach, jednak Marcin stwierdził,
że fajnie by było pojeździć na rowerze a najlepiej w Bobrowie. Pojechaliśmy do
Bobrowa a ja cały czas się zastanawiałam czy mam siły i nerwy , żeby znowu
jechać z autem na plecach i patrzeć jak mi wszyscy uciekają. Stwierdziłam, że muszę
spróbować i jechać, bo potem będę żałowała, będę się nudziła i w ogóle po kiego tu stać na
mecie jak mogę sobie pozwiedzać i ewentualnie po pierwszym z dwóch kółek
zjechać.
Na starcie troszkę zaczęło wiać ale słonko świeciło.
Ustawiłam się na starcie, chwila moment, wystrzał i lecimy. Tym razem z górki
co nie zmieniło faktu , ze znowu zostałam z tyłu chyba tylko dlatego, że dupa
jestem. Jednak tym razem udało mi się dogonić dwóch dziadków 80 letnich (autentycznie
rocznik 1937) i gościa co postanowił pojechać bez numeru. Zapytałam się
grzecznie czy mogę się podczepić. Dziadki nie mieli nic przeciwko a za nami
czaił się znany mi samochód. Jednak tym razem jeden z dziadków nie wytrzymał
strasznego tempa 30 km/h i przejął moją przyjemnośc jechania z samochodem.
Zostaliśmy w trzech i jakoś tam szła współpraca a wiało coraz mocniej. Gdy wychodził
na zmianę facet bez numerka to jechaliśmy powyżej 30, gdy ja to poniżej 30 a gdy dziadek to coś koło 20 km/h i
wtedy mogłam nieco odpocząć. Pięknie się jechało, ale co z tego jak po
pierwszym kółku dziadek postanowił razem z facetem zjechać i musiałam dygać
sama. Przez sekundę jak właśnie zaczął sypać grad, wpadłam na pomysł, że wrócę
i zjadę, ale nie, to nie honorowo, jak powiedziałam,
że dwa kółka to dwa i odgoniłam tą diabelską myśl od siebie. Na 5 km przed metą
przyjechał mój wybawca, czyli mój małżonek i swym wspaniałym, wysportowanym
ciałem zasłonił mnie od wiatru i ryczał, że mam jechać szybciej, aż w końcu
użył argumentu, że śmieciara jedzie i mnie zaraz złapie. To podziałało, choć na
metę pod górkę doleciałam ostatkiem sił.
Nie byłam ostatnia . Na szczęście
dziadek tez był honorowy i nie zjechał po pierwszym kółku. Chwała mu za to!!
Bardzo mi się podobało choć wiało, padało, gradziło, były
pagóry do obrzydzenia ale zabawa w uciekanie była fajna a do tego widoki jak z
bajki wynagradzały trudy. Lasy, jeziora, rzeczki, mostki rewelajka. Polecam te
okolice :)
Po południu przyjechaliśmy do domku, dziewczyny powiedziały,
że się bardzo stęskniły, pies tez wyraził swoją radość, wszystko w domu w
porządku. Dom cały, dzieci całe, imprezy nie było. Super weekend, taki na
odstresowanie ;)
Kategoria szaleństwo, wyścig, z małżonkiem