Bike Challange Poznań
d a n e w y j a z d u
44.00 km
0.00 km teren
01:26 h
Pr.śr.:30.70 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:35.0
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Zdobywca pucharów ;)
Tak jakoś wyszło, że dzięki uprzejmości FogtBikes i MoveOn otrzymaliśmy zaproszenie aby swoimi twarzami reprezentować obie marki na Bike Challenge 2016 w Poznaniu.
Dostaliśmy też wspomożenie żywieniowe. Całkiem smaczne. Dziewczyny
powiedziały, że jak się dosypie cukru to są dobre. Gdzieś mi kilo cukru
zniknęło. Ciekawe gdzie się podziało ? ;)
Ach ta sława, człowieka rozchwytują i zasypują darami ;)
Ponieważ musiałam dobrze wyglądać do miliona zdjęć jakie zamierzali zrobić mi fotografowie z rożnych agencji wydawniczych oraz niezliczony tłum fanów postanowiłam wystąpić na dystansie 50 km bo na tyle to nawet makijaż się nie rozmaże ;p.
Start o 10 i całe szczęście bo upał zapowiadał się niemiłosierny.
Tłumy nieprzebrane,
morze ludzi ubranych kolorowo, na szaro, na czarno , w rowerowe gatki, w obciski i luźniaki, z plecakami, lemondkami, na rowerach szosowych, góralach, trekingach, marketowcach, składakach i nie widomo jakich jeszcze wynalazkach, z koszyczkami na bidony i z koszyczkami na zakupy, umiejący i nie umiejący jeździć w peletonie albo w ogóle na rowerze ;).
50 km wydawało się też bezpieczniejsze ze względu na krótszy czas narażenia się na kontakt z innymi rowerzystami w tłumie jak i na ten upał.
Ustawiłam się w sektorze E, który przyznano mi po zaznaczeniu przeze mnie w formularzu zgłoszeniowym średniej przejazdu 24 km/h. Było nieźle bo wokół mnie stało większość ludzi na szosach w obciskach i wyglądających na jeżdżących. Stanęłam na samym początku sektora, żeby być z przodu i uciekać przed tłumem i takiej jednej na trekingu z koszykiem na zakupy.
Nie spodziewałam się po sobie rewelacji , zwłaszcza, że zmęczona byłam niedzielnym wyścigiem w Żninie, trzymaniem koła na kolarskim czwartku, robotą , wyjazdem do Szczecina itp. Piątkowy, rowerowy powrót do domu też nie wróżył nic dobrego, bo te 40 km jechałam 2,5 godziny z przerwą na półgodzinną drzemkę nad jeziorem swarzędzkim. Usiadłam sobie na ławeczce, potem się położyłam na chwilkę i tak mi się tam miło zrobiło, że nie wiem kiedy chrapnęłam sobie i obudziłam się jak walnęłam kolanem w drewniany stolik kiedy chciałam się odwrócić na boczek. Masakra.
Tak więc pełna obaw , czy podołam, ustawiłam się w sektorze i czekałam na to co nastąpi.
Start sektora A a w nim Marcin. Poszliiii, my trochę do przody, sektor B, sektor C, Sektor D ja już mam oczy jak podstawki , ręce zaciśnięte na kierownicy i ciągle pcham się na pierwszą linię. Teraz my ! Jakaś przemowa, nic nie rozumiem, chociaż facet gada tuż przy mnie. Sygnał trąbki i start. Za sobą słyszę jakąś kraksę. Boję się i uciekam co sił w nogach. Do zakrętu w stronę Ronda Rataje jadę sama. No, nareszcie mnie wyprzedzają. Ale zaraz , zaraz co to za baby mnie biorą? Nie wolno, no może ewentualnie jakieś młodsze to mogą, ale moje rówieśniczki to, nie. Tak po prawdzie, nie ma czasu na patrzenie na gęby. Trzeba być przyczajonym jak tygrys bo wkoło rowery i rowerzyści, kiwający się i jadący prosto. Teraz to trzeba chwycić koło i uważać aby nie dać się zabić.
