Brodnica tour
d a n e w y j a z d u
27.00 km
0.00 km teren
01:10 h
Pr.śr.:23.14 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Wily
Marcin mówił, że fajna trasa, że dam radę i że pięknie to
się nie zastanawiałam.
Brodnica to miasto 200 km od domciu.
Daleko, więc zamówiłam spanie w nieznanym mi ośrodku wczasowym i z rana
pojechaliśmy podbijać Brodnickie szosy. Po drodze tak tylko patrzyliśmy
zza szyby auta jak wietrzysko szaleje, czarne chmury grożą gradem a słonka
wcale nie widać. Na start dojechaliśmy na czas, szybka rejestracja i rozgrzewka. Zimno było
jak …………………. choć termometr wskazywał 110C . Wierzyć się nie
chciało, że jeszcze 2 tygodnie temu jechałam na krótko i biegałam na bosaka w
trawie pełnej fiołków a teraz najlepiej by było odziać się w kożuch, czopke i
filcowe okulory ;)
Start z wiatrem w gębę i pod górkę. W związku z tym od razu zostaję w tyle. No
chyba, ze nie liczyć tych co się zaraz wywalili i już nie pojechali. Do
pokonania 27 km pętla. Niby niedużo, ale już po pierwszej sztajfie miałam
dosyć. Migali mi w oddali zawodnicy ale wszelkie próby dojechania kończyły się
na niepowodzeniu. I wtedy pojawił się ON. Na 5 km zaczął mnie ścigać samochód z
haniebnym napisem na masce: „KONIEC WYŚCIGU” Ja pierdziu!Jedzie to to za tobą, pierdzi zarzynanym
silnikiem i czeka na twoja kapitulację aby zabrać Cię i rower twój do
śmieciary. „Niedoczekanie twoje” myślę
sobie, „choćbym miała zdechnąć pojadę pod ten wiatr”, który tak szarpał, że raz
wypchnął mnie na środek drogi, raz na zakręcie wywalił mnie na przeciwny pas a
raz prawie przygniótł mnie do ziemi. Jadę i patrzę jak z górki kilometry
znikają jak kamfora a pod górkę mozolnie mijają i myślę: ”jeszcze trochę, już
połowa za tobą, dasz radę, nie dasz się zabrać do śmieciary” . Jest ciężko,
giry bolą, auto jak złośliwy cień podąża moim tropem a do mety daleko. Na
jakieś 7 km do mety wjechaliśmy na trasę szybkiego ruchu. Wtedy to byłam
wdzięczna, że mam ochronę w postaci samochodu jadącego za mną i osłaniającego
mój zadek, nawet jak miał taki okropny napis, bo cały czas mijały mnie tiry,
osobówki, słynące z szybkości i brawury białe wanny i motory. Po zjechaniu z
drogi szybkiego ruchu, jak już miałam nadzieję,
że już niedaleko, to zaczął się długi, połatany asfaltowy podjazd z wiatrem
centralnie w mordę. Podobno wiało 70km/h więc już się nie dziwię, że były
momenty gdy widziałam ciemność, ale udało się! Dojechałam do mety i mogłam
pokiwać kierowcy „okropnego” samochodu, który pojechał szukać następnej ofiary,
aby szarpać nerwy komuś innemu ;).
Na mecie okazało się, że Marcin pojechał z kluczykami do
auta w kieszeni i ma jeszcze jedno kółko ztrzech do zrobienia. Momentalnie zrobiło mi się zimno bo wietrzysko
przewiewało wszystko. Na szczęście start/meta były przy szkole a w jadalni
serwowano kapuśniak i naleśniki. Naleśniki były zimne, kapuśniak gorący, Marcin
przyjechał niebawem. Ubrałam się we wszystko co miałam pod ręką. Przebrałam się
w suche ciuchy, dodatkowo założyłam dwie czapki, rękawiczki, zimową kurtkę a
jeszcze przez długi czas mną telepało.
Na osłodę, w tomboli wygrałam trochę żeli, szejkera do
białeczka i wyjrzało słonko.
Jak dojechaliśmy do ośrodka zrobiło się
juz bardzo słonecznie, najedliśmy się super jedzonka i gęba zaczęła mi się rozjaśniać i
już przyjaźniej zaczęłam myśleć o tym samochodzie i o trudnej trasie i
zachciało mi się znowu jechać w następnym wyścigu, który miał odbyć się w
niedzielę.