Z małżonkiem
d a n e w y j a z d u
28.83 km
27.00 km teren
01:56 h
Pr.śr.:14.91 km/h
Pr.max:0.00 km/h
Temperatura:
HR max: (%)
HR avg: (%)
Podjazdy: m
Kalorie: kcal
Rower:Lipican vel Mondi
Małżonek mój postanowił przeczołgać mnie po krzaczorach. Dawno w terenie nie jechałam i pierwszy kontakt z piaskiem nie był przyjemny. To zupełnie inna jazda a ten mój "stary" postanowił przejechać singielek ciągle pod górkę i jak zwykle był uparty i nie było można powiedzieć, że nie pojadę, za co jestem mu wdzięczna (tylko stary nie wpadaj w samozachwyt!) bo okazało się, że ani te korzenie nie są straszne ani te podgórki ani ten piasek tylko tchu mi brakuje a to tam można poprawić. Jak juz przejechaliśmy ten singielek przy jeziorze Kazanie (którego nie zauważyłam) i wcale się nie spodziewałam, że tam jestem, to polecieliśmy nad jezioro Uli i Baba. Tam znowu zostałam poinstruowana jak mam jechać i na pierwszym kółku się ździebko popstrykaliśmy bo miałam jechać ale się bałam. A jak juz się przestałam bać a Marcinowi przeszło to przekręciliśmy jeszcze raz to kółko i nauczyłam się jechać po mostku i zjeżdżać z niego z zeskokiem i prawie wyszedł mi zakrętas w lewo i jak to baba jestem bardzo zadowolona i chcę jeszcze :)
W drodze powrotnej Marcin rzucił hasło: teraz pociskasz jak na wyscigu! No to pociskałam aż przekręciłam przednią przerzutkę. Łańcuch się pozawijał, brzęczał i zaczął przeskakiwać. Noż kurza twarz!. Dobrze, że nie pojechałam w Suchym bo by mnie ciężka cholera chwyciła na takim łańcuchu. Brzęcząc dojechaliśmy do jeziora Dobrego i tam zjechaliśmy sobie z góreczki z którą kiedyś walczyłam. Dzisiaj okazało się, że jest wymyta po obu stronach i pełna kolein. Było za późno, żeby girą się podpierać do tego była miejscowa widownia w postaci jakiejś pary, więc pojechałam i było fajosko chociaż trochę za krótko (te baby ;))
Za chwilę nagle jeszcze mocniej zadźwięczał łańcuch i pyk. Pierwszy raz w mojej karierze rowerowej ukręciłam łańcuch (ja to mam siłę!!! ;)).
Nie mieliśmy daleko do domu ale jazda na hulajnogę trwała, więc Marcin zaczął mnie pchać. W pewnym momencie osiągnęliśmy 22 km/h ale to tylko dlatego, że robiłam wiatr przy pomocy pedałów bo ten mój uparty mąż całą drogę na singlach ciągle mi powtarzał: Pedałuj!!! I tak już mi zostało ;)
komentarze
Różne przygody (podobno) facetom się zdarzają, ale pierwszy raz czytam o tym, że łańcuch "babie" strzelił. Słyszałem ze słyszenia jedynie, że facetom gumka strzelała czasem. Ostatnio nawet sam owego doświadczyłem... ;) Ale ja nie mam chłopa... ;)
Kłaniam się nosem ku ziemi, gratulując opisu, wytrwałości i małżonka :)