Jak ja przejechałam przez miasto to nie wiem. Te 8 km mija w okamgnieniu. Daję radę, nie odpuszczam. Najpierw jadę za facetem w Lapiereteam ale jedzie za wolno, na Gdyńskiej łapie się koła faceta w czarnej koszulce 4F. Pytam mu się czy mogę jechać na jego kole , coś tam mruknął, to przyjęłam, że się zgodził i tak sobie za nim ciągle jadę. Mijamy ludzi, czasami ktoś nas wyprzedza z czołówki dalszych sektorów a my sobie jedziemy. Doszliśmy grupkę na podjeździe w Bogucinie i wjeżdżam pod górkę nie wiem kiedy. "Mój facet 4F" wyraźnie się zmęczył i teraz wiezie się na mnie. Ok ,byle dawał zmianę. Łapiemy jakąś większą grupkę z 10 osób ale coś wolno jedziemy bo tylko 30 a ja mam siłe. Wyprzedzam faceta w białym i tym samym naciskam mu na odcisk. Tego wytrzymać nie mógł. Baba w czarnym wyprzedza faceta w białym. Zasapany, wyprzedza mnie i wtedy dochodzi nas czołówka F albo G . Wkoło otaczają mnie jadący a ta biała pipa się boi i zaczyna hamować. Ja pierd... , wrzeszczę na niego" czego hamujesz" i próbuję się wepchnąć między innych rowerzystów, byle tego białego ominąć. Jakoś się udaje i lecę z czołem sektora F lub G. "Mój facet z F4" gdzieś przepada :(. Utworzyliśmy mały peletonik, jedziemy gdy mija nas z przeciwka, po nawrotce, czołówka sektora A. Mój Marcin jest w samym czubie!! Drę się niemiłosiernie dopingiem i chwalę się w koło "To mój mąż! Marcin" . Głupole nie mdleją z zachwytu (może i dobrze) i już dojeżdżamy do zawrotki i jedziemy w kierunku Poznania . W peletoniku jest fajnie ale pić mi się chce, więc na bufecie trochę zwalniam , chwytam butle wody i czekam aż ktoś nadjedzie żeby znowu jechać w grupie. Nie szarpię. Nie jadę na wynik tylko na dojechanie. Łapię się w grupkę ale przedtem łykam babkę MoveOn z sektoru D , z wyglądu w moim wieku . Jedzie ładnie ale za twardo. Mijam ją lekko. Mam bardzo dużo siły, to pewnie zasługa tego, że nie szarpię tylko płynnie sobie jadę. Grupka się uformowała i tak sobie podjechaliśmy pod Warszawską , gdzie musiałam jednak porzucić moją grupkę i zacząć jechać indywidualnie bo co niektórzy już zaczęli się słaniać. Ja mam ciągle dużo sił i na na ostatnich 4 km zaczynam wyprzedzać. Ustawiłam się z lewej i tnę. Fajne uczucie. Jedziesz i mijasz jak porche maluchy . Meta stanowczo za wcześnie. Miało być 50 a tutaj na 44 km koniec. Łe nuda panie! Miało być 50 km. Tak fajnie by sie cieło a tu:" proszę do strefy kibica" A mam w "pompie" strefę kibica , gdzie jest mój mistrzu?? Kurde. Skleroza jedna zapomniałam zabrać z domu telefonu i Marcin dał mi swój drugi a sobie zostawił pierwszy, którego numeru za cholerę nie pamiętam. Obdzwoniłam paru znajomych z dziwnym pytaniem: "Nie wiesz jaki nr ma Marcin albo pod jakim hasłem go zapisał??" aż wpadłam na genialny pomysł, żeby zadzwonić do domu dziadka na osiedlu Rusa. Tam akurat Marcin juz się przebierał (bo przyjechał znowu dobre 30 min przede mną) i robił sie piękny. Za chwilę już się spotkaliśmy i czekaliśmy na wyniki. Marcinek był bardzo zadowolony , ja również. W strefie kibica spotkaliśmy wielu znajomych, gadkom nie było końca.
Miałam wielkie ferfy ale wszystko się dobrze skończyło.
Jestem dumna z małżonka , ale nie oszukujmy się, to moje sobotnie kluchy z boczkiem i "deptaną" marchewką go napędzały bo co innego??? Szak nie???
No dobra! Faferfloki z Moveona chyba są zdrowsze i lżejsze przed wyścigiem ;)
Mój wynik mnie bardzo zaskoczył. Szukałam się i szukałam na tych ostatnich stronach a mnie nie ma i nie ma, aż znalazłam się w pierwszej 1/3. 720/1815 , 69/450 kobiet , 8/15 K40-49 na szosach :)
*wpis zawiera lokowanie produktów ;)
Kategoria szaleństwo, szosa, wyścig
komentarze
Wynik świetny, a pewnie byłby jeszcze lepszy jakbyś z lepszego sektora startowała i powiozła się całą drogę za facetami, do czego jak płeć piękna masz święte prawo:)
Wynik Marcina to też na bank zasługa Twoich kluch z boczkiem, a nie żadnych carbo-srarbo, he he